sobota, 28 grudnia 2013

2000 Wyświetleń - O MNIE

     Jak mówiłam - 2000 wejść na bloga i opowiem wam coś o sobie. Dla niektórych nie będzie to nic nowego, ale jeśli ktoś chce mnie poznać to ten post jest dla was :D

     Najsampierw powiem, że jestem zakochana w trylogii "Igrzyska Śmierci". Wiele mnie ta książka nauczyła i wiele jej zawdzięczam. Dzięki niej wiele osób poznałam lepiej i ogólnie - poznałam.

     Peeta, Finnick - moich dwóch fikcyjnych mężów. Nie ma to jak kochać kogoś kto tak na prawdę nie istnieje, prawda? Ale Josh i Sam są prawdziwi... x3 Matko, najchętniej nazywałabym się Magda Hutcherson-Claflin. xD

     Z Polskich sław uwielbiam Dawida Podsiadło. Uważam, że jest najlepszym Polskim i Europejskim wokalistą. Gdy go słucham to odnoszę też wrażenie, że jest najlepszy na świecie. Nie wierzycie? Posłuchajcie: "No", "Powiedz mi, że nie chcesz", "Elephant", "No Part II", "Vitane". W ogóle cały album jest przepiękny, pełen pytań i refleksji... :')

     Bardzo też lubię zespół Big Time Rush. Ich piosenki są świetne i wpadają w ucho. Znam wszystkie na pamięć xD  Najbardziej polecam wam album "Elevate". A z piosenek "Windows Down" i "Just Getting Started".

     Jeju, ale się rozpisałam *0*

     Jestem ogólnie bardzo radosną osobą, ale to nie znaczy, że nie miewam przysłowiowych dołów, bo i takie dni bywają.

     Chyba starczy tego... Jakby coś to pytajcie mnie tutaj -> http://ask.fm/magda1292


Nigdy nie dajcie sobie nic wmówić. To, że jesteście sobą, już oznacza, że jesteście idealni. Niech ludzie pokochają was, za zalety, a wady odłożą na bok. Żyjcie chwilą. Myślcie sercem. Słuchajcie umysłem.
<3

Rozdział 17

     ROZDZIAŁ 17

     Powinnam myśleć jak podejść Amona i zniszczyć go bez krwawej walki. Powinnam zastanawiać się nad moją przyszłością i przeszłością. A zamiast tego po głowie chodziło mi to jedno słowo. Dziecko. Sam napędził mi strachu. Co jeśli miał rację? Może faktycznie to nie powinno się stać... Potrząsnęłam głową. Nie powinnam tak o tym myśleć. Uhh... Okazało się, że problemy życia codziennego, przejmowały mnie bardziej niż bycie czarownicą... Zabawne.

     Tego popołudnia znaleźliśmy się jakieś trzydzieści kilometrów od pomnika króla Amona. Źle oceniłam odległość. Myślałam, że dotrzemy tam nazajutrz, ale to nie wchodziło w grę. Będziemy tam za dwa, może trzy dni.

     Nie pomyślałam jednak, że coś może nam przeszkodzić. To "coś", nosiło nazwę zamieci śnieżnej. Już wieczorem było dość nieciekawie, ale miałam jednak nadzieję, że do rana wszystko się uspokoi. Myliłam się. Rano było jeszcze gorzej. Kiedy wystawiłam głowę poza namiot już w sekundę moją twarz pokrył śnieg, a ja trzęsłam się z zimna. Sam zaśmiał się gdy to zobaczył. Mi nie było do śmiechu. Wskoczyłam czym prędzej do łóżka w ramiona Sama. Jego ciepło mi się udzieliło. Zasnęłam w jego ramionach mimo szalejącego śniegu.

     Obudziłam się popołudniu. Nie miałam pojęcia która może być godzina. Może szesnasta? Piętnasta? Nie ważne... Ciągle byłam śpiąca. Czasem tak mam, gdy śpię za długo. Przeciągnęłam się i głośno ziewnęłam. Mrugnęłam kilka razy, gdy zdałam sobie sprawę, że Sama nie ma w namiocie. Najpierw pomyślałam, że to niemożliwe i zaśmiałam się, myśląc, że Sam robi sobie żarty. Jednak chwilę później zaczęłam się martwic. Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Zastąpiło go zmartwienie. Szybko wstałam z łóżka i rozejrzałam się po namiocie. Faktycznie, nigdzie go nie było. Mój puls zwariował, a oddech przyspieszył. Gdzie on się podziewał? A jeśli... Nie to niemożliwe... Jeśli coś mu się stało...?

     NIE! Sam jest najodważniejszym człowiekiem na świecie. Nie da się tak łatwo.

     Wtedy właśnie do namiotu wszedł nie kto inny tylko... Sam.

     Moje odczucia w tamtej chwili były skrajnie różne. Miałam ochotę podejść do niego i go pocałować, ale chciałam też mocno uderzyć go w twarz. Wiem, że mówię to codziennie, ale ja przez niego zwariuję.

      Sam uśmiechnął się do mnie. Gdy to zrobił czułam ogarniającą mnie irytację i złość.

     - Gdzie ty byłeś do cholery! - ryknęłam mu w twarz. Sam wyglądał na zaskoczonego moją reakcją. Oczywiście... Zawsze to ja byłam ta zła...

     - Emm... Wyszedłem na dwór. - Próbował mnie tak naiwnie nabrać. Przecież na zewnątrz szalała burza śnieżna. Po chwili jednak z mojej twarzy zniknęła pewność siebie. Przecież nawet nie wyszłam z namiotu! Nie zauważyłam nawet, że jest tak cicho. Boże, ale ze mnie idiotka...

     - Aha... - mruknęłam, choć sama nie lubiłam, gdy ktoś tak do mnie mówił. Sam zaśmiał się i przeszedł do "kuchni". Cała wściekłość ze mnie uleciała, zastąpiła ją radość z tego, że Samowi nic się nie stało. Podeszłam do niego i (nie kontrolując do końca tego co robię) mocno przytuliłam Sama, który klęczał przy żarzącym się popiele. On, nie spodziewając się niczego, szeroko otworzył oczy i prawie się przewrócił. Oboje zaśmialiśmy się głośno. Sam pocałował moją prawą rękę. Ten gest wobec kobiety już dawno został zapomniany, a był on znakiem szacunku. Wzruszyło mnie to. Sam, nie dość, że odważny, zdeterminowany i przystojny, to jeszcze... Romantyczny.

     - Kocham cię - szepnął Sam. Szeroko się uśmiechnęłam. Zawsze wiedział, co i kiedy powiedzieć.

     - Ja ciebie też - odparłam.

     I wtedy znów się zaczęło. Nieprzyjemny ból który kumulował się w znamieniu. Może powinnam się już przyzwyczaić? Pff... Do żadnego bólu nie można się przyzwyczaić.

     Tym razem jednak nie miałam żadnej wizji. Ten przeszywający ból był jakby ostrzeżeniem. Przez mój umysł przemknęło zdanie, które z pewnością, wypowiedziała Jessie. "Śpiesz się", szumiało mi w głowie. Cholerna prababcia, myślałam. Nienawidziłam jej z całego serca...

     Gdzie niby miałam się śpieszyć? I tak mamy jeszcze do przebycia jakieś sto kilometrów. Może nawet więcej. Nie miałam pojęcia ile dokładnie.

     - Co się stało? - Sam wyrwał mnie z zamyślenia. Przez chwilę nic nie odpowiedziałam, ale potem potrząsnęłam głową i spojrzałam na Sama. Patrzył na mnie zatroskany. Miałam jednak wrażenie, że przyzwyczaił się już do tego, że czasem odpływam.

     - Wszystko w porządku - odpowiedziałam. Sama nie wiedziałam czy to rzeczywiście była prawda. Raczej zgrabne kłamstewko.

     Razem zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy przed siebie. Taka sytuacja zaczęła stawać się monotonna, przynajmniej dla mnie. Śniadanie, składanie namiotu, zaklęcie, marsz, sen. Śniadanie, składanie namiotu, zaklęcie, marsz, sen. I tak w kółko. Czasem pomiędzy tymi rzeczami, wkradał się pocałunek.

     Byłam ciekawa czy Sam czuje to samo? Czy też ma wrażenie, że to co było wcześniej, było odległe. Dziwne... Pewnie jeszcze dwa tygodnie temu nie wierzyłam w czary... Teraz gdy tak o tym myślę... Mam wrażenie, że tamto życie wśród "Zapominajek", było rajem, w porównaniu do tej chorej sytuacji.

     - Sam...? Czy... Nie masz takiego wrażenia, że...

     - ... że nie tak wcale dawna przeszłość, wydaje się tak odległa? Tak, też o tym myślałem. - Zaskoczył mnie. Pozytywnie. Czasem chciałabym czytać w jego myślach. Ale nawet gdybym pragnęła tego najmocniej w świecie, nie udałoby mi się to.

     Cóż... To tylko moje wymysły.

    Tego dnia przeszliśmy zaledwie kilka kilometrów. Opóźniła nas burza śnieżna, ale mimo wszystko i tak pokonaliśmy już imponującą odległość.

     Gdy leżałam w łóżku, wpatrując się we wnętrze namiotu, w mojej głowie pojawiło się pytanie. Tak absurdalne, że musiało paść.

     - Sam...? - spytałam, ze znanym zakręceniem na końcu. Sam spojrzał na mnie. - Dla... Dlaczego ze mną poszedłeś? To znaczy... Czemu wybrałeś się ze mną na tak niebezpieczną... Przygodę? Ha! - zaśmiałam się teatralnie. - Chyba źle dobrałam słowa. To nie przygoda, tylko koszmar na jawie - zakończyłam lekko przygaszona. Sam przysunął się do mnie i przytulił mnie do piersi.

     - Sama sobie odpowiedziałaś. - Nie zrozumiałam o co mu chodzi więc spojrzałam na niego pytająco. Ten pocałował mnie delikatnie w czubek głowy, a ja zamknęłam oczy delektując się tym gestem. - Nie puściłbym cię samej. Nawet gdybym cię nie kochał, to poszedłbym z tobą. Wyobraź więc sobie, co muszę czuć, kochając cię tak mocno. - Gdy to powiedział, miałam w oczach szczere łzy wzruszenia. Za każdym razem, kiedy mówił, że mnie kocha, wciąż nie mogłam w to uwierzyć.

     Nie odezwałam się więcej. Sam również milczał. Nie musieliśmy się wtedy całować, czy robić cokolwiek innego, by udowadniać sobie miłość. Milczenie było wtedy dużo bardziej podniecające, niż jakikolwiek pocałunek.

     Usnęliśmy przytuleni do siebie.

     Nie wiedziałam tylko, że król Amon odwiedził nas podczas snu. Nie widziałam jego szyderczego uśmiechu. Nie widziałam też, jak wychodził.

     Ale czułam chłód na karku.

     _____________________________

     I jest! Z lekkim opóźnieniem w prawdzie, ale jest :D Krótki, ale jak tak patrzę, to stwierdzam, że im dalej tym rozdziały są dłuższe ;)

     Pozostaje mi tylko prosić o komentarze i udostępnianie bloga :D

     I dziękuję wam z całego serducha za tyle wyświetleń! Już prawie 2000 *0* Najlepsi <3

     Może z okazji 2000 wejść wstawię jakiegoś śmiechowego posta o sobie? Co wy na to? Chcecie mnie trochę poznac? :)

piątek, 27 grudnia 2013

Nie płaczcie xD

Wybaczcie za opóźnienie. Moja wina, że nie wstawiłam nic w Wigilię. I w ogóle nawet wam życzeń nie złożyłam :c Sorki.

Mam nadzieję, że święta się wam udały, a prezenty spodobały (no i, że było w nich coś igrzyskowego :D)

Tak czy siak, odświeżcie sobie, co było w poprzednim rozdziale, bo jutro wstawiam rozdział 17ty. No i od teraz będzie trochę goręcej w stosunkach Sama i Avri, więc myślę, że "fani" SAVRI (takie połączenie *0*), będą zadowoleni :D

Pozostaje mi na razie życzyć wam udanego sylwestra i jutro GORĄCO zapraszam na bloga <3


PS: Na zdjęciu Sam Claflin (Finnick w filmie Igrzyska Śmierci: W Pierścieniu Ognia) przebrany za zebrę <3
Zakochałam się w nim na nowo *3*

I gorące POZDROWIENIA dla grupy "Polscy Igrzyskomaniacy" <3

sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 16

     ROZDZIAŁ 16

     Obudziła mnie fala zimna, przeszywająca moje ciało. Leżałam naga w poskręcanej pościeli. Gdy chłód, znów wtargnął do mego ciała, zatrząsałam się i przykryłam kołdrą, do samego nosa. Zdziwiłam się, że Sama nie było obok. Kiedy przypomniały mi się wydarzenia z ostatniej nocy, zawirowało mi w głowie. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. Przez moje ciało, przeszedł, znany mi już, strumień ciepła.

     Usłyszałam trzask. Gwałtownie odwróciłam wzrok w stronę źródła dźwięku. W najdalszej części namiotu, zobaczyłam Sama, który pochylał się nad ogniem. Jak widać dopiero go rozpalał. Owinęłam się kołdrą i podeszłam do niego. On nie spojrzał na mnie. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam na jego twarzy smutek. Ten chłopak zawsze pozostanie dla mnie zagadką.

     - Co się stało? - spytałam z troską w głosie. Sam drgnął słysząc mój głos, ale ciągle na mnie nie patrzył. Grzebał w ogniu. To było wkurzające. Po chwili sterczenia przed nim jak kołek, Sam podniósł się. Uczyniłam to samo. On spuścił wzrok, a ja zastanawiałam się, co zrobiłam nie tak? Pogładziłam jego policzek. Nawet nie zareagował. Odsunął się ode mnie i usiadł na brzegu łóżka. Nic nie rozumiałam. Sam chwycił moje ręce w swoje i gestem wskazał mi, żebym usiadła. Zrobiłam to, nie odrywając od niego wzroku.

     - To nie powinno się stać - szepnął Sam. Nie rozumiałam, o co chodzi? Patrzyłam na niego zdziwiona, lecz on najwidoczniej, nie miał zamiaru powiedzieć mi nic więcej. Wtedy mnie olśniło. Chodziło mu o wczoraj. O ostatni wieczór. Ale... Co ma na myśli mówiąc, że to nie powinno się stać? Miał wyrzuty sumienia? To chyba jakiś żart. Chory żart.

     - Czemu tak mówisz? - zapytałam, już lekko poirytowana. Sam w końcu spojrzał mi w oczy. Tak jak się spodziewałam, ujrzałam w nich smutek i wyrzuty sumienia.

     - Pomyślałaś w ogóle o konsekwencjach? Co jeśli zajdziesz w ciąże? Nie mógł bym sobie tego wybaczyć... - Achh... więc o to mu chodziło. Miałam ochotę wylać na niego kubeł zimnej wody! Ciąża? To chyba żart. Za dużo tych żartów, jak na tak wczesną porę.

     - Wiesz... Ciąża, to ostatnia rzecz o której mogłabym pomyśleć i możesz mi wierzyć, że nie będzie żadnego dziecka. - Próbowałam go przekonać. On jakby puścił moje słowa mimo uszu.

     - Avri... Nie chcę wydać dziecka na taki świat... I to w takiej chwili... - szeptał. Przewróciłam oczami. Miałam dość gadania o... Uhh... Nawet nie przechodziło mi to przez myśl.

     - Żadnego. Dziecka. Nie. Będzie. - powiedziałam, dokładnie akcentując każde słowo. Sam prawie niezauważalnie się uśmiechnął. A potem mnie przytulił. Dziwny gest po takiej rozmowie, ale mimo wszystko, bardzo przyjemny. Jednak po chwili odsunął się ode mnie i chrząknął, jakby zmieszany.

     - Wiesz... Yyy... Może... Emm... Ubierz się. - Miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz. Powiedział to i się zarumienił. Wyglądało to naprawdę przeuroczo. Wstałam z łóżka, pozbierałam swoje rzeczy z podłogi i ubrałam się, stojąc tyłem do Sama. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam to, że mi się przygląda. Uśmiechnęłam się.

     - Nie patrz tak, bo ktoś może wydłubać ci oczy - odparłam. Podziałało. Kątem oka zobaczyłam, że Sam odwraca wzrok. To było... Zabawne. Dziwne... Mimo, że jestem tu gdzie jestem, ciągle pamiętam, jak się uśmiechać.

     Na śniadanie znów zjedliśmy mięso. Może to głupie, że ciągle je jemy, ale ono za kilka dni się zepsuje, a w tych czasach, każdy kawałek mięsa, był wart tyle co złoto. Już mało go zostało... Myślę, że starczy nam na dwa dni. Mieliśmy jeszcze dużo chleba, wodę, kilka jabłek, sucharki, sucharki i jeszcze raz sucharki. Nie były specjalnie smaczne, ale po kontakcie z wodą, dobrze wypełniały żołądek na długie godziny.

     Po śniadaniu Sam złożył namiot, a ja patrzyłam przed siebie. Dziś nie padał śnieg, lecz niebo było pokryte chmurami. Śnieg oślepiał mnie blaskiem, aż musiałam przymrużyć oczy. Sam dotknął mojego ramienia z bladym uśmiechem na twarzy. Wiedziałam, że nasza dzisiejsza rozmowa nie dawała mu spokoju.

     - Gotowa? - spytał. Przytaknęłam i chwyciłam go za rękę.

     - Risso Gone. - Odparłam.

     Szliśmy przed siebie w milczeniu, patrząc na pomnik króla Amona, który był już niedaleko. Jutro powinniśmy tam dotrzeć. Im bardziej zbliżaliśmy się do pałacu, tym większych dostawałam dreszczy gdy o tym myślałam. Wiedziałam jednak, że na prawdę nie mogę się teraz poddać. Nie chodziło o Jessie. Ją miałam głęboko gdzieś. Chciałam to zrobić, bo Sam we mnie wierzył. Chciałam mieć to już za sobą. Pragnęłam wrócić jak najszybciej do domu i leżeć w objęciach Sama do ostatniej chwili mojego życia. Myśląc o tym uśmiechnęłam się. Sam to zauważył, bo spojrzał na mnie.

     - Co cię śmieszy? - zapytał. Właściwie sama nie wiedziałam. Może po prostu wyobrażałam sobie coś, co było nierealne? A może i było realne, tylko długo będę musiała na to czekać?

     - Sama nie wiem - odpowiedziałam. Sam uśmiechnął się. To był jego pierwszy szczery uśmiech dzisiejszego dnia. Westchnęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale Sam mnie uprzedził.

     - Przepraszam... - szepnął trochę niepewnie. Zmarszczyłam brwi.

     - Za co mnie przepraszasz? - Zdziwiłam się. Na prawdę nie wiedziałam.

     - Za to co się zdarzyło dzisiaj rano i... Wczoraj. - Miałam ochotę uderzyć go w głowę ciężkim przedmiotem. Chciałam rzucić na niego zaklęcie, by sprawdzić czy na prawdę żałuje tego co się stało, ale uświadomiłam sobie... Że nie mogę. Sam był moją tarczą. Po raz pierwszy odczułam złość z tego powodu. Głośno westchnęłam i przystanęłam.

     - Sam... Wczorajszy wieczór był najcudowniejszy w moim życiu. Nie rozumiem czemu przepraszasz... Nie... Nie było ci ze mną dobrze? - Ostatnie słowa wypowiedziałam jakbym miała coś w gardle. Może to co się stało było pomyłką. Może on nie był gotowy, a ja go sprowokowałam...? Tak... Oczywiście, to znów ja zraniłam Sama.

     On jednak zamiast potwierdzić moje przypuszczenia spojrzał mi w oczy i bardzo delikatnie mnie pocałował. Nie było w tym pocałunku pożądania, tak jak wczoraj. Był to rozkoszny pocałunek, mówiący więcej niż jakiekolwiek wypowiedziane słowa. Odsunął się ode mnie. Czy to możliwe, że wyglądał na... Rozbawionego. Echh... Co ja z nim mam...

     - Ostatnia noc - zaczął. - To najlepsze co mi się przytrafiło. Nigdy niczego podobnego nie doświadczyłem. Avri, zapewniam cię, że kocham cię najbardziej na świecie, a po tym co się wczoraj stało, zatraciłem się w uczuciu do ciebie jeszcze bardziej. Tylko... Boję się...

     - Nie będzie żadnego dziecka. - Uprzedziłam go. Po tym co powiedział, jeszcze bardziej upewniłam się w tym. Wow... On to umie dopasować słowa...

     - Dobrze... - szepnął, ale wiedziałam, że nie zapomni. - Kocham cię. - Dodał, a mi zmiękły kolana. Te dwa słowa działały na mnie bardziej niż jakiekolwiek inne.

     - Ja też cię kocham. - odparłam. Sam pocałował mnie w czoło i ruszył przed siebie. Byłam o krok za nim.

     Jak to możliwe, że w ogóle pomyślał o dziecku? Hmm... A może ja też powinnam...

     ___________________________

     Coraz mniej was u mnie :c Szkoda... ale cieszę się, że kilka osób zawsze czyta nowe rozdziały i komentuję. Stałych bywalców proszę tradycyjnie o komentarze i jeśli możecie - o udostępnianie. Na facebooku, twitterze, asku albo swoich własnych blogach. Rozdział był nudny wiem, ale to chyba jeden z niewielu :P
     Następny rozdział dodam w Wigilię i złoże wam życzenia ;D

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 15

     ROZDZIAŁ 15

     Nie wytrzymałam. Targnęły mną mdłości. Zwymiotowałam Samowi na buty, on jednak pozostał nie wzruszony. Patrzył na ciała leżące na śniegu. Kobiety i mężczyźni umarli, skąpani w swojej własnej krwi. Niektórym podcięto gardło, innych zastrzelono, kilka ciał natomiast miało wnętrzności wyprute na wierzch. Czułam, że za chwilę znowu zwymiotuję.

     Sam patrzył na to z niesamowitym spokojem. Podziwiałam go za to. Jego twarz miała kamienny wyraz. Dotknęłam ręką jego ramienia. On mocno chwycił moją rękę, jednak nie spojrzał na mnie.

     - Kto mógł to zrobić? - spytałam, choć dobrze znałam odpowiedź.

     - Oboje dobrze wiemy, że to strażnicy - odpowiedział. Tak, to prawda. Byłam pewna, że to strażnicy króla. Okrutni i nie znający litości. Pilnowali porządku tylko w najbiedniejszej dzielnicy. W centrum, u "Zapominajek" i w najbogatszej dzielnicy był tylko jeden, główny, strażnik, który zwykle nie robił zbyt wiele. Najczęściej siedział w swoim biurze i pił alkohol. Albo po prostu spał.

     Sam krążył wokół ciał. Zamykał oczy zmarłym. Oczywiście tylko tym którzy te oczy jeszcze mieli. Byłam wściekła, smutna i zmęczona. Nie wiem które uczucie bardziej we mnie dominowało. Miałam ochotę wypruć flaki tym bydlakom, którzy to zrobili. Szybko jednak odepchnęłam tę myśl. Działali w końcu z rozkazu Amona.

     Odwróciłam wzrok, by nie patrzeć więcej na zmasakrowane ciała. Po kilku minutach Sam podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia. Musiałam coś przyznać mojej prababci. Bez Sama, nie dałabym sobie rady.

     - Wszystko dobrze? - zapytał. Zaprzeczyłam. Nic już nie było w porządku. Amon zabijał niewinnych ludzi. Pytanie brzmiało, po co?

     Sam chwycił mnie za rękę i poprowadził za sobą. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego co tu zobaczyłam. W duchu odmówiłam modlitwę za zmarłych, chociaż właściwsze słowo brzmi, zamordowanych ze szczególnym okrucieństwem. Uświadomiłam sobie jednak, że ja też mogę się tym stać. Mordercą bez uczuć. Fakt, miałam zabić człowieka, który już zabił niesamowicie wiele osób i miał na sumieniu wiele grzechów, ale prawda jest taka, że nikt, nawet najbardziej paskudny człowiek na świecie, nie zasługuje na śmierć.

      Wtedy znów 'to' się stało. Moje znamię zaczęło mnie znów bolec. To było potworne. Jeszcze nigdy, aż tak mnie nie bolało. Sam wyczuł, że coś się dzieję gdy głośno krzyknęłam i upadłam twarzą w śnieg. Mimo, że nie widziałam jego twarzy czułam, że jest przerażony. Po kilku minutach, chorego bólu, pojawiła się Jessie. Wyglądała na wściekłą. Uklęknęłam na śniegu, nie zważając na chłód. Jessie patrzyła na mnie z wyższością.

     - Nie możesz się teraz wycofać! - warknęła. Przestraszyłam się. Nigdy jeszcze nie słyszałam tak brutalnie wypowiedzianych słów.

     - Nie powiedziałam, że mam zamiar się wycofać. Po prostu nie chcę być mordercą - oznajmiłam. Chyba jej nie przekonałam, bo wciąż patrzyła na mnie jak na nic nie znaczącego robaka.

     - Mordercą, tak? W takim razie kim jest Amon?! On musi być szatanem w porównaniu do ciebie! Tej która nigdy jeszcze nikogo nie zabiła! - krzyczała. Wściekłam się.

     - Zamknij się! - Teraz to ja warknęłam. Jessie spojrzała na mnie zaskoczona. - Nikogo nie prosiłam, o tą moc. Mam głęboko gdzieś czego chcesz ty! Będę robić co mi się podoba! Przy okazji, nie zapominaj, że to ja muszę sprzątać po tobie! - Zgasiłam ją. Prababcia wciąż patrzyła na mnie z góry, ale w jej oczach ujrzałam rozczarowanie. Nie obchodziło mnie to. Jessie przytaknęła, jakby sama do siebie i... Zniknęła.

     Patrzyłam teraz w padający z nieba śnieg.

     Ocknęłam się dopiero, gdy Sam wypowiedział moje imię. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam mu w oczy. Był wystraszony, a zresztą... Ja też.

     - Avri, nie możesz teraz zrezygnować. - Słucham? Co on powiedział? Słyszał o czym rozmawiam z Jessie? Miałam w głowie tyle pytań, ale najgłupsze cisnęło mi się na usta.

     - Bo co? - warknęłam. Sama poruszył ton mojego głosu. Cofnął się delikatnie. Nie czułam się wtedy źle z tym co powiedziałam. Byłam wściekła na cały świat!

     - Nie wiem... - szepnął Sam. - Ale wiem, że Amon nie cofnie się przed niczym. On chce dotrzeć do ciebie Avri, bo wie, że ty jedyna możesz go pokonać - wyjaśnił. To co powiedział mną wstrząsnęło. Jakbym dostała w głowę czymś ciężkim. Cholera, przecież on miał rację. Jessie też miała rację, ale tylko Samowi mogłam ją przyznać. Spuściłam wzrok. Cała złość ze mnie uleciała. Miałam ochotę tylko przytulic się do Sama, ale nie mogłam jeszcze tego zrobić.

      - Sam... - zaczęłam cicho. - Wybacz mi... - Niemal niedosłyszalnie odparłam. Sam uśmiechnął się. Nawet w tych najgorszych chwilach, potrafił się uśmiechnąć... Nic nie powiedział. Pomógł mi wstać i razem ruszyliśmy dalej. Nawet nie poprosił, żebym użyła zaklęcia. Wiedział, że jestem za słaba. Ależ on był kochany...

     Gdy oddaliliśmy się od ciał dostatecznie daleko, Sam rozłożył namiot. Nie byłam zmęczona, ale marzyłam o ciepłym jedzeniu i kołdrze. Sam, po rozpaleniu ognia, zrobił mi herbatę i usmażył odrobinę mięsa. Do tego zjadłam dwa kawałki chleba. Sam natomiast zadowolił się jedynie chlebem. Było mi głupio, że sama jem mięso, ale gdy chciałam dać Samowi kawałek, ten mruknął tylko ciche "jedz". Nie miałam zamiaru się z nim kłócić, bo wiedziałam, że przegram.

     Kiedy się nasyciłam, wciąż nie miałam ochoty spać. Sam położył się obok mnie. Patrzył mi w oczy, a ja czułam, że się rumienię. Dziwne... Po tym wszystkim co się stało, ciągle byłam zdziwiona tą sytuacją. Nie mówiłam oczywiście, że mi się nie podoba.

     Sam przejechał dłonią po moich włosach. Zamknęłam oczy delektując się jego dotykiem. Każde muśnięcie mojej skóry, wywoływało w moim ciele ogień. Najpierw taki, który dopiero próbował się rozpalić, a potem taki, który pochłania lasy.

     Kiedy, dotknął mojej ręki, otworzyłam oczy. Przez chwilę widziałam tylko rozmazany świat, ale zaraz potem, zobaczyłam niebo. Zrozumiałam, że to były oczy Sama. Roześmiane i patrzące na mnie.

     Płonęłam od środka. Moje usta były niepoprawnie gorące i głodne jego ust. Nie mogłam wytrzymać, ale mimo iż chciałam go pocałować, on był szybszy. Nachylił się do moich ust, niczym wygłodniały lew na swoją ofiarę. Zaczął powoli, tak, by podgrzać atmosferę, ale ja już tego nie potrzebowałam. Dwukrotnie przyśpieszyłam tempo, zaskakując siebie i Sama. Usiadłam na nim okrakiem, a on, bez cienia krępacji, zaczął błądzić rękoma po moim ciele. Najpierw zajął się moją talią, ale gdy chciał zejść niżej zawahał się. Nie zwróciłam na to uwagi, dopóki nie przerwał pocałunku. Mimo, że przerwał, płomień w moim ciele nie zgasł. Przeciwnie. Chciałam więcej.

     - Avri, ja... - szepnął Sam. Wiedziałam, że ma wątpliwości. Ja nie miałam. Pragnęłam tylko jednej rzeczy. Mieć Sama najbliżej jak się da. Widząc, że Sam chce znów coś powiedzieć, zakryłam mu usta palcem. On spojrzał na mnie. Jego wzrok był przepełniony zdziwieniem, pożądaniem i wahaniem.

     Miałam dość Sama, który chciał być święty. Wiedziałam, że Sam pragnie mnie tak bardzo jak ja jego. Może nawet bardziej. Chciałam, żebyśmy oboje tego chcieli, więc spytałam.

     - Sam... - mruknęłam. Sam pocałował mnie gwałtownie. Wywołało to u mnie dreszcze. Sam przewrócił mnie na plecy. Teraz on był na górze. W tamtej chwili, nie musiałam prosić, żeby cokolwiek powiedział. Jego wzrok, mówił mi wszystko.

     Reszty dopełniły nasze ciała.

     To była najcudowniejsza chwila mojego życia.

     ____________________________________
  
     Słuchajcie rozdział jest mocny i jest jednym z moich ulubionych, ale mam strasznego doła więc nie mam siły się cieszyc...
     Proszę o komentarze, może one poprawią mi odrobine humor... :/

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 14

     ROZDZIAŁ 14
     Wspomniałam co Sam znalazł na strychu nim wyruszyliśmy? To było coś w rodzaju czapki niewidki, tyle, że nie była to czapka, tylko... namiot. Na nasze szczęście.

     Utrzymywanie mnie i Sama w stanie niewidzialności, nie było łatwe. Było to wyczerpujące i nurzące. Po dwóch godzinach i kilku przebytych kilometrach, miałam dość. Zakręciło mi się w głowie i upadłam na kolana. Zaklęcie przestało działać. Sam uklęknął przy mnie i objął mnie ramieniem. Niczego nie mówił. Wiedział, że jestem wyczerpana. Rozłożył namiot i wniósł mnie do niego. Namiot był duży. Było nawet miejsce na małą kuchnię, zadziwiające było też to, że był niewidzialny. Magia potrafi wszystko. Rozmyślając o tym, nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

     Obudziłam się wieczorem. Na dworze szalała wichura. Rozpętała się prawdziwa zima. Moje usta i nos były bardzo zimne. Ciało miałam przykryte grubym kocem. To pewnie Sam. Właśnie! Gdzie jest Sam? Odwróciłam się na drugi bok i zobaczyłam go przy prowizorycznej kuchence. Gotował wodę. Wstałam powoli, a potem podeszłam do niego. Dopiero wtedy zobaczyłam jak cienko jest ubrany. Zdjęłam z siebie koc i chciałam go dać Samowi, on jednak odtrącił moją rękę.

     - Nie jest mi zimno - powiedział. Kłamał. Głos mu drżał, a jego nos wyglądał jak dojrzały burak. Usta natomiast pokryte były delikatną warstwą śniegu.

     - Kłamiesz - stwierdziłam. Sam uśmiechnął się.

     - Nie martw się o mnie. Śpij jeszcze, przenocujemy tu - oznajmił. Mimo jego protestu przykryłam go kocem. Tym razem nie odtrącił mnie.

     Sam zrobił nam gorącą herbatę, a do tego zjedliśmy trochę mięsa. Mieliśmy dużo zapasów, więc o to nie musieliśmy się martwic. Gdy zjedliśmy, znów się położyłam. Sam siedział obok łóżka i patrzył przed siebie. Nie mogłam tak na niego patrzeć. Usiadłam na łóżku.

     - Sam, połóż się obok mnie - poprosiłam. Sam spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Po kilku sekundach spoglądania mi w oczy, położył się na łóżku, ciągle na mnie patrząc. Jego oczy były takie... Hipnotyzujące. Patrzyłam w ten błękit, który wyglądał jak wody oceanu. Niesamowite.

     Dotknęłam jego policzka. Był lodowaty. Przestraszyłam się. Sam tylko się uśmiechnął i wziął mnie w ramiona. Przez kilka chwil było mi zimno, a potem oboje się rozgrzaliśmy. Czułam bicie jego serca. To był najlepszy środek usypiający. Po kilku minutach już spałam.

     Rano obudził mnie zapach ognia. Wystraszona, szybko podniosłam się z łóżka. Gdy zobaczyłam Sama rozpalającego ognisko, odetchnęłam z ulgą. Rozluźniłam mięśnie i podeszłam do Sama. Wyglądał lepiej niż wczoraj. Miał zaróżowione policzki, a usta miały ten sam delikatnie czerwony kolor.

     - Dobrze się czujesz? - spytał Sam, ciągle patrząc na ogień.

     - Tak, a ty? - zapytałam. Sam przytaknął. Gdy ogień już się rozpalił, Sam zaczął nad nim 'grillować' mięso. Pociekła mi ślinka, którą zaraz wytarłam. Zaburczało mi w brzuchu. Sam chyba to usłyszał, bo uśmiechnął się.

     Miałam wielki apetyt, ale wiedziałam, że nie mogę jeść szybko. Jadłam długo delektując się każdym kęsem. Kiedy wszystko zostało zjedzone, ubrałam się w najcieplejsze rzeczy jakie miałam. Mimo, że na dworze nie było wichury, padał śnieg. Sam złożył namiot i włożył go do plecaka. Potem spojrzał na mnie.

     - Gotowa? - spytał. Przytaknęłam i chwyciłam Sama za rękę.

     - Risso Gone - powiedziałam.

     Postanowiliśmy nie iść na wprost, prosto do pałacu. Szliśmy na około. Za kilka kilometrów powinniśmy dojść do pól uprawnych. Były one oddalone od 'Zapominajek' o trzydzieści kilometrów. Słyszałam, że pola są bardzo duże i pracuje na nim mnóstwo ludzi. Mam nadzieję, że zimą nikogo nie zmuszają do pracy.

     Patrzyłam na puste ulice. Zero roślin i zwierząt. Jak to wszystko mogło wyginąć? Czemu Amon dopuścił do tego, żeby ludzie nie mieli nawet takiej radości, jak patrzenie na rosnące kwiaty, czy drzewa? To straszne. Zimą rośliny powinny być schowane pod śniegiem i czekać na wiosnę. Jednak gdy odgarnęło się śnieg, spod niego wystawała tylko ziemia i zamarznięte już błoto.

     Pomnik króla Amona, mimo iż był oddalony o ponad pięćdziesiąt kilometrów, widniał na horyzoncie. Był bardzo wysoki. Pomnik miał górować nad krajem. Amon miał o sobie wysokie mniemanie.

     Po godzinie marszu, zaczęłam się zastanawiać. Ile jeszcze kilometrów mamy przejść? Sto, dwieście? Newamon może i było początkiem ruiny, ale na pewno nie było małe. Jak mieliśmy przejść aż tyle?

     - Sam? Jak daleko jest pałac? - spytałam. Sam wiedział o co mi chodzi. Miałam takie przeczucie, że też o tym myślał.

     - Nie mam pojęcia. To co przeszliśmy, to dopiero początek. - Nie miał zamiaru mnie pocieszać. Czułam się, jakby powiedział mi: 'Mamy przed sobą wiele kilometrów. Nie wiem czy damy radę'. To było bardzo wyczuwalne w jego głosie. Wiedziałam jednak, że nie mogę się poddać. Byłam zbyt zdeterminowana, żeby teraz się wycofać. Po za tym... Nie chciałam zawieść Sama. Tak, dokładnie. Nie chodziło, o udowodnienie sobie, jak wielką mocą dysponuję, czy o pokazanie prababci, że to co spaprała, było bardzo łatwe do wykonania. Nie. Tu chodziło o mojego Sama. Chciałam, żeby był ze mnie dumny. Chciałam, żeby mógł mi powiedzieć: "Jesteś najdzielniejszą kobietą na świecie".

     Wtedy zobaczyłam pola uprawne.

     Nikogo tam nie było, na szczęście. Gdy podeszliśmy bliżej zobaczyliśmy przerażający widok. Na śniegu było mnóstwo krwi. Sam zaczął odgarniać śnieg. Pod nim leżało ciało. Wszystkie wnętrzności były na zewnątrz. Myślałam, że zwymiotuję. To wyglądało... Okropnie, ohydnie i odrażająco. Nie mogłam na to patrzeć. Sam przykrył ciało śniegiem i narysował krzyż. Potem wstał.

     - Chodźmy stąd - powiedział. Przytaknęłam. Gdybym się odezwała, na pewno bym zwymiotowała. Dalej szliśmy w milczeniu. Mocno trzymałam Sama za rękę, żeby nie upaść. On odpowiadał na to, równie mocnym uściskiem. Gdy myślałam, że już się uspokoiłam, zobaczyłam coś gorszego niż to jedno ciało.

     Na śniegu leżało co najmniej dwadzieścia osób... Martwych.

     ________________________
 
     Proszę o opinie i komentarze ;)

     Dzięki za ponad 1000 wejść *0* Kocham was <3

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 13

     ROZDZIAŁ 13
     Kiedy wstałam rano, obok mojego łóżka leżał, pokaźnej wielkości, plecak. Zmarszczyłam brwi. O co mogło chodzić? Wstałam z łóżka i lekko zakręciło mi się w głowie. Nie wiem czy to przez to co wczoraj działo się z Samem, czy tylko dlatego, że się nie wyspałam. Poszłam do kuchni i zastałam tam Sama, który pakował jedzenie do torebek.

     - Co ty wyprawiasz? - spytałam, a Sam podskoczył. Widocznie nie usłyszał moich kroków.

     - Avri... Wiesz, pomyślałem, że skoro mamy wyruszyć w głąb kraju i pozostać niezauważeni, musimy wziąć dużo prowiantu - wyjaśnił.

     - Mamy iść już d z i s i a j? - zdziwiłam się. Sam też wyglądał na zdziwionego.

     - A na co mamy czekać? Najlepiej by było, gdybyśmy wyruszyli już wczoraj, ale nie chciałem, żebyś wędrowała nocą. - Też mi wytłumaczenie. Sam zawsze wiedział najlepiej. Czasem to denerwowało, ale tylko czasem.

     - Nie musisz się o mnie martwić. Jestem już duża. Po za tym, mam różdżkę. - Przekonywałam. Sam jednak pozostawał niewzruszony. Podeszłam do niego i patrzyłam jak pakuje ser.

     - Zawsze będę się o ciebie martwić - szepnął. Uśmiechnęłam się. No tak, cały Sam. W najmniej spodziewanym momencie stawia na bycie romantycznym. Wiedziałam jednak, że to co powiedział w stu procentach było prawdą.

     - Wiem, ale na prawdę nie musisz. Dam sobie ze wszystkim radę - mówiłam z uśmiechem. Sam zwrócił się w moją stronę. Przejechał dłonią po moich włosach, a potem spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.


     - Czym sobie na ciebie zasłużyłem? - powiedział. Skąd on brał takie romantyczne teksty? Chociaż może znikąd ich nie brał. Może po prostu to czuł. Sam w żadnym stopniu nie był fałszywy. Zawsze w pełni był sobą. Głównie dlatego, tak bardzo go polubiłam. Pokochałam.

     - Mogłabym powiedzieć to samo - mruknęłam mu do ucha. Uśmiechnął się.

     - Spakujesz się sama czy mam ci pomóc? - Zepsuł cały nastrój. Zrobiłam złą minę. Sam jakby jej nie zauważył, czekał na odpowiedź. Westchnęłam.

     - Dam sobie radę - odparłam.

     - Bardzo się z tego cieszę. - Śmiał mi się w twarz. Uhh... Ale on potrafił być wkurzający.

     - Mhm. - Nie chciało mi się nic mówić. Wtedy Sam wziął moją twarz w dłonie, więc przymusem musiałam mu spojrzeć w oczy. Zabawnie to musiało wyglądać.

     - Kocham cię - szepnął. Gdy to powiedział, cała moja złość ulotniła się w mgnieniu oka. Rozluźniłam spięte mięśnie i uśmiechnęłam się do Sama.

     - Ja też cię kocham - wyznałam i delikatnie musnęłam jego wargi. On uradowany szybko odpowiedział na pocałunek. Potem poszłam do pokoju z zapakowanym jedzeniem i zaczęłam wkładać je do plecaka. Była w nim już woda i najcieplejsze ubrania ze strychu. Wyjrzałam przez okno, padał śnieg. Skrzywiłam się. Nie lubię zimy. Jest ciemno i zimno.

     Kiedy spakowałam jedzenie dotarło do mnie kilka faktów.

     Pierwszy: Musiałam znaleźć i zabić Króla Amona, jednego z najpotężniejszych czarodziei na świecie.

     Drugi: Nim wyruszymy, muszę się pożegnać z Alice, której prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę.

     Trzeci: Mimo, iż wiem, że poniosę tego konsekwencje jestem bezpamiętnie zakochana w Samie, choć dobrze wiem, że nie powinnam.

     Czwarty: Jeżeli cokolwiek stanie się Samowi z mojej winy, nie wybaczę sobie tego, bo dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że nie mogę bez niego żyć.

     Piąty: Wiem, że Amon ma coś wspólnego ze śmiercią mojego ojca. Jeżeli to prawda, bez wahania rzucę odpowiednie zaklęcie, by pomścić tatę.

     I ostatni: Nie wiem czy mam dość mocy, żeby pokonać Amona. Sama moja determinacja, nie wystarczy.

     Sam stał w drzwiach uważnie mi się przyglądając. Miał na ramieniu plecak, a przez drugie zwisała jego kurtka. Spojrzałam na niego i blado się uśmiechnęłam. Sam podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

     - Wszystko będzie dobrze. Nic ci nie będzie. - odparł. Ale, żeby tu chodziło o mnie...

     - Nie boję się o siebie. Zrobię tyle na ile mnie stać - wyznałam. Sam zmarszczył brwi.

     - To o co chodzi? - zdziwił się. Przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. Nie chciałam go udusić. Chciałam mieć go blisko siebie.

     - Boję się o ciebie - szepnęłam. Co za ironia. Przed chwilą on mi mówił, że się o mnie martwi, a teraz mówię to ja. Zgrany z nas duet.

     - Nie martw się. Jestem już dorosły i silny. Po za tym mam o co walczyć. - Nie wiedziałam o co dokładnie chodzi więc spojrzałam na niego pytająco.

     - Masz? - Powiedziałam jakbym połknęła gwizdek. Sam pocałował moje czoło.

     - Zdecydowanie. Chcę walczyć o ciebie. Teraz jesteś moją jedyną rodziną. Nie pozwolę nikomu zrobić ci krzywdy. - Mogłabym powiedzieć dokładnie to samo. Myślę o tym po raz setny, ale to prawda. Został mi tylko Sam. Moi rodzice są w sercu, ale nie mogę się do nich przytulic, czy powiedzieć, że ich kocham. Natomiast Sam był tu przy mnie i kochał mnie całym sercem, tak jak ja jego.

     - Dziękuję - szepnęłam. - Sam?

     - Hmm? - mruknął.

     - Czy możemy się pożegnać z Alice? - spytałam. Sam zmarszczył brwi.

     - Myślę... że tak. Tylko nie bądźmy tam zbyt długo, dobrze?

     - Jasne. - Cieszyłam się, że zobaczę się z Alice. Ile już jej nie widziałam? Dwa, trzy miesiące? Nie ważne, zaraz się z nią zobaczę. Ale... Nie mogę jej przecież o wszystkim powiedzieć, a pewnie spyta dokąd idziemy. A gdybym powiedziała, że idę z wizytą do mojego wuja który mieszka w bogatej dzielnicy? Nie, to głupie. Najlepiej będzie jeśli niczego jej nie powiem. Szliśmy przez ulicę i rozglądaliśmy się, oglądając ponure widoki.

     Alice mieszkała po drugiej stronie dzielnicy, obok spalonej części 'Zapominajek'. Gdy wybuchł pożar, miałam osiem lat, ale nie zagrażał nam. Mimo tych zapewnień, bałam się, że ogień dotrze do mojego domu i pochłonie wszystko wraz ze mną. Ugaszanie pożaru trwało kilka dni. Gdy zgaszono ogień zaczęto liczyć straty. Zginęło wiele osób, a kilkanaście zostało bez dachu nad głową. Był to dla nich ciężki rok.

     Kiedy dotarliśmy do domu Alice, Sam zapukał do drzwi. Otworzyła je Alice we własnej osobie. Na nasz widok uśmiechnęła się od ucha do ucha. Potem spojrzała na mnie.

     - Avri Dream. Już myślałam, że cię tu więcej nie zobaczę - powiedziała. Podeszłam do niej i przytuliłam ją.

     - Stęskniłam się - odparłam. Alice zaśmiała się.

     - Ja też. - Odsunęłam się od niej. Alice spojrzała na Sama.

     - Sam, chłopie! Aleś ty wielki! - krzyknęła. Wszyscy zaśmialiśmy się głośno.

     - Trochę mi się urosło - rzekł Sam i podszedł przytulic Alice. Ta była zachwycona. Nie było żadną tajemnicą to, że Sam podoba się Alice. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale szybko zniknęło. Przecież Sam kocha mnie.

     - Miło was widzieć. - Przerwała moje rozmyślanie Alice.

     - Wiesz, przyszliśmy się tylko przywitać i pożegnać. Nie mamy zbyt wiele czasu na pogaduszki. - Nim ja coś powiedziałam, Sam już skończył zdanie. Alice spojrzała na mnie pytająco.

     - Coś się dzieje? - spytała.

     - Nie, po prostu... - zaczęłam. Sam widział, że nie dam rady kłamać.

     - ... jej tata wysłał nas na rynek, a Avri zaproponowała, żebyśmy cię odwiedzili, więc... Jesteśmy. - Sam powiedział to tak pewnie, że nie dało się wyczuć cienia zawahania. Alice rozluźniła się.

     - Rozumiem. W takim razie idźcie już. Do zobaczenia - pożegnała się Alice. Podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.

     - Żegnaj - odparłam, trochę łamliwym głosem. Brzmiało to jakbym miała już nigdy nie wrócić. Bo tak myślałam.

     - Do zobaczenia - powiedział Sam. Gdy Alice zamknęła drzwi, a my byliśmy dość daleko od jej domu, rozpłakałam się. Przystanęłam i schowałam twarz w dłonie. Czułam, że Sam nie wie o co chodzi.

     - Co się stało? - spytał. Miałam ochotę go przytulic. Chciałam wrócić do domu, położyć się w łóżku z Samem i całować go, dopóki nie odpadną mi usta. Ale nie mogłam. Nie mogłam, bo musiałam posprzątać po mojej cholernej prababci.

     - Wiesz... Tamto pożegnanie brzmiało trochę jakbyś miała nigdy już jej nie zobaczyć - przyznał Sam. Uśmiechnęłam się smutno. Wytarłam łzy i spojrzałam Samowi w oczy.

     - A wierzysz, że uda mi się przeżyć? - zapytałam. Sam chwycił moją twarz w dłonie.

     - Uda ci się. Nam się uda. Zobaczysz. - Próbował mnie przekonać. Czułam się trochę lepiej, ale ciągle nie dość dobrze. Moje łzy jednak w niczym tu nie pomogą.

     Trudno! Jeśli mam zginąć, to zginę jako czarownica, nie jako tchórz. Oto ja! Avri Dream, czarownica, która ma pokonać Amona. I mimo, że nie wierzę, iż mi się uda, jestem naładowana pozytywną energią. No i jest przy mnie Sam.

     - Chodźmy - odparłam.

     - Na pewno? - Sam chciał się upewnić. Wyciągnęłam różdżkę i chwyciłam Sama za rękę.

     - Risso Gone! - krzyknęłam, a potem zniknęliśmy.
      ______________________________________________
  
      Mówiłam, że akcja się rozkręci! Od teraz przechodzimy do rzeczy! Dalej będzie już tylko lepiej! Proszę o komentarze i udostępnianie bloga, czytajcie dalej i czekajcie na następne rozdziały :D
    Wasza EverMark <3

     (ROZDZIAŁ DEDYKOWANY NELII PIETRASZEK - wybacz, że odrywam cię od matmy :D)

Rozdział 12

     ROZDZIAŁ 12

     Kilka dni później, ja i Sam, poszliśmy na rynek. Chciałam wziąć świeży chleb i przy okazji coś do niego, a byłoby też cudownie, gdyby znalazło się trochę mięsa. Sam wziął dużo wody. No tak... Ja bym o niej zapomniała. Opowiedziałam Samowi o tym, że ukazała mi się prababcia. Nie był zaskoczony. Chciało mi się śmiać. Odkąd dowiedział się, że jestem czarownicą, chyba nic go już nie ruszy. Chociaż może za wcześnie o tym pomyślałam.

     Pozostała jeszcze jedna kwestia. Mianowicie, Sam był moją tarczą i wsparciem. Nie wiedziałam tylko jak mu to powiedzieć.

     - Sam? Jest jeszcze jedna rzecz - odparłam, gdy Sam już wstawał z łóżka, jednak gdy się odezwałam zamarł w ruchu.

     - To coś złego? - Czułam lekki strach w jego głosie. Uśmiechnęłam się.

     - Zależy... A więc, Jessie powiedziała mi, że jesteś dla mnie czymś w rodzaju tarczy. Jesteś odporny na większość zaklęć. Tylko na jedno, nie - oznajmiłam. Sam spojrzał na mnie zdziwiony.

     - Na które?

     - Daca Brava - wyjaśniłam. Sam zmarszczył brwi. - Zaklęcie wywołujące koszmarne wizje. Ale chcę, żebyś pamiętał, że jeżeli, ktoś zaatakuje cię tym zaklęciem, to ty możesz je przezwyciężyć. Wystarczy, że będziesz pamiętał, że to nie jest na prawdę. - Pocieszałam go.

     - Dobrze, rozumiem, dziwię się tylko jakie wizje mogą się pojawić. Przecież ja się niczego nie boję. - Jakiż on skromny.

     - Wiem, Sam, ale może lepiej będzie jeśli nie będziesz aż tak lekceważył zaklęć. - Mój głos drżał. Bardzo bałam się o Sama, nawet jeśli on uważał, że niczego się nie boi. Sam przejechał dłonią po moich włosach. Ostatnio często to robił.

     - Nie martw się o mnie. To ja muszę cię chronić. - Miał trochę racji. Ale i tak zostanę przy swoim.

     Nie miałam wtedy ochoty na nic. Rano - rynek. Po południu - tłumaczenie się. Wieczorem chcę odpocząć.

     Uświadomiłam sobie, że nie spytałam Jessie o bardzo ważną rzecz. Gdzie jest mój tata? Co się z nim stało? Jak to możliwe, że ciało zniknęło tak szybko? Muszę ją o to spytać przy następnej okazji.

     Gdy położyłam się na łóżku zrozumiałam co się dzieje. Za kilka dni wyruszę w głąb kraju, żeby dotrzeć do pałacu najpotężniejszego czarodzieja i zabić go nim on zabije wszystkich innych. Morderczyni. Tym się stanę. Ale w sumie robię to, bo moja prababcia schrzaniła sprawę. Ona nabrudziła, a ja muszę po niej sprzątać. Irytujące.

     Pozostawała też kwestia tego, czy mam wystarczająco dużo mocy, żeby pokonać Amona? Hmm... W sumie gdybym nie miała, to Jessie nie kazałaby mi wykonać, tak niebezpiecznego zadania, prawda?

     Nie chciało mi się o tym myśleć, ale to było przerażające.

     Wtedy do pokoju wszedł Sam i położył się obok mnie. Jego ręka znalazła miejsce na mojej talii. Uśmiechnęłam się i chwyciłam tę rękę. Patrzyłam jak nasze palce się splatają. To było... Wciągające. Ja patrzyłam na nasze ręce, a on, na mnie. Odwróciłam się w jego stronę. Wolną ręką musnęłam jego policzek. Uśmiechnął się.

     Odkąd wyznaliśmy sobie, że się kochamy, nie okazywaliśmy sobie tego. Relacje między nami przez te lata, były na tyle skomplikowane, że musieliśmy się przyzwyczaić, do takiej sytuacji.

     Sam zbliżył swoje usta do mojej twarzy. Zaczął mnie całować, bardzo delikatnie i powoli. Muskał moje usta, a ja czułam się najszczęśliwsza w świecie. Zrozumiałam, jak bardzo go kocham. Jak bardzo go pragnę i potrzebuję.

     Sam dotknął mojego ramienia, a ja oderwałam się od niego jak poparzona. Syknęłam z bólu. Mimo, że znamię nie bolało mnie tak bardzo jak podczas wizji, to przy dotknięciu, ciągle przeszkadzało. Podciągnęłam rękaw. Moje znamię było czarne, gdy go dotknęłam, najdelikatniej jak mogłam, zmarszczyłam nos. Trochę zabolało. Spojrzałam na Sama. Miał smutną minę.

     - Przepraszam... Nie chciałem... Wybacz, proszę. - Wyglądał trochę jak przestraszony szczeniak. Jak mogłabym się na niego gniewać? Chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go. Teraz to ja wykonałam pierwszy krok. Tym razem nic nam nie przeszkodziło w pocałunku. Sam wodził rękoma po moim ciele, a ja dyszałam mu w twarz. Całował mnie po szyi i muskał moje uszy. Było cudownie. Miałam ochotę zedrzeć z niego ubranie, ale gdy chciałam ściągnąć jego koszulkę, Sam powstrzymał mnie.

     - Nie dziś - szepnął. Przytaknęłam.

     Miał rację. Zły czas, złe miejsce. Po kilku sekundach patrzenia mi w oczy, uśmiechnął się i znów wpił się w moje usta. Może to głupie, ale choć wiedziałam, co mnie niedługo czeka, czułam się szczęśliwa.

     ____________________________
    
     WIELKIMI KROKAMI ZBLIŻAMY SIĘ DO 1000 WYŚWIETLEŃ *-*
     Już teraz z całego serducha wam dziękuję i mam nadzieję, że kolejny tysiąc przyjdzie równie szybko <3
     Najlepsi jesteście!!!



sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 11

     ROZDZIAŁ 11
     Cały następny dzień poświęciłam nauce. Zaklęć, oczywiście. Znałam już wszystkie.

     Azzo Venta - zaklęcie przywołujące ogień.

     Aqua Venta - nie trudno zgadnąć, że chodzi o wodę.

     Viera Manta - zamienianie człowieka w kamień. Oczywiście nie dosłownie. Chodziło w tym o to, że osoba nie mogła się poruszać, nie wiedziałam tylko na jak długo.

     Risso Gone - zaklęcie czyniące niewidzialnym. Testowałam je już. Nastraszyłam Sama, który o mało się nie zsiusiał ze strachu. Zabawny widok.

     Anima - Trudno wyjaśnić to zaklęcie. Hmm... Może ujmę to inaczej. Każdy czarodziej i czarownica ma swoje zwierzę. Nie jest ono wielkie, ale potrafi zmieniać kształt i używać magii. Moje zwierzę to miniaturowa wersja lwa. Przeczytałam również, że moje zwierzę gotowe jest mnie bornic, nawet za cenę życia. Trochę mnie to zmartwiło, ale i tak nie miałam zamiaru przywoływać mojego lwa, gdy nie będzie to konieczne. Moje zwierzę ma na imię Peter, po moim ojcu. Peter umie mówić. Nie każde magiczne zwierzę to potrafi, ale mi akurat trafił się gadający lew.

     Daca Brava - Ohydne zaklęcie wywołujące koszmarne wizje. Tego nie chciałam testować.

     I to wszystkie zaklęcia. Było ich łącznie jedenaście. Teraz musiałam je opanować, to znaczy na pewno nie chciałam uczyć się zaklęcia uśmiercającego czy wywołującego straszne wizje, ale reszty musiałam nauczyć się na pamięć, a potem wykorzystać je w praktyce.

     Wieczorem wyszłam z domu, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. W przenośni oczywiście. Tutaj, w Newamon, nie było czegoś takiego jak świeże powietrze. Nie było drzew, ani kwiatów. Tata opowiadał mi kiedyś, że bardzo dawno temu, na świecie było kompletnie inaczej. Była roślinność, zwierzęta biegały po łąkach i lasach, a ludzie żyli w ciągłym pośpiechu. Dzieci chodziły do szkoły, dorośli do pracy. Istniało kilka kontynentów, a każdy był ogromny, tysiąc, a może nawet milion razy większy od Newamon. Zastanawiałam się, jakby się nam żyło gdyby przywódcą był ktoś inny niż Amon.

     Wtedy ścięło mnie z nóg. Imię 'Amon' odbijało się szeptem w mojej głowie. Przede mną znów pojawiło się coś, na kształt projekcji. Była tam moja prababcia, która patrzyła na mnie zatroskana. Wyglądała na, góra, dwadzieścia pięć lat. Podniosłam się z błota i zbliżyłam się do mojej prababci. Zmarszczyłam brwi.

     - Jessie? - szepnęłam. Ona przytaknęła.

     - Witaj Avri - przywitała się. Miała bardzo ciepły głos, taki który mówił 'jesteś kimś wyjątkowym', a nie 'jestem czarownicą, podejdź a cię zabiję'.

     - Czemu się pojawiłaś? - spytałam.

     - Chciałam ci wyjaśnić, dlaczego się urodziłaś - odparła. Nie wiedziałam jak wyglądała wtedy moja twarz, ale czułam, że trochę zbladłam.

     - A czy powiesz mi też, z czym mam walczyć?

     - Oczywiście - powiedziała spokojnym głosem. - Jak już zapewne wiesz, kobiety w naszej rodzinie, nie są... Normalne - miałam ochotę się zaśmiać, ale tylko przytaknęłam. - Twoja pierwsza wizja dotyczyła wojny magów na początku osiemnastego wieku. Byłam wtedy dowódcą czarownic - w lewym rogu pojawił się fragment rzeczonej wojny. Tylko, że teraz widziałam wszystko jakby z boku. - Wojna rozpętała się przez maga, który uważał, że moc czarodziejska, należy się tylko i wyłącznie mężczyzną. Czarownice uznały to za absurd. Czarodzieje uznali, że o naszych racjach zdecyduje wojna. Po wielu rozmowach i sporach czarownice zgodziły się. Tamtego dnia, zginęłam z rąk tego samego czarodzieja, który rozpętał to piekło. Nazywał się Noma Clin. Ostatecznie nikt nie wygrał wojny, a każdy poniósł olbrzymie straty. Noma poprzysiągł, że wróci i zniszczy każdą czarownicę, a nawet czarodzieja, który stanie mu na drodze, do chwały i potęgi.

     - Dobrze, ale co to ma wspólnego za mną? - spytałam. Historia Jessie, była na prawdę ciekawa, ale nie byłam cierpliwą osobą.

     - Noma wrócił i to już dawno temu, lecz dopiero teraz odzyskał całą swoją moc - wyjaśniła. Otworzyłam oczy ze zdumienia.

     - Jak to wrócił? Przecież z tego co powiedziałaś wynika, że on może mieć pięćset lat! - krzyknęłam.

     - Noma nie jest nieśmiertelny. Żeby utrzymać się przy życiu i nie starzeć się, wysysa duszę - oznajmiła Jessie. Szeroko otworzyłam buzię. Wysysa duszę? Co za chory człowiek!

     - Ale... Ja nie znam nikogo o tym imieniu. Jak go znajdę? - zapytałam. Jessie pokazała mi jego zdjęcie. Kurczę, skąd ja go znałam?

     - Dziś znany jest pod imieniem Amon Sky. Ale częściej mówi się do niego król Amon. - I wszystko stało się jasne. Czyli jednak te wszystkie plotki, to była prawda! No oczywiście, ktoś pominął fakt, że Amon jest czarodziejem i psycholem w jednym. Wciąż pojawiał się jednak problem.

     - Jak mam się przedostać do jego pałacu, tak, by nikt niczego nie podejrzewał? Czy król wie, że się urodziłam? Co mam zrobić, gdy już dojdę do pałacu? - zalałam ją falą pytań, choć sama nie lubiłam jak ktoś to robi. Tym kimś konkretnie był Sam.

     - Wystarczy, że użyjesz zaklęcia niewidzialności, a jeśli odpowiednio się skupisz, Sam też stanie się niewidzialny. - Chwila, chwila, co ona powiedziała? Sam?

     - Ale jak to? Przecież nie mogę ze sobą zabrać Sama! Mogę go narazić na... na śmierć! On ze mną nie pójdzie - buntowałam się. Jessie pozostawała jednak nie wzruszona.

     - Sam jest dla ciebie czymś w rodzaju tarczy. Jest chroniony, przed działaniem większości zaklęć - wyjaśniła. Jakoś nie byłam zdziwiona. Już wcześniej wiedziałam, że spotkanie Sama, nie było przypadkiem.

     - Większości? Co masz na myśli? Przed którym zaklęciem nie zdoła się obronić? - To było bardzo ważne. Jessie jakby trochę posmutniała. - Przed zaklęciem uśmiercającym, tak?

     - Nie, przed tym jest chroniony, co jest niezwykłe, ale nie poradzi sobie, gdy ktoś rzuci na niego zaklęcie Daca Brava. - Chwilę mi zajęło, nim przypomniałam sobie jakie to zaklęcie. Przeraziłam się.

     - To straszne - szepnęłam.

     - Sam jest silny. Poradzi sobie, mam taką nadzieję - pocieszała mnie. Miałam nadzieję, że ma rację.

     - Odpowiedz na pozostałe pytania - poprosiłam. Jessie przytaknęła.

     - Więc, nie jestem pewna, czy Amon o tobie wie, ale lepiej będzie, jeśli nie będziesz zbytnio chwalić się swoim znamieniem - mówiła.

     - Dlaczego?

     - Po nim cię rozpozna. Czarownice z rodu Dream mają bardzo oryginalne znamiona - to powiedziawszy podciągnęła rękaw swojej koszuli, a moim oczom ukazało się znamię, które było identyczne jak moje.

     - Rozumiem - odparłam. Jessie opuściła rękaw.

     - Cóż, myślę, że domyślasz się, co masz zrobić, gdy znajdziesz się już w pałacu - mruknęła. Oczywiście, że wiedziałam.

     - Mam go zabić, czy tak? - spytałam choć wiedziałam jaką odpowiedź usłyszę.

     - Tak. - Od dziś nienawidzę słowa 'tak'.

     - Nie wiem czy dam radę - szepnęłam. Jessie uśmiechnęła się do mnie.

     - Wierzę w ciebie. Jesteś silna i potężna. Ty jedyna możesz pokonać Amona. Musisz to zrobić, inaczej wkrótce wszyscy zginiecie. - Ależ ona mnie pocieszyła. Westchnęłam.

     - Czyli mam rozumieć, że losy tej marnej resztki świata należą do mnie? Do osiemnastolatki, która przed chwilą znalazła różdżkę? - Śmiałam się sama z siebie. Jessie zaśmiała się i przytaknęła. A potem zniknęła.

     Cudownie.

     Weszłam do domu ze spuszczoną głową. Ja miałabym kogoś zabić? Przerażało mnie to. Mogłam się z kogoś śmiać, może umiałam poniżyć, ale zabić? To coś... Strasznego...

     Musiałam iść do Sama. On pomoże mi odreagować tę całą chorą sytuację. Gdy weszłam do pokoju, Sam leżał na moim łóżku z zamkniętymi oczami, ale wiedziałam, że nie spał. Kiedy usiadłam na łóżku Sam otworzył oczy.

     - Przyznaj się - zaczął przesłuchanie. - Znów miałaś wizję.

     - Tak - przyznałam. Nie powiedziałam jednak nic więcej. Na szczęście Sam zrozumiał, że nie mam ochoty rozmawiać o tym, co się przed chwilą stało. Położyłam się obok niego, a on objął mnie ramieniem. Od razu poczułam się lepiej. Sam na prawdę był moją tarczą. Mimo wszystko jednak, musiałam się postarać, by nic mu się nie stało. Potrzebowałam go. Bardziej niż kogokolwiek innego.

     ________________________________
     Mam nadzieję, że doceniacie to, że staram się wtrącić choć odrobinę poczucia humoru na tego bloga, choć temat przewodni nie jest ani trochę zabawny xD
     KOMENTUJCIE, UDOSTĘPNIAJCIE I CZYTAJCIE DALEJ <3
     Kochani jesteście - mam już ponad 800 wejść *-*

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 10

     ROZDZIAŁ 10
     Prawie całe przed południe spędziliśmy w milczeniu, nie licząc powiedzianego przeze mnie 'dziękuję', gdy Sam pomógł mi znieść ciężkie pudło ze strychu. On tylko skinął głową. Czułam, że go zraniłam. Chciałam go pocieszyć, ale dla mnie było to jednoznaczne z przyznaniem się do uczuć, a tego nie miałam zamiaru robić.

     Po obiedzie dokładnie przejrzałam zaklęcia. Kilka z nich zapadło mi już w pamięć.

     Geogre Malenti - zaklęcie pozwalające wejrzeć w myśli i wspomnienia innych.

     Etto - no oczywiście moja latarka. Okazało się, że żeby ją zgasić, trzeba powiedzieć "Finito". Nawet trochę się rymowało.

     Muklinoso - trudno było wyjaśnić jego sposób działania. Osoba na którą rzucę to zaklęcie najpierw unosi się do góry na kilka metrów, później zostaje pchnięta do tyłu, a na koniec upada. W książce to zaklęcie ma miano obronnego, dla mnie jednak jest to określenie "śmierć na miejscu".

     Daverra Scortum - najgorsze zaklęcie jakie można było wymyślić. Uśmiercające.

     Attack - zaklęcie pozwalające wytrącić komuś różdżkę z ręki.

     Było jeszcze kilka zaklęć, ale wiedziałam, że zdążę się ich nauczyć. Gorsze, że nie wiem ile mam czasu.

     Dowiedziałam się, że nie wypowiadając żadnego zaklęcia mogę strzelić kulą światła. U każdego czarodzieja kolor kuli jest inny. Mój jest niebieski. O kolorze kuli dowiedziałam się, gdy strzeliłam z różdżki w stronę starej szafy na strychu. Myślałam, że gdy tylko kula dotknie szafy, to ona od razu się roztrzaska. Jednak kula działała trochę jak bomba, albo mikrofalówka. Wchodziła do wewnątrz i rozsadzała od środka. Kawałek drewna rozdarł mi bluzkę, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.

     Przeczytałam też, że najlepsze czarownice i czarownicy potrafią używać magii bez różdżki. Nie rozumiałam jak to możliwe. Gdy nie miałam różdżki w ręku czułam brak mocy, ale kiedy ją brałam, wiedziałam, że mogę wszystko. Była jednak osoba na tyle potężna, by czarować bez różdżki. A właściwie to dwie osoby. Pierwszą, ku mojej radości była Jessie. Drugą natomiast, był mężczyzna który w pierwszej wizji zabił moją prababcię. Teraz widziałam go wyraźnie. Był bardzo dobrze zbudowany, prawy profil pokrywała blizna, oczy uderzały błękitem, włosy sięgały do ramion, w rękach błyszczały czarne kule. Wyczarować kule bez różdżki jest całkiem łatwo, ale jeśli chodzi o inne zaklęcia... Tu zaczyna się problem.

     Wieczorem leżąc na łóżku bawiłam się różdżką. Ciągle mruczałam 'Etto' - 'Finito', 'Etto' - 'Finito' i tak w kółko. Robiłam to dopóty, dopóki nie przyszedł Sam. Był smutny, a ja wściekła na siebie. Usiadłam na łóżku, ciągle patrząc w jego oczy. Po chwili jednak odwróciłam wzrok. Nie byłam w stanie patrzeć na Sama, gdy był smutny. Ostatnio coraz częściej to oglądałam, a najgorsze było to, że to wszystko moja wina.

     - Sam przestańmy się kłócić - szepnęłam patrząc w podłogę. Sam usiadł naprzeciwko mnie. Materac delikatnie zaszumiał, a moje serce nagle przyśpieszyło. Sam chwycił moje ręce, a ja spojrzałam mu w oczy. Teraz dostrzegłam w nich rozbawienie. Nie rozumiem tego chłopaka.

     - Wiesz... Nie chcę się kłócić. Byłem zły, bo nie odpowiedziałaś na pytanie. To tyle - powiedział. To tyle? T o  t y l e? On chyba żartuje! Czy Sam nie rozumie, że odpowiedź na to pytanie, byłaby też odpowiedzią na pytanie "kochasz mnie"?! Ja chyba zaraz wyjdę z siebie i stanę obok!

     - Żartujesz sobie ze mnie? - spytałam, chociaż może to nie było pytanie tylko ewidentne warknięcie mu w twarz. Jednak po twarzy Sama nie było widać cienia zakłopotania czy lęku. Zobaczyłam uśmiech który zdenerwował mnie jeszcze bardziej.

     - Nie mam powodu, żeby żartować - odparł. Uniosłam brew zdumiona.

     - Achh, tak - prychnęłam. Już nie byłam na siebie zła. Teraz byłam zła na niego. Śmiał mi się w twarz, co nie było zbyt uczciwe z jego strony. Chciał ze mnie wydusić uczucia. Ale chwila... Przecież on w ogóle nie protestował gdy go pocałowałam. Próbował mnie wrobić w miłość, a jemu też się podobało. Kto wie czy nie bardziej niż mnie! Że też ja wcześniej o tym nie pomyślałam.

     - Grasz nie fair! - krzyknęłam. Sam uniósł brwi zdziwiony. - Tak! Dokładnie ty! Ciągle mnie przesłuchujesz, a sam nic nie mówisz - prawie plułam mu w twarz. Podobało mi się to. Wreszcie to ja byłam górą.

     - Ale o co ci chodzi? - spytał niby nie wiedząc. Ale ja już wszystko wiedziałam. Widziałam to w jego oczach, które niby niewinne, patrzyły na mnie tym wszystkim czego on nie umiał powiedzieć.

     - Przyznaj się, Sam. Kochasz się we mnie - powiedziałam i zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Po jakie licho ja to mówiłam? Czekałam tylko aż Sam wyśmieje mi się w twarz. Ale on nic nie zrobił. Patrzył się na mnie uśmiechając się. Bardzo się zdziwiłam. Myślałam, że zacznie na mnie krzyczeć, a tu... A może ja mam rację? Nie wiem czemu, ale ucieszyłam się, choć nie powinnam.

     - Dlaczego nie zaprzeczasz? - zapytałam w końcu. Sam zaśmiał się. Położył się na materacu, chyba najwolniej w swoim życiu i zamknął oczy. Patrzyłam na niego zdziwiona. Usiadłam na brzegu materaca i patrzyłam na roześmianą twarz Sama.

     - Odpowiesz? - mruknęłam z nadzieją. Sam otworzył oczy i spojrzał na mnie.

     - A ty? - Zgasił mnie. Zrozumiałam o co mu chodzi. Odpowiedź za odpowiedź. Bardzo chciałam się dowiedzieć co on do mnie tak na prawdę czuje, ale wtedy sama musiałabym się przyznać. Cóż... Widziałam w książce zaklęcie które cofa w czasie. Jeśli zrobię z siebie idiotkę, mogę się cofnąć i nic nie mówić. Boże... Nie wierzę, że to robię.

     - Zadaj mi to cholerne pytanie - poprosiłam. Zamknęłam oczy, jakby to miało pomóc. Czułam spojrzenie Sama na sobie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Niestety, takiego zaklęcia nie było. Otworzyłam jedno oko. Sam siedział oparty o ścianę. Patrzył się na mnie jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. Otworzyłam drugie oko i westchnęłam.

     - Czemu ty tak to przeżywasz? - spytał. Przewróciłam oczami. Dowiedziałby się, gdyby zadał to głupie pytanie.

     Stało się jednak coś dziwniejszego. Sam podszedł do mnie na czworakach, tak, że zetknęliśmy się nosami. Serce mi podskoczyło. Był tak blisko. Ale wiedziałam, że się już nie przysunie. To był test. Bardzo trudny test. Niczego wtedy bardziej nie pragnęłam, niż pocałunku z nim. Przez kilka chwil się powstrzymywałam, ale nie wytrzymałam. Pchnęłam go na materac i mocno przycisnęłam moje usta do jego ust. On chyba też na to czekał, bo jego wargi były bardzo gorące. Nie zaczęło się wolno, jak wtedy. Od razu nasze języki zaczęły się splatać, a usta ruszały się szybciej niż kiedykolwiek podczas rozmów. Bardzo go pragnęłam, ale to czego chciałam nie mogło się wydarzyć w takich okolicznościach. Nie chciałam jednak końca pocałunku. Sam błądził dłońmi przez moje ciało, i robił to odważnie. Gdyby nie jego głupi pomysł, nigdy by się na coś takiego nie odważył. Chciałam mu pokazać, że panuję nad sobą. Odsunęłam się od niego. Chyba nigdy niczego bardziej nie żałowałam niż tego, że się odsunęłam. Zeszłam z Sama i usiadłam na podłodze obok mojego łóżka. Sam oddychał bardzo szybko, zresztą ja też. Po kilku minutach uspokajania oddechu Sam usiadł na materacu po turecku i przyglądał mi się z chytrym uśmieszkiem.

     - Teraz odpowiedz - zażądał. Zaśmiałam się. Po czymś takim jeszcze oczekiwał odpowiedzi. W takim razie dam mu to czego chce. Już się nie bałam. Wiedziałam, że nie będę już dziś musiała używać różdżki. Spojrzałam na niego.

     - Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że musiałam - odpowiedziałam.

     - A zrobiłaś to ponieważ... - Ależ on był uparty.

     - ... ponieważ cię kocham - wyznałam w końcu. Sam uśmiechał się szerzej niż kiedykolwiek.

     - Wiesz... Świetnie się składa, bo ja też cię kocham - powiedział.

     - Coś mnie nie przekonałeś - droczyłam się. Od czasu do czasu, też potrzebowałam jakiejś rozrywki, a widok Sama był najzabawniejszy na świecie. Sam podszedł do mnie i pocałował mnie. Tym razem krótko, ale wiedziałam, że zrobił to, bo bardzo tego pragnął.

     - Kocham cię - szepnął.

     - Teraz lepiej - przyznałam. Sam zaśmiał się. Wyglądał trochę, jakby spadł mu kamień z serca. A może tak było?

     Tej nocy spałam wtulona w pierś Sama. Wiedziałam, że złamałam obietnicę daną sobie i że pożałuję tej miłości, ale za bardzo kochałam Sama, żeby zastanawiać się nad konsekwencjami.

     Wreszcie mogłam to otwarcie przyznać. Byłam po uszy zakochana w chłopaku który nazywał się Sam Clifin!

     Chyba mi odbiło.


     ___________________________________________
     Jak już wspominałam - idziemy w miłość. Mam nadzieję, że wątki wam się podobają, a za dwa rozdziały, rozpocznie się prawdziwa akcja...
     Więcej nie zdradzę!
     Dzięki za wejścia, komentarze i ogólną pomoc! <3 Udostępniajcie, czytajcie, komentujcie! Dzięki za wszystko :>
     Kolejny rozdział ukaże się w sobotę!

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 9

     ROZDZIAŁ 9
     Sam spojrzał na mnie jak na wariatkę, która właśnie uciekła z psychiatryka. Szeroko otworzył oczy, a jego twarz wyglądała tak jakby mówił "ŻE CO?!".

     - Że co? - Zgadłam. Kompletnie nie chciało mi się tego tłumaczyć. Co miałam powiedzieć? "Sam pocałuj mnie, bo miałam sen który prawdopodobnie był podpowiedzią. O! A tak przy okazji, dowiedziałam się, że jestem w tobie zakochana!", to chyba żart.

     - Wyjaśnię ci wszystko - oczywiście pominę kilka rzeczy - ale najpierw mnie pocałuj - zażądałam. Sam przez chwilę się wahał, ale potem powoli zaczął się do mnie przysuwać. Gdy to robił, uświadomiłam sobie, że nie chcę, żeby zrobił to tylko dlatego, by otworzyć szkatułkę. Chciałam tego. Bardzo.

     W końcu poczułam jego usta na moich. Były takie delikatne. Wiedziałam, że Sam nie wie co ma robić. Ja zresztą też, ale nasze usta prowadziły się same. Z wręcz ślimaczego pocałunku, rozpętała się prawdziwa burza. Nie musieliśmy tego robić tak długo, ale bylibyśmy głupcami, gdybyśmy przerwali. Nie wiedzieć kiedy, pchnęłam Sama na materac. Jego ręce krążyły wokół mojej talii. Gdy chwyciłam go za włosy by mieć go bliżej, ten odepchnął mnie. Nie brutalnie. Delikatnie, ale dał mi do zrozumienia, że ma dość. Byłam wściekła. Dlaczego przerwał? Jemu nie było dobrze? Miałam ochotę go uderzyć, ale czym prędzej odepchnęłam od siebie te myśl. Nie mogłabym go skrzywdzić, a przynajmniej nie świadomie. Jak w ogóle mogłam o czymś takim pomyśleć?

     - Dlaczego? - spytałam cicho. Sam oddychał ciężko. Przejechał dłonią po swoich włosach, a potem spojrzał na mnie. Wyglądał na szczęśliwego. Ten chłopak mnie kiedyś doprowadzi do szaleństwa.

     - To chyba ja powinienem spytać, dlaczego? - Miał racje. Uczucia później. Teraz najważniejsza była szkatułka. Właśnie! Szybko zerwałam się z materaca i pobiegłam do stołu w kuchni. Gdy zobaczyłam otwartą szkatułkę, miałam ochotę skakać ze szczęścia.

     - Sam! Sam! Chodź tu szybko - krzyczałam. W przeciągu kilku sekund znalazł się przy mnie Sam. Uśmiechnął się na widok szkatułki. Po chwili jednak zmarszczył brwi.

     - Co jest w środku? - zapytał. Fakt, coś tam było. Otworzyłam szkatułkę szerzej i zdębiałam. W środku leżał kawałek drewna. Ochh, co ja bredzę? Przecież to moja różdżka! Zaraz? Skąd wiem, że moja? Tak mi się wyrwało...

     Wzięłam ją do ręki. Przez chwilę nic się nie działo, ale kilka sekund później, przez moje ciało przeszedł prąd. Nie poraził mnie. Było to przyjemne uczucie. Wtedy dopiero poczułam w sobie magię. Poczułam, że mogę wszystko.

     Otrząsnęłam się. Miałam służyć dobru, więc nie mogłam dać się omotać mocy którą posiadam, a przynajmniej tak mi się wydaje.

     Przypomniało mi się to zaklęcie. To które działało jak latarka.

     - Etto! - krzyknęłam, a moja różdżka zajaśniała ciepłym żółto-pomarańczowym światłem. Otworzyłam oczy ze zdumienia. Spojrzałam na Sama. Już nie wyglądał na przerażonego. Wyglądał na szczęśliwego. Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Sam wyglądał tak, jak przed chwilą, gdy przerwał pocałunek.

     - A więc... Na prawdę jesteś czarownicą. - Ewidentnie stwierdził. Przytaknęłam. Musiałam nauczyć się zaklęć. Nie było pośpiechu, ale musiałam zacząć się uczyć. Sam zabrał mi różdżkę z ręki.

     - Hej! - warknęłam. Byłam zaskoczona tym jak to powiedziałam. Jestem czarownicą od pięciu minut i już daję się opętać mocy. Sam spojrzał na mnie zatroskany.

     - Avri...? - mruknął.

     - Przepraszam - powiedziałam. To były szczere przeprosiny. Nie powinnam tak reagować, w końcu Sam jest po mojej stronie. Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju. Słyszałam jak Sam idzie za mną. Wiedziałam, że będzie chciał wyjaśnień. Kiedy usiadłam na łóżku spodziewałam się, że Sam usiądzie naprzeciwko mnie, jak zwykle. On jednak usiadł na brzegu łóżka i przypatrywał mi się. To milczenie było gorsze niż cokolwiek innego. Nie miałam jednak zamiaru odzywać się pierwsza.

     - O co chodziło z tym pocałunkiem? - spytał w końcu. Westchnęłam. Czyli miałam się teraz tłumaczyć? Kiedy rozmawiałam z Samem, czułam się czasem jak na przesłuchaniu. Spojrzałam na niego.

     - Miałam sen i... - nie miałam pojęcia jak dobrać słowa. - No bo... Ten sen, to była jakby podpowiedź i... wywnioskowałam, że gdy się pocałujemy to... szkatułka się otworzy, bo... - za dużo powiedziałam. Zdecydowanie za dużo. On nie może się dowiedzieć, co do niego czuję. Sama chcę o tym zapomnieć.

     - Bo co? - dopytywał się. Westchnęłam.

     - Na prawdę muszę ci się aż tak tłumaczyć? Najważniejsze, że szkatułka jest otwarta - oznajmiłam, chociaż sama siebie nie przekonałam. Jak widać Sam puścił to mimo uszu.

     - Tak... - szepnął. Nienawidziłam kiedy był smutny, albo chociaż przygnębiony. Co mogłam powiedzieć? Miałam jedno pytanie, ale kręciło się ono w okolicach mojego snu. No cóż... I tak chciałam poznać odpowiedź.

     - Sam? - zaczęłam. Spojrzał na mnie. - Dlaczego... Dlaczego przerwałeś? - zapytałam. Czułam jak się czerwienię. Musiałam być taka nieśmiała w 'tych' sprawach? Sam zaśmiał się. Na szczęście.

     - Możesz mi wierzyć, że niechętnie przerwałem, ale... No nie wiem... Myślałem, że robisz to tylko z przymusu - wyjaśnił. Teraz już wszystko wiedziałam i zrozumiałam go.

     - Rozumiem.

     - Zrobiłaś to, bo musiałaś? - spytał. Zacisnęłam oczy. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Niech to szlag! Po co ja w ogóle poruszałam ten temat! Byłam na siebie zła.

     - Zrobię nam śniadanie - powiedziałam i czym prędzej wyszłam z pokoju. Czułam na sobie zawiedzione spojrzenie Sama. To co się stało nie jest normalne. Wolałam pokonywać największe zło niż mówić o uczuciach. Oparłam się o blat kuchenny. Czemu dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, ile Sam dla mnie znaczy? Widziałam kątem oka, że wciąż siedzi w pokoju, ale nie patrzy na mnie. Spuściłam głowę, a z mojego oka poleciała łza.

Rozdział 8

     ROZDZIAŁ 8

     Im bardziej rozkręcałam się, gdy opowiadałam Samowi co widziałam, tym bardziej on bladł. Kiedy powiedziałam "pojawiłam się na świecie, żeby zwalczyć zło lub niebezpieczeństwo", Sam wyglądał jak żywy trup. Nie rozumiałam tego. Myślałam, że już pogodził się z faktem, iż nie jestem taka normalna jak mu się wydawało. Kiedy skończyłam mówić, Sam patrzył się na mnie jak na chorą psychicznie. Rozumiem, to trochę dużo, gdy twój najlepszy przyjaciel dowiaduje się, że jesteś czarownicą, odrodzoną do walki ze złem, ale ja już od dziecka nie czułam się normalna.

     - Sam? Sam, powiedz coś - prosiłam i delikatnie klepnęłam go w policzek. Sam kilka razy potrząsnął głową, jakbym wyrwała go z głębokiego snu.

     - Eee... Przepraszam, ale wiesz... Trochę... Odleciałem? - Jąkał się. To do niego nie podobne. Zwykle to ja byłam jąkałą, a Sam pewnym siebie gościem.

     - Zauważyłam. Już ci lepiej? - spytałam troskliwie. Sam przytaknął. Widocznie trochę zaniemówił. Nie miałam powodu, żeby go za to winić. Martwił się o mnie.

     Śniadanie zjedliśmy w ciszy i napięciu. Porcja którą zjedliśmy była o połowę mniejsza niż oceniłam. To też było dziwne. Sam zawsze jadł dużo, bo dorastał. Często mówił, że ponieważ jest mężczyzną, musi dużo jeść. Zawsze wtedy zbierało mi się na śmiech.

     Już przed południem siedzieliśmy na strychu i przeglądaliśmy rzeczy. Ku mojemu nieszczęściu, nic pożytecznego nie znaleźliśmy. To co tam było, nie było nawet związane z magią. Mnóstwo książek o roślinach i zwierzętach. Gdy je widziałam, miałam ochotę rzucić je w kąt. Nie miałam zamiaru nawet ich przeglądać.

     Po obiedzie znów weszliśmy na strych. Właściwie to ja weszłam, a Sam studiował książkę z zaklęciami. Sama zauważyłam, że nie będę miała wiele nauki. Zaklęć nie było dużo, było to właściwie minimum zaklęć, ale jednak były, a to najważniejsze. Przeglądając któreś pudło z rzędu, miałam dość. Przed oczami przewijał mi się kurz i pajęczyny. Usiadłam, a może bardziej, upadłam na podłogę. Wtedy coś pode mną trzasnęło. Zamknęłam oczy jakby to miało pomóc. Nie wiedziałam na czym usiadłam, ale wiedziałam, że to złamałam.

     Podniosłam się do kucek i zobaczyłam pudło, które było trochę inne niż pozostałe. Ku mojej uldze, okazało się, że to właśnie pudło złamałam. Otworzyłam je. W środku była książka, chociaż może lepsze słowo to książeczka. Zmieściłaby mi się do każdej kieszeni, a może i nawet do ust. Obok leżała szkatułka. Wyciągnęłam ją. Była wąska, ale bardzo długa. Chciałam ją otworzyć, ale miała zamek. Wściekłam się. To co tam było, pewnie pomogłoby mi. Nie wiem w czym, ale w czymś na pewno.

     Zniosłam ją na dół. Usiadłam przy stole naprzeciwko Sama. Ten podniósł wzrok znad książki i spojrzał na szkatułkę marszcząc brwi.

     - Co to jest? - spytał.

     - Nie wiem - odparłam. - To jakaś szkatułka. Podejrzewam, że coś jest w środku, tylko że to cholerne pudełko ma zamek.

     - Nic tam nie pisze? - zdziwił się Sam. Gdy to powiedział, poczułam, że dostałam objawienia. Wzięłam szmatkę z kuchni i wytarłam nią kurz i pajęczyny. Moim oczom ukazał się zbiór liter, tylko, że one nie miały żadnego sensu. Były jakby rozsypane. Na rogach szkatułki widniały podobizny ludzi. Z ich ust coś się wydobywało. Zrozumiałam.

     Dmuchnęłam powietrzem z ust w litery na szkatułce, które zaczęły się ruszać. Wydawały przy tym cichy dźwięk. Sam zafascynowany patrzył na ruszające się litery. Po kilku minutach ułożyły się w napis, na szczęście w naszym języku.

     - Co tam pisze? - zapytał Sam. Sama jeszcze nie wiedziałam. Znów przetarłam szkatułkę. Na górnej części widniał napis: "Miłość to klucz do wszystkiego". Przewróciłam oczami. Nawet taka głupia szkatułka mnie denerwowała. Żeby było śmieszniej, to była jakaś zagadka.

     - Co tam pisze? - powtórzył Sam. Spojrzałam na niego.

     - Miłość to klucz do wszystkiego - przeczytałam. Sam uniósł lekko brew.

     - Wiesz o co może chodzić? - spytał. Pokręciłam przecząco głową.

     Potem przez całe popołudnie zastanawiałam się, o co chodzi. Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać, ale musiałam. Sam zrobił mi kolację. Nie patrzyłam co jem, bo ciągle myślałam nad tą głupią zagadką.

     Położyłam się spać. Zasypiałam długo, tym razem bez Sama. Ku mojej radości, powtórzył mi się ten sen. Znów biegłam po trawie do czekających już na mnie ramion Sama. Tym razem jednak gdy się pocałowaliśmy, nie obudziłam się. Pocałunek trwał długo, a gdy Sam odsunął się powiedział: "Miłość to klucz do wszystkiego".

     I dopiero wtedy się obudziłam, przy okazji budząc Sama. Olśniło mnie! Sen był podpowiedzią, a przy okazji moim przekleństwem. Usiadłam na brzegu łóżka wpatrując się w Sama, a on we mnie.

     - Coś się stało? - zapytał troskliwie. Westchnęłam.


     - Wiem jak otworzyć szkatułkę, a przynajmniej tak mi się wydaję… - odparłam. Sam uśmiechnął się.

     - Świetnie, w takim razie chodźmy coś zrobić - powiedział wesoło. Opuściłam głowę zrezygnowana. Czułam jak Sam wlepia we mnie swój wzrok.

     - Jesteś mi do tego potrzebny - szepnęłam i spojrzałam na niego. Sam wyglądał na zdeterminowanego.

     - Co mam robić? - spytał. Uśmiechnęłam się słabo. Usiadłam mu na kolanach i zarzuciłam mu ręce na szyję. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale niczego nie powiedział. Westchnęłam.

     - Sam! Pocałuj mnie – poprosiłam.
     _______________________________
     Mam bekę z tego rozdziału, a dalej jest jeszcze lepiej ^.^ Proszę o komentarze i udostępnianie! Dzięki za wejścia na bloga i pozytywną opinię - to dużo dla mnie znaczy <3

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 7

     ROZDZIAŁ 7

     Nie wiem czy to co mi się śniło było magiczne. Dla mnie było. Nie chodziło w tym śnie o magię, której miałam już serdecznie dość, choć nawet nie wiedziałam czy mam z nią coś wspólnego. Ten sen był tym czego nie chciałam na jawie. Było w nim to czego brakowało tu, u 'Zapominajek'.

     Po raz pierwszy ujrzałam trawę. Biegłam po łące w białej sukience, a może koszuli nocnej, nie bardzo mnie to interesowało. Byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Włosy powiewały mi na wietrze, a uśmiech gościł na ustach. Gdy już myślałam, że lepiej być nie może, po drugiej stronie pojawił się Sam. Pobiegłam przed siebie, by po chwili znaleźć się w jego ramionach. Sam chwycił mnie mocno, podniósł do góry i zaczął kręcić się wkoło. Chwyciłam jego szyję i śmiałam mu się w twarz, ale przyjaźnie. Gdy mnie puścił, oboje padliśmy na trawę. To już chyba był taki nasz znak rozpoznawczy. Upadanie we dwoje.

     Leżeliśmy na trawie wpatrując się w siebie. Dziwiło mnie tylko to, że nie czułam żadnego skrępowania, które było widoczne w prawdziwym świecie. Sam wstał i podał mi rękę. Również podniosłam się i stanęłam niebezpiecznie blisko niego. Zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Gdyby to była prawda, pewnie odsunęłabym się i przeprosiła, ale we śnie mogłam robić najbardziej zakazane rzeczy. Sam nachylił się w moją stronę i pocałował mnie. Mimo, że nie był to prawdziwy pocałunek poczułam go na całym ciele. Spałam tak głęboko, że niemal czułam wargi Sama dotykające moich z niesamowitą zażyłością.

     I wtedy niestety się obudziłam. To dziwne, że z tak realnego snu obudziłam się tak spokojnie. Mrugnęłam kilka razy, aż w końcu poczułam zimno. Nie byłam niczym przykryta. Jedyne ciepło dla mnie stanowił Sam. Podeszłam do kufra z ubraniami i wyjęłam mój najgrubszy sweter. Powinnam przestać wymieniać płaszcze i kurtki, bo gdy przyjdzie zima, nie będę miała w co się ubrać, na taki ziąb.

     Ewidentnie zbliżała się zima. Dla bogaczy czas radości w oczekiwaniu na święta narodzenia króla Amona. Tak, nie przesłyszeliście się. Król Amon usunął Święta Bożego Narodzenia z kalendarza. Uważał, że nie należy świętować narodzin kogoś, przez kogo musimy żyć w ten sposób. Było to dla mnie absurdem. Król w dzień swoich urodzin otrzymywał od bogaczy rozmaite prezenty, a to który spodobał mu się najbardziej, ogłaszał następnego dnia. Osoba która wręczyła mu ten prezent zostaje nagrodzona. Czym, tego nie wiem. Nigdy nie było mnie tam, przy placu egzekucyjnym. Zresztą zaledwie kilka osób z 'Zapominajek' widziało króla. Nie wiem nawet, czy to wszystko jest prawdą. Wiedziałam tylko o świętowaniu urodzin króla, reszta to tylko plotki, ale mimo wszystko bardzo wiarygodne.

     Chciałam skupić się na czytaniu zaklęć. Chciałam dowiedzieć się skąd wziąć różdżkę i jak odnaleźć w sobie moc. Co oznaczał piorun? Ile istnieje zaklęć? Kim jestem? Dlaczego urodziłam się kobietą w mojej rodzinie? Bardzo denerwowało mnie to, że nie mogłam się na tym skupić, bo po głowie chodził mi ten głupi sen.

     Chociaż może nie taki głupi. Może to coś znaczyło? Że być może... Coś czuję do Sama? Ale przecież to niemożliwe! Nie chciałam tego. Powinnam się skupić na przeszłości mojej rodziny i na tym kim jestem.

     Sam był przyszłością, tylko nie wiedziałam jeszcze jaką rolę odegra w mojej.

     Poszłam do kuchni. Musiałam się czymś zająć. Mimo, że mieliśmy świeże jedzenie, musieliśmy je zagospodarować. Zrobiłam to sprawnie, dzieląc zapasy na odpowiednie porcje. Jeśli będziemy jeść tyle ile wyznaczyłam, to myślę, że wystarczy nam tego na jakieś dwa tygodnie. Chyba, że będzie nam dopisywał apetyt, wtedy na tydzień z haczykiem.

     Wzięłam do ręki tę książkę z zaklęciami. Nadal nie byłam w stanie przeczytać tych wyrazów. Sam nauczył mnie tylko dwóch. W dalszej nauce też będzie musiał mi pomóc. Wzdrygnęłam się na myśl, że Sam będzie tak blisko mnie.

     Moje znamię znów dało o sobie znać. Tym razem ból nie był stopniowy tak jak wcześniej, tylko od razu ścięło mnie z nóg. Upadłam na ziemię twarzą w dół. Gdy podniosłam lekko głowę zobaczyłam coś w rodzaju projekcji. Ale teraz nie działo się to w mojej głowie, tylko na zewnątrz. Projektorem było moje znamię. Wydobywało się z niego światło padające na wprost. Przyglądałam się gazecie. Tej samej którą znalazłam na strychu, tyle że ona była podarta, a ta którą oglądałam była cała. Zaczęłam czytać artykuł.

     Pisano, że Jessie Dream jest kobietą z rodziny czarodziejów, a historia tej rodziny jest niezwykła. Co kilkaset lat, w rodzinie Dream, rodzi się kobieta. Jest to niezwykłe wydarzenie, ponieważ nie rodzi się ona przypadkiem. Z tej rodziny wywodzą się najpotężniejsze czarownice, jednak ich pełna moc objawia się dopiero po osiemnastych urodzinach. Kobiety te rodzą się tylko, gdy pojawia się zło, albo niebezpieczeństwo.

     Wtedy wizja zniknęła, a ja przeturlałam się na drugi koniec pokoju.

     Dowiedziałam się dużo więcej niż chciałam. Miałam przynajmniej pewność, że już trochę wiem o swojej rodzinie, a przy okazji o sobie. Potwierdziło się, że jestem czarownicą, tylko, że... Ja tego nie czułam. Nie czułam żadnej mocy, czy czegoś co we mnie się zmieniło, no... może poza znamieniem świecącym czerwienią.

     Skoro tyle już wiedziałam, nie mogłam się poddać w poszukiwaniach. No tak... Wiedziałam dużo, ale najważniejsze pytania ciągle pozostawały bez odpowiedzi.

     Jak mam nauczyć się zaklęć? Czy jest ktoś kto może mi pomóc, albo ktoś kto ma mnie chronić? Gdzie mam znaleźć swoją różdżkę? Co oznacza znamię? I najważniejsze... Czym jest to zło lub niebezpieczeństwo, przez które pojawiłam się na świecie?

     Wtedy dopiero zobaczyłam Sama który stał w drzwiach oparty o ramę. Wyglądał na bardzo pewnego siebie. Widocznie dobrze spał.

     - Dobrze... Więc teraz wyjaśnij mi co widziałaś - powiedział.
      __________________
     Dzięki wielkie za tyle wyświetleń! Dalej proszę o komentarze i udostępnianie! Jesteście wielcy <3
    

Rozdział 6

     ROZDZIAŁ 6
     Przez resztę drogi Sam nie odezwał się do mnie ani słowem. Zrobiliśmy zakupy, a on ciągle się nie odzywał. Drażniło mnie to. Zwykle to on gadał najwięcej, a teraz? Wiem, że to co powiedziałam, mogło trochę nim wstrząsnąć, ale to nie był powód, żeby ze mną nie rozmawiać. Po za tym, to jeszcze nie było pewne. Chociaż chyba tylko to sobie wmawiałam.

     Sam otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem. Wzrok miał utkwiony w podłodze. Usiadłam na krześle w kuchni, a on na materacu w naszym pokoju. Przyglądałam się mu kilka minut, ale w końcu miałam dość. Nie chciałam się z nikim kłócić, a już zwłaszcza nie z Samem. Nie wiem, co zrobić, ale muszę się z nim pogodzić. Energicznie wstałam z krzesła, które skrzypnęło szurając o podłogę. Wpadłam do pokoju ciągle patrząc na Sama. Potem najdelikatniej jak mogłam usiadłam na skraju łóżka i ciągle się mu przyglądałam.

     - Długo jeszcze nie będziemy ze sobą rozmawiać? - spytałam. Sam ani drgnął. Patrzył w podłogę opierając łokcie o kolana.

     - Słuchaj wiem, że to co powiedziałam, mogło dla ciebie być szokiem, ale to nawet nie jest jeszcze pewne. To tylko przypuszczenia - odparłam, nie do końca przekonana czy mi uwierzy. Sam spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam wściekłość, ale zaraz potem jej miejsce zastąpił smutek, niestety tylko na chwilę. Znów powróciła wściekłość.

     - Mogło dla mnie być szokiem? Przypuszczenia? - warknął. Przestraszyłam się trochę. Nigdy nie mówił do mnie w ten sposób. Na większość sytuacji reagował śmiechem, nawet w najbardziej absurdalnych momentach.

     - Sam ja...

     - Nawet nie próbuj się tłumaczyć - przerwał mi. - Wszystkiego dowiaduję się na ostatnią chwilę! Najpierw znamię, które wyrządza ci krzywdę, a potem jakieś wizje i jeszcze do tego mówisz mi, że możesz być czarownicą! - krzyczał. Chciałam położyć mu rękę na ramieniu, jednak odtrącił ją. Nigdy tego nie zrobił. Chyba to na prawdę było dla niego za dużo. Ochh... Co ja mówię? To był dla niego szok!

     - Nie wiem co powiedzieć...

     - Ja wiem. Skoro już jestem wmieszany w to bagno, to pomogę ci znaleźć coś, co pomoże wyjaśnić, tą całą absurdalną sytuację! - powiedział z mniejszym gniewem, ale nadal wyczuwalnym. Przez chwilę mierzył mnie spojrzeniem, a potem znów wlepił wzrok w ziemię. Było mi przykro. Nie chciałam doprowadzić do takiej sytuacji. Nie chciałam, żeby Sam kiedykolwiek był przeze mnie smutny.

     - Sam, nie dzisiaj - szepnęłam. - Jest już wieczór, a my cały dzień byliśmy na nogach. Mamy zapasy na tydzień, dwa, a jeśli je dobrze zagospodarujemy to może nawet i na trzy. Jutro się wszystkim zajmiemy, poszukamy jakiś informacji, ale na razie chodźmy spać.

     - Dobrze, ale najpierw powiedz, co dokładnie widziałaś - zażądał, bo nie dało się tego nazwać prośbą. Przytaknęłam. Jeśli to miało go uspokoić, to oczywiście.

     - Zobaczyłam, coś jakby wojnę. Po jednej stronie były kobiety po drugiej mężczyźni. Widziałam wszystko oczami Jessie, mojej prababci. Wszyscy umieli czarować. Jessie wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie w stronę mężczyzny który nawet nie mrugnął, a już był w powietrzu. Gdy był kilka metrów nad ziemią runął  w dół. To wszystko trwało trzy może cztery sekundy. Potem Jessie uśmiechnęła się, bo widziała, że czarownice wygrywają. Po chwili jakiś czarodziej rzucił zaklęcie na Jessie, a ona padła martwa. Tylko, że ten mężczyzna wyglądał mi jakoś znajomo - mówiłam.

     - Wiesz, kto to? - spytał Sam. Pokręciłam głową. Jakby rozpoznałam twarz, ale nie wiedziałam z kim mi się kojarzy.

     - Nie, ale wiem, że już go kiedyś widziałam - odpowiedziałam. Sam przytaknął.

     - Pamiętasz może jakie zaklęcia rzucili? - Zdziwiłam się, że o to zapytał.

     - Emm... Pierwsze brzmiało jak... Malkinoso? Mulkinaso?

     - Muklinoso? - Gdy to powiedział zdziwiłam się jeszcze bardziej.

     - Skąd wiesz?

     - Ta księga zaklęć którą studiowałaś do późna... Przeczytałem kilka rzeczy - przyznał. Dwie rzeczy mnie zdziwiły. Pierwsza, od kiedy Sam umie czytać? Druga, czemu przeglądał te książki? - A to drugie zaklęcie? - przerwał moje rozmyślania.

     - Yyy... Cóż, wnioskując po skutkach, było to zaklęcie uśmiercające...

     - Daverra Scortum? - Dobrze, że Sam miał taką świetną pamięć. Przytaknęłam.

     - Może to jednak ty umiesz czarować, a nie ja - powiedziałam niby żartem. Sam uśmiechnął się. Nareszcie.

     - Wątpię. To, że mam dobrą pamięć, nie czyni ze mnie czarodzieja - odparł. Zaśmiałam się.

     - Może i tak - szepnęłam i położyłam się. Sam uczynił to samo. Zamknęłam oczy. Czułam, że szybko nie usnę. Kilka minut leżeliśmy w ciszy.

     - Dziwny ten świat - westchnął Sam. Uśmiechnęłam się.

     - Tu się zgodzę - mruknęłam.

     Źle mi się spało. Co chwilę kręciłam się w tę i spowrotem. Spojrzałam na Sama. Miał otwarte oczy i wgapiał się w sufit. Co w nim było takiego interesującego? Nie wiem czy myślałam o suficie, czy Samie. Usiadłam na łóżku. Sam ciągle patrzył w sufit, a ja na niego. Położyłam się obok niego na materacu. Czułam, że Sam się uśmiecha. Objął mnie ramieniem i delikatnie oparł swoją brodę na czubku mojej głowy. Teraz było mi wygodnie.

     - Dobranoc - odparłam.

     - Niech ci się przyśni coś magicznego - szepnął Sam.
     ______________________________
     Za chwilę dodam kolejny rozdział, który jest jednym z moich ulubionych :D Mam nadzieję, że i ten i następny rozdział się wam podobają! Jestem trochę rozdygotana, bo niedawno wróciłam z kina. Byłam oczywiście na "W Pierścieniu Ognia"... Mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z najlepszych, jak nie najlepszy film jaki widziałam...!
     No to za chwilę kolejny rozdział! <3