niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 33 - przedostatni :c

     ROZDZIAŁ 33
     - Sam... - szepnęłam. W jednej chwili świat zawirował i rozmazał się jak wielka plama. Wyraźny był tylko Sam, który stał jakieś cztery metry ode mnie. Serce skakało mi do gardła i biło tak mocno, że zapewne słyszały je nawet 'Zapominajki'.
     Nic nie mówił. Tylko patrzył i uśmiechał się do mnie. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję, ale chciałabym zemdleć i znaleźć się w jego ramionach. Tylko jego.
     Zrobił krok w moją stronę, a w moim organizmie zapaliła się lampka, która czekała zgaszona przez te wszystkie dni kiedy go nie widziałam. Oszczędzała energię, aż znów go zobaczę. I oto jest.
     Stanął kilka centymetrów ode mnie. Patrzył mi w oczy, a ja starałam się powstrzymać pragnienie pocałowania go. W tamtej chwili było to wręcz niemożliwe.
     Dotknął ręką mojego policzka, zostawiając po sobie ogień, który zaczął rozlewać się po całym moim ciele. Nie rozumiem, czemu sam dotyk i jego obecność, tak mocno na mnie działały. Spojrzałam mu głęboko w oczy i dopiero w nich ujrzałam całą prawdę. Widziałam, że też się powstrzymuje. Zobaczyłam ściśnięte wargi, a w oczach błysk pragnienia.
     Odnalazł dłonią moją rękę i pociągnął mnie za sobą. Usiadłam obok niego na łóżku. Nie puszczał mojej dłoni. Z jakiegoś powodu czułam się najszczęśliwsza w świecie, a tym powodem była obecność Sama.
     - Tęskniłem - szepnął, nie patrząc mi w oczy. Dotknęłam jego gładkiego policzka. Gdy to zrobiłam zamknął oczy.
     - Ja też - wyszeptałam mu do ucha. Nie wiem, czy się przesłyszałam, ale chyba mruknął, a ja mam raczej dobry słuch.
     - Pamiętam wszystko, Avri - oznajmił i w końcu spojrzał mi w oczy. - Wszystko - wyszeptał i uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam tym samym.
     - I jak wrażenia? - spytałam. Zaśmiał się.
     - Jest lepiej niż się spodziewałem - odparł wciąż się śmiejąc. Wstałam, żeby móc położyć się na łóżku. Sam nie spuszczał ze mnie wzroku. Później uczynił to samo. Patrzył mi w oczy.
     Był ze mną. Obiecaliśmy sobie, że przeżyjemy i tak też się stało. Boże, przeżyliśmy. Możemy być razem i teraz nic i nikt nam nie przeszkodzi. Rozpłakałam się. Sam otarł moje łzy.
     - Cii - szepnął i przytulił mnie do siebie. - Nie płacz. - Pocałował mnie w czubek głowy. Wbrew sobie jeszcze bardziej się rozpłakałam. Nienawidziłam płakać, ale to było tysiąc razy silniejsze ode mnie. Ciągle nie mogę w to uwierzyć... Żyjemy. Wysunęłam się z objęć Sama i dotknęłam ręką jego piersi. Czułam pod palcami bicie jego serca. Był zdenerwowany.
     - Na prawdę wszystko pamiętasz? - spytałam, ciągle nie mogąc uwierzyć w to co się dzieję. Sam spojrzał na mnie uśmiechnięty.
     - A czy kazałaś mi się z tobą całować, żeby otworzyć szkatułkę w której była twoja różdżka? - odpowiedział pytaniem na pytanie i oboje wybuchliśmy śmiechem. Przytuliłam się do jego piersi.
     - Pamiętasz, o co mnie spytałeś tamtego dnia, gdy mieliśmy wejść do pałacu? - zapytałam. Chciałam tylko mieć pewność. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Sam się uśmiecha.
     - Jak mam być szczery, to nawet po wymazaniu pamięci to... pamiętałem. - Zaśmiał się. - Moje najpiękniejsze wspomnienia to wieczory i rozmowy z tobą. - Podniósł moją brodę, żebym spojrzała mu w oczy. - Każde z nich - wyszeptał. Czułam kolejne łzy. Dlaczego mi to robił? Przecież ten głupek wiedział, że nie cierpię płakać. Z drugiej strony, po tym co powiedział, musiałabym być potworem, gdybym się na niego wkurzyła.
     Pocałował mnie. Tak delikatnie jak to zapamiętałam, bo po tak długim okresie czasu, już prawie zapomniałam jak cudownie smakuje dotyk jego ust. Moje ciało zareagowało szybciej niż zwykle i czułam, że jego też. Podciągnęłam się wyżej na łóżku, żeby być bliżej niego. Wiązało się to jednak z oderwaniem od jego ust. Sam jednak nie marnował czasu. Ustami odnalazł moją szyję, a ja czułam się jak w niebie. Może nawet lepiej, nie można było tego ująć w słowa. Gdy oderwał się od mojej szyi, spojrzał mi w oczy.

     - Pamiętam jak pierwszy raz powiedziałaś mi, że mnie kochasz - szepnął. Dotknęłam jego twarzy. - Pamiętam co wtedy czułem - mruknął mi do ucha. Kiedy poczułam jego oddech na szyi, jęknęłam.
     - Co dokładnie? - Z trudem wysapałam. Sam znów spojrzał mi w oczy. W jego oczach było tylko jedno uczucie.
     - Ulgę - wyszeptał. Uśmiechnęłam się do niego. Zrobił coś czego bym się nie spodziewała. Wstał z łóżka. Podszedł do okna i je zasłonił. Następnie poszedł w stronę drzwi. Bałam się, że chce wyjść. Gdy szykowałam się do krzyku, zobaczyłam, że zaciska dłoń na zamku. Chciał tylko zamknąć drzwi. Ulżyło mi. W półmroku wyraźnie rysowała się jego sylwetka i mimo, że światło było zasłonięte, wyraźnie widziałam błysk w jego oczach. Ponownie położył się na łóżku obok mnie.
     - Co chcesz dostać na urodziny? - spytał, a mnie zamurowało. Spojrzałam na niego z rozbawianiem.
     - Mam wszystko czego pragnę - odpowiedziałam. Sam przysunął się bliżej.
     - Pytam serio - odparł. - Za tydzień masz urodziny, a ja nic dla ciebie nie mam. W zeszłym roku zrobiłem ci lampkę, pamiętasz?
     - To ty straciłeś pamięć - przypomniałam. Sam zaśmiał się. Z tak bliska widziałam zarys jego dołeczków.
     - Nie pamiętałem tylko ostatnich wydarzeń - oznajmił. Przejechał dłonią przez moje ramię i uważnie przyglądał się temu co robi.
     - Jak to jest, tak... Czegoś nie pamiętać? - spytałam. Sam zmarszczył brwi.
     - Chciałem sobie przypomnieć - wyjaśnił Sam. - Bryan i Peter bardzo mi pomogli. Całymi godzinami siedzieli ze mną w pokoju, rozmawiali ze mną, ale też pokazywali różne rzeczy. Większość przypomniałem sobie bez problemu, ale było kilka wspomnień, do których Bryan musiał użyć zaklęcia. - Skrzywił się. - Nie było to przyjemne, ale wiedziałem, że jest to konieczne. - Westchnął. Spuściłam wzrok.
     - Sam, tak mi przykro... To moja wina - szepnęłam. Sam jęknął niezadowolony.
     - Nie ma w tym wszystkim grama twojej winy. To ja się uparłem, żeby tam wejść. Poniosłem tego konsekwencje. - Bronił mnie.
     - Przestań... - poprosiłam ściszonym głosem. Nie mogłam sobie wyobrazić Sama, który cierpi. Sprawiało mi to wewnętrzny ból. To co się stało podczas walki... Gdy Amon rzucił Samem przez cały pokój... Sam cierpiał. Z mojej winy.
     - Wiesz, że jestem niepoprawnym romantykiem - zaczął Sam, a ja cicho się zaśmiałam, widziałam, że on też. - Avri - kazał mi spojrzeć sobie w oczy - dla ciebie zrobiłbym wszystko, nawet jeżeli to kompletne wariactwo - wyjaśnił. Zaśmiałam się dwa razy głośniej niż wcześniej.
     - Dziękuję - szepnęłam. Sam pocałował mnie w czubek głowy, a ja zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, Sam był zaledwie kilka milimetrów od mojej twarzy. Nasze nosy się stykały. Czułam, że jego oddech przyśpiesza, mój też choć nie wiedziałam właściwie, dlaczego.
     - Kocham cię - wyznał Sam. Powiedział to, czego tak bardzo pragnęłam. Nie wiem czemu, ale łza spłynęła mi po policzku. Sam ją otarł.
     - Kocham cię - szepnęłam. Sam zbliżył się i pocałował mnie mocno.
     Zaatakował moje usta z dziwną dzikością. Nie to, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, moje ciało oszalało. Przysunął mnie do siebie, a ja poczułam ogień na każdym centymetrze ciała, bo Sam nagle się tam znalazł. Zacisnęłam ręce na koszuli Sama. Oderwałam się od niego na chwilę. Spojrzał mi w oczy. Musiał ujrzeć w nich pożądanie, ja w jego oczach dokładnie to zobaczyłam. Sapaliśmy głośno, a nasze zmieszane oddechy wypełniały cały pokój.
     - A konsekwencje? - spytałam zdyszana z uśmiechem przyklejonym na ustach. Miałam nadzieję, że ten żart, który wcześniej był powodem mojej wściekłości, też sobie przypomniał. Widocznie tak, bo zaśmiał się cicho i przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, co wydawało się niemożliwe. Moja noga zacisnęła się na jego biodrze. Sam jakby przez chwilę tego nie zauważył, bo ciągle wpatrywał się w moje oczy.
     - Jakie konsekwencje? - odpowiedział w końcu. A więc pamiętał. Potem wrócił do moich ust, które już czekały.
     Później zgasił mój ogień. Lepiej niż kiedykolwiek.

     Po tym wszystkim, byłam zmęczona jak nigdy dotąd. Udało mi się jednak dociągnąć do łazienki i pod prysznic. Umyłam się szybko i owinięta ręcznikiem wróciłam do pokoju. Sam ubrał się i wyglądał przez okno. Dziwne, że nie było mu zimno. Podeszłam do niego z prawej strony i rozejrzałam się. Kończyła się zima. Śnieg topniał, a drzewa na zewnątrz jakby rosły w oczach. Szkoda tylko, że było ich tak mało.
     Czułam, że Sam patrzy na mnie uważnie. Kiedy na niego spojrzałam, jego wyraz twarzy nic mi nie mówił. Był przystojny jak zawsze. Musnął palcami mój policzek.
     - To nie sen - szepnął. Uśmiechnęłam się. Podeszłam do Sama i pocałowałam go. Sam od razu chwycił mnie w talii, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Kiedy dotknęłam jego ust, czas jakby się zatrzymał. Byliśmy tylko my, Avri i Sam pochłonięci sobą bezpamiętnie. Poczułam jak mój ręcznik się zsuwa. To nie wina Sama, tylko moja, bo przestałam go trzymać. Zdjęłam ręce z jego szyi i lekko zmieszana, chwyciłam ręcznik. Wiem, że na twarzy miałam wymalowaną niezręczność tej sytuacji, natomiast Sam wydawał się rozbawiony. Zaśmiał mi się w twarz.
     - Wiesz dziubku, widziałem znacznie więcej - powiedział, niby żartem, ale i tak wymierzyłam mu kuksańca w bok.
     - To nie śmieszne i nie mów do mnie "dziubku" - ostrzegłam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Podniosłam sukienkę z podłogi i stojąc tyłem do Sama, narzuciłam ją na siebie. Dobrze wiedziałam, że Sam mi się przygląda. W końcu to tylko facet. Jednak mi to nie przeszkadzało.
     Gdy miałam zamiar wrócić do Sama, drzwi otworzyły się ze znanym mi już, skrzypnięciem. Moje bębenki nie były zadowolone z tego hałasu. Dziwne, że Sam wszedł bezszelestnie. On zawsze będzie mnie zaskakiwał. W drzwiach stali Bryan i Peter. Peter popędził w moją stronę i stanął przede mną. Schyliłam się i wzięłam go na ręce.
     - Dzień dobry, Avri - przywitał się Peter. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
     - Cześć, Peter - powiedziałam. Bryan przywitał się z Samem, a mi posłał tylko promienny uśmiech. Odpowiedziałam tym samym. Bryan usiadł na brzegu łóżka po mojej lewej stronie, a Sam po prawej, Peter ciągle spoczywał w moich rękach. Tak więc, byłam otoczona przez facetów. Dziwne uczucie.
     - Może przejdę od razu do rzeczy - zaczął Bryan. - Peter i ja, uznaliśmy, że dobrze by było, żebyście wrócili już do domu - oznajmił. Normalny człowiek na moim miejscu, byłby wściekły. Ja jednak nie jestem normalna. Cieszyłam się, że mogę wrócić do domu. Gdy Bryan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, zabolał mnie brzuch. Coś jakby nagłe ukłucie. Później było tylko gorzej. Czym prędzej pobiegłam do łazienki. Cóż, zwymiotowałam jak nigdy wcześniej. Ohyda...
     Po dziesięciu minutach mdłości, usłyszałam pukanie. Wiedziałam kto to, zanim otworzyły się drzwi. Sam przemknął się cicho, a ja wciąż siedziałam z głową uwieszoną nad sedesem. Cóż za romantyczny widok.
     - Nie potrzebnie przyszedłeś - warknęłam, ale wciąż czułam pieczenie w gardle. Jęknęłam. Podeszłam do umywalki i wypłukałam gardło, a następnie umyłam zęby. Pozbyłam się ohydnego smaku z ust, pozostawiając tam jedynie smak mięty. Jednak bolała mnie głowa. Sam który powinien być wściekły, za to jak wypowiedziałam ostatnie słowa, ciągle stał w wejściu. Podszedł do mnie, gdy zobaczył, że na niego patrzę.
     - Już lepiej? - spytał troskliwie. Czemu nie był zły? Ani nawet urażony? Czemu był takim cholernym ideałem, a ja... Właśnie. Nie wiem nawet kim jestem.
     - Tak - szepnęłam. Po wyjściu z łazienki zauważyłam, że Bryan i Peter zniknęli. To też zapewne sprawka Sama. Położyłam się na łóżku, trzymając chłodną rękę na głowie. Słyszałam jak Sam kładzie się obok mnie. Położył się na boku, żeby mnie widzieć. Widziałam, że się martwi. Też położyłam się na boku i patrzyłam na niego. Byłam... zmieszana.
     - Mogę o coś spytać? - spytałam.
     - Oczywiście - szepnął Sam i uśmiechnął się do mnie. Przez chwilę szukałam odpowiednich słów.
     - Co ty we mnie widzisz...? - zapytałam trochę niepewna tego co mówię. Sam spojrzał na mnie krzywo. Nastałam cisza. Przerwał ją Sam, wybuchając śmiechem. Patrzyłam na niego jak na wariata, bo tak się zachował.
     - Powiedziałam coś nie tak? Z czego ty się śmiejesz?
     Sam spojrzał na mnie, ale w jego oczach wciąż dostrzegałam iskierki rozbawienia.
     - Czemu zadajesz takie głupie pytania? - powiedział Sam. Zmarszczyłam brwi.
     - Dlaczego "głupie"? Chciałam tylko wiedzieć, jak to się stało, że ty zakochałeś się w kimś takim jak ja - wyjaśniłam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Sam odetchnął.
     - Słuchaj zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia - zaczął Sam. - Przez wiele dni wmawiałem sobie, że to tylko złudzenie i po prostu mnie zauroczyłaś, ale kiedy gdy coraz częściej cię widywałem, zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Sam nie wiedziałem, dlaczego? Twoje błyskotliwe odpowiedzi, uroda i sposób bycia... Przyciągały mnie do ciebie. Z każdym dniem czułem się coraz bardziej zakochany. Po czterech latach, nareszcie odwzajemniłaś moje uczucie. Nawet nie wiesz, co czułem kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz. Ja... Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - mówił Sam. Im dłużej opowiadał, tym bardziej szerszy stawał się mój uśmiech. Pierwszy raz mi to opowiedział. Cieszę się, że to zrobił.
     - Spodziewałeś się, że sprawy zajdą aż tak daleko? - spytałam nie kryjąc rozbawienia. Sam zaśmiał się pod nosem.
     - Szczerze? - zapytał. Przytaknęłam. - Nigdy bym się czegoś takiego po tobie nie spodziewał, ale bardzo mile mnie zaskoczyłaś. - Przejechał dłonią po moim policzku. - Można powiedzieć, że zakochałem się na nowo - wyszeptał. Byliśmy kilka milimetrów od swoich twarzy, ale znów poczułam mdłości. Zerwałam się z łóżka jak oparzona. Wróciłam do punktu wyjścia. Przywitałam się z muszlą klozetową i zwróciłam obiad. Szkoda, bo był pyszny. Sam przyszedł kilka sekund później. Głaskał mnie po plecach. Alice często mówiła, że coś jest tak słodkie, że aż można zwymiotować. Mój żołądek chyba potraktował to zbyt dosłownie.
     Znów umyłam zęby, tym razem dłużej, bo byłam wkurzona. Zbyt mocno dociskałam szczoteczkę, ponieważ poczułam w ustach smak krwi. Spojrzałam w lustro. Byłam blada jak kreda. Co się ze mną dzieję? Sam podszedł do mnie i objął mnie z tyłu. Brodę oparł o moje ramię. Patrzył na moje lustrzane odbicie.
     - Teraz też powiesz mi, że czujesz się dobrze? - spytał, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odwróciłam się i przytuliłam się do jego piersi.
     - Nic mi nie jest - szepnęłam. Cóż, kiedy znajdowałam się w jego ramionach, była to prawda. Sam wziął mnie na ręce jak pannę młodą, przeniósł przez drzwi i położył na łóżku. Usiadł na brzegu łóżka, chwytając mnie za rękę.
     - Zaraz zajdzie słońce. Idź już spać - poprosił gładząc mój policzek.
     - Nie odchodź - szepnęłam, chociaż było w moim głosie wiele błagania. Sam podniósł się odrobinę i pocałował moje czoło. Zamknęłam oczy z przyjemności i zmęczenia.
     - Nigdzie się nie wybieram - wyszeptał tuż nad moim uchem. Zastanawiałam się czy mówi o czasie teraźniejszym, czy o przyszłości. W naszym przypadku, na jedno wychodziło.
     Sam położył się obok mnie, a ja użyłam jego piersi jako poduszki. W uszach czułam szybkie bicie jego serca. To najpiękniejsza muzyka. Sam przejechał ręką po moich włosach, a ja uśmiechnęłam się czując jego czuły dotyk.
     - Niech ci się przyśni coś magicznego - szepnął.
     Pamiętał...
     Spałam spokojnie. W moim śnie ja i Sam, byliśmy w domu. Alice pomagała mi przygotować się do uroczystości, którą okazał się potem mój ślub. Byłam podekscytowana i przerażona, nie pamiętam które uczucie było dominujące. Do ołtarza poprowadził mnie Bryan, a moją suknię przytrzymywał Peter, który urósł, a może po prostu użył zaklęcia. Jednak najważniejsza osoba stała przede mną. .
      Sam miał na sobie biały garnitur. Wyróżniała się jedynie czarna muszka. Bryan podał moją rękę Samowi, a moje serce podskoczyło do gardła. Kiedy przyszła pora na pocałunek uśmiechnęliśmy się do siebie. Zapomnieliśmy o ludziach wokół. Wtedy liczyliśmy się tylko my. Pocałunek był krótki, ale przepełniony wszystkimi uczuciami. Gdy się od siebie odsunęliśmy... Obudziłam się.
     Chciałam się dowiedzieć, kiedy ja i Sam będziemy mogli wrócić do domu. Jednak od dwóch dni nie miałam okazji, a czułam się coraz gorzej. Kilka razy dziennie wymiotowałam i nikt nie wiedział co mi dolega. Znów cały dzień leżałam w łóżku i nic nie robiłam. Nie dość, że się nudziłam to czułam się jak piąte koło u wozu dla Bryana i Petera. Byli pochłonięci sprawami organizacyjnymi oraz rządami. Nie miałam im tego za złe, bo robili porządek w kraju, ale gdy żadne z nich mnie nie odwiedzało czułam się przez nich odrzucona.
     Natomiast Sam był przy mnie cały czas. Nie wychodził z mojego pokoju i pilnował mnie jak oka w głowie. Tylko dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam.
     Na początku myślałam, że to zatrucie. W tych czasach zdarza się to dość często. Sam też tak myślał, ale to trwało już prawie cztery dni. Dla mnie, zbyt długo.
     Znowu spałam do południa. Gdy się obudziłam zobaczyłam, że Sam wygląda przez okno. Wiatr rozwiewał mu włosy, a spojrzenie padało na coś w oddali.
     Mimo ukłucia w brzuchu, wstałam z łóżka i podeszłam do Sama. On jakby tego nie zauważył i ciągle patrzył przed siebie. Miał radosną twarz.
     Spojrzał na mnie z góry, a potem chwycił moją rękę. Uśmiechnęłam się, czując jego czuły dotyk. Ścisnął mocniej moją dłoń.
     - Chciałbym, żeby tak było wszędzie - powiedział. Spojrzałam na niego zdziwiona.
     - Co masz na myśli? - spytałam. Westchnął.
     - Rośliny. Skoro nie oszczędzono żadnych, to czemu Amon zachował drzewa w swoim pałacu? - odparł.
     - Nie mam pojęcia.
     - To tak jak ja. - Zaśmiał się. Spojrzałam na drzewa. Były w idealnym stanie. Pewnie były pielęgnowane z wyjątkową starannością. Może Amon nie do końca był potworem.
     - Chcę wracać do domu - szepnęłam, bardziej do siebie niż do niego.
     - Ja też. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w sukni ślubnej, panno Clifin.
     Spojrzeliśmy na siebie. On wyglądał na poważnego, a ja na wzruszoną. Przypomniał mi się sen, który śnił mi się dwa dni temu.
     - Mam nadzieję, że to będzie najcudowniejszy dzień w moim życiu. W sumie, nie powinnam mieć wątpliwości. Nigdy nie myślałam o ślubie, bo byłam przekonana, że nigdy się nie zakocham. Chciałabym, żeby moja suknia utkwiła wszystkim w pamięci. Chcę w niej pięknie wyglądać - mówiłam. Sam chwycił mnie w talii i przysunął się do moich ust. Dobrze, że po każdym spotkaniu z sedesem, pamiętam, żeby umyć zęby. Ha, cóż za romantyczne myśli podczas pocałunku z ukochanym. Sam odsunął się ode mnie i przysunął usta do mojego ucha.
     - Ty zawsze jesteś piękna - szepnął. Czując jego oddech na mojej szyi i miękki głos w głowie, poczułam rozlewającą się po moim ciele falę ciepła. Odsunął się ode mnie. Puścił moją talię i znów spojrzał przed siebie. Ja też.
     - Chciałabym się nacieszyć tym widokiem, zanim wrócimy - powiedziałam.
     - A propos - wtrącił Sam. - Bryan powiedział mi, że może nas przenieść do domu zaklęciem. Więc, teoretycznie, możemy wrócić w każdej chwili - wyjaśnił. Spojrzałam na niego.
     - Dopiero teraz mi to mówisz? - Podniosłam głos. Sam zaśmiał się cicho.
     - Wybacz - szepnął. Rozluźniłam mięśnie. Dlaczego nie potrafię się na niego gniewać?
     Bryan wpadł zdyszany do pokoju. Spojrzałam na niego wściekła.
     - Nie umiesz pukać do drzwi? - warknęłam. Czułam jak przez moje ciało przechodzi gniew. Nie wiem dlaczego, ale w rękach pojawiły się moje kule światła. Gdy spojrzałam na swoje dłonie, zdziwiłam się. Kolor był czarny. Przestraszyłam się, a kule zniknęły. Usiadłam na podłodze i schowałam twarz w dłonie. Co się ze mną dzieję?
     - Sam, musimy porozmawiać - oznajmił Bryan. Nawet na nich nie spojrzałam, choć czułam na sobie zatroskany wzrok Sama. Gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi, wrzasnęłam na cały głos. Wiem, że na pewno mnie usłyszeli, ale Bryan nie pozwoli Samowi znów tu wejść, dopóki z nim nie porozmawia.
     Co się ze mną dzieję? Wymioty, jakieś głupie wybuchy. Może mój umysł już dłużej nie wytrzymuje pobytu tutaj? Być może było to bliskie prawdy. Bardzo tęsknie za domem...
     Mimo, że byłam na drugim końcu pokoju, a drzwi były dość grube i tak słyszałam, że Sam i Bryan rozmawiają podniesionym głosem. No dobra, po prostu się kłócili. W normalnej sytuacji, podeszłabym do drzwi ze szklanką przyłożoną do ucha i zaczęłabym podsłuchiwać. Tylko, że nie miałam ani szklanki, ani ochoty.
     Przeważał krzyk Bryana. Sam od czasu do czasu podnosił głos, ale był opanowany. Kilka razy usłyszałam słowa "Zrozum to", " To nie może być prawda", "Musimy" albo "Nie dzisiaj". Jeśli mam być szczera, to miałam tę rozmowę tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.
     Sam wpadł do pokoju.
     - Dobra, spadaj! - warknął Sam. Trzasnął drzwiami i wściekły, opadł na łóżko. Schował twarz w dłonie i wrzasnął. Wstałam z podłogi, podeszłam do łóżka i położyłam się obok Sama. Dotknęłam jego ramienia. Nie wiem jak to się stało, ale uleciała ze mnie cała złość i niepewność.
     - Co się stało? - spytałam.
     Sam zabrał dłonie z twarzy i usiadł na łóżku. Zrobiłam to samo. Patrzył na mnie przerażony. Czułam, że nie wie co powiedzieć, a to do niego nie podobne. Zamknął oczy. Nie chciałam go rozpraszać.
     Po kilku minutach ciszy Sam spojrzał na mnie. Widocznie coś przemyślał, bo nie widziałam już na jego twarzy przerażenia, tylko szczęście.
     - Co się stało? - powtórzyłam. Sam zeskoczył z łóżka i zaczął skakać po pokoju. Patrząc na jego minę, mogłam się domyślić, że ze szczęścia. Nie wiedziałam tylko, co go tak ucieszyło?
     Sam podbiegł do mnie i wziął mnie w ramiona. Zaczął ze mną, kręcić się po pokoju. To nie był dobry pomysł.
     - Sam, naprawdę chcesz, żebym puściła na ciebie pawia? - warknęłam. Sam wydał się niezrażony, ale przestał kręcić. Mi natomiast zakręciło się w głowię. Na szczęście mdłości minęły.
     - Avri! - krzyknął i zaczął się śmiać. To zaczynało się robić irytujące.
     - Możesz powiedzieć, co się dzieję? Nie mam teraz nastroju na żarty - krzyknęłam w jego stronę. W ogóle go to nie ruszyło, ale przestał się śmiać. Podszedł do mnie i objął mnie w talii. Moja wściekłość ulotniła się w mgnieniu oka. Czy on naprawdę nie wie, jak na mnie działa?
     - Bryan mi coś powiedział - zaczął. - W pierwszej chwili pomyślałem, że nie może być gorzej, ale po chwili namysłu, zrozumiałem, że to najpiękniejsza rzecz jaka mogła się przydarzyć. - Wciąż mówił tajemniczo. Odetchnęłam i starałam się uspokoić bębniące we mnie emocje.
     - Sam, proszę powiedz wprost - poprosiłam, zmęczona tą rozmową. Sam pocałował mnie bardzo mocno i krótko, co wywołało u mnie potężny dreszcz.
     - Na prawdę nic nie zauważyłaś? - spytał lekko zdziwiony. Zmarszczyłam brwi.
     - Nie mam pojęcia o co ci chodzi - powiedziałam zgodnie z prawdą. Sam odgarnął mi włosy z czoła. Widziałam błysk w jego oczach.
     - Peter miał wizję - szepnął. Spojrzał mi głęboko w oczy. - Avri... Będziemy mieli dziecko - oznajmił.

     ___________________________________

     Długo, hehe. Rozdział specjalnie dla Marty (Igrzyskomaniaczki) - dzięki za wszystkie miłe słowa. Kilka razy na prawdę mocno mi pomogły twoje komentarze. Mam nadzieję, że ostatni rozdział cię nie zawiedzie :)

     Proszę o dalsze komentarze I HOPE, że dojdziemy do 5000 wyświetleń :D

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 32

     ROZDZIAŁ 32

     Łaskawy Bryan wreszcie pozwolił mi wstać. Byłam szczęśliwa, kiedy wskazał mi drogę do łazienki. Nigdy jeszcze nie korzystałam z prysznica, ale wiem, że gdy stąd odejdę, będę za nim tęsknic. W życiu się tak długo nie myłam, ale nie musiałam się nigdzie śpieszyć. Nareszcie czułam się czysta i w miarę możliwości, ładna. Kiedy weszłam do pokoju otulona ręcznikiem, na łóżku leżała sukienka. Była dość krótka, zapewne do połowy ud i w kolorze czarnym.

     Pasowała idealnie. Gdy przejrzałam się w lustrze zauważyłam, że odrobinę przytyłam. Nie dużo, ale moja obecna figura nadal świetnie współgrała z sukienką, która była naprawdę śliczna. Prosty krój przylegający do ciała z koronką na rękawach.

     Zrobiłam sobie warkocz, który luźno opadał na moje ramię, a krótsze włosy wystawały z niego i spadały mi na oczy. W rogu lustra ujrzałam buty stojące przy łóżku. Odwróciłam się i podeszłam do nich.


     Czarne baletki pasujące do sukienki. Nie rozumiem, kto to wszystko przyniósł, ale nie miałam zamiaru zgłaszać reklamacji czy zażaleń.

     Wyszłam z pokoju trochę niepewnie. Znajdowałam się dokładnie na przeciwko schodów prowadzących na parter. Byłam na piętrze. Gdy przyszłam tu pierwszy raz, wszystko znajdowało się w półmroku i było otoczone złowrogą aurą. Teraz całe piętro było oświetlone lampami i gdzieniegdzie świecami ustawionymi na wąskich podstawkach. Było po prostu pięknie.

     Zamknęłam drzwi. Rozległo się echo, a ja miałam wrażenie, że ten odgłos zbudził zmarłego. Było wczesne po południe, a ja nie wiedziałam co robić. Zeszłam na parter. Po prawej stronie ukazała mi się rozległa sala tronowa. Kolumny po obu stronach wydały mi się znajome.

     Na tronie ktoś siedział, lecz z takiej odległości nie mogłam rozpoznać, kto? Podeszłam bliżej do mężczyzny. Siedział lekko zgięty, w prawej ręce trzymał berło, a wzrok spoczywał na czymś w oddali. Kiedy znalazłam się na środku sali tronowej, rozpoznałam tego człowieka. To Bryan. Tylko, że jakiś do siebie nie podobny, bo... Smutny.

     Stanęłam po jego prawej stronie i położyłam mu rękę na ramieniu. Dotknął jej i westchnął, przenosząc wzrok na mnie.

     - Co cię trapi? - spytałam. To nie podobne do Bryana. Znałam go krótko, ale wiedziałam, że jest typem człowieka tryskającego humorem, który przy okazji ma wiele fanek. Jeśli można to tak ująć.

     - Sam nie wiem - sapnął. - Kilkanaście dni temu modliłem się, żeby spotkać Rivianę i choć przez chwilę z nią porozmawiać. Gdy nie nadchodziłaś, czułem coraz większą irytację, a po śmierci Amandy, gniew. Potem zdałem sobie jednak sprawę, że Riviana, nie mogłaby zawieść. Wtedy zacząłem robić rzeczy, które w oczach strażników były przestępstwami. Pogodziłem się ze śmiercią wiedząc, że przybędziesz, a ty ocaliłaś mi życie. Byłem zaszczycony tym, że mogłem z tobą porozmawiać, a ty oznajmiłaś, że mam zostać królem, gdy pozbędziesz się Amona. Wciąż nie rozumiem, dlaczego ja? Rozumiem, że mogłaś dać się ponieść chwili, ale miałaś trochę czasu na zmianę decyzji. A jednak tego nie zrobiłaś. Dlaczego? - mówił. Byłam zdziwiona tym co powiedział. Może nawet lekko zaszokowana.

     - Słuchaj, gdy wypowiedziałeś do mnie pierwsze słowo, wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem - wyjaśniałam. - I miałam rację.

     - Dzięki - mruknął jakby nie przekonany.

     - Nie wierzysz mi? - spytałam zaskoczona. Bryan zacisnął oczy, a potem je otworzył. Później po prostu się uśmiechnął, tak jak zawsze i spojrzał na mnie.

     - Wierzę - szepnął. To mi na prawdę wystarczyło, bo ton jakim to powiedział, sugerował, że nie były to tylko puste słowa. Uśmiechnęłam się do niego i ścisnęłam jego rękę.

     - Co z Samem? - zapytałam. Starałam się ukryć niepotrzebne emocje, ale kiepsko mi to wyszło, bo głos mi się trochę załamał.

     - Hmm... Być może ucieszy cię wiadomość, że całkowicie przywróciłem mu pamięć - odpowiedział Bryan, a ja miałam ochotę skakać z radości. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że aż rozbolała mnie szczęka.

     - Co on na to wszystko? Gdzie on teraz jest? - pytałam. Bryan usiadł inaczej na tronie i westchnął.

     - Wiesz co było dziwne? - spytał, a ja pokręciłam głową przecząco. - Najbardziej nie zaskoczył go fakt, że jesteś czarownicą, tylko to, że wyznaliście sobie miłość - odparł, a ja poczułam łzy w oczach. On już wiedział. Wiedział, że jesteśmy razem.

     - To... - Brakowało mi słów. - Gdzie on jest? Mogę się z nim zobaczyć?

     - Z tego co powiedział mi Peter zrozumiałem tylko to, że miał zamiar wybrać się do ciebie - odpowiedział. Spojrzałam na niego krzywo.

     - A ty dopiero teraz mi to mówisz - rzuciłam z wyrzutem. Bryan zaśmiał się, a jego śmiech odbił się echem od ścian.

     - Wybacz, ale ja też chciałem z kimś porozmawiać - wyjaśnił. Pocałowałam go lekko w policzek, w geście wdzięczności.

     - Chcę ci podziękować. Za wszystko - powiedziałam. Bryan ścisnął mocniej moją rękę.

     - To była czysta przyjemność - szepnął i puścił moją dłoń. Odsunęłam się od niego, niepewna, co mam teraz zrobić. Bryan patrzył na mnie, a jego usta ułożyły się w słowo "idź". Posłuchałam go.

     Kolejno pokonując schody, moje serce coraz bardziej wariowało. Zupełnie nie wiem o czym mam z nim rozmawiać. Czy na pewno pamiętał wszystko?

     Zaciskając rękę na klamce do swojego pokoju, zamarłam. Zdałam sobie sprawę jak bardzo się boję tego spotkania. Boję się, a jednocześnie nie mogę się już doczekać.

     Chcę go zobaczyć. Chcę z nim porozmawiać. Chcę mu powiedzieć, że go kocham. Chcę go pocałować, tak jak nigdy wcześniej. Chcę wrócić do domu...

     Odetchnęłam głęboko i chyba najgłośniej w życiu. Czy to głupie, że bałam się spotkania z miłością swojego życia? Tak, to głupie i podobne do mnie.

     Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że gdybym nie dowiedziała się o magii, że gdybym nie dowiedziała się kim na prawdę jestem, że gdybym nie znalazła tamtej szkatułki na strychu, być może ciągle nie byłabym pewna, co jest pomiędzy mną a Samem. Teraz gdy wiedziałam i on na szczęście też wiedział... Bałam się.

     Znów odetchnęłam i zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie te wszystkie cudowne chwile, które były słońcem pośród tych ciemnych dni. Te wszystkie pocałunki i czułe gesty. Wszystkie słowa. Nie musiałam się wysilać, żeby się uśmiechnąć. Otworzyłam oczy i nacisnęłam klamkę. Po kilku sekundach popchnęłam drzwi. Otworzyłam usta, chcąc przywitać Sama. Tylko, że jego tam nie było.

     Z mojej twarzy zniknął uśmiech. Zamknęłam drzwi i obeszłam cały pokój wkoło. Nie było go. Nie potrzebnie tak się nakręcałam. Usiadłam na łóżku, tyłem do drzwi, żeby móc wyjrzeć za okno.

     Miałam spuszczoną głowę i obojętny wyraz twarzy. Miałam tak wielką nadzieję, że jednak tu będzie. Teraz czułam jedynie rozczarowanie.

     Poczułam wiatr na twarzy. Okno było otwarte, ale wcześniej nie czułam wiatru. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do otwartego okna. Wychyliłam się przez nie. Patrząc przed siebie, poczułam nagły przypływ energii. Miałam przed sobą kilkanaście drzew. Byłam pewna, że cała roślinność wyginęła. Ten widok natomiast, przywracał nadzieję na lepsze jutro. Westchnęłam zachwycona.

     - Nie boisz się, że wypadniesz? - usłyszałam za sobą. Od razu poznałam ten głos. Ciepły z nutą sarkazmu. Odwróciłam się gwałtownie, żeby sprawdzić czy to nie urojenia. Ale nie. Stał przede mną w dżinsach i czarnej koszuli. Grzywka była podcięta i już nie wpadała mu do oczu, tylko idealnie zasłaniała czoło. Niebieskie oczy patrzyły na mnie z miłością. Tak, byłam pewna, że to była miłość. W moich oczach poczułam palące łzy, pragnące się uwolnić.

     - Sam... - szepnęłam.

     ___________________________

     "- Sam..." Wybaczcie, że tak krótko, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać, by przerwać w tym momencie. Ale spokojnie. Kolejny rozdział jutro. Przed ostatni... :c Za tydzień ostatni i epilog. Kurczę, żałuję, ale mam nadzieję, że wam się podobało :)
     Proszę o komentarze, bardzo gorąco (ze względu na temperaturę za oknem :3)



sobota, 22 marca 2014

Rozdział 31

     ROZDZIAŁ 31

     Nie wiem skąd w głowie, pojawiły mi się słowa zaklęcia, którego dziś, nie umiem sobie przypomnieć. Kiedy je wypowiedziałam, Sam zaczął oddychać, ale ciągle był nieprzytomny.

     W ostatnich minutach, przed tym jak zemdlałam, byłam już tak zmęczona, że o mało nie "usnęłam". Nie zdołałam jednak długo utrzymać się na nogach. Uczyniłam nas niewidzialnymi i w ostatniej chwili szepnęłam "Anima".

     Co się działo w nocy? Nie wiem.

     Rano obudziłam się w dwuosobowym łóżku. Nic z tego nie rozumiałam. Gdzie ja byłam? Co się ze mną działo? Dlaczego tak bolą mnie żebra?

     Próbowałam sobie przypomnieć wczorajszy wieczór. Achh, tak walka. Pamiętam wszystko jak przez mgłę, ale gdy chciałam się podnieść i bolące żebra dały o sobie znać, prawie wszystko sobie przypomniałam. Amon zmienił się w popiół, a ja zniszczyłam go bez użycia różdżki. Ale nie o to chodziło. Było coś ważniejszego. Był ktoś ważniejszy.

     Sam.


     Gdzie on teraz jest? Jak on się czuje? Jak wiele stracił pamięci? Co mogę zrobić, żeby przywrócić mu pamięć? Czy mnie rozpozna? I najważniejsze : Czy pamięta, że mnie kocha?

     Brakowało mi odpowiedzi na te pytania. Miałam zawroty głowy. Gdy dotknęłam czoła, skrzywiłam się. Miałam małego siniaka, który bolał jak diabli. Nie mogę się wylegiwać. Ja nie jestem teraz ważna. Chcę do Sama.

     Drzwi otworzyły się, skrzypiąc i jednocześnie niszcząc moje bębenki. Wszedł przez nie Bryan i jakiś niższy mężczyzna. Gdy drzwi się zamknęły, niski mężczyzna zmienił się w małego lwa. Peter. Dzielny Peter. Bryan chwycił krzesło, które stało obok mojego łóżka i przyciągnął je jeszcze bliżej, a następnie na nim usiadł. Wziął mnie za rękę i spoglądał na mnie troskliwie.

     - Jak się czujesz? - spytał. Nie wiem czy byłam w stanie odpowiedzieć.

     - Dobrze - powiedziałam. Ku mojemu zaskoczeniu mój głos brzmiał, prawie normalnie, nie licząc małej chrypki, która tak naprawdę była niczym.

     - Świetnie - przyznał. Chwilę później na moje łóżko wskoczył Peter. Też patrzył na mnie troskliwie.

     - Już myśleliśmy, że się nam nie obudzisz - oznajmił. Te słowa mnie uderzyły. Jak to się nie obudzę? O co chodzi?

     - Jak to? - spytałam. Peter i Bryan westchnęli jednocześnie.

     - Leżysz tu już trzy dni - wyjaśnił Bryan. Czułam, że zbladłam. Trzy dni? TRZY DNI? Byłam święcie przekonana, że walka odbyła się wczoraj, a nie trzy dni temu! Czemu nie próbowali mnie budzić? To pytanie cisnęło mi się na usta, ale właściwie nie było ono istotne. Coś innego zaprzątało mój umysł.

     - Gdzie jest Sam? Czy on już się obudził? Jak się czuję? Czy wiecie, że Amon wymazał mu kawałek pamięci? Pamięta mnie? - zalałam ich potokiem pytań, podnosząc się wyżej przy każdym z nich. Bryan dał mi znak ręką, żebym się uspokoiła. Oparłam głowę o poduszkę i czekałam na wyjaśnienia.

     - Więc... Sam czuję się dobrze. Obudził się wczoraj i... - przerwał. Poczułam irytację.

     - I co? - ponagliłam. Bryan westchnął, ale gdy otworzył usta uprzedził go Peter.

     - Sam nie pamięta niczego co się działo przez ostatnie tygodnie. Nie wie, że jesteś czarownicą. Nie wie, po co tu jest. I...

     - ...nie wie, że jesteśmy razem - dokończyłam. Peter przytaknął. Czułam jednocześnie radość i smutek. To świetnie, że Sam mnie pamiętał, ale teraz w jego oczach... Byłam tylko przyjaciółką. Nic więcej. Wyjaśnianie mu tego zajmie chwilę czasu, ale zrobię wszystko, żebyśmy znów byli razem.

     - Pytał o ciebie - odparł Bryan. Spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się.

     - Na prawdę? Muszę się z nim teraz zobaczyć – powiedziałam z ekscytacją w głosie. Obaj się skrzywili.

     - Myślę, że to zły pomysł - wtrącił Bryan. - W końcu dopiero się obudziłaś. Nastawiłem ci żebra, ale musisz odpoczywać. Jeśli wszystko dobrze pójdzie...

     - Nie Bryanie, nie rozumiesz - przerwałam mu. - Ja muszę się z nim zobaczyć. Nie, "chcę", tylko "muszę". Zrozum to... - prosiłam. Bryan pokiwał głową ze zrozumieniem. Uśmiechnął się do mnie ciepło. Ten uśmiech zapamiętałam z naszego pierwszego spotkania. Ten uśmiech podniósł mnie odrobinę na duchu.

     - Cóż - zaczął Bryan - skoro tak, to idę go zawołać. Pamiętaj tylko, żeby nie mówić przy nim zbyt wiele o... A zresztą, nie będę ci tego tłumaczył. Dobrze wiesz co się dzieję - zakończył i ścisnął moją rękę. Odpowiedziałam uściskiem, jednak znacznie słabszym niż zwykle. Dopiero gdy to się stało, zrozumiałam jak jestem wyczerpana.

     Peter i Bryan wyszli, zostawiając za sobą tylko podmuch wiatru. Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, znajdowałam się w pałacu Amona. A teraz króla Bryana. Byłam ciekawa co się zdarzyło przez te dni. Czy ludzie dowiedzieli się już, że Amon nie żyje? Powiedziano wszystkim, że to ja go zabiłam? Cóż, nie czułabym żadnej krępacji gdyby...

     Sam wszedł do pokoju cicho, ale nie na tyle, żebym go nie usłyszała. Moje serce zaczęło bić dwa razy mocniej i szybciej, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Czułam jak zaczynają mi się pocić ręce. To niesamowite... On mnie kochał, byłam tego pewna, bo kiedyś powiedział mi, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, ale teraz nie pamiętał tych wszystkich chwil i wyznań spędzonych razem. Było to jak cios. Cios prosto w serce. Zakochane serce. Praktycznie wszystko musieliśmy zacząć od początku.

     Chociaż może i było to jakieś wyjście? Sam nie wiedział o magii. Zupełnie jakby nic się nie stało, a my po prostu bylibyśmy normalnymi zakochanymi.

     Gdy usiadł na krześle obok łóżka, na którym wcześniej siedział Bryan, mój ból jakby zniknął. Usiadłam na łóżku nie zważając na palący ból żeber i szum w głowie. Liczył się tylko Sam. Chwycił moją rękę, a ja poczułam jego ciepło, które towarzyszyło mi przez ostatnie dni.

     - Cześć - przywitał się. Słysząc jego ciepły głos, czułam, że za chwilę się rozpłaczę. Byłam przekonana, że już nigdy go nie usłyszę. Że już nigdy go nie dotknę. Łzy nadeszły jakby znikąd, ale nie miałam zamiaru ich powstrzymywać. Gdy Sam zobaczył, że płaczę usiadł na skraju łóżka i otarł moje łzy wierzchem dłoni.

     - Nie płacz. Wszystko jest w porządku - szepnął. Miał rację. Wszystko było w porządku. Po za jednym. Sam był tak blisko, a ja nie mogłam zrobić jedynej rzeczy, którą pragnęłam zrobić w jego obecności. Ale... Właściwie czemu, nie? To napełniło mnie optymizmem.

     Nie zważając na ból i mętlik w głowie, pokonałam dzielącą nas odległość i pocałowałam Sama. Wiedziałam, że jest zdezorientowany. Wiedziałam, że on myśli, że to nasz pierwszy pocałunek. Nie to nie mogło tak być. On musiał odzyskać swoje wspomnienia. Peter na pewno wiedział co robić. On na pewno... Nie mogłam się skupić na Peterze i jego czarach, gdy czułam na swoich ustach wargi Sama. Ich delikatność po tak długim okresie czasu, wydawała się jeszcze bardziej niewiarygodna i powalająca. Teraz nici z wielkiego pożądania, ale ten pocałunek, był wszystkim czego potrzebowałam.

     Od tego pocałunku, wszystko musiało się zacząć na nowo.

     Odsunęłam się pierwsza, ale nie oddalając się zbytnio. Zetknęliśmy się czołami, sapiąc głośno. Sam odzyska pamięć. Już moja w tym głowa.

     - Cóż... - wtrącił Sam. - Ty to wiesz jak się przywitać.
                                                              * * *
     Przez kolejne dni, Peter i Bryan zajmowali się Samem. Podobno było jakieś zaklęcie, dzięki któremu Sam mógł odzyskać pamięć, ale to było jakby "leczenie stopniowe".

     Przez tydzień nie widziałam się z Samem. Długi tydzień. On przeżywał najważniejsze dni naszego życia od nowa, a ja leżałam przykuta do łóżka. Bryan był zbyt nadopiekuńczy. Czułam się dobrze, a gdyby odwiedził mnie Sam, bardzo dobrze.

     Pocałowałam go, gdy widzieliśmy się ostatnio, ale wciąż nie powiedzieliśmy sobie tych dwóch najważniejszych słów. Tylko jak mieliśmy je wyznać, skoro nie mogliśmy się zobaczyć. To nie fair.

     Wtedy wszedł Bryan. Odwiedzał mnie codziennie i zawsze, gdy wchodził miał na ustach przylepiony uśmiech. Nie było to nurzące. Jego uśmiech podnosił na duchu.

     - Jak się czujesz? - spytał siadając na brzegu łóżka. Spojrzałam na niego krzywo.

     - Każdego dnia powtarzam ci, że czuję się dobrze. Dziś byłoby to kłamstwo, bo czuję się świetnie, ale ty i tak mi nie uwierzysz, bo uważasz, że ciągle jestem zbyt zmęczona - odpowiedziałam z bardzo wyczuwalnym sarkazmem. Bryan zaśmiał się cicho.

     - Wiesz, właściwie to chciałem ci powiedzieć, że ktoś chciał się z tobą widzieć - odparł.

     - Sam? Sam odzyskał pamięć? Pytał o...

     - Nie chodziło mi o Sama - przerwał mój entuzjazm. Trochę posmutniałam, ale rozmowa wypełniała odrobinę czasu w tej sypialni.

     - Więc o kogo? - spytałam z mniejszą ciekawością, ale ze zdziwieniem.

     - O Jessie - powiedział. No i wtedy wszystko stało się jasne. Pamiętam, że obiecała mi, że porozmawiamy na temat tego co stało się... Tamtej nocy. Dałam Bryanowi znak, żeby ją wpuścił. On podszedł do drzwi, a ja poczułam wiatr na twarzy. Już tu była. Bryan wyszedł bez słowa, a duch Jessie usiadł na krześle. Miała skruszoną minę, jakby coś zrobiła. Po części to była prawda.

     - Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Amon mówił, że się w nim zakochałaś? - Od razu przeszłam do rzeczy. To pytanie kłębiło się w mojej głowie od wielu dni i czasem nie dawało mi spokoju. Zakochać się w kimś takim jak Amon?

     - Wiesz, jak tak się nad tym zastanawiam, też wydaje mi się to dziwne, ale... - przerwała, jakby chciała odpowiednio dobrać słowa. - Zakochałam się w nim  z a n i m  dowiedziałam się kim jest naprawdę.

     - Okrutnym i paskudnym czarodziejem? - dopowiedziałam. Widziałam, że Jessie się uśmiecha. Może trochę przesadzam... W końcu to ona była zakochana, a nie ja. Znaczy byłam, ale nie w kimś takim jak Amon...

     - To nie była miłość od pierwszego wejrzenia - zaczęła opowiadać Jessie. - Miałam wtedy osiemnaście lat i dopiero odkryłam swoją moc. Zaczęłam uczyć się zaklęć pod okiem taty. Zawsze bardzo mnie wspierał. Moja mama umarła, gdy miałam siedem lat. Zmarła we śnie.
     Gdy miałam dwadzieścia lat, tata przyprowadził do domu swojego przyjaciela z pracy. Możesz się domyślić, że był to Amon, ale wtedy jeszcze kazał do siebie mówić Noma. Zaprzyjaźniłam się z nim. Mimo blizny na twarzy wydawał mi się dobrym człowiekiem, którym faktycznie był. Chociaż może, którego udawał.
     Nie widziałam go dwa lata. Wbrew sobie, tęskniłam za nim. Nie wiedziałam co myśleć. Dostałam nowy poziom zaklęć, ale nie mogłam się na nich skupić, myśląc tylko o nim.
     Kiedy miałam dwadzieścia osiem lat, już prawie o nim zapomniałam. Coraz rzadziej śnił mi się nocami, a ja coraz więcej czasu poświęcałam nauce zaklęć. Pomagało mi to, oderwać się odrobinę od rzeczywistości, ale gdy do niej wracałam, często przed oczami miałam jego postać. - Jessie westchnęła. - Gdy już myślałam, że mi przeszło, Noma znów się pojawił. Przyszedł do naszego domu jakby nigdy nic. Serce podskoczyło mi do gardła.

     - Coś o tym wiem - wtrąciłam pod nosem.

     - Co powiedziałaś? - spytała. Spojrzałam na nią.

     - Nic, nic... Mów dalej - ponagliłam lekko zmieszana. Co teraz robił Sam...?

     - Więc... Kiedy zaczęłam z nim rozmawiać, wydawał się nie wzruszony. Rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele. W noc po tym jak go spotkałam, byłam smutna i rozdarta. Wiedziałam, że on nie czuje tego samego. Uczucie do niego mnie dusiło i rozrywało od środka.
     Następnego dnia postanowiłam go odszukać. Po wielu godzinach maszerowania przez całe miasto, znalazłam go, siedzącego na jednej z ławek w parku na drugim końcu ulicy.
     Zebrałam się w sobie i podeszłam do niego. Wydawał się zaskoczony moją obecnością, ale wtedy nie miałam ochoty go słuchać. Wtedy... Go pocałowałam. Pamiętam, że strasznie się bronił, przynajmniej przez pierwsze sekundy, ale potem... Jakby uległ...
     Kiedy się od niego odsunęłam, zobaczyłam zdziwienie w jego oczach. Zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Uciekłam, słysząc za sobą jak Noma woła mnie po imieniu.
     Wieczorem na zmianę śmiałam się i płakałam. Chyba jeszcze nigdy nie miałam bardziej mieszanych uczuć. Po przebudzeniu zobaczyłam najmniej spodziewany obrazek. Noma siedział na krześle przy moim łóżku. Tylko na mnie patrzył, nic więcej. Usiadłam na łóżku i milczałam. Wtedy on ruszył w moją stronę i usiadł na łóżku. Czułam nieodpartą potrzebę, żeby go znowu pocałować. Zwalczyłam jednak tę pokusę. Ale widocznie on nie. Nachylił się i pocałował mnie mocno.
     Wtedy już oboje wiedzieliśmy... On pierwszy powiedział, że się we mnie zakochał. Czułam się najszczęśliwsza w świecie.
     Później był ślub i... takie tam. Rok później urodził nam się syn. Daliśmy mu na imię Josh. Wszystko układało się dobrze, dopóki... Noma nie zaczął "wyjeżdżać". Do dziś nie wiem co robił.
     Kolejny rok okazał się koszmarem. Noma stał się agresywny i brutalny. Często mnie bił i szantażował. Groził nawet, że zabije naszego syna. To mu się jednak nie udało.
     Wyjechałam z miasta, gdy nie było go w domu. Ukryłam się w jakieś dziurze ledwo wiążąc koniec z końcem, ale wolałam to, niż życie z Nomą. Kilka tygodni później, ukazała mi się Dorin. Była Rivianą. Moją poprzedniczką. To ona wyjaśniła mi kim tak naprawdę jest Noma.
     Znienawidziłam go. Byłam wściekła, bo zmarnował mi życie, choć to ja się w nim zakochałam. Chciałam jego śmierci. Przybrałam panieńskie nazwisko.
     W ciągu kilku miesięcy sytuacja moja i mojego syna się poprawiła. Zamieszkaliśmy z dobrymi ludźmi, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami. W ukryciu ćwiczyłam kolejne zaklęcia i z czasem zaczęłam czarować bez pomocy różdżki.
     Wtedy doszły mnie słuchy o wojnie. Noma zebrał czarodziejów i chciał wytępić czarownice. Nie mogłam do tego dopuścić. Zgromadziłam wszystkie czarownice i stanęłam na ich czele.
     Przebieg wojny znasz... Noma mnie zabił, a wojna zakończyła się... Remisem, jeśli można to tak ująć. Mój syn Josh Dream, wyrósł na silnego mężczyznę z mocnym charakterem, który niestety odziedziczył po ojcu. Miał w sobie jednak łagodność.
     Właściwie, to już cała opowieść... - mruknęła Jessie, spoglądając na mnie. Patrzyłam na nią z szeroko otwartą buzią. O. Mój. Boże.

     - Czy to znaczy, że w moich żyłach płynie krew Amona? - spytałam z niedowierzaniem. To było... straszne. Jessie przytaknęła.

     - Jest, jej mało, ale... Jest - odpowiedziała. Cóż... Świetnych rzeczy się dowiaduję. Dobrze, że przynajmniej znam całą prawdę...

     Nie wiedziałam co powiedzieć. Dowiedziałam się... Wystarczająco dużo. Jessie, wyraźnie widząc, że nie wiem co powiedzieć, zniknęła mi z oczu.

     Głęboko odetchnęłam.

     Czyli ta cząstka mnie, która mogła kogoś zabić, pochodziła od Amona? Cóż, to by się zgadzało. Często wpadam w gniew.

     Po za tym Jessie nie mówiła tego wszystkiego z gniewem w głosie. Bardziej ze smutkiem. Tak na prawdę nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że mimo wszystkio Jessie ciągle czuje coś do Amona. Przecież kochała go przez tak wiele lat, a miłość  nie przechodzi tak po prostu.
    
         ___________________________

Wybaczcie, że tak późno, ale ciężki dzień miałam. Ech, mam nadzieję, że u was wszystko fajnie :)
Mój przyjaciel, poprosił, żebym udostępniła jego blog. Jest świetny, muszę przyznać! Baaaardzo gorąco was na niego zapraszam.
                        http://parasol-fantasy.blogspot.com/
Dzięki kochani, że jesteście. Proszę o komentarze i wytrwanie jeszcze (chyba) trzech rozdziałów i epilogu. Mam nadzieję, że kolejny rozdział was nie zawiedzie :3


sobota, 15 marca 2014

Rozdział 30 - where's happy end?

     ROZDZIAŁ 30

     Ręka w której trzymałam różdżkę, trzęsła mi się niczym galaretka, którą jadłam na dziesiąte urodziny w formie tortu. Moje serce biło strasznie głośno. Bałam się, że Amon może je usłyszeć.

     Weszłam do tego pomieszczenia. W powietrzu czuć było zapach wosku. Większość przestrzeni zajmowały świece. Niektóre się paliły, a inne nie.

     Amon siedział po turecku. Widziałam jego plecy. Skradałam się najciszej jak mogłam. Bałam się chwili, w której Amon się odwróci. Czułam za sobą obecność Sama. Był dalej niż się spodziewałam, ale jednak tu wszedł. Na usta cisnęło mi się słowo, idiota. Szybko zrozumiałam jednak, że to słowo nie powinno być przeznaczone dla Sama, bo w końcu on jest tutaj przeze mnie.

     Bardziej wyczułam niż zobaczyłam jak Amon się poruszył. Podniósł głowę i siedział teraz wyprostowany. Jego ramiona były zbyt szerokie, żeby mogły być realne. Mógł nimi objąć dwa drzewa, dużej wielkości.

     Zaczęłam odczuwać suchość w gardle, gdy Amon wstał. Był tak spokojny, że stawało się to odrobinę drażniące. Wolę jednak rozmawiać ze spokojną owcą, niż wściekłym lwem.

     Spojrzał na mnie. Jego oczy były pełne zimna i nienawiści, aż poczułam chłód na plecach. Wydawało mi się, że jest bezbronny. Ręce miał skrzyżowane z tyłu niczym grzeczny uczeń.

     Wydawał się nieszkodliwy. Ależ pozory mylą. Przecież Amon może czarować bez różdżki. A jednak trzymał ją w ręce. Wymachiwał nią i kreślił jakieś znaki, tak przynajmniej mi się wydawało dopóki nie usłyszałam, nie dokładnie stłumionego jęku.

     Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam jak niewidzialna ręka trzyma Sama za kołnierz. Widziałam, że to go boli. Spojrzałam wściekle na Amona.

     - Puść go - powiedziałam. Niby wiedziałam, że to nic nie da, ale zawsze warto spróbować. Amon patrzył na mnie rozbawiony.

     - Puścić go? - spytał wyższym głosem niż to zapamiętałam z wszystkich wizji. - Proszę bardzo! - ryknął i przerzucił Sama na drugi koniec pokoju. Kilka milimetrów dzieliło go od zapalonych świec. To był cud, że nic mu się nie stało. No... Prawie nic. Przerażona, podbiegłam do Sama. Był nieprzytomny.

     - Sam. Sam! Sam! - krzyczałam jednocześnie potrząsając nim. Nie dawało to absolutnie nic. Nie zauważyłam nawet kiedy zaczęłam płakać. Kilka moich łez wylądowało na jego twarzy.

     - Na prawdę myślałaś, że jeśli jest odporny na zaklęcia z pierwszego poziomu, nie uda mi się go zabić? - warknął Amon z wyższością w głosie. Odwróciłam się by na niego spojrzeć.

     - Jak to? - pisnęłam zdziwiona. - Jessie mówiła, że jest odporny na wszystkie zaklęcia oprócz... - Zdążyłam ugryźć się w język. O mało nie wygadałam się na które zaklęcie Sam nie jest odporny. Chociaż coraz mniej wierzyłam w tę całą tarczę...

     - Wierzyłaś Jessie?! - spytał Amon, jakby zszokowany i w ogóle nie zdziwiony tym, że mogłam rozmawiać z Jessie. - Wierzyłaś tej kobiecie, która miała czelność nazywać się czarownicą?! - Jego głos był coraz ostrzejszy. Kiedy chciałam coś powiedzieć, Jessie się wtrąciła. Za bardzo.

     Czułam, że zastępuje mnie w moim ciele. Teraz to ja byłam schowana, gdzieś w cieniu umysłu. Mogłam tylko patrzeć. Jessie przejęła kontrolę nad moim ciałem. Widziałam ruch dłoni, choć to nie ja wykonałam gest. Czułam się bezsilna.

     - Jak śmiesz tak o mnie mówić! - warknęłam, a raczej Jessie warknęła. Amon pokiwał kilkakrotnie głową, jakby zrozumiał co się dzieję.

     - Zarzucasz mi kłamstwo? To do ciebie nie podobne Jessie. Nie pamiętasz już, jak byłaś we mnie zakochana? - Amon powiedział to prawie... Po ludzku. Uderzyło mnie to, że Jessie ani jednym słowem nie wspomniała... O tym, że zakochała się w tym potworze. Boże, ale przecież to straszne!

     - Zamknij się! - rozkazałam. Amon wydawał się nie wzruszony.

     - Powiedz swojej następczyni jak mnie uwiodłaś. Powiedz jak mnie porzuciłaś, gdy dowiedziałaś się kim na prawdę jestem. Powiedz jej całą prawdę o sobie! - nalegał. Wydawał się jeszcze bardziej wściekły niż wcześniej, natomiast Jessie sprawiała wrażenie przygaszonej.

     "Nie daj się zwieść", szepnęłam do niej. Nie odpowiedziała, ale chyba podziałało. Jessie zamachnęła się różdżką, z której wyleciał niebieski strumień światła oślepiający nasze oczy. Amon przetoczył się przez pokój, ale szybko odzyskał równowagę.

     Utworzył w ręce kulę światła. Zabójczą kulę. Nie mamy szans. Lecz gdy Amon przerzucił kulę na drugi koniec pokoju, Jessie (z trudem) odparowała cios. Czułam się zbędna. Nie mogłam nic zrobić, nawet ruszyć ręką, czy nawet palcem. Byłam niczym duch.

     Jessie wyczerpało odparowanie kuli. Zaczerpnęła oddech. Chciałam coś powiedzieć, ale głosu też nie mogłam z siebie wydobyć. Mogłam jednak spojrzeć na to co robi Amon. To co zobaczyłam, było jedną z najgorszych rzeczy jakie widziałam. Widziałam jak Amon szepcze jakieś zaklęcie, a po chwili celuje w Sama. Sam zaczął się trząść jakby miał drgawki. Poczułam nagły przypływ złej adrenaliny.

     - Sam! - krzyknęłam co sił w płucach. Odzyskałam panowanie nad ciałem. Podbiegłam do Sama i znów próbowałam go ocucić. Zero reakcji. Przyłożyłam dwa palce do jego szyi. NIE CZUŁAM PULSU! Szybko poderwałam się na nogi i spojrzałam na Amona spojrzeniem przepełnionym nienawiścią.

     - Coś ty mu zrobił?! - ryknęłam. Zaczęłam szukać różdżki, lecz z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam jej przy sobie. Amon przysunął się.

     - Nic wielkiego. Najpierw wyssałem z niego trochę energii. Wyczyściłem mu odrobinę pamięci. Chciałem wyczyścić całą, ale mi nie pozwoliłaś, bo zaczęłaś krzyczeć jak mała dziewczynka! - warknął Amon z widocznym zadowoleniem na ustach. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Wyssał energię? Wyczyścił mu pamięć? Nie... Sam nie może mnie zapomnieć! Nie może umrzeć... Nie po tym co się stało. Nie po tym co przeszliśmy!

     Poczułam w gardle dławiącą gulę, a w oczach palące łzy. Nie, nie, nie, nie, nie!

     "Coś wymyślimy", usłyszałam Jessie.

     "Ty się lepiej zamknij!", ryknęłam w duchu.

     Świat był niesprawiedliwy.

     Amon zacisnął niewidzialną dłoń na mojej szyi. Widziałam błysk w jego oku. Wyglądał na szczęśliwego. Zaczęłam się dusić. Próbowałam złapać odrobinę powietrza, ale nie mogłam. Amon przerzucił mną na drugą stronę pokoju. Uderzyłam w ścianę plecami tak mocno, że aż zaparło mi dech. Z każdym minimalnym oddechem czułam w piersiach rozrywający ból, a na szyi gorące pieczenie.

     Nie tak wyobrażałam sobie moją śmierć. Miało być szybko i bez bólu. Ostatnimi siłami podniosłam się z ziemi. Ledwo utrzymywałam się na trzęsących kolanach. Amon patrzył na mnie z wyższością i triumfem w oczach. Trzy Riviany z rzędu. Niezły wynik...

     Spojrzałam na swoje ręce, a potem na Amona. Nie miałam siły... I wtedy mój wzrok padł na Sama. Jego ciało było bezwładne... I to wszystko wina tego piekielnego Amona! Odebrał mi wszystkich, których tak bardzo kochałam! Zaczęłam płakać. Wszystko co zrobiłam nie miało sensu. Co ja niby mogłam zrobić?

     Wtedy Jessie, która skulona siedziała ciągle w mojej głowie, pokazała mi kilka chwil, które spędziłam z Samem i moim tatą. Widziałam ich roześmiane twarze, swoją również.

     "Nie pozwól, by śmierć poszła na marne", szepnęła Jessie, ale to ją wiele kosztowało. I mimo, że ciągle czułam ją w sobie, wiedziałam, że mi nie pomoże.

     Zebrałam w sobie wszystkie siły. Całą moją wściekłość na Amona i na moją przeklętą rodzinkę. Czułam, że moje znamię zaczyna mnie parzyć. Cała moja moc skumulowała się w dłoniach, by okazać się ogromną kulą światła.

     Spojrzałam na Amona. Wciąż się mnie nie obawiał. Czuł, że nie mogę wypowiedzieć tego zaklęcia. Że jestem za słaba. Tylko, że coś zrozumiałam. Amon nie jest wart życia na Ziemi.

     Kula światła stawała się coraz większa, a ja coraz bardziej czułam moc, która wypełniała mnie od środka i wchodziła w moje ręce.

     Za miłość...

     - Daverra Scortum! - krzyknęłam i skierowałam kulę na Amona. Dopiero wtedy ujrzałam na jego twarzy przerażenie.

     - NIE! - zawył przeciągle, nim kula wniknęła w jego ciało i w ciągu kilku sekund rozerwała go na tysiące kawałków. Bez krwi, bez wnętrzności. Zmienił się w nic nieznaczący popiół.

     Nastała cisza. W pokoju nie było już czuć śmierci.

     Oddychałam ciężko, wciąż patrząc na popiół, który leżał wszędzie. Tak bardzo się przed tym broniłam, ale... Czułam satysfakcję. On zabił tyle niewinnych osób. To było sprawiedliwe.

     "Jestem z ciebie dumna", usłyszałam głos Jessie, który był dużo bardziej wyraźny niż wcześniej.

     "Nie mów mi takich rzeczy", poprosiłam.

     "Rozumiem".

     "Wiesz, że będziemy musiały porozmawiać? I to bardzo poważnie", odparłam. Niemalże czułam, że Jessie westchnęła.

     "Tak, wiem", i zniknęła.

     Czyli to był już koniec? Pozbyłam się Amona na zawsze? Nie mogę uwierzyć, że wyszłam z tego bez szwanku, nie licząc złamanego żebra i śladów krwi na szyi.

     Ja wyszłam z tego cało...

     - Sam! - wrzasnęłam.

     ___________________________________

     Czyli już po walce... Muszę przyznać, że niełatwo się pisało ten rozdział, ale to jeszcze nie koniec. Będzie jeszcze kilka rozdziałów oraz epilog i nie opuszczajcie bloga, bo myślę, że jeszcze was zaskoczę.

     Ale ponieważ zbliżamy się już (niestety :c ) do końca przygód Avri, muszę wam powiedzieć o moich planach.
     Tak więc po zakończeniu tej historii blog nie będzie działał do września, chyba że podzielę się z wami jakimś opowiadaniem, które akurat wpadnie mi do głowy :) Po wakacjach dam wam kolejną, myślę, fajną historię w podobnym klimacie, ale postaram się wymyślić coś jeszcze lepszego :)

     Lecz na razie, powiedzcie mi - Podobał wam się ten rozdział? Piszcie, jestem ciekawa.
    
     Kolejny rozdział za tydzień.

     LoveMuch, Magda

    PS: "LoveMuch" skopiowane od mojego muzycznego idola Dawida Podsiadło :3

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 29

     ROZDZIAŁ 29

     Gdy zbliżało się południe ja i Sam położyliśmy się na łóżku. On był szczęśliwszy niż kiedykolwiek, a ja smutna jak nigdy wcześniej. Powinnam się cieszyć, bo Sam swoim zachowaniem potwierdził, że kocha mnie najbardziej na świecie. Problem w tym, że do tego ślubu nie dojdzie. Przecież Sam nie poślubi martwej dziewczyny.

     Byłam zmęczona. Praktycznie wszystkim. Sam powiedział, że obudzi mnie kiedy zachód słońca będzie się zbliżał. Nie miałam zamiaru zaprzeczać. Jedyne czego potrzebowałam, to odrobina snu.
                         *
     Na głowie miałam diadem, ubrana byłam w piękną czerwoną suknię, która odrobinę ciągnęła się po ziemi. Na nogach miałam czarne szpilki, i choć nigdy nie nosiłam czegoś takiego, szłam stabilnie i dość szybko. Przede mną znajdował się pałac królewski. Weszłam po schodach które prowadziły do sali balowej. Ja i moja siostra zostałyśmy zaproszone na przyjęcie. Król miał urodziny więc zaprosił ponad połowę królestwa.

     Ja i Wanda byłyśmy bardzo podekscytowane. Po raz pierwszy zobaczymy pałac od środka. Zawsze marzyłam, żeby tam wejść.

     - Jak myślisz Dorin, czy książę jest jeszcze singlem? - zagadnęła Wanda. Spojrzałam na nią lekko speszona.

     - Wando, nie przystoi ci tak mówić. To niegrzeczne - upomniałam ją. Mimo, że Wanda była ode mnie młodsza wymagałam od niej kultury. Nasi rodzice zginęli od różdżki czarodzieja. Nazywał się Noma Clin i pojawiał się w okolicy coraz częściej.

     Dziś były moje osiemnaste urodziny. Zaproszenie do pałacu było najlepszym i wymarzonym prezentem urodzinowym. Natomiast Wanda za miesiąc kończyła piętnaście lat. Dwa lata wcześniej zginęli nasi rodzice. Momentalnie stałam się głową rodziny mając zaledwie szesnaście lat, a czasy były ciężkie. We Francji nie było już bezpiecznie. Zbyt wielu czarodziejów się tutaj kręci i zbyt mało czarownic jest na miejscu. Ale od dzisiaj zacznie się rozwijać moja moc. Rozprawię się z każdym czarodziejem, który wejdzie mi w drogę, w ten czy inny sposób.

     W końcu weszłyśmy do sali balowej. Była ogromna. Dwa razy większa niż mój dom. Po obu stronach znajdowały się charakterystyczne kolumnady, a każdy milimetr kwadratowy ściany pokrywały malowidła różnego typu. Dominowały jednak anioły.

     Wtedy stało się coś dziwnego. Mój wzrok padł na syna króla. Z daleka widziałam jego pięknie ułożone włosy. Był brunetem lecz z takiej odległości nie mogłam rozpoznać koloru oczu.

     Spojrzał na mnie, a gdy to zrobił przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Czy to co się stało można było nazwać miłością od pierwszego wejrzenia? Dorin Dream się zakochała. Cudownie. Robię z siebie totalną idiotkę. Ktoś taki jak ja, nigdy nie będzie mógł nawet dotknąć księcia.

     Jednak on nie spuszczał ze mnie wzroku. To ja pierwsza odwróciłam wzrok rumieniąc się. Odeszłam na bok i pociągnęłam moją siostrę za rękę. Kiedy orkiestra zaczęła grać, panowie wstali i zaczęli prosić damy do tańca. Książe również wstał, a moje serce podskoczyło do gardła widząc jego płynne ruchy. Wanda wymierzyła mi kuksańca w bok.

     - Co ty tak patrzysz na naszego księcia - odparła prowokująco. Czułam, że znów się rumienię. Spojrzałam na Wandę.

     - Bardzo to widać? - spytałam, dobrze wiedząc, że Wanda wie o co mi chodzi. Siostra cicho się zaśmiała.

     - Czy bardzo widać to, że się zakochałaś? Może lepiej spytaj księcia - powiedziała. Nie rozumiałam o co jej chodzi. Ona oczami wskazała coś za mną. Gdy się odwróciłam, wiedziałam już, że nie "coś" lecz "kogoś". W moją stronę pewnym krokiem maszerował książę. Czułam, że za chwilę zwymiotuję. A może on szedł do Wandy? W odpowiedź otrzymałam wyciągniętą rękę księcia.

     - Czy mogę panią prosić? - spytał głębokim i ciepłym głosem. Przełknęłam ślinę i nerwowo spojrzałam na Wandę. Jej mina pokazała mi, że jeśli z nim nie zatańczę, nie mam po co wracać do domu. Echh... Znów spojrzałam na księcia.

     - Oczywiście - odpowiedziałam w końcu. Otrzymałam od niego ciepły uśmiech, po którym zmiękły mi kolana. Nie, przecież to niemożliwe, żebym się tak szybko zakochała. Nawet nie wiedziałam jak książę się nazywa.

     Orkiestra grała zbyt wolno. Wolna muzyka oznaczała, że książę będzie musiał objąć mnie w talii. Gdy już stanęliśmy na środku parkietu książę faktycznie chwycił moją talię. Jego dłonie były tak delikatne, że ledwo je czułam, a jednak na tyle mocne, żeby wywołać u mnie dreszcze. Nareszcie mogłam spojrzeć w jego oczy. Były niebieskie, ale... To nie był zwyczajny niebieski. Jego oczy były niczym brylanty oślepiające urodą, wręcz nienaturalne.

     Zaczęliśmy tańczyć. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieję na prawdę. Książe patrzył mi w oczy, a uśmiech na jego ustach był tak ciepły, że grzał lepiej niż słońce, które niedawno zaszło za horyzontem.

     - Jak się nazywasz? - spytał, a mnie otuliła miękkość jego głosu.

     - Dorin Dream, Wasza Wysokość - odpowiedziałam. Książe zrobił zmieszaną minę.

     - Nie potrzebne mi są tytuły. Bądźmy po prostu na "ty". Mów mi proszę Sam. Sam Clifin - poprosił. Skinęłam głową.

     - Oczywiście Wa... Sam - szybko się poprawiłam. Księciu widocznie się to spodobało, bo na jego twarz powrócił cudowny uśmiech. Czułam się jakbym miała za chwilę odfrunąć. Nigdy nie czułam się tak lekko i tak... Pięknie.

     - Wiesz Dorin, może dziwnie to zabrzmi, ale gdy zobaczyłem cię w drzwiach... Coś się we mnie poruszyło... Chodzi mi o to, że... Chyba się w tobie zakochałem - powiedział bez ogródek, tylko odrobinę się jąkając. Odebrało mi mowę. Czy książę powiedział to na prawdę, czy to tylko moje urojenia? To... Musiał być sen. Najpiękniejszy jaki miałam, ale sen. Uszczypnęłam się. Zabolało, a ja wciąż znajdowałam się w sali balowej. TO NIE BYŁ SEN, krzyczałam w środku.

     - Wasz... To znaczy Sam... Ja... W sumie mogłabym powiedzieć to samo - szepnęłam jakby bojąc się, że książę usłyszy to co powiem. On jednak zamiast mnie wyśmiać i wyjaśnić, że to tylko sen, uśmiechnął się szerzej.

     Po chwili stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Książe pochylił się w moją stronę i... Pocałował mnie. To był mój pierwszy pocałunek. Niesamowite uczucie. Jego usta były miękkie i delikatne. Muskały moje z zażyłością, a jednocześnie tak delikatnie, że czułam coraz większe pożądanie. Czy Sam zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy się na nas gapią?

     Książe odsunął się ode mnie. Oddychał ciężko, zupełnie jak ja.

     - Jutro się pobierzemy - oznajmił. Spojrzałam na niego zaskoczona.


     - Jesteś pewien? - spytałam, ciągle nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje.

     - Jeszcze nigdy niczego nie byłem bardziej pewien - wyjaśnił. - Kocham cię, Dorin. Kocham cię. Mogę to wykrzyczeć całemu światu! - zaczął podnosić głos. Zakryłam mu usta palcem.

     - Nie musisz. To mi wystarczy. Ja... też cię kocham - zapewniłam. Książe gładził mój policzek. Jego dotyk był niczym muśnięcie kwiatu.

     - Więc widzimy się przy ołtarzu - powiedział, a ja poczułam palący rumieniec.

     - Widzimy się przy ołtarzu - wyszeptałam.
                       *
     Włożyłam suknię ślubną mojej matki. Leżała idealnie. Wanda pożyczyła mi swoje buty. Były odrobine za duże, ale nie mieliśmy innych białych.

     Denerwowałam się. Nie wierzyłam, że za chwilę poślubię księcia. To było tak piękne, że aż nierealne. Wanda weszła do mojego pokoju i zakryła usta dłońmi.

     - Boże Dorin! Wyglądasz nieziemsko - krzyknęła z zachwytem. Uśmiechnęłam się do niej uprzejmie.

     - Dziękuję - odparłam. Wanda chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą.

     - Śpieszmy się. Powóz stoi już pod domem - oznajmiła.

     Przełknęłam ślinę.

     Już za godzinę będę zamężna. Czułam jednocześnie przerażenie i zachwyt. Nie wiedziałam, które uczucie w tej chwili we mnie dominowało.
                     *
     Dziewięć miesięcy później urodził się mój syn, Johnny. Kochałam go całym sercem jeszcze przed narodzinami.

     Nie wiem czemu, ale podczas ceremonii, krzyknęłam, że chcę zachować swoje nazwisko. Wszyscy patrzyli wtedy na mnie jak na idiotkę, a ja zrobiłam się czerwona jak burak. Tylko mój książę z bajki wydawał się nie wzruszony. Powiedział, że nie ma problemu, więc nazywamy się Sam i Dorin Dream. A teraz również Johnny Dream.

     Pewnego wieczoru, gdy Sam już spał, mnie nękały koszmary. Zeszłam do kuchni by napić się odrobiny wody. Nagle poczułam chłód na plecach. Wyczułam kłopoty, a nie miałam przy sobie różdżki. Niewidzialna siła przerzuciła mnie na koniec pokoju. Coś rzuciło mną o ścianę tak, że nie mogłam złapać oddechu.

     Z cienia wyłonił się dobrze zbudowany mężczyzna. Na prawym profilu rysowała się paskudna blizna, biegnąca przez całą twarz. To go oszpecało. Wiedziałam kim on był. Ten człowiek zabił moich rodziców.

     - Noma - szepnęłam, gdy już odzyskałam oddech.

     - Witaj Riviano. - Jego głos był niczym żyletka. Przeszedł przeze mnie dreszcz.

     - Czego chcesz? - wysyczałam. Noma spojrzał na mnie, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

     - Twojego życia - odpowiedział.
               *
     Obudziłam się tak gwałtownie jak jeszcze nigdy dotąd. Nigdy jeszcze nie miałam tak realistycznego snu. Spojrzałam na swoje ręce i dotknęłam twarzy, żeby mieć pewność, że się obudziłam. Tak, to byłam ja. Avri.

     Ten sen uświadomił mi kilka istotnych rzeczy. Już wiem, dlaczego, gdy po raz pierwszy spotkałam Sama, jego nazwisko wydało mi się znajome. Po prostu któraś z moich babć z kilkunastoma "pra" na początku, była żoną innego Sama Clifina, który łudząco przypominał Sama z teraźniejszości.

     Dekoracje w pałacu, w którym znalazła się Dorin, przypominały te, z szesnastego wieku, co budziło grozę, ponieważ jak się okazało, Amon czy też Noma, nie żył ponad czterysta lat, tylko ponad sześćset, a może nawet siedemset lat. To nie jest normalne.

      W mojej głowie była iskierka wspomnień, moich poprzedniczek. Nie rozumiem tylko, dlaczego Dorin zechciała się tym ze mną podzielić akurat teraz? Cóż... Na pewno nie poprawiło mi to humoru.

     Kiedy wyrównałam oddech, zauważyłam, że Sam mi się przygląda, ale milczy, jakby rozumiał, że muszę pomyśleć. Szybkim krokiem zeszłam z łóżka i wyjrzałam przed namiot. Nadchodził zachód.
     Wzięłam najgłębszy oddech w moim życiu i odwróciłam się do Sama.
     - Już czas - oznajmiłam.
    

     Sam bez słowa złożył namiot. Bardzo się ociągał, ale nie miałam mu tego za złe. Sama chciałabym zwolnic czas, a najlepiej zatrzymać. Myśląc o tym co za chwilę ma się stać, czułam mdłości i zawroty głowy. Chciałam przeżyć, dla Sama, ale nie byłym pewna czy same chęci wystarczą.
     Po kwadransie, najgorszego odcinka podróży, znaleźliśmy się przed pałacem króla. Ku mojemu szczęściu przy wejściu stało dwóch strażników. Wyglądali na zmęczonych. To dobrze. Byliśmy niecałe dziesięć metrów od nich.
     - Jaki masz plan? - wyszeptał Sam do mojego ucha. Mocniej chwyciłam jego rękę. Bałam się momentu w którym będę musiała ją puścić. Wtedy zapewne zemdleję.
     - Już demonstruję - powiedziałam równie cicho. Wyciągnęłam różdżkę, najciszej jak mogłam i skupiłam się tylko na tym, żeby wypowiedzieć zaklęcie. Miałam tylko nadzieję, że nic mi się nie stanie.
     - Rea Dmy - szepnęłam tuż nad różdżką skierowaną w jednego ze strażników, a później skierowałam ją na mnie. Po minucie może dwóch, moje ciało zaczęło wibrować. Nie wiem co mogłoby to przypominać, ale było mi przyjemnie. Kiedy potem spojrzałam na Sama, zobaczyłam w jego oczach przerażenie. Czułam, że zaraz zacznie krzyczeć, ale zdążyłam zakryć mu usta dłonią.
     - To ja, Avri - zapewniłam męskim głosem. Miałam na sobie ubranie strażnika, który stał przede mną. Byłam też pewna, że wyglądam jak on. Przy pasie stroju miałam przewieszony pistolet. Nigdy nie miałam tego diabelstwa w ręku i nie odczuwam potrzeby dotknięcia tego.
     Bez przeciągania, uczyniłam to samo z Samem. Wypowiedziałam zaklęcie kierując różdżkę na drugiego strażnika i na Sama. Odczekałam chwilę, aż zacznie się przemiana. Cholera, czemu nie spytałam Petera, jak długo działa zaklęcie? Brawo Avri!
     Patrząc na Sama, miałam ochotę skłonić się nisko do osoby która wymyślała zaklęcia. Wyglądał dokładnie jak drugi strażnik. Czułam jednak, że w środku to ciągle był mój Sam.
     Nie wiedziałam tylko co zrobić z parą strażników numer dwa. Zamienic ich w kamień? Wystrzelić kulę ognia? Cóż za cudowny tok myślenia... W tak krótkim okresie czasu stałam się zabójcą. Co z tego, że byli czymś w rodzaju niewolników króla? To nie ich wina. Zostawię ich w spokoju, w końcu nic nam nie zrobili.
     Pociągnęłam Sama za sobą i ruszyłam w stronę wejścia. Powinniśmy poczekać, aż ktoś je otworzy. Nie musieliśmy czekać długo, bo po kilku minutach zjawili się inni dwaj strażnicy, którzy omal na nas nie wpadli. Na szczęście w ostatniej chwili, zrobiliśmy unik. Dobrze, że byliśmy niewidzialni.
     - Zmiana warty! - krzyknął jeden z dwójki nowoprzybyłych. Pozostała dwójka stanęła na baczność i ruszyła w stronę drzwi. Wślizgnęliśmy się za nimi, a drzwi same zamknęły się za nami.
     - Jestem padnięty - poskarżył się jeden ze strażników. Drugi ziewnął.
     - Ja też. Staliśmy na tym mrozie przez osiem godzin i jak zwykle nic - mówił ten drugi. Pierwszy, który zarazem był wyższy, ale i odrobinę pulchniejszy, przytaknął.
     - Marzy mi się teraz tylko moje wygodne łóżko - dodał. Ten niższy przytaknął i oboje pomaszerowali do swoich sypialni. W duchu ucieszyłam się odrobinę. Niestety tylko odrobinę.
     Sam puścił moją rękę najwolniej jak umiał, jakby bojąc się, że gdy zrobi to za szybko, coś może mi się stać. Jedyne co się teraz we mnie działo, to kumulujące się łzy, które napierały z coraz większą siłą.
     - Gotowa? - spytał Sam, głosem strażnika. Przełknęłam ślinę.
     - Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ale nie miałam innego wyjścia jak odnalezienie i zabicie Amona. Gdyby Sam był sobą, a ja sobą pewnie w tej chwili byśmy się przytulili, ale będąc kimś innym, wypadłoby to niezręcznie.
     - Gdzie jest Amon? - szepnął Sam. Wzruszyłam ramionami.
     - Nie mam zielonego pojęcia - odparłam.
     - Odszukaj go - zaproponował Sam. Spojrzałam na niego zdziwiona. - No... Może.... Umiesz wyczuć jego obecność, albo moc? Nie wiem... Spróbuj chociaż - prosił. Nie wiem, czy potrafiłam zrobić coś takiego, ale w końcu raz się żyję. Właśnie, tylko raz.
     Zamknęłam oczy i skupiłam się na sylwetce i twarzy Amona. Myślałam o tym wszystkim czego dotychczas się o nim dowiedziałam. Zabił dwie Riviany. Co najmniej dwie. Miał ponad sześćset lat, a może nawet więcej. Być może miał coś wspólnego ze śmiercią mojego ojca, co było bardziej niż prawdopodobne. A już na pewno, to on wywołał mój najgorszy koszmar. To on, ten parszywy tchórz, pokazał mi martwego Sama i mnie na łożu śmierci. Gdybym skupiła się tylko na tym znów zaczęłabym płakać, ale nie miałam do tego cierpliwości.
     Wyczułam go. Minimalnie wyczułam jego moc, ale udało mi się. Był tu. Na górze. Wystarczyło przejść przez schody. Było to jednak trudne.
     - Gdzie on jest? - spytał Sam. Znów przełknęłam ślinę.
     - Na górze - szepnęłam. Wiedziałam, że w normalnej sytuacji, Sam by na mnie nie naciskał. To jednak nie była normalna sytuacja. Pociągnął mnie za sobą delikatnie. Gdy dotknęłam pierwszego stopnia, poczułam paraliż psychiczny. NIE CHCĘ TAM IŚĆ! Ja nie mogę tego zrobić! Chcę wrócić do domu! Weźcie sobie moją moc w cholerę!
     Kiedy się buntowałam coś we mnie pękło, ale tylko na chwilę. Nie rozumiem, dlaczego? Jakby coś mnie wypełniło. Poczułam jednak, że to nie było coś. Tylko ktoś.
     Jessie.
     Obiecała, że nie będzie się pojawiać o ile jej o to nie poproszę. Cóż, nie dotrzymała obietnicy, ale w tamtej chwili się z tego cieszyłam. Każdy normalny człowiek by się cieszył.
     Jessie szukała sobie miejsca w moim umyśle i mój bunt nagle się zminimalizował. Po prostu czułam, że nie jestem sama.
     Ile już stałam w miejscu, jedną nogą dotykając pierwszego stopnia? Kilka minut? Sam tylko na mnie patrzył. Może czuł, że toczę wewnętrzną walkę albo coś w tym rodzaju.
     Zacisnęłam oczy, skupiając się przez chwilę tylko na sobie. Odetchnęłam.
     "Wyrównaj oddech", poradziła Jessie. Gdyby powiedziała mi to kiedy indziej, zaczęłabym się z nią kłócić. W tej chwili mogłam jedynie jej posłuchać.
     "Będziesz wtedy ze mną?", spytałam. Czułam w sobie chwilową niepewność Jessie, która trwała zbyt długo. Zresztą było mi wszystko jedno.
     "Aż do końca", odpowiedziała. Chyba nie zrozumiałam dwuznaczności tego co powiedziała. Nie miałam jednak ochoty choćby się nad tym zastanawiać.
     Czułam się bardziej przerażona i rozdarta niż kiedykolwiek. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że idę na śmierć.
     Starałam się pokonać kolejne schody. Wywoływało to u mnie psychiczny ból i wysiłek. Mimo wewnętrznego wsparcia Jessie i wszechobecnej pomocy od Sama, nie czułam się dobrze.
     Po tym wszystkim co przeszłam. Po tym wszystkim czego się dowiedziałam. Czego sobie odmówiłam. Czego chciałam i czego pragnęłam. Po tym wszystkim oczekiwałam od losu tylko jednej rzeczy, której pragnęłam najbardziej na świecie, prawie tak bardzo jak Sama. Chciałam żyć. Dla niego.
     Gdy w końcu wdrapałam się z Samem na piętro, uspokoiłam się odrobinę. Piętro było mroczne i wąskie. Teraz jakby wyraźnie wyczułam obecność Amona. Pierwsze drzwi po prawej. To wiedziałam na pewno. Spuściłam wzrok na swoje dłonie i zmarszczyłam brwi. Były... Moje. Szczupłe, lekko zaniedbane. Spojrzałam na Sama. On też był sobą. Cholera... Musieliśmy się pośpieszyć zanim ktoś nas zobaczy. A jednak nie miałam odwagi, żeby się ruszyć...
     - Wierzę w ciebie - szepnął Sam pochylony nad moim uchem. Jego głos otulał niczym najlżejsza poduszka na świecie. Czułam palące łzy w oczach. To niesprawiedliwe, że już nigdy nie otuli mnie jego miękki głos.
     Sam spojrzał mi w oczy. Troska i zmartwienie, to ujrzałam. A co przekazywały moje oczy? Na pewno przerażenie.
     Sam mnie pocałował. Bardzo mocno, ale było w tym tyle uczucia, że czułam się jakby za chwilę miały mi się rozwinąć skrzydła. Pocałunek był zbyt krótki. Ta chwila była za krótka. Moje życie było za krótkie. Nasza miłość była za krótka...
     - Sam nie wchodź tam ze mną. Zostań tutaj - poprosiłam. Widziałam w oczach Sama iskierkę buntu.
     - Dobrze wiesz, że nie zostawię cię samej. Zawsze już będę przy tobie - powiedział. Czułam, że łzy zaczynały mnie piec. Odsunęłam się od Sama i wyciągnęłam różdżkę.
     - Risso Gone - szepnęłam rzucając zaklęcie na Sama. Nic mi to jednak nie dało. Sam ciągle przede mną stał, a ja go widziałam. Był odporny na to zaklęcie, gdy nie trzymał mnie za rękę. W takim razie, czemu kiedy zamieniłam go w strażnika wszystko się udało? Cóż, jedyne co wiedziałam to, to że nie mam czasu na zastanawianie się nad tym.
     Spojrzałam w oczy Sama. Spojrzałam w niekończący się błękit oceanu, który mógłby porwać każdy statek. Hipnotyzowały. Dodawały nadziei, która była mi najbardziej potrzebna. Jednak wciąż było jej za mało.
     Odwróciłam się, zrobiłam kilka kroków naprzód i stanęłam przed drzwiami za którymi znajdowało się największe zło obecnego świata.
     Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi lewą ręką. W prawej miałam różdżkę gotową w każdej chwili rzucić najbanalniejsze zaklęcie.
     _________________________________

     Bez zbędnych słów! Mam nadzieję, że opowiadanie wam się podobało, a rozdział nie zawiódł. Jeśli jutro znajdę chwilę, wstawię kolejny rozdział, którym już na 100% będzie walka...

     Proszę o komentarze ;D



czwartek, 6 marca 2014

Opowiadanie na konkurs - CAŁOŚĆ

Wstawiam wszystko, bo nie wiem, czy każdy czytał :D Bez zbędnych słów, proszę szczególnie o komentarze, bo jest to coś nowego. Przyjemnej lektury!
   Natomiast kolejny rozdział jutro wieczorem, bo teraz już nie zdążę.
Konkursu natomiast nie wygrałam... Trochę przykro wiadomo, ale nic wielkiego też się nie stało...

 _______________________________________________

     Niektórzy, którym oznajmiłabym, że przez 200 lat leżałam zamrożona w wielkiej lodówce, powiedzieliby (niby żartem), że miałam dużo czasu, żeby pomyśleć. Każdego, kto twierdzi, że to zabawne, chętnie wsadzę do mojej starej zamrażarki lub po prostu wysadzę.

     Otworzyłam oczy i znów zaczerpnęłam oddech. Spróbowałam poruszyć nogami. Czułam się, jakbym znów uczyła się chodzić. Było to do pewnego stopnia prawdą. Wyszłam z mojej "lodówki" i rozejrzałam się. Znajdowałam się w dużym okrągłym pomieszczeniu. Obok siebie kolejno stały kapsuły, gdzie znajdowali się ludzie. Widziałam panów w podeszłym wieku, młode kobiety, ale również kilkoro dzieci. Przeniosłam wzrok na środek pomieszczenia, gdzie stał prostokątny stół w kolorze białym, zresztą jak cała ta przestrzeń. Zmarszczyłam brwi. Obok stołu znajdował się jakiś przedmiot. Podeszłam bliżej na drżących nogach, a gdy przekonałam się, co to jest, zdziwiłam się jeszcze bardziej.
     Miałam przed sobą robota. Może i nawet nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że robot przypominał psa. Sterczące uszy, mały nos, cztery łapy i przede wszystkim, zęby ostre jak małe żyletki. Z łatwością odgryzłby mi rękę.
     Drzwi przesunęły się z piskiem jakby uszło z nich powietrze, a w nich pojawili się dwaj mężczyźni ubrani cali na biało. Obaj mieli ze sobą jakieś teczki.
     - Witaj spowrotem wśród żywych KB15 - powiedział ten z prawej. Mógł mieć około czterdziestu lat, ale nie więcej. - Nazywam się David Hurson i jestem twoim obecnym opiekunem, a to - wskazał chłopaka z lewej - jest mój syn Samuel i dopiero się uczy - oznajmił. Samuel uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wyciągnął rękę. Nie przyjęłam jej.
     - Gdzie jestem? - spytałam. David wyjął coś, co przypominało telefon. Nacisnął kilka guzików i obok nas zmaterializowały się trzy krzesła. Usiadłam i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam spięta.
     - Znajdujemy się w Ośrodku Badań Mocy Nadprzyrodzonych na wyspie po środku Oceanu Spokojnego - wyjaśnił. Zmarszczyłam brwi, szczerze patrząc na nich jak na idiotów.
     - Moce Nadprzyrodzone? Ma mnie pan za głupią? Coś takiego istnieje tylko w filmach - zamyśliłam się. - Czy filmy ciągle istnieją? - zapytałam, ale David mnie zignorował.
     - Dwa wieki temu, naukowcy wykryli pewną różnicę w DNA kilkorga badanych ludzi. Wykazywali się oni niezwykłymi zdolnościami, na przykład potrafili podnosić przedmioty bez dotykania ich albo tworzyli coś z niczego - mówił dalej. Chwila, chwila. Byłam zamknięta w tej lodówce dwa wieki?!
     - Pan przed chwilą stworzył krzesło - zauważyłam. Uśmiechnął się do mnie, jakbym powiedziała coś zabawnego.
     - To był tylko efekt postępu w nauce. Oni natomiast bez żadnej pomocy tworzyli przedmioty nieożywione - tłumaczył. Szczerze to w ogóle nie obchodziła mnie ta rozmowa. Byłam zmęczona i głodna, a głowa bolała mnie niemiłosiernie. Miałam im to powiedzieć, ale zamiast tego osunęłam się na ziemię i zemdlałam.

     Obudziłam się w małym pokoju, białym, bez okien, ale dobrze oświetlonym. Podniosłam się, ale szybko tego pożałowałam. Poczułam ogromny ból z tyłu głowy zupełnie jakby ktoś mnie uderzył. Jęknęłam głośno i usiadłam na skraju łóżka. Na małej szafce leżało kilka małych tabletek. Bez zastanowienia chwyciłam i połknęłam tę, przy której widniał napis "tabletka przeciwbólowa". Pomogło momentalnie. Kilka sekund później ból zelżał, a ja czułam się jak w siódmym niebie. Przyjrzałam się pozostałym tabletką.
     Moglibyście tylko wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy obok tych dwóch dużych, okrągłych tabletek ujrzałam napis "śniadanie", a przy drugiej "obiad". Uznałam to za żart, ale ciekawość wzięła górę. Wzięłam do ręki "śniadanie" i włożyłam je do ust. Po chwili poczułam w ustach smak naleśników z dżemem, tostów z serem i gorącej czekolady. Byłam na prawdę zawiedziona, gdy tabletka rozpuściła się całkowicie, a ja ostatni raz poczułam smak czekolady. Najadłam się jak nigdy wcześniej.
     Tylko, że prawda była taka, że niczego co było wcześniej, nie pamiętałam. Nie znam swojego imienia. Nie wiem skąd pochodzę. Nie wiem, czy mam kogoś bliskiego.
     Nie wiem, kim jestem.
     Drzwi otworzyły się ze znanym mi już piśnięciem. Stał w nich młody mężczyzna. Nie wiem czemu, ale wydał mi się znajomy. Musiałam już widzieć te blond włosy i błękitne oczy.
     - Jak się czujesz? - spytał. Nie słyszałam wcześniej jego głosu, ale poznałam go.
     - Masz na myśli, jak się czuję po wyjściu z puszki w której siedziałam dwa wieki? Jeśli tak, to niezbyt dobrze - wycedziłam przez zęby. Chłopak podszedł bliżej, a ja automatycznie cofnęłam się o krok. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie.
     - Nie musisz być taka złośliwa - oznajmił. Prychnęłam.
     - Zahibernowano mnie wbrew mojej woli. Nie wiem nawet co się ze mną działo. Mam mętlik w głowie, a ty mi mówisz, że mam nie być złośliwa - warknęłam. Westchnął i odgarnął opadające na czoło włosy.
     - Skąd pewność, że jesteś tu wbrew swojej woli? - Ustrzelił mnie. Tak na prawdę, nie miałam pewności co do wszystkiego. Chłopak wstał i skierował się do drzwi. Odwrócił się jeszcze i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
     - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, Elizabeth - powiedział i wyszedł. Stałam przez chwile nieruchomo. Czy tak właśnie miałam na imię?
     Usiadłam na skraju łóżka i dotknęłam miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Samuel. Dlaczego właściwie przyszedł? I czemu patrzył na mnie tak dziwnie?
     Nic mnie nie obchodziło. Po prostu zamknęłam oczy i zapadłam w niespokojny sen.

     Obudziły mnie dwa męskie głosy, które krzyczały na siebie. Nie byłam głupia i nie otworzyłam oczu, bo wiedziałam, że to w mojej celi się kłócą. Może "cela" to nieodpowiednie słowo, ale jedyne pasujące, które przyszło mi do głowy.
     - Ona nie może wyjść na zewnątrz. Wciąż jest w szoku po tym co się stało! - To chyba głos Samuela. Nie wiem czemu poczułam mieszankę irytacji, ale i sympatii.
     - Nie mogę zaprzestać badań tylko przez to, że ty mi zabraniasz - warknął David. Co do moich uczuć wobec tego człowieka byłam przekonana. Nie lubiłam go.
     - To nie jest moje widzi-mi-się. Ona nie jest gotowa - mówił dalej Samuel. Miałam dziwne wrażenie, że mu na mnie zależy. Nie wiedziałam tylko, dlaczego?
     - Dam jej trzy dni, ale ani minuty dłużej. Przez ten czas, zajmij się nią - powiedział zrezygnowany ojciec i wyszedł. Przez chwilę było zdecydowanie za cicho. Słyszałam tylko oddech swój i Samuela.
     - Możesz już otworzyć oczy. Wiem, że nie śpisz. - W jego głosie usłyszałam rozbawienie. Zaczerwieniłam się, sama nie wiem czemu. Wstałam z łóżka i podeszłam do Samuela, który stał blisko drzwi.
     - O co w tym wszystkim chodziło, Samuelu? - spytałam. Zmarszczył brwi i spojrzał mi w oczy. Niestety, muszę przyznać, że jego oczy są piękne.
     - Nie mów do mnie "Samuel". To strasznie... Sztywne. - Zaśmiał się. - Mów mi Sam, tak po prostu - wyciągnął dłoń. Już raz ją odtrąciłam. Tylko, że tym razem bez wahania ją przyjęłam.
     - Skoro formalności mamy za sobą - przerwałam nieznośną ciszę. - Powiedz mi, co się dzieję?
     - Mój tata prowadzi badania na temat zdolności nadprzyrodzonych. Wszyscy, których zobaczyłaś po przebudzeniu takie moce posiadają - szczerze trochę zbladłam. Sam fakt przeprowadzania jakichś badań na ludziach mnie dobijał. - Z tobą jest jednak inaczej - kontynuował trochę ściszonym głosem. - Ojciec kilkanaście razy badał twoją krew, przeprowadzał doświadczenia, ale twoja krew nie wskazuje na to, żebyś takowe zdolności posiadała.
     - Więc po jaką cholerę zostałam zahibernowana na dwa wieki? - przerwałam mu czując narastającą wściekłość. Sam uśmiechnął się lekko pod nosem.
     - Właśnie tego chce dowiedzieć się mój tata - odpowiedział. Teraz na prawdę miałam totalny mętlik w głowie. Sam poklepał mnie po ramieniu i zaczął wychodzić.
     - Zaczekaj! - krzyknęłam. "Idiotka!", skarciłam się w myślach. - Czy ja mam na imię Elizabeth? - zapytałam, z nieznaną nieśmiałością. Sam uśmiechnął się, przytaknął i wyszedł.
     Wiedziałam przynajmniej jak mam na imię.
     I jeszcze jedno.
     Sam mnie intrygował...

     Kolejne dni wyglądały ciągle tak samo. Wstawałam, materializowały się przede mną tabletki z wymyślnymi nazwami dań, czytałam książkę, którą znalazłam w szufladzie szafki, znów jadłam, czytałam i kładłam się spać. To robiło się nudne, gdy piąty dzień z rzędu robiłam to samo. Sam czy David nawet do mnie nie zajrzeli.
     Szóstego dnia nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę. Wstałam, zjadłam i otworzyłam książkę czytając ją po raz drugi. Jednak po jakiejś godzinie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Pojawiła się w nich kobieta, około trzydziestki o długich blond włosach związanych w warkocz i intensywnie zielonych oczach. Trzymała w rękach jakieś pudło.
     - Witaj KB15 - odezwała się. Miała zniekształcony głos, trochę przypominający komputerowy. Położyła pudło obok mojego łóżka. Zerknęłam i zobaczyłam ubrania oraz buty. Szpilki, dokładnie rzecz biorąc. - 'Głos' David, chcę się z KB dziś widzieć. Kazał KB się w to ubrać - wskazała pudło.
     - 'Głos' David? - nie ukrywałam zdziwienia. Kobieta jednak zignorowała mnie. Odwróciła się i wyszła, a ja się wkurzyłam. Jakim prawem oni mi mówią co mam robić?
     Jednak bunt minął, gdy zobaczyłam ubranie jakie było w pudełku. Czerwona suknia do ziemi z błyszczącym rękawem i wycięciem, które zapewne miało odsłaniać jedną nogę. Przestałam myśleć i po prostu ją założyłam. Ciekawe czy wcześniej, przed hibernacją, też miałam słabość do ubrań?
     Czułam się pięknie w tej sukni, ale irytowało mnie to, że nie mogłam zobaczyć jak wyglądam.
     Czarne szpilki, które bądź co bądź, również były piękne, dopasowane zostały idealnie na moją stopę. I, o dziwo, nie czułam żadnego dyskomfortu, związanego z dwustuletnim nie noszeniem szpilek.
     Dokładnie w tym momencie drzwi mojego pokoju się otworzyły. Myślałam, że ujrzę w nich Davida, ale nie miałam racji. Stał w nich Sam, który intensywnie mi się przyglądał. Ja również nie próżnowałam. Muszę przyznać, choć niechętnie, że w garniturze wyglądał jeszcze przystojniej niż normalnie. Ale chwila, czy on się ślinił?
     - No więc - zaczęłam i delikatnie machnęłam suknią - jak wyglądam? - zapytałam. Sam potrząsnął głową i podszedł do mnie niepewnym krokiem. Odgarnął kosmyk moich brązowych włosów, które opadły mi na twarz, a ja zaraz po tym nakrzyczałam na siebie w myślach za to, jak zareagowałam na jego dotyk.
     - Wyglądasz pięknie - odparł z lekką chrypą i uśmiechnął się do mnie. Z bliska zauważyłam, że blond włosy starannie zaczesał do tyłu, a garnitur lekko połyskiwał. Tak, jak moja suknia. Odchrząknęłam.
     - Podobno to twój ojciec chce się ze mną spotkać. Co więc ty tu robisz? - spytałam, próbując zmienić temat. Sam odrobinę się ode mnie odsunął.
     - Mój tata chciał cię zabrać na dzisiejszy bal, który odbywa się z okazji twojego przebudzenia. Niestety jeden z obiektów o nazwie MN23 wybudził się dziś rano i zaczął się buntować. Ojciec musi się nim zając - wyjaśnił.
     - Dlaczego nazywasz ludzi "obiektami"?
     - Pewnie z przyzwyczajenia. Badamy każdego po kolei i z czasem nazwa "obiekt" po prostu się przejęła.
     - Czyli ja też jestem obiektem? Czymś co można badać? Czymś nie zasługującym na wolność czy normalne funkcjonowanie? - powiedziałam głośniej. "Obiekt"? Też coś.
     - Źle mnie zrozumiałaś Eliza... To znaczy KB15. Nie odbieramy nikomu wolności. Działamy w imię nauki - tłumaczył dalej. Postanowiłam to przemilczeć. Byliśmy z dwóch różnych światów.
     Podał mi ramię, jednak ja poszłam przed siebie nie pozostawiając mu nadziei na cokolwiek więcej. Wychodząc z pokoju zauważyłam długi korytarz. Drzwi znajdowały się tylko po jednej stronie, po drugiej zaś było kilka rzędów schodów. Jak się domyśliłam, każde prowadziły gdzieś indziej. Sam gestem wskazywał mi drogę. Przyznaję, że sama bym się zgubiła. Ciągle skręcaliśmy w coraz to nowe korytarze. Czasem robiło się całkiem ciemno, a potem nagle oślepiał mnie blask białych lamp.
     - Czy mogę cię o coś spytać? - zagadnęłam po kilkunastu minutach chodzenia w tym labiryncie.
     - Śmiało - szepnął, jakby bał się, że ktoś nas usłyszy.
     - Kobieta, która przyniosła mi dziś rano ubranie, powiedziała, że 'Głos' David chce się ze mną zobaczyć. Dlaczego nazwała go 'Głos'?
     - 'Głos' to stopień na jakim znajduje się mój tata - odpowiedział, już chciałam spytać co to znaczy, ale on kontynuował. - Są trzy stopnie do których należą ludzie z Rady Wyższych. Są to 'Słuch', 'Wzrok' i 'Głos'. Gdy wstąpisz do Rady najpierw masz stopień 'Słuch'. Jeśli zasłużysz - 'Wzrok'. A jeżeli Najwyższy uzna cię za kogoś bardzo wartościowego, jesteś 'Głos' - wytłumaczył.
     - Kim jest Najwyższy?
     - To on postanowił rozpocząć badania na temat Mocy Nadprzyrodzonych. Jest naszym przywódcą na wyspie.
     - Przecież to niemożliwe - przerwałam mu. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Z tego co się dowiedziałam, badania zaczęto przeprowadzać ponad dwa wieki temu. Więc jak to możliwe, że to on rozpoczął całą te aferę?
     Sam lekko się uśmiechnął i spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby mówił "No właśnie".
     Nie powinno mnie dziwić, że ktoś ma ponad dwieście lat. Nie powinno mnie już nic dziwić. A jednak.
     Po jakimś kwadransie znaleźliśmy się przed ogromnymi drzwiami, które były wysokie na kilka pięter i w połowie tak szerokie. Sam wyjął to urządzenie, które przypominało telefon. Narysował coś, co mogło przypominać połączenie kilku liter napisanych na sobie. Chciał coś jeszcze zrobić, ale się zawahał.
     - Gotowa? - spytał. Próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło to przekonująco. Chyba zapomniałam, jak trzeba się uśmiechać.
     - Tak, ale powiedz mi jeszcze tylko jedną rzecz - szepnęłam. Przytaknął, a ja, trochę niepewnie, zbliżyłam się do niego. - Czy ja  n a  p r a w d ę  mam na imię Elizabeth? - powiedziałam, bardzo blisko jego ucha. Sam spojrzał mi w oczy. Dlaczego mój puls przyśpieszył? I dlaczego miałam wrażenie, że już kiedyś te oczy znajdowały się tak blisko mnie?
     - Tak - odpowiedział i chwycił mnie za rękę. Wyrwałam się, a on uśmiechnął się tylko i otworzył drzwi tamtym urządzeniem.
     Wszyscy byli ubrani na biało. Panie miały białe suknie, a panowie białe garnitury. Tylko ja i Sam się wyróżnialiśmy. Zaklęłam w duchu. No tak, w końcu to bal na moją cześć. Poczułam, że Sam mocniej ściska mnie za rękę. Chwila, kiedy właściwie mnie za nią złapał?
     Podchodzili do mnie ludzie i nic nie mówiąc świdrowali mnie wzrokiem, jakbym była osobą z innego świata. No, może i byłam, ale to niegrzeczne tak się gapić!
     Po kilkunastu minutach (które były niezwykle krępujące), na scenę wszedł mężczyzna, mniej więcej w wieku Davida, tylko że u mojego wielce porąbanego opiekuna można było zobaczyć kilka bardzo widocznych siwych włosów, natomiast mężczyzna na scenie nie miał ani jednego.
     - Witajcie moi mili! - przywitał się. Hm, chyba starał się powiedzieć to uprzejmie, ale jego bardzo szorstki głos na to nie pozwalał. - Zebraliśmy się tu dziś, żeby uczcić Obudzenie obiektu, który intrygował nas przez tak wiele lat. Obiektu, który prawdopodobnie nie powinien się nawet tu znaleźć, choc jego pierwsze wyniki były pozytywne. Mam zaszczyt oficjalnie przedstawić wam KB15! - podniósł głos na ostatnie słowa, a ja czując, że z wściekłości płoną mi policzki, taka czerwona poszłam na scenę. Ludzie zamiast klaskać, pstrykali i potakiwali głowami jakby ktoś nimi poruszał. Idioci, pomyślałam.
     Nietrudno było mi się domyślić, że człowiek, który tak "pochlebnie" mnie przedstawił był Najwyższym. Był mocno zbudowany, opalony, miał krótko przystrzyżone włosy, a jego oczy biły czernią. Może i mnie wkurzył (chociaż tak na prawdę tu powinno się znajdować bluźnierstwo), ale nie miałam zamiaru mu podskakiwać. Przynajmniej na razie.
     Chwycił moje ramie, ale odsunęłam się od niego. Spojrzał na mnie wściekłym spojrzeniem, ale nie byłam przestraszona. Odpowiedziałam jeszcze groźniejszym spojrzeniem. Miałam w du... znaczy w nosie, co sobie o mnie pomyśli. Zapłaci, za nazywanie mnie i innych "obiektami".
     - Oto ona! KB15! - wykrzyczał i nawet się uśmiechnął albo mocniej zacisnął zęby.
     - Tak na prawdę mam na imię Elizabeth - powiedziałam do niego, ale na tyle głośno, żeby kilka osób mnie usłyszało i nie wiedzieć czemu zakryło usta i otworzyło szeroko oczy. Jak już mówiłam, idioci.
     - Tak na prawdę lepiej będzie jeśli już zejdziesz ze sceny - wycedził przez zęby. Spojrzałam na niego jak na wariata po czym wzruszyłam ramionami i posłusznie zeszłam ze sceny.
     Sam wyglądał trochę bardziej blado niż chwilę temu. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
     - Nie powinnaś była mu tego mówić - szepnął mi do ucha.
     - Ale nie rozumiem dlaczego? Jest coś złego w tym, że wiem jak mam na imię? - spytałam, gdy moje ciało już otrząsnęło się z dreszczy, które przeze mnie przeszły.
     - Dla wszystkich jesteś tylko kolejnym obiektem do badania o przedrostku "KB", a jesteś o tyle inna, że twoje ciało nie pokazało żadnych paranormalnych zdolności, a jednak się tu znalazłaś. Wszystko po za tym jest uważane przez nich za niebezpieczne. Nie chcę, żeby zrobili ci krzywdę - z każdym słowem mówił coraz ciszej. Starałam się ukryć emocje, które kłębiły się w środku mnie. Nie było to łatwe.
     - A czym dla ciebie jestem ja, skoro nie kolejnym obiektem? - spytałam. Sama nie wiem na jaką odpowiedź liczyłam. Nie otrzymałam jej, bo w tej samej chwili, gdy mój partner otworzył usta, ten palant Najwyższy oznajmił, że zaczynają się tańce. Zgrzytnęłam zębami, ale kiedy Sam przyciągnął mnie do siebie, a jego twarz była znów tak blisko mnie, zapomniałam o tamtym sukin...
     - Zatańczymy? - zapytał szarmanckim głosem. Zaśmiałam się. Tak na prawdę, bez cienia sztuczności. Po prostu najprościej w świecie się zaśmiałam.
     - Chyba nie mam wyboru, skoro mnie już unieruchomiłeś - odparłam, nie mogąc sobie odmówić droczenia się z nim. Gdy usłyszałam muzykę, Sam od razu porwał mnie do tańca. Nie zdziwiły mnie nawet instrumenty, które grały same z siebie, ani to, że również były pomalowane na biało.
     Dziwiło mnie tylko uczucie, które podpowiadało mi, że błękitne oczy Sama widziałam już wcześniej. Przed hibernacją. W tamtym życiu. W pewnym stopniu to absurd, bo nie pamiętałam tamtego życia, ale coś we mnie, mówiło, że mam rację.
     - Czemu mi się tak przyglądasz? - spytał, gdy po raz kolejny przyciągnął mnie bliżej siebie. Szczerze powiem, że nie udałoby się wcisnąć pomiędzy nas nawet cienkiej kartki papieru. Dlaczego mi to nie przeszkadzało?
     - Tak po prostu - szepnęłam nie odrywając wzroku od jego oczu. W normalnej sytuacji, najzwyczajniej w świecie, powiedziałabym, że Sam mi się podoba, ale czy ponad dwustuletnia kobieta, może powiedzieć, że ktoś się jej podoba? Jeśli się nie mylę, gdy mnie zahibernowano miałam dwadzieścia lat.
     - Nie mówię, że mi to przeszkadza - powiedział, dziwnym głosem. Nie odpowiedziałam. W sumie nie chciało mi się z nim przekomarzać czy kłócić. Chciałam tylko tańczyć.
     Oparłam głowę na jego piersi i pierwszy raz poczułam, że mu ufam. Jak dotąd tylko moje towarzystwo sprawiało, że czułam się bezpiecznie. Teraz, w objęciach Sama, wsłuchując się w muzykę, było mi... Po prostu dobrze.
     Dam sobie rękę uciąć, że nie wiem jak to możliwe, że przetańczyliśmy dwie godziny. Nie czułam zmęczenia czy głodu. Nawet nogi w żadnym stopniu nie bolały mnie od kilku godzin noszenia szpilek. Kiedy w końcu muzyka przestała grać, a Najwyższy Dureń pożegnał wszystkich, Sam pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. Wbrew samej sobie, nie protestowałam. Podczas gdy inni szli w labiryncie korytarzy, którym dostaliśmy się tu wcześniej, Sam wyjął ten magiczny pilot i nacisnął kilka guzików. Chwilę później poczułam błogi stan, jakby nogi odrywały się od ziemi, żeby po chwili znaleźć się przed drzwiami mojego pokoju. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
     - Nie mogłeś tego zrobić za pierwszym razem? - spytałam lekko zirytowana. Oszczędziłby nam chodzenia. Sam uśmiechnął się.

     - Nie gniewaj się. Chciałem spędzić z tobą trochę czasu. - Flirtować to on umiał. Gdyby powiedział to kilka dni wcześniej, pokazałabym mu środkowy palec (choć nie wiedziałam, czy ludzie ciągle wiedzą co znaczy ten gest) i odwróciła się do niego plecami. Teraz jednak czułam rumieńce oblewające moje policzki.
     - Oprowadź mnie po Ośrodku - wypaliłam. Sam wyglądał na zmieszanego, jakby musiał to przemyśleć.
     - Jeżeli tylko mój ojciec i Najwyższy się zgodzą, to z przyjemnością - odparł. Trochę mnie zirytowało, że dorosły mężczyzna nie może robić tego co chce. Złapał mój podbródek zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Nie rozumiem czemu patrząc w nie, czułam się jakby porywał mnie ocean. A ja wcale nie miałam zamiaru się opierać. - Postaram się, obiecuję - powiedział takim głosem, jakby wyznawał mi miłość. Tylko skąd do cholery u mnie w głowie takie porównanie?
     Patrzyłam w te błękitne oczy i czułam, że coraz bardziej mnie przyciągają, ale zrozumiałam, że to nie one mnie przyciągałam, tylko Sam pochyla się w moją stronę. Serce waliło mi jak szalone, bo zrozumiałam, że w tamtej chwili, nie pragnęłam niczego bardziej niż pocałunku z nim. Ale wygrał rozum. W ostatniej chwili odskoczyłam od niego i w pośpiechu wpadłam do pokoju.
     Starałam się uspokoić oddech i oparłam się o drzwi. Miałam przeczucie, że Sam po drugiej stronie robił to samo...

     Nie muszę chyba ukrywać, że tej nocy mało spałam. Myśli rozsadzały mi głowę i miałam czasem wrażenie, że ból wracał ze zdwojoną mocą, gdy tylko przypominałam sobie oczy Sama. Natomiast wyobrażenie sobie jak jego usta dotykają moich, było zbyt realne. Jak ja niby mam wytrzymać cały dzień w jego towarzystwie?
     Wzdychając co chwile, myślałam jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Kiedy po raz tysięczny przyłapałam się na wyobrażaniu sobie pocałunku, przeklęłam w duchu i szczerze wolałabym być jutro niewidzialna.
     Zmęczona wszystkim, usnęłam lekkim snem.
     Obudziło mnie natomiast pukanie do drzwi. Zdenerwowana stwierdziłam, że to na pewno Sam. Z duszą na ramieniu podeszłam bliżej wyjścia zastanawiając się, czemu on po prostu nie wszedł do środka. Odsunęłam drzwi, które otworzyły się ze znanym sykiem. Zgodnie z moim założeniem stał tam Sam z delikatnym uśmiechem na ustach. Kiedy już miałam coś powiedzieć, on zmarszczył brwi, przeszedł obok mnie i zaczął rozglądać się po pokoju.
     - Lisa? Gdzie jesteś? - zaczął wołać zrozpaczonym głosem. Określenie mojego stanu jako "zdziwiona" to na prawdę za mało. - Boże, ja nie mogę znów jej stracić... - szepnął, a w jego oczach ujrzałam łzy. Miałam ochotę do niego podejść i powiedzieć, że nic mi nie jest, ale nie rozumiałam, dlaczego tak to wszystko przeżywał i... Dlaczego do cholery mnie nie widział?
     Uklęknął na środku pokoju i najzwyczajniej w świecie zaczął płakać. Znaczy, dla mnie było to normalne (powiedzmy), ale nie wiem jak jest teraz.
     Ściskało mnie w żołądku, gdy patrzyłam jak Sam wylewa z siebie kolejne porcje łez. No nie mogłam tak. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu. Spojrzał w moją stronę, ale nie w moje oczy.
     - Kto tu jest? - odparł zdziwiony.
     - To tylko ja - szepnęłam mu do ucha, jakby bojąc się, że mnie nie usłyszy. Czy jeżeli on mnie nie widzi, to znaczy, że nie żyję?
     - KB15? - Dotknęło mnie, że nie nazwał mnie po imieniu. - Ale... Ja cię nie widzę - powiedział  zrezygnowany. Czułam, że powoli zbiera się we mnie złość, ale i rezygnacja. Chciałam, żeby mnie zobaczył. 
Zrozumiał, że nic mi nie jest.
     Wtedy ujrzałam w jego oczach jakąś zmianę. Iskra radości i... Moje odbicie. Widziałam swoje brązowe włosy powykręcane we wszystkie strony świata i uśmiech na ustach.
     Nie zdążyłam się dokładniej przyjrzeć, bo Sam przyciągnął mnie do siebie i przytulił, zamykając w niedźwiedzim uścisku. Brak powietrza mi nie przeszkadzał.
     - Sam, dlaczego powiedziałeś, że nie chcesz mnie  p o n o w n i e  stracić? - spytałam nieco niepewnie zmuszając go, żeby mnie wypuścił i spojrzał w oczy. Chyba nie wiedział jak odpowiedzieć, a przynajmniej czuł się niezręcznie. Chwycił mnie za ręce i spuścił wzrok.
     - Wytłumaczę ci to, jeśli tylko mi coś obiecasz - odparł. Mówił tak jakby rozmawianie sprawiało mu nie lada problem.
     - Wszystko, byleby poznać prawdę - szepnęłam nieco filozoficznie, ale jeśli on coś przede mną ukrywał, to musiałam się tego dowiedzieć. Sam przełknął ślinę.
     - Musisz mi obiecać... Że niezależnie od tego co usłyszysz... Uwierzysz mi - powiedział. Zaśmiałam się cicho. Sam jednak brał wszystko na poważnie. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. - Przysięgasz?
     - Oczywiście, że tak - wypaliłam szybciej niż chciałam. Sam przejechał dłonią po moich włosach, a potem pomógł mi wstać.
     - Więc chodźmy. Miałem cię przecież oprowadzić po Ośrodku - oznajmił z uśmiechem.
     Gdybym jednak wiedziała, jak wiele wydarzy się po tych słowach, nie poszłabym za nim. Ale nie wiedziałam. Po za tym, nie umiałabym mu odmówić.

     Idąc znów przez gąszcz korytarzy, mijając liczne zakręty z których każdy kolejny był bardziej przytłaczający, jaśniejszy lub ciemniejszy, zastanawiałam się, czemu Sam nie naciśnie tego głupiego pilota i nie przeniesie nas w miejsca, które chciał mi pokazać. Jednak pomimo wewnętrznej irytacji, milczałam.
     Sam przez godzinę lub więcej oprowadzał mnie po różnych pokojach. Od tych w których leżeli ciągle zahibernowani ludzie do tych gdzie jedzono wspólnie posiłki. W połowie kolejnego korytarza usłyszałam krzyk. Zamarłam, a Sam razem ze mną. On jednak otrząsnął się szybciej, podszedł do mnie i obiął ramieniem. Nie mocno, wystarczająco bym poczuła jego wsparcie.
     - Co to było? - spytałam, gdy odrobinę oprzytomniałam. Sam pociągnął mnie za rękę dając znak, żebyśmy szli dalej. Nie opierałam się, ale oczekiwałam odpowiedzi.
     - Niektórzy po Przebudzeniu są w ogromnym szoku i gdy zaczynają rozumieć co się z nimi działo, dostają niekontrolowanego napadu szału. Wiąże się to z ich mocami, ale i z wrodzoną agresją - wyjaśnił, po czym uśmiechnął się (wcale niewesoło) pod nosem. - Trzeba ci przyznać, że jako jedna z niewielu przyjęłaś to bardzo spokojnie.
     - Zemdlałam - przypomniałam sobie. Było to częściowo spowodowane głodem, bólem i szokiem, ale po co właściwie miałabym niszczyć wszystko dookoła?
     Sam nie odezwał się dopóki nie dotarliśmy do krętych schodów. Patrzyłam w górę z lekką niepewnością. Strasznie wysoko.
     - Muszę zawiązać ci oczy - oznajmił Sam. Spojrzałam na niego spode łba.
     - W jakimś wyższym celu? - powiedziałam nieco ostrzej niż zamierzałam. On tylko się uśmiechnął i zakrył mi oczy chustą, która w zapachu przypominała (fu!) skarpetki noszone niejednokrotnie.
     Kiedy Sam złapał mnie w talii i pomagał wejść na górę, przyłapałam się na tym, że się zarumieniłam. Kompletna idiotka ze mnie. Jednak, gdy przypomniałam sobie, że Sam ciągle nie wytłumaczył mi, dlaczego miałby mnie "ponownie stracić", poczułam niepokój.
     Ale lepiej poznać gorzką prawdę, niż być okłamywanym.
     Usłyszałam dobrze znane mi już syknięcie. Sam delikatnie mnie popchnął, a ja się potknęłam. Na szczęście utrzymałam równowagę i nie upadłam, co przyjęłam z ulgą.
     A po chwili poczułam wiatr muskający moje policzki.
     Sam odsłonił mi oczy, a gdy tylko zobaczyłam widok przed i nad sobą, łzy napłynęły mi do oczu. 
Widziałam niebo, a na horyzoncie zachodzące słońce nad wodą, otaczające się wszystkimi odmianami koloru pomarańczowego. Znajdowaliśmy się na dachu, a ja jedną nogą deptałam koc na którym leżał koszyk, z którego unosił się aromat, którego dawno nie czułam. Nie odezwałam się ani słowem dopóki nie zaszło słońce, a gdy już zniknęło, otarłam słony płyn, który ukradkiem wymknął się z mojego oka.
     Spojrzałam na Sama. Wpatrywał się we mnie jak w obraz, a na jego twarzy gościł uśmiech, chyba najbardziej szczery jaki u niego widziałam. Odsunęłam koszyk nieco dalej, przysunęłam się do Sama i przytuliłam go. Mogłabym na siebie nakrzyczeć i okłamywać, że tak na prawdę Sam nic dla mnie nie znaczy, tylko po co, skoro i tak znałam prawdę?
     - Dziękuję - szepnęłam mu do ucha, ale zaraz potem odsunęłam się, by móc spojrzeć mu w oczy. - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Nawet nie wiesz ile szczęścia mi tym dałeś - wyznałam szczerze. Sam objął mnie w talii.
     - Miałem cichą nadzieję, że ci się spodoba - powiedział i przysunął się do mnie.
     Nie miałam jak uciec. Może nawet nie chciałam. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że kiedy dotknął moich warg zapomniałam o wszystkim co mnie otacza. Całował mnie, jakby z tęsknotą, a ja miałam wrażenie, że nie pierwszy raz smakuję jego ust... Nie mogłam myśleć. Liczył się tylko on.
     Kiedy się od siebie odsunęliśmy (po kilkunastu minutach, może pół godziny...) wiedziałam, nie!, byłam pewna, że go kocham. Relacje między nim a mną są tak strasznie skomplikowane, ale ja oczywiście mimo tej wcześniejszej niechęci, dostrzegłam w nim coś więcej.
     - Wybacz, po prostu już nie mogłem się powstrzymać - wyjaśnił. Zaśmiałam się cicho, ale moja głowa znalazła w tamtej chwili czas, na myślenie.
     - Wyjaśnij mi, co się stało wcześniej. Wtedy kiedy byłeś w moim pokoju - poprosiłam. Trochę się  zasmucił, ale chyba też zrozumiał, że nie ma co dłużej tego odwlekać.
     - Tylko pamiętaj co mi obiecałaś.
     - Wierzyc we wszystko, sir - odparłam, niby żartem. Sam usiadł wygodnie i położył dłonie na głowie.
     - Słuchaj Elizabeth - drgnęłam, gdy wypowiedział moje imię. - Prawda jest taka, że David nie jest moim biologicznym ojcem. Jestem w pewnym stopniu adoptowany - zaczął, a ja już czułam, że bladnę. - Byłem zahibernowany, podobnie jak ty. Obudziłem się rok przed tobą, a "zasnąłem" tego samego dnia co ty - mówił, a mnie zaczęła bolec głowa. Mój krzyk. Ludzie wchodzący do mieszkania. Kajdanki. Sam odetchnął. - I nie nazywam się Samuel Hurson... - urwał. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
     - Lampert... - szepnęłam, bo na więcej nie miałam siły. Sam uśmiechnął się gorzko.
     - Tak. Jestem Sam Lampert, a ty nazywasz się Elizabeth Lampert. Przed hibernacją... - trochę załamał mu się głos.
     - ... byliśmy małżeństwem - dokończyłam za niego. Ostatnim co zobaczyłam był potakujący Sam, bo później zemdlałam, po raz drugi w jego obecności.

     Stałam w kuchni i robiłam zupę, bo wiedziałam, że mój mąż za chwilę wróci do domu. Dodając soli usłyszałam pukanie do drzwi. Będąc przekonana, że to Sam, poprawiłam włosy i sprawdziłam czy aby na pewno wyglądam ładnie. Znam go zaledwie kilka miesięcy, ale już zdążyłam się w nim zakochać i za niego wyjść. Co do tego miałam szczęście.
     Otworzyłam drzwi i ku mojej radości był tam Sam. Nie mówiąc "hej" czy pytając "co w pracy?" po prostu od razu wpadłam w jego ramiona i przywitałam go leniwym pocałunkiem.
     Pamiętam, że kiedy poznałam pierwszego chłopaka, którym się zainteresowałam tata powiedział mi, żebym traktowała każdy pocałunek, jak ostatni.
     Siedząc na kanapie z ukochanym, tonąc w jego ramionach kompletnie zapomniałam o zupie. Dopiero, gdy poczułam lekki swąd, zaklęłam pod nosem i rzuciłam się w stronę kuchenki.
     Nie udało mi się uratować zupy ani garnka. Zdołałam się jednak poparzyć. Klnąc pod nosem, oblewałam sobie rękę zimną wodą. Sam podszedł do mnie, objął mnie w pasie, a ustami kreślił niezrozumiałe wzory na mojej szyi. Przez chwilę zapomniałam o bólu...
     Sam wziął moją rękę, przyciągnął do ust i pocałował. Odczułam ból, ale patrzenie w jego oczy łagodziło wszelkie dolegliwości. Zarzuciłam mu ręce na szyje i zatonęłam w jego spojrzeniu.
     - Mam rozumieć, że z obiadu nici? - powiedział. Zrobiłam zniesmaczoną minę.
     - To twoja wina.
     - Jak to moja? To ty się na mnie rzuciłaś, zamiast pilnować zupy.
     Mieliśmy w zwyczaju takie bezsensowne rozmowy, w których dawało się wyczuć więcej miłości niż złości. Znałam go jednak na tyle, żeby wiedzieć co zamknie mu usta. Ugryzłam go delikatnie w ucho, musnęłam szyję i znalazłam drogę do warg. Aż dziwne, jak łatwo zmanipulować facetem? Te ich prymitywne popędy...
     - Kocham cię - szepnął między pocałunkami. Cóż... Sam i jego popędy były do zaakceptowania.
     - Ja ciebie też - odpowiedziałam.
     Ktoś uderzył gwałtownie w drzwi. Krzyknęłam, a Sam zasłonił mnie ciałem. Kiedy zawiasy póściły do naszego mieszkania wdarło się kilkoro mężczyzn. Mieli zakryte twarze, a w rękach groźnie patrzyły na nas pistolety. Sam podszedł do nich, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo mężczyzna stojący najbardziej z przodu wyjął paralizator i brutalnie potraktował nim Sama. Krzyknęłam sto razy głośniej niż poprzednio i rzuciłam się na człowieka, który śmiał zrobić krzywdę mojemu mężowi. Gdy wymierzałam kolejny cios, nagle poczułam, że moje ciało sztywnieje, a ja mam nagłą potrzebę zamknięcia oczu. Zobaczyłam tylko, jak podnoszą bezwładne ciało Sama.
     - Nie... - szepnęłam jeszcze, a potem była już tylko ciemność.

     - Elizabeth... - ktoś mnie wołał. Czy ja umarłam? Jestem w niebie czy wręcz przeciwnie? - Elizabeth - znów ten głos. Znajomy i był coraz bliżej. - Lisa, proszę obudź się - chwila, przecież znałam ten głos aż za dobrze. Budził mnie tyle razy przed hibernacją...
     Otworzyłam oczy. Byłam podłączona do jakiegoś urządzenia. Chciałam to z siebie zdjąć, ale nie mogłam się podnieść. Nie miałam siły.
     - Nie wstawaj. Straciłaś dużo krwi - oznajmił Sam. Kiedy spojrzałam w jego oczy dostrzegłam w nich coś na kształt ulgi zmieszanej z poczuciem winy.
     - Coieało? - Matko Święta, miałam tak sucho w gardle jak nigdy. Złapał mnie ostry, suchy kaszel i miałam wrażenie, że zaraz wypadną moje płuca. Sam podał mi szklankę wody, a ja wypiłam ją jednym duszkiem. Odetchnęłam czując, jak płyn ginie w moim przełyku.
     - Kiedy zemdlałaś - zaczął Sam - uderzyłaś głową o dach i zaczęłaś krwawic. Zaniosłem cię do skrzydła szpitalnego. Leżysz tu już dwa dni. David - nie zaskoczyło mnie, że nie powiedział o nim "ojciec" - był tu wczoraj i nakrzyczał na mnie, bo nie pozwalam mu przeprowadzać nad tobą badań.
     - Dlaczego mu na to nie pozwalasz?
     - Bo się o ciebie boję? - podniósł odrobinę głos, mówiąc to tak, jakby było najbardziej oczywistą sprawą na świecie. - Bo David czasem jest niezrównoważony? Bo gdy odkryje co potrafisz, zaprowadzi cię do Najwyższego? Nie pozwolę na to, przecież cię ko... - urwał w połowie słowa, ale i tak wiedziałam co miał zamiar powiedzieć. Ujęłam jego rękę.
     - Znam prawdę. Całą - wyjaśniłam. Sam się uśmiechnął.
     - Szkoda tylko, że to nie zmieni wszystkiego.
     - Zmieni w naszych relacjach. Nie wiem tylko co jeszcze mogłoby ulec zmianie - powiedziałam szczerze, ale po jego wcześniejszej wypowiedzi mogłam zacząć się domyślać o co chodzi.
     - Nie mogę patrzeć już na to wszystko. Traktujemy ludzi jak przedmioty, które można pokroić i zbadać od środka, a żeby nie słyszeć krzyków wystarczy założyć zatyczki - mówił, a mi zrobiło się go żal. Ścisnęłam go mocniej za rękę. - Chcę, żeby było tak jak kiedyś. Nikt nic nie wiedział o Mocach Paranormalnych. Nie było idealnie, ale lepiej niż teraz - otarł łzę i spojrzał mi w oczy. - Lisa... My musimy to skończyć - powiedział, a ja trochę zaniemówiłam.
     - Co ja mogę zrobić? Trafiłam tu przez przypadek!
     - Nic się nie dzieję przypadkiem. Wiesz dlaczego w twojej krwi nie znaleziono niczego, co wskazywałoby na to, że posiadasz Moc? - pokręciłam przecząco głową. - Możesz stawać się niewidzialna - wyjaśnił, a mnie olśniło. - Płytki krwi, które mogłyby wskazać wynik pozytywny, były po prostu niewidzialne.
     - Skąd ty to wiesz? - spytałam, ciągle zdziwiona. Sam zbliżył się i pocałował mnie w czoło.
     - Jesteś moją żoną - wreszcie to powiedział. - Wiem o tobie wszystko.
     - Jaką ty masz moc, skoro ciebie też zahibernowano? - spytałam. Wydawało się to logiczne. Sam wyjął ten "magiczny pilot" z kieszeni.
     - Naukowcy przez wiele lat starali się wymyślić, jak można się teleportować? albo jak klonować? - podał mi pilot. - To cudo umożliwia teleportację i inne magiczne pierdoły. Ja mogę się teleportować bez tego ustrojstwa - wyjaśnił. Spojrzałam na niego.
     - Czy jeżeli ja cię dotknę i zechcę, żebyś był niewidzialny, to tak się stanie? - spytałam.
     - Wydaje mi się, że tak, a o co chodzi? - odparł marszcząc brwi. Podniosłam się z trudem i odczepiłam od siebie wszystkie rurki. Zaczęłam czuć w sobie adrenalinę. Ona chyba trochę zmieszała mi w mózgu, bo przyciągnęłam do siebie Sama i pocałowałam go w godny pożałowania sposób. Odsunęłam się od niego i spojrzałam prosto w otwarte szeroko ze zdumienia oczy.
     Miałam pewien plan. Plan, jak zakończyć to wszystko i dokończyć moje wspólne życie u boku Sama, które zostało przerwane przez te szumowiny. Złapałam Sama za rękę i użyłam siły woli, żebyśmy oboje stali się niewidzialni. Zadziałało. Więc cześć pierwsza planu wypaliła. Pora na realizację pozostałych punktów...


     To co zrobiłam po wyjściu ze skrzydła szpitalnego mogło się zaliczać do kategorii "Pięć najbardziej idiotycznych pomysłów świata". Pewnie byłabym na podium. Mianowicie, poszłam do wszystkich sal, gdzie byli ludzie zahibernowani i... Obudziłam wszystkich. Tak, wiem, że brzmi to głupio, ale rozmroziłam każdego kto się tam znajdował. Kiedy już każdy (mniej więcej) się ocknął, stawaliśmy się z Samem spowrotem widzialni i na zmianę tłumaczyliśmy co chcemy (czyt. co ja chcę, a Sam musi) zrobić. Niektórzy uwierzyli nam od razu i zaczęli wykonywać powierzone im zadania. Innych trzeba było przekonywać, ale i oni po kilku moich argumentach kapitulowali. Było też trochę takich osób (głownie dziewczyn w wieku nastoletnim), które chciały poznać więcej szczegółów z naszej historii miłosnej. Wtedy przewracałam oczami i raczyłam je lodowatym spojrzeniem. Tak, kochałam Sama, ale nikt nie będzie wchodził z butami do mojego życia prywatnego.
     Plan był prosty. Obudzeni mieli narobić trochę hałasu. Już po kilku minutach usłyszałam jakiś alarm w drugiej części budynku. Kiedy przebiegli obok nas zdezorientowani ludzie biegnąc w stronę źródła dźwięku, uśmiechnęłam się pod nosem.
     Celem tego wszystkiego było wyłączenie kopuły odgradzającej nas od normalnego świata (czyli takiego, gdzie ludzie ciągle nie wiedzieli o Mocach Paranormalnych, a prezydent miał problemy typu "kupić droższe czy jeszcze droższe auto"?), którą wyłączyć się dało tylko w gabinecie Najwyższego. Myśl o nim nie napawała mnie entuzjazmem. Gdy pojawiła się wizja ponownego spojrzenia w jego czarne, złowrogie oczy, mimowolnie się otrząsnęłam.
     Wszystko pięknie, ładnie i wydawałoby się, że szczęście jest po naszej stronie.
     Kiedy znaleźliśmy się przed wejściem do gabinetu Najwyższego Gbura, myślałam, że wyjdziemy niezauważeni. Boże, myliłam się, bo przecież te głupie drzwi za każdym razem, gdy się przesuwają, piszczą i wiadomo, że ktoś wchodzi. Nie dość, że to narobiło względnego hałasu, to na dodatek tuż za drzwiami stał mój opiekun David i Najwyższy. Zaklęłam po cichu. Najwyższy spojrzał prosto na nas, a ściślej rzecz biorąc, na mnie, jakbyśmy wcale nie byli niewidzialni. Szkopuł w tym, że on powinien nas nie widzieć, no bo w końcu o to chodzi. David podążył za wzrokiem, ale on nie wiedział widocznie na co patrzy Najwyższy. Wstrzymałam oddech jakby to mogło mi pomóc. Gbur (tak chodzi o Najwyższego) podszedł bliżej nas.
     - Więc miałem rację zakładając, że potrafisz być niewidzialna - powiedział. Wzdrygnęłam się. Nie zdziwiło mnie nawet to, że on to wiedział. Uczyniłam nas widzialnymi. Nie było już po co się ukrywać.
     - Samuelu, dlaczego jej pomagasz? - odparł David, gdy tylko się "pojawiliśmy". Sam prychnął.
     - Dopiero teraz jesteś zdziwiony? A gdzie byłeś, kiedy całymi nocami po Obudzeniu płakałem tęskniąc za Elizabeth? Nawet nie spytałeś co się dzieje - warknął Sam. Dobra, teraz było mi go jeszcze bardziej żal. Tylko, że to po części moja wina. David spuścił wzrok. Dotknęło go to. Może i nie był jego biologicznym ojcem, a Sam był dorosły, ale troska jest ważna w każdym wieku.
     - Nie czas i miejsce na wasze głupie sprzeczki - przerwał Najwyższy. Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.
     - Zostaw mnie, durniu! - krzyknęłam. Miałam na końcu języka gorsze słowo, ale potyczka na wyzwiska nie była potrzebna. W końcu i tak bym wygrała. Wyszarpałam się z jego uścisku, choć nie wiem skąd nagle u mnie tyle siły i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Jęknął zaskoczony, ale gdy się otrząsnął spojrzał na mnie wzrokiem pełnym nienawiści.
     - Wiedziałem, że będą z tobą kłopoty - powiedział, po czym wyjął ze spodni (Fu?!) coś, co łudząco przypominało pistolet. Serce podeszło mi do gardła. - Mam cię już dość - odparł jeszcze, po czym wystrzelił. Zacisnęłam oczy, ale szokiem było to, że nie poczułam żadnego bólu. Kiedy zrozumiałam, dlaczego żyję, miałam ochotę poprosić Najwyższego, żeby drugą kulę posłał w moje serce.
     Na podłodze leżał Sam, który zwijał się z bólu. Dostał w brzuch. Pomyślelibyście "spoko, skoro w brzuch, to nic mu nie będzie". Tylko co jeśli organizm nie wytrzyma wysiłku albo jakiś ważny narząd uległ uszkodzeniu? Uklęknęłam przy Samie i położyłam go na plecach. Ujęłam go za rękę, a drugą dotknęłam jego rozpalonego czoła. Zaczęłam płakać.
     - Boże, Sam dlaczego to zrobiłeś? - wydusiłam. Sam dotknął dłonią mojego policzka.
     - Czasem warto się poświęcić dla osób, które na prawdę się kocha - szepnął. Po raz pierwszy otwarcie powiedział, że mnie kocha. Szkoda tylko, że w tak fatalnych okolicznościach.
     - Coś ty zrobił?! - usłyszałam wrzask Davida, który widać z opóźnieniem zrozumiał co się dzieje. Najwyższy spojrzał na niego ze zdziwieniem.
     - Zrobiłem to, co ty powinieneś był, gdy ten szczeniak się obudził - odpowiedział. Chętnie bym mu wygarnęła za nazwanie Sama "szczeniakiem", ale miałam ważniejsze rzeczy na głowie.
     David z krzykiem rzucił się na Najwyższego i uderzając go kilkakrotnie w twarz, pozbawił go pistoletu. Najwyższy leżał zdezorientowany na podłodze.
     - Chyba nie zrobisz tego własnemu bratu, co? - powiedział Najwyższy. Brat? Oni byli rodzeństwem. Dlatego Sam musiał się konsultować z obojgiem. Wtedy usłyszałam wystrzał, a po chwili zobaczyłam jak czerwony płyn wydobywa się z miejsca, gdzie przed chwilą trafiła kula Davida.
     - Już nie jesteśmy braćmi - odpadł David, po czym podbiegł do mnie i Sama.
     - David, on umiera - wydukałam z trudem. Łzy utrudniały mi widoczność, a przy okazji kapały na ranę w której znajdowała się kula. Widziałam jednak zmianę na twarzy Davida. W kilka sekund z jego twarzy zniknęła rozpacz. Zastąpił ją uśmiech. Co za...
     - Elizabeth, spójrz - szepnął i wskazał na ranę. Otarłam łzy, by móc cokolwiek zobaczyć. Kiedy zobaczyłam o co chodzi, moją twarz zakryło zdumienie. Każda moja łza pomagała ranie się zagoić. Pojedyncze krople zbijały się w całość i przemieszczały się wokół złowrogiej dziury. Trwało to zaledwie chwilę. Twarz Sama znów zaczęła nabierać rumieńców, a usta stawały się lekko różowe jak wcześniej. Miałam ochotę znów płakać. Ze szczęścia.
     - Uratowałaś go - oznajmił David. Nie odrywałam wzroku od Sama.
     - Jak to możliwe?
     - Bo widzisz Elizabeth, Moce Paranormalne to nie tylko jedna umiejętność dla każdej osoby, przy czym każda z nich ma inną. Są rzeczy, które łączą te osoby ze sobą. Wśród nich jest uzdrawianie. Nie możecie uzdrowić samych siebie, ale innych już tak - wyjaśnił David.
     - Brzmi trochę jakbyś mówił o Biblii - powiedziałam, ale Davida już nie było obok mnie. Biblia? Miała coś wspólnego z tym całym zamieszaniem? To Bóg postanowił niektórym dać te zdolności?
     Tego nigdy się nie dowiedziałam.

                                                          DWA LATA PÓŹNIEJ
     Nasze rodzinne miasto się zmieniło. Nigdzie nie było brudnych budynków, zasikanych zakątków. Każdy dom i blok był nowy i lśnił czystością. W większych miastach rządził Książę, a politykę nad całym krajem sprawował Prezydent.
     Było więcej roślin niż zapamiętałam i więcej niż bym się spodziewała. Na naszym balkonie był mały ogródek, w którym sadziłam niektóre warzywa, a dzięki nowinkom technologicznym, rosły szybciej i wciąż smakowały cudownie.
     Książę po usłyszeniu naszej historii (w którą uwierzył bez cienia wątpliwości) przydzielił nam dom i powiedział, że do czasu znalezienia pracy miasto będzie nas spłacać. Było więc znacznie lepiej niż kiedyś.
     Ludzie byli mili, życzliwi i zawsze chodzili uśmiechnięci. Czasem to wkurzało, ale jak można na to narzekać? Po za tym inni mnie nie obchodzili.
     Sam znalazł pracę w dobrze płatnym laboratorium więc na brak pieniędzy nie mogliśmy narzekać. Nie było go w domu przez prawie cały dzień, więc obowiązkami domowymi zajmowałam się ja. Teraz jednak staram się odpoczywać, w końcu mając pod opieką kilkumiesięczne dziecko, musiałam mu poświęcać zdecydowanie więcej czasu, a każdą wolną chwilę przeznaczałam na odpoczynek.
     David - bo tak miał na imię nasz syn - aktualnie spał. Był na ogół bardzo grzeczny, ale gdy jeszcze znajdował się we mnie, porządnie skopał mnie od środka. Chyba wrodził się we mnie.
     Usłyszałam dźwięk kluczy. Uśmiechnęłam się wiedząc, że to Sam otwiera drzwi. Wszedł do domu i od razu skierował się do kuchni, gdzie stałam ja myjąc naczynia. Odwrócił mnie tak, że wpadłam w jego ramiona, a on przywitał mnie słodkim pocałunkiem (dosłownie, bo pachniał czekoladą).
     - Jestem strasznie głodny - powiedział, a ja uśmiechnęłam się. Zdjęłam rękawiczki, w których myłam naczynia i zerknęłam do lodówki.
     - Na co masz ochotę? - spytałam, myśląc co można zrobić z dużej ilości grzybów. Nie wymyśliłam jednak, bo Sam przerzucił mnie przez ramię niczym worek ziemniaków, zamknął lodówkę kopniakiem i zaniósł mnie do naszej sypialni. Krzyknęłabym, gdyby nie świadomość, że w pokoju obok śpi David. Kiedy Sam rzucił mnie (to może za duże słowo, ale byłam wkurzona) na łóżko, przygniótł mnie swoim ciałem.
     - Mam straszną ochotę na ciebie - wymruczał. Ehh, mężczyźni. Ale potem przestałam narzekać, bo kochałam go tak mocno, jak chyba nikt nigdy nikogo nie kochał.
     Dziewięć miesięcy później na świat przyszła nasza córka Jennifer, która jak się okazało, ma zdolności telekinetyczne. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy po raz pierwszy bez pomocy rąk podniosła talerz.

                                                              KONIEC