Nie wiem skąd w głowie, pojawiły mi się słowa zaklęcia, którego dziś, nie umiem sobie przypomnieć. Kiedy je wypowiedziałam, Sam zaczął oddychać, ale ciągle był nieprzytomny.
W ostatnich minutach, przed tym jak zemdlałam, byłam już tak zmęczona, że o mało nie "usnęłam". Nie zdołałam jednak długo utrzymać się na nogach. Uczyniłam nas niewidzialnymi i w ostatniej chwili szepnęłam "Anima".
Co się działo w nocy? Nie wiem.
Rano obudziłam się w dwuosobowym łóżku. Nic z tego nie rozumiałam. Gdzie ja byłam? Co się ze mną działo? Dlaczego tak bolą mnie żebra?
Próbowałam sobie przypomnieć wczorajszy wieczór. Achh, tak walka. Pamiętam wszystko jak przez mgłę, ale gdy chciałam się podnieść i bolące żebra dały o sobie znać, prawie wszystko sobie przypomniałam. Amon zmienił się w popiół, a ja zniszczyłam go bez użycia różdżki. Ale nie o to chodziło. Było coś ważniejszego. Był ktoś ważniejszy.
Sam.
Gdzie on teraz jest? Jak on się czuje? Jak wiele stracił pamięci? Co mogę zrobić, żeby przywrócić mu pamięć? Czy mnie rozpozna? I najważniejsze : Czy pamięta, że mnie kocha?
Brakowało mi odpowiedzi na te pytania. Miałam zawroty głowy. Gdy dotknęłam czoła, skrzywiłam się. Miałam małego siniaka, który bolał jak diabli. Nie mogę się wylegiwać. Ja nie jestem teraz ważna. Chcę do Sama.
Drzwi otworzyły się, skrzypiąc i jednocześnie niszcząc moje bębenki. Wszedł przez nie Bryan i jakiś niższy mężczyzna. Gdy drzwi się zamknęły, niski mężczyzna zmienił się w małego lwa. Peter. Dzielny Peter. Bryan chwycił krzesło, które stało obok mojego łóżka i przyciągnął je jeszcze bliżej, a następnie na nim usiadł. Wziął mnie za rękę i spoglądał na mnie troskliwie.
- Jak się czujesz? - spytał. Nie wiem czy byłam w stanie odpowiedzieć.
- Dobrze - powiedziałam. Ku mojemu zaskoczeniu mój głos brzmiał, prawie normalnie, nie licząc małej chrypki, która tak naprawdę była niczym.
- Świetnie - przyznał. Chwilę później na moje łóżko wskoczył Peter. Też patrzył na mnie troskliwie.
- Już myśleliśmy, że się nam nie obudzisz - oznajmił. Te słowa mnie uderzyły. Jak to się nie obudzę? O co chodzi?
- Jak to? - spytałam. Peter i Bryan westchnęli jednocześnie.
- Leżysz tu już trzy dni - wyjaśnił Bryan. Czułam, że zbladłam. Trzy dni? TRZY DNI? Byłam święcie przekonana, że walka odbyła się wczoraj, a nie trzy dni temu! Czemu nie próbowali mnie budzić? To pytanie cisnęło mi się na usta, ale właściwie nie było ono istotne. Coś innego zaprzątało mój umysł.
- Gdzie jest Sam? Czy on już się obudził? Jak się czuję? Czy wiecie, że Amon wymazał mu kawałek pamięci? Pamięta mnie? - zalałam ich potokiem pytań, podnosząc się wyżej przy każdym z nich. Bryan dał mi znak ręką, żebym się uspokoiła. Oparłam głowę o poduszkę i czekałam na wyjaśnienia.
- Więc... Sam czuję się dobrze. Obudził się wczoraj i... - przerwał. Poczułam irytację.
- I co? - ponagliłam. Bryan westchnął, ale gdy otworzył usta uprzedził go Peter.
- Sam nie pamięta niczego co się działo przez ostatnie tygodnie. Nie wie, że jesteś czarownicą. Nie wie, po co tu jest. I...
- ...nie wie, że jesteśmy razem - dokończyłam. Peter przytaknął. Czułam jednocześnie radość i smutek. To świetnie, że Sam mnie pamiętał, ale teraz w jego oczach... Byłam tylko przyjaciółką. Nic więcej. Wyjaśnianie mu tego zajmie chwilę czasu, ale zrobię wszystko, żebyśmy znów byli razem.
- Pytał o ciebie - odparł Bryan. Spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się.
- Na prawdę? Muszę się z nim teraz zobaczyć – powiedziałam z ekscytacją w głosie. Obaj się skrzywili.
- Myślę, że to zły pomysł - wtrącił Bryan. - W końcu dopiero się obudziłaś. Nastawiłem ci żebra, ale musisz odpoczywać. Jeśli wszystko dobrze pójdzie...
- Nie Bryanie, nie rozumiesz - przerwałam mu. - Ja muszę się z nim zobaczyć. Nie, "chcę", tylko "muszę". Zrozum to... - prosiłam. Bryan pokiwał głową ze zrozumieniem. Uśmiechnął się do mnie ciepło. Ten uśmiech zapamiętałam z naszego pierwszego spotkania. Ten uśmiech podniósł mnie odrobinę na duchu.
- Cóż - zaczął Bryan - skoro tak, to idę go zawołać. Pamiętaj tylko, żeby nie mówić przy nim zbyt wiele o... A zresztą, nie będę ci tego tłumaczył. Dobrze wiesz co się dzieję - zakończył i ścisnął moją rękę. Odpowiedziałam uściskiem, jednak znacznie słabszym niż zwykle. Dopiero gdy to się stało, zrozumiałam jak jestem wyczerpana.
Peter i Bryan wyszli, zostawiając za sobą tylko podmuch wiatru. Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, znajdowałam się w pałacu Amona. A teraz króla Bryana. Byłam ciekawa co się zdarzyło przez te dni. Czy ludzie dowiedzieli się już, że Amon nie żyje? Powiedziano wszystkim, że to ja go zabiłam? Cóż, nie czułabym żadnej krępacji gdyby...
Sam wszedł do pokoju cicho, ale nie na tyle, żebym go nie usłyszała. Moje serce zaczęło bić dwa razy mocniej i szybciej, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Czułam jak zaczynają mi się pocić ręce. To niesamowite... On mnie kochał, byłam tego pewna, bo kiedyś powiedział mi, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, ale teraz nie pamiętał tych wszystkich chwil i wyznań spędzonych razem. Było to jak cios. Cios prosto w serce. Zakochane serce. Praktycznie wszystko musieliśmy zacząć od początku.
Chociaż może i było to jakieś wyjście? Sam nie wiedział o magii. Zupełnie jakby nic się nie stało, a my po prostu bylibyśmy normalnymi zakochanymi.
Gdy usiadł na krześle obok łóżka, na którym wcześniej siedział Bryan, mój ból jakby zniknął. Usiadłam na łóżku nie zważając na palący ból żeber i szum w głowie. Liczył się tylko Sam. Chwycił moją rękę, a ja poczułam jego ciepło, które towarzyszyło mi przez ostatnie dni.
- Cześć - przywitał się. Słysząc jego ciepły głos, czułam, że za chwilę się rozpłaczę. Byłam przekonana, że już nigdy go nie usłyszę. Że już nigdy go nie dotknę. Łzy nadeszły jakby znikąd, ale nie miałam zamiaru ich powstrzymywać. Gdy Sam zobaczył, że płaczę usiadł na skraju łóżka i otarł moje łzy wierzchem dłoni.
- Nie płacz. Wszystko jest w porządku - szepnął. Miał rację. Wszystko było w porządku. Po za jednym. Sam był tak blisko, a ja nie mogłam zrobić jedynej rzeczy, którą pragnęłam zrobić w jego obecności. Ale... Właściwie czemu, nie? To napełniło mnie optymizmem.
Nie zważając na ból i mętlik w głowie, pokonałam dzielącą nas odległość i pocałowałam Sama. Wiedziałam, że jest zdezorientowany. Wiedziałam, że on myśli, że to nasz pierwszy pocałunek. Nie to nie mogło tak być. On musiał odzyskać swoje wspomnienia. Peter na pewno wiedział co robić. On na pewno... Nie mogłam się skupić na Peterze i jego czarach, gdy czułam na swoich ustach wargi Sama. Ich delikatność po tak długim okresie czasu, wydawała się jeszcze bardziej niewiarygodna i powalająca. Teraz nici z wielkiego pożądania, ale ten pocałunek, był wszystkim czego potrzebowałam.
Od tego pocałunku, wszystko musiało się zacząć na nowo.
Odsunęłam się pierwsza, ale nie oddalając się zbytnio. Zetknęliśmy się czołami, sapiąc głośno. Sam odzyska pamięć. Już moja w tym głowa.
- Cóż... - wtrącił Sam. - Ty to wiesz jak się przywitać.
* * *
Przez kolejne dni, Peter i Bryan zajmowali się Samem. Podobno było jakieś zaklęcie, dzięki któremu Sam mógł odzyskać pamięć, ale to było jakby "leczenie stopniowe".
Przez tydzień nie widziałam się z Samem. Długi tydzień. On przeżywał najważniejsze dni naszego życia od nowa, a ja leżałam przykuta do łóżka. Bryan był zbyt nadopiekuńczy. Czułam się dobrze, a gdyby odwiedził mnie Sam, bardzo dobrze.
Pocałowałam go, gdy widzieliśmy się ostatnio, ale wciąż nie powiedzieliśmy sobie tych dwóch najważniejszych słów. Tylko jak mieliśmy je wyznać, skoro nie mogliśmy się zobaczyć. To nie fair.
Wtedy wszedł Bryan. Odwiedzał mnie codziennie i zawsze, gdy wchodził miał na ustach przylepiony uśmiech. Nie było to nurzące. Jego uśmiech podnosił na duchu.
- Jak się czujesz? - spytał siadając na brzegu łóżka. Spojrzałam na niego krzywo.
- Każdego dnia powtarzam ci, że czuję się dobrze. Dziś byłoby to kłamstwo, bo czuję się świetnie, ale ty i tak mi nie uwierzysz, bo uważasz, że ciągle jestem zbyt zmęczona - odpowiedziałam z bardzo wyczuwalnym sarkazmem. Bryan zaśmiał się cicho.
- Wiesz, właściwie to chciałem ci powiedzieć, że ktoś chciał się z tobą widzieć - odparł.
- Sam? Sam odzyskał pamięć? Pytał o...
- Nie chodziło mi o Sama - przerwał mój entuzjazm. Trochę posmutniałam, ale rozmowa wypełniała odrobinę czasu w tej sypialni.
- Więc o kogo? - spytałam z mniejszą ciekawością, ale ze zdziwieniem.
- O Jessie - powiedział. No i wtedy wszystko stało się jasne. Pamiętam, że obiecała mi, że porozmawiamy na temat tego co stało się... Tamtej nocy. Dałam Bryanowi znak, żeby ją wpuścił. On podszedł do drzwi, a ja poczułam wiatr na twarzy. Już tu była. Bryan wyszedł bez słowa, a duch Jessie usiadł na krześle. Miała skruszoną minę, jakby coś zrobiła. Po części to była prawda.
- Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Amon mówił, że się w nim zakochałaś? - Od razu przeszłam do rzeczy. To pytanie kłębiło się w mojej głowie od wielu dni i czasem nie dawało mi spokoju. Zakochać się w kimś takim jak Amon?
- Wiesz, jak tak się nad tym zastanawiam, też wydaje mi się to dziwne, ale... - przerwała, jakby chciała odpowiednio dobrać słowa. - Zakochałam się w nim z a n i m dowiedziałam się kim jest naprawdę.
- Okrutnym i paskudnym czarodziejem? - dopowiedziałam. Widziałam, że Jessie się uśmiecha. Może trochę przesadzam... W końcu to ona była zakochana, a nie ja. Znaczy byłam, ale nie w kimś takim jak Amon...
- To nie była miłość od pierwszego wejrzenia - zaczęła opowiadać Jessie. - Miałam wtedy osiemnaście lat i dopiero odkryłam swoją moc. Zaczęłam uczyć się zaklęć pod okiem taty. Zawsze bardzo mnie wspierał. Moja mama umarła, gdy miałam siedem lat. Zmarła we śnie.
Gdy miałam dwadzieścia lat, tata przyprowadził do domu swojego przyjaciela z pracy. Możesz się domyślić, że był to Amon, ale wtedy jeszcze kazał do siebie mówić Noma. Zaprzyjaźniłam się z nim. Mimo blizny na twarzy wydawał mi się dobrym człowiekiem, którym faktycznie był. Chociaż może, którego udawał.
Nie widziałam go dwa lata. Wbrew sobie, tęskniłam za nim. Nie wiedziałam co myśleć. Dostałam nowy poziom zaklęć, ale nie mogłam się na nich skupić, myśląc tylko o nim.
Kiedy miałam dwadzieścia osiem lat, już prawie o nim zapomniałam. Coraz rzadziej śnił mi się nocami, a ja coraz więcej czasu poświęcałam nauce zaklęć. Pomagało mi to, oderwać się odrobinę od rzeczywistości, ale gdy do niej wracałam, często przed oczami miałam jego postać. - Jessie westchnęła. - Gdy już myślałam, że mi przeszło, Noma znów się pojawił. Przyszedł do naszego domu jakby nigdy nic. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Coś o tym wiem - wtrąciłam pod nosem.
- Co powiedziałaś? - spytała. Spojrzałam na nią.
- Nic, nic... Mów dalej - ponagliłam lekko zmieszana. Co teraz robił Sam...?
- Więc... Kiedy zaczęłam z nim rozmawiać, wydawał się nie wzruszony. Rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele. W noc po tym jak go spotkałam, byłam smutna i rozdarta. Wiedziałam, że on nie czuje tego samego. Uczucie do niego mnie dusiło i rozrywało od środka.
Następnego dnia postanowiłam go odszukać. Po wielu godzinach maszerowania przez całe miasto, znalazłam go, siedzącego na jednej z ławek w parku na drugim końcu ulicy.
Zebrałam się w sobie i podeszłam do niego. Wydawał się zaskoczony moją obecnością, ale wtedy nie miałam ochoty go słuchać. Wtedy... Go pocałowałam. Pamiętam, że strasznie się bronił, przynajmniej przez pierwsze sekundy, ale potem... Jakby uległ...
Kiedy się od niego odsunęłam, zobaczyłam zdziwienie w jego oczach. Zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Uciekłam, słysząc za sobą jak Noma woła mnie po imieniu.
Wieczorem na zmianę śmiałam się i płakałam. Chyba jeszcze nigdy nie miałam bardziej mieszanych uczuć. Po przebudzeniu zobaczyłam najmniej spodziewany obrazek. Noma siedział na krześle przy moim łóżku. Tylko na mnie patrzył, nic więcej. Usiadłam na łóżku i milczałam. Wtedy on ruszył w moją stronę i usiadł na łóżku. Czułam nieodpartą potrzebę, żeby go znowu pocałować. Zwalczyłam jednak tę pokusę. Ale widocznie on nie. Nachylił się i pocałował mnie mocno.
Wtedy już oboje wiedzieliśmy... On pierwszy powiedział, że się we mnie zakochał. Czułam się najszczęśliwsza w świecie.
Później był ślub i... takie tam. Rok później urodził nam się syn. Daliśmy mu na imię Josh. Wszystko układało się dobrze, dopóki... Noma nie zaczął "wyjeżdżać". Do dziś nie wiem co robił.
Kolejny rok okazał się koszmarem. Noma stał się agresywny i brutalny. Często mnie bił i szantażował. Groził nawet, że zabije naszego syna. To mu się jednak nie udało.
Wyjechałam z miasta, gdy nie było go w domu. Ukryłam się w jakieś dziurze ledwo wiążąc koniec z końcem, ale wolałam to, niż życie z Nomą. Kilka tygodni później, ukazała mi się Dorin. Była Rivianą. Moją poprzedniczką. To ona wyjaśniła mi kim tak naprawdę jest Noma.
Znienawidziłam go. Byłam wściekła, bo zmarnował mi życie, choć to ja się w nim zakochałam. Chciałam jego śmierci. Przybrałam panieńskie nazwisko.
W ciągu kilku miesięcy sytuacja moja i mojego syna się poprawiła. Zamieszkaliśmy z dobrymi ludźmi, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami. W ukryciu ćwiczyłam kolejne zaklęcia i z czasem zaczęłam czarować bez pomocy różdżki.
Wtedy doszły mnie słuchy o wojnie. Noma zebrał czarodziejów i chciał wytępić czarownice. Nie mogłam do tego dopuścić. Zgromadziłam wszystkie czarownice i stanęłam na ich czele.
Przebieg wojny znasz... Noma mnie zabił, a wojna zakończyła się... Remisem, jeśli można to tak ująć. Mój syn Josh Dream, wyrósł na silnego mężczyznę z mocnym charakterem, który niestety odziedziczył po ojcu. Miał w sobie jednak łagodność.
Właściwie, to już cała opowieść... - mruknęła Jessie, spoglądając na mnie. Patrzyłam na nią z szeroko otwartą buzią. O. Mój. Boże.
- Czy to znaczy, że w moich żyłach płynie krew Amona? - spytałam z niedowierzaniem. To było... straszne. Jessie przytaknęła.
- Jest, jej mało, ale... Jest - odpowiedziała. Cóż... Świetnych rzeczy się dowiaduję. Dobrze, że przynajmniej znam całą prawdę...
Nie wiedziałam co powiedzieć. Dowiedziałam się... Wystarczająco dużo. Jessie, wyraźnie widząc, że nie wiem co powiedzieć, zniknęła mi z oczu.
Głęboko odetchnęłam.
Czyli ta cząstka mnie, która mogła kogoś zabić, pochodziła od Amona? Cóż, to by się zgadzało. Często wpadam w gniew.
Po za tym Jessie nie mówiła tego wszystkiego z gniewem w głosie. Bardziej ze smutkiem. Tak na prawdę nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że mimo wszystkio Jessie ciągle czuje coś do Amona. Przecież kochała go przez tak wiele lat, a miłość nie przechodzi tak po prostu.
___________________________
Wybaczcie, że tak późno, ale ciężki dzień miałam. Ech, mam nadzieję, że u was wszystko fajnie :)
Mój przyjaciel, poprosił, żebym udostępniła jego blog. Jest świetny, muszę przyznać! Baaaardzo gorąco was na niego zapraszam.
http://
Dzięki kochani, że jesteście. Proszę o komentarze i wytrwanie jeszcze (chyba) trzech rozdziałów i epilogu. Mam nadzieję, że kolejny rozdział was nie zawiedzie :3
Świetnie, mam nadzieję że Sam wyzdrowieje :)
OdpowiedzUsuńŚwietne *.* szkoda że już kończysz ;/
OdpowiedzUsuńWeź mi tego nie rób. Sam musi wyzdrowieć. Inaczej będziesz miała na sumieniu moją chorobę psychiczną :P
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością jak zawsze *_*
Marta, Igrzyskomaniaczka <3