sobota, 28 grudnia 2013

2000 Wyświetleń - O MNIE

     Jak mówiłam - 2000 wejść na bloga i opowiem wam coś o sobie. Dla niektórych nie będzie to nic nowego, ale jeśli ktoś chce mnie poznać to ten post jest dla was :D

     Najsampierw powiem, że jestem zakochana w trylogii "Igrzyska Śmierci". Wiele mnie ta książka nauczyła i wiele jej zawdzięczam. Dzięki niej wiele osób poznałam lepiej i ogólnie - poznałam.

     Peeta, Finnick - moich dwóch fikcyjnych mężów. Nie ma to jak kochać kogoś kto tak na prawdę nie istnieje, prawda? Ale Josh i Sam są prawdziwi... x3 Matko, najchętniej nazywałabym się Magda Hutcherson-Claflin. xD

     Z Polskich sław uwielbiam Dawida Podsiadło. Uważam, że jest najlepszym Polskim i Europejskim wokalistą. Gdy go słucham to odnoszę też wrażenie, że jest najlepszy na świecie. Nie wierzycie? Posłuchajcie: "No", "Powiedz mi, że nie chcesz", "Elephant", "No Part II", "Vitane". W ogóle cały album jest przepiękny, pełen pytań i refleksji... :')

     Bardzo też lubię zespół Big Time Rush. Ich piosenki są świetne i wpadają w ucho. Znam wszystkie na pamięć xD  Najbardziej polecam wam album "Elevate". A z piosenek "Windows Down" i "Just Getting Started".

     Jeju, ale się rozpisałam *0*

     Jestem ogólnie bardzo radosną osobą, ale to nie znaczy, że nie miewam przysłowiowych dołów, bo i takie dni bywają.

     Chyba starczy tego... Jakby coś to pytajcie mnie tutaj -> http://ask.fm/magda1292


Nigdy nie dajcie sobie nic wmówić. To, że jesteście sobą, już oznacza, że jesteście idealni. Niech ludzie pokochają was, za zalety, a wady odłożą na bok. Żyjcie chwilą. Myślcie sercem. Słuchajcie umysłem.
<3

Rozdział 17

     ROZDZIAŁ 17

     Powinnam myśleć jak podejść Amona i zniszczyć go bez krwawej walki. Powinnam zastanawiać się nad moją przyszłością i przeszłością. A zamiast tego po głowie chodziło mi to jedno słowo. Dziecko. Sam napędził mi strachu. Co jeśli miał rację? Może faktycznie to nie powinno się stać... Potrząsnęłam głową. Nie powinnam tak o tym myśleć. Uhh... Okazało się, że problemy życia codziennego, przejmowały mnie bardziej niż bycie czarownicą... Zabawne.

     Tego popołudnia znaleźliśmy się jakieś trzydzieści kilometrów od pomnika króla Amona. Źle oceniłam odległość. Myślałam, że dotrzemy tam nazajutrz, ale to nie wchodziło w grę. Będziemy tam za dwa, może trzy dni.

     Nie pomyślałam jednak, że coś może nam przeszkodzić. To "coś", nosiło nazwę zamieci śnieżnej. Już wieczorem było dość nieciekawie, ale miałam jednak nadzieję, że do rana wszystko się uspokoi. Myliłam się. Rano było jeszcze gorzej. Kiedy wystawiłam głowę poza namiot już w sekundę moją twarz pokrył śnieg, a ja trzęsłam się z zimna. Sam zaśmiał się gdy to zobaczył. Mi nie było do śmiechu. Wskoczyłam czym prędzej do łóżka w ramiona Sama. Jego ciepło mi się udzieliło. Zasnęłam w jego ramionach mimo szalejącego śniegu.

     Obudziłam się popołudniu. Nie miałam pojęcia która może być godzina. Może szesnasta? Piętnasta? Nie ważne... Ciągle byłam śpiąca. Czasem tak mam, gdy śpię za długo. Przeciągnęłam się i głośno ziewnęłam. Mrugnęłam kilka razy, gdy zdałam sobie sprawę, że Sama nie ma w namiocie. Najpierw pomyślałam, że to niemożliwe i zaśmiałam się, myśląc, że Sam robi sobie żarty. Jednak chwilę później zaczęłam się martwic. Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Zastąpiło go zmartwienie. Szybko wstałam z łóżka i rozejrzałam się po namiocie. Faktycznie, nigdzie go nie było. Mój puls zwariował, a oddech przyspieszył. Gdzie on się podziewał? A jeśli... Nie to niemożliwe... Jeśli coś mu się stało...?

     NIE! Sam jest najodważniejszym człowiekiem na świecie. Nie da się tak łatwo.

     Wtedy właśnie do namiotu wszedł nie kto inny tylko... Sam.

     Moje odczucia w tamtej chwili były skrajnie różne. Miałam ochotę podejść do niego i go pocałować, ale chciałam też mocno uderzyć go w twarz. Wiem, że mówię to codziennie, ale ja przez niego zwariuję.

      Sam uśmiechnął się do mnie. Gdy to zrobił czułam ogarniającą mnie irytację i złość.

     - Gdzie ty byłeś do cholery! - ryknęłam mu w twarz. Sam wyglądał na zaskoczonego moją reakcją. Oczywiście... Zawsze to ja byłam ta zła...

     - Emm... Wyszedłem na dwór. - Próbował mnie tak naiwnie nabrać. Przecież na zewnątrz szalała burza śnieżna. Po chwili jednak z mojej twarzy zniknęła pewność siebie. Przecież nawet nie wyszłam z namiotu! Nie zauważyłam nawet, że jest tak cicho. Boże, ale ze mnie idiotka...

     - Aha... - mruknęłam, choć sama nie lubiłam, gdy ktoś tak do mnie mówił. Sam zaśmiał się i przeszedł do "kuchni". Cała wściekłość ze mnie uleciała, zastąpiła ją radość z tego, że Samowi nic się nie stało. Podeszłam do niego i (nie kontrolując do końca tego co robię) mocno przytuliłam Sama, który klęczał przy żarzącym się popiele. On, nie spodziewając się niczego, szeroko otworzył oczy i prawie się przewrócił. Oboje zaśmialiśmy się głośno. Sam pocałował moją prawą rękę. Ten gest wobec kobiety już dawno został zapomniany, a był on znakiem szacunku. Wzruszyło mnie to. Sam, nie dość, że odważny, zdeterminowany i przystojny, to jeszcze... Romantyczny.

     - Kocham cię - szepnął Sam. Szeroko się uśmiechnęłam. Zawsze wiedział, co i kiedy powiedzieć.

     - Ja ciebie też - odparłam.

     I wtedy znów się zaczęło. Nieprzyjemny ból który kumulował się w znamieniu. Może powinnam się już przyzwyczaić? Pff... Do żadnego bólu nie można się przyzwyczaić.

     Tym razem jednak nie miałam żadnej wizji. Ten przeszywający ból był jakby ostrzeżeniem. Przez mój umysł przemknęło zdanie, które z pewnością, wypowiedziała Jessie. "Śpiesz się", szumiało mi w głowie. Cholerna prababcia, myślałam. Nienawidziłam jej z całego serca...

     Gdzie niby miałam się śpieszyć? I tak mamy jeszcze do przebycia jakieś sto kilometrów. Może nawet więcej. Nie miałam pojęcia ile dokładnie.

     - Co się stało? - Sam wyrwał mnie z zamyślenia. Przez chwilę nic nie odpowiedziałam, ale potem potrząsnęłam głową i spojrzałam na Sama. Patrzył na mnie zatroskany. Miałam jednak wrażenie, że przyzwyczaił się już do tego, że czasem odpływam.

     - Wszystko w porządku - odpowiedziałam. Sama nie wiedziałam czy to rzeczywiście była prawda. Raczej zgrabne kłamstewko.

     Razem zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy przed siebie. Taka sytuacja zaczęła stawać się monotonna, przynajmniej dla mnie. Śniadanie, składanie namiotu, zaklęcie, marsz, sen. Śniadanie, składanie namiotu, zaklęcie, marsz, sen. I tak w kółko. Czasem pomiędzy tymi rzeczami, wkradał się pocałunek.

     Byłam ciekawa czy Sam czuje to samo? Czy też ma wrażenie, że to co było wcześniej, było odległe. Dziwne... Pewnie jeszcze dwa tygodnie temu nie wierzyłam w czary... Teraz gdy tak o tym myślę... Mam wrażenie, że tamto życie wśród "Zapominajek", było rajem, w porównaniu do tej chorej sytuacji.

     - Sam...? Czy... Nie masz takiego wrażenia, że...

     - ... że nie tak wcale dawna przeszłość, wydaje się tak odległa? Tak, też o tym myślałem. - Zaskoczył mnie. Pozytywnie. Czasem chciałabym czytać w jego myślach. Ale nawet gdybym pragnęła tego najmocniej w świecie, nie udałoby mi się to.

     Cóż... To tylko moje wymysły.

    Tego dnia przeszliśmy zaledwie kilka kilometrów. Opóźniła nas burza śnieżna, ale mimo wszystko i tak pokonaliśmy już imponującą odległość.

     Gdy leżałam w łóżku, wpatrując się we wnętrze namiotu, w mojej głowie pojawiło się pytanie. Tak absurdalne, że musiało paść.

     - Sam...? - spytałam, ze znanym zakręceniem na końcu. Sam spojrzał na mnie. - Dla... Dlaczego ze mną poszedłeś? To znaczy... Czemu wybrałeś się ze mną na tak niebezpieczną... Przygodę? Ha! - zaśmiałam się teatralnie. - Chyba źle dobrałam słowa. To nie przygoda, tylko koszmar na jawie - zakończyłam lekko przygaszona. Sam przysunął się do mnie i przytulił mnie do piersi.

     - Sama sobie odpowiedziałaś. - Nie zrozumiałam o co mu chodzi więc spojrzałam na niego pytająco. Ten pocałował mnie delikatnie w czubek głowy, a ja zamknęłam oczy delektując się tym gestem. - Nie puściłbym cię samej. Nawet gdybym cię nie kochał, to poszedłbym z tobą. Wyobraź więc sobie, co muszę czuć, kochając cię tak mocno. - Gdy to powiedział, miałam w oczach szczere łzy wzruszenia. Za każdym razem, kiedy mówił, że mnie kocha, wciąż nie mogłam w to uwierzyć.

     Nie odezwałam się więcej. Sam również milczał. Nie musieliśmy się wtedy całować, czy robić cokolwiek innego, by udowadniać sobie miłość. Milczenie było wtedy dużo bardziej podniecające, niż jakikolwiek pocałunek.

     Usnęliśmy przytuleni do siebie.

     Nie wiedziałam tylko, że król Amon odwiedził nas podczas snu. Nie widziałam jego szyderczego uśmiechu. Nie widziałam też, jak wychodził.

     Ale czułam chłód na karku.

     _____________________________

     I jest! Z lekkim opóźnieniem w prawdzie, ale jest :D Krótki, ale jak tak patrzę, to stwierdzam, że im dalej tym rozdziały są dłuższe ;)

     Pozostaje mi tylko prosić o komentarze i udostępnianie bloga :D

     I dziękuję wam z całego serducha za tyle wyświetleń! Już prawie 2000 *0* Najlepsi <3

     Może z okazji 2000 wejść wstawię jakiegoś śmiechowego posta o sobie? Co wy na to? Chcecie mnie trochę poznac? :)

piątek, 27 grudnia 2013

Nie płaczcie xD

Wybaczcie za opóźnienie. Moja wina, że nie wstawiłam nic w Wigilię. I w ogóle nawet wam życzeń nie złożyłam :c Sorki.

Mam nadzieję, że święta się wam udały, a prezenty spodobały (no i, że było w nich coś igrzyskowego :D)

Tak czy siak, odświeżcie sobie, co było w poprzednim rozdziale, bo jutro wstawiam rozdział 17ty. No i od teraz będzie trochę goręcej w stosunkach Sama i Avri, więc myślę, że "fani" SAVRI (takie połączenie *0*), będą zadowoleni :D

Pozostaje mi na razie życzyć wam udanego sylwestra i jutro GORĄCO zapraszam na bloga <3


PS: Na zdjęciu Sam Claflin (Finnick w filmie Igrzyska Śmierci: W Pierścieniu Ognia) przebrany za zebrę <3
Zakochałam się w nim na nowo *3*

I gorące POZDROWIENIA dla grupy "Polscy Igrzyskomaniacy" <3

sobota, 21 grudnia 2013

Rozdział 16

     ROZDZIAŁ 16

     Obudziła mnie fala zimna, przeszywająca moje ciało. Leżałam naga w poskręcanej pościeli. Gdy chłód, znów wtargnął do mego ciała, zatrząsałam się i przykryłam kołdrą, do samego nosa. Zdziwiłam się, że Sama nie było obok. Kiedy przypomniały mi się wydarzenia z ostatniej nocy, zawirowało mi w głowie. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. Przez moje ciało, przeszedł, znany mi już, strumień ciepła.

     Usłyszałam trzask. Gwałtownie odwróciłam wzrok w stronę źródła dźwięku. W najdalszej części namiotu, zobaczyłam Sama, który pochylał się nad ogniem. Jak widać dopiero go rozpalał. Owinęłam się kołdrą i podeszłam do niego. On nie spojrzał na mnie. Zdziwiłam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam na jego twarzy smutek. Ten chłopak zawsze pozostanie dla mnie zagadką.

     - Co się stało? - spytałam z troską w głosie. Sam drgnął słysząc mój głos, ale ciągle na mnie nie patrzył. Grzebał w ogniu. To było wkurzające. Po chwili sterczenia przed nim jak kołek, Sam podniósł się. Uczyniłam to samo. On spuścił wzrok, a ja zastanawiałam się, co zrobiłam nie tak? Pogładziłam jego policzek. Nawet nie zareagował. Odsunął się ode mnie i usiadł na brzegu łóżka. Nic nie rozumiałam. Sam chwycił moje ręce w swoje i gestem wskazał mi, żebym usiadła. Zrobiłam to, nie odrywając od niego wzroku.

     - To nie powinno się stać - szepnął Sam. Nie rozumiałam, o co chodzi? Patrzyłam na niego zdziwiona, lecz on najwidoczniej, nie miał zamiaru powiedzieć mi nic więcej. Wtedy mnie olśniło. Chodziło mu o wczoraj. O ostatni wieczór. Ale... Co ma na myśli mówiąc, że to nie powinno się stać? Miał wyrzuty sumienia? To chyba jakiś żart. Chory żart.

     - Czemu tak mówisz? - zapytałam, już lekko poirytowana. Sam w końcu spojrzał mi w oczy. Tak jak się spodziewałam, ujrzałam w nich smutek i wyrzuty sumienia.

     - Pomyślałaś w ogóle o konsekwencjach? Co jeśli zajdziesz w ciąże? Nie mógł bym sobie tego wybaczyć... - Achh... więc o to mu chodziło. Miałam ochotę wylać na niego kubeł zimnej wody! Ciąża? To chyba żart. Za dużo tych żartów, jak na tak wczesną porę.

     - Wiesz... Ciąża, to ostatnia rzecz o której mogłabym pomyśleć i możesz mi wierzyć, że nie będzie żadnego dziecka. - Próbowałam go przekonać. On jakby puścił moje słowa mimo uszu.

     - Avri... Nie chcę wydać dziecka na taki świat... I to w takiej chwili... - szeptał. Przewróciłam oczami. Miałam dość gadania o... Uhh... Nawet nie przechodziło mi to przez myśl.

     - Żadnego. Dziecka. Nie. Będzie. - powiedziałam, dokładnie akcentując każde słowo. Sam prawie niezauważalnie się uśmiechnął. A potem mnie przytulił. Dziwny gest po takiej rozmowie, ale mimo wszystko, bardzo przyjemny. Jednak po chwili odsunął się ode mnie i chrząknął, jakby zmieszany.

     - Wiesz... Yyy... Może... Emm... Ubierz się. - Miałam ochotę zaśmiać mu się w twarz. Powiedział to i się zarumienił. Wyglądało to naprawdę przeuroczo. Wstałam z łóżka, pozbierałam swoje rzeczy z podłogi i ubrałam się, stojąc tyłem do Sama. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam to, że mi się przygląda. Uśmiechnęłam się.

     - Nie patrz tak, bo ktoś może wydłubać ci oczy - odparłam. Podziałało. Kątem oka zobaczyłam, że Sam odwraca wzrok. To było... Zabawne. Dziwne... Mimo, że jestem tu gdzie jestem, ciągle pamiętam, jak się uśmiechać.

     Na śniadanie znów zjedliśmy mięso. Może to głupie, że ciągle je jemy, ale ono za kilka dni się zepsuje, a w tych czasach, każdy kawałek mięsa, był wart tyle co złoto. Już mało go zostało... Myślę, że starczy nam na dwa dni. Mieliśmy jeszcze dużo chleba, wodę, kilka jabłek, sucharki, sucharki i jeszcze raz sucharki. Nie były specjalnie smaczne, ale po kontakcie z wodą, dobrze wypełniały żołądek na długie godziny.

     Po śniadaniu Sam złożył namiot, a ja patrzyłam przed siebie. Dziś nie padał śnieg, lecz niebo było pokryte chmurami. Śnieg oślepiał mnie blaskiem, aż musiałam przymrużyć oczy. Sam dotknął mojego ramienia z bladym uśmiechem na twarzy. Wiedziałam, że nasza dzisiejsza rozmowa nie dawała mu spokoju.

     - Gotowa? - spytał. Przytaknęłam i chwyciłam go za rękę.

     - Risso Gone. - Odparłam.

     Szliśmy przed siebie w milczeniu, patrząc na pomnik króla Amona, który był już niedaleko. Jutro powinniśmy tam dotrzeć. Im bardziej zbliżaliśmy się do pałacu, tym większych dostawałam dreszczy gdy o tym myślałam. Wiedziałam jednak, że na prawdę nie mogę się teraz poddać. Nie chodziło o Jessie. Ją miałam głęboko gdzieś. Chciałam to zrobić, bo Sam we mnie wierzył. Chciałam mieć to już za sobą. Pragnęłam wrócić jak najszybciej do domu i leżeć w objęciach Sama do ostatniej chwili mojego życia. Myśląc o tym uśmiechnęłam się. Sam to zauważył, bo spojrzał na mnie.

     - Co cię śmieszy? - zapytał. Właściwie sama nie wiedziałam. Może po prostu wyobrażałam sobie coś, co było nierealne? A może i było realne, tylko długo będę musiała na to czekać?

     - Sama nie wiem - odpowiedziałam. Sam uśmiechnął się. To był jego pierwszy szczery uśmiech dzisiejszego dnia. Westchnęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale Sam mnie uprzedził.

     - Przepraszam... - szepnął trochę niepewnie. Zmarszczyłam brwi.

     - Za co mnie przepraszasz? - Zdziwiłam się. Na prawdę nie wiedziałam.

     - Za to co się zdarzyło dzisiaj rano i... Wczoraj. - Miałam ochotę uderzyć go w głowę ciężkim przedmiotem. Chciałam rzucić na niego zaklęcie, by sprawdzić czy na prawdę żałuje tego co się stało, ale uświadomiłam sobie... Że nie mogę. Sam był moją tarczą. Po raz pierwszy odczułam złość z tego powodu. Głośno westchnęłam i przystanęłam.

     - Sam... Wczorajszy wieczór był najcudowniejszy w moim życiu. Nie rozumiem czemu przepraszasz... Nie... Nie było ci ze mną dobrze? - Ostatnie słowa wypowiedziałam jakbym miała coś w gardle. Może to co się stało było pomyłką. Może on nie był gotowy, a ja go sprowokowałam...? Tak... Oczywiście, to znów ja zraniłam Sama.

     On jednak zamiast potwierdzić moje przypuszczenia spojrzał mi w oczy i bardzo delikatnie mnie pocałował. Nie było w tym pocałunku pożądania, tak jak wczoraj. Był to rozkoszny pocałunek, mówiący więcej niż jakiekolwiek wypowiedziane słowa. Odsunął się ode mnie. Czy to możliwe, że wyglądał na... Rozbawionego. Echh... Co ja z nim mam...

     - Ostatnia noc - zaczął. - To najlepsze co mi się przytrafiło. Nigdy niczego podobnego nie doświadczyłem. Avri, zapewniam cię, że kocham cię najbardziej na świecie, a po tym co się wczoraj stało, zatraciłem się w uczuciu do ciebie jeszcze bardziej. Tylko... Boję się...

     - Nie będzie żadnego dziecka. - Uprzedziłam go. Po tym co powiedział, jeszcze bardziej upewniłam się w tym. Wow... On to umie dopasować słowa...

     - Dobrze... - szepnął, ale wiedziałam, że nie zapomni. - Kocham cię. - Dodał, a mi zmiękły kolana. Te dwa słowa działały na mnie bardziej niż jakiekolwiek inne.

     - Ja też cię kocham. - odparłam. Sam pocałował mnie w czoło i ruszył przed siebie. Byłam o krok za nim.

     Jak to możliwe, że w ogóle pomyślał o dziecku? Hmm... A może ja też powinnam...

     ___________________________

     Coraz mniej was u mnie :c Szkoda... ale cieszę się, że kilka osób zawsze czyta nowe rozdziały i komentuję. Stałych bywalców proszę tradycyjnie o komentarze i jeśli możecie - o udostępnianie. Na facebooku, twitterze, asku albo swoich własnych blogach. Rozdział był nudny wiem, ale to chyba jeden z niewielu :P
     Następny rozdział dodam w Wigilię i złoże wam życzenia ;D

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział 15

     ROZDZIAŁ 15

     Nie wytrzymałam. Targnęły mną mdłości. Zwymiotowałam Samowi na buty, on jednak pozostał nie wzruszony. Patrzył na ciała leżące na śniegu. Kobiety i mężczyźni umarli, skąpani w swojej własnej krwi. Niektórym podcięto gardło, innych zastrzelono, kilka ciał natomiast miało wnętrzności wyprute na wierzch. Czułam, że za chwilę znowu zwymiotuję.

     Sam patrzył na to z niesamowitym spokojem. Podziwiałam go za to. Jego twarz miała kamienny wyraz. Dotknęłam ręką jego ramienia. On mocno chwycił moją rękę, jednak nie spojrzał na mnie.

     - Kto mógł to zrobić? - spytałam, choć dobrze znałam odpowiedź.

     - Oboje dobrze wiemy, że to strażnicy - odpowiedział. Tak, to prawda. Byłam pewna, że to strażnicy króla. Okrutni i nie znający litości. Pilnowali porządku tylko w najbiedniejszej dzielnicy. W centrum, u "Zapominajek" i w najbogatszej dzielnicy był tylko jeden, główny, strażnik, który zwykle nie robił zbyt wiele. Najczęściej siedział w swoim biurze i pił alkohol. Albo po prostu spał.

     Sam krążył wokół ciał. Zamykał oczy zmarłym. Oczywiście tylko tym którzy te oczy jeszcze mieli. Byłam wściekła, smutna i zmęczona. Nie wiem które uczucie bardziej we mnie dominowało. Miałam ochotę wypruć flaki tym bydlakom, którzy to zrobili. Szybko jednak odepchnęłam tę myśl. Działali w końcu z rozkazu Amona.

     Odwróciłam wzrok, by nie patrzeć więcej na zmasakrowane ciała. Po kilku minutach Sam podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego ramienia. Musiałam coś przyznać mojej prababci. Bez Sama, nie dałabym sobie rady.

     - Wszystko dobrze? - zapytał. Zaprzeczyłam. Nic już nie było w porządku. Amon zabijał niewinnych ludzi. Pytanie brzmiało, po co?

     Sam chwycił mnie za rękę i poprowadził za sobą. Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę tego co tu zobaczyłam. W duchu odmówiłam modlitwę za zmarłych, chociaż właściwsze słowo brzmi, zamordowanych ze szczególnym okrucieństwem. Uświadomiłam sobie jednak, że ja też mogę się tym stać. Mordercą bez uczuć. Fakt, miałam zabić człowieka, który już zabił niesamowicie wiele osób i miał na sumieniu wiele grzechów, ale prawda jest taka, że nikt, nawet najbardziej paskudny człowiek na świecie, nie zasługuje na śmierć.

      Wtedy znów 'to' się stało. Moje znamię zaczęło mnie znów bolec. To było potworne. Jeszcze nigdy, aż tak mnie nie bolało. Sam wyczuł, że coś się dzieję gdy głośno krzyknęłam i upadłam twarzą w śnieg. Mimo, że nie widziałam jego twarzy czułam, że jest przerażony. Po kilku minutach, chorego bólu, pojawiła się Jessie. Wyglądała na wściekłą. Uklęknęłam na śniegu, nie zważając na chłód. Jessie patrzyła na mnie z wyższością.

     - Nie możesz się teraz wycofać! - warknęła. Przestraszyłam się. Nigdy jeszcze nie słyszałam tak brutalnie wypowiedzianych słów.

     - Nie powiedziałam, że mam zamiar się wycofać. Po prostu nie chcę być mordercą - oznajmiłam. Chyba jej nie przekonałam, bo wciąż patrzyła na mnie jak na nic nie znaczącego robaka.

     - Mordercą, tak? W takim razie kim jest Amon?! On musi być szatanem w porównaniu do ciebie! Tej która nigdy jeszcze nikogo nie zabiła! - krzyczała. Wściekłam się.

     - Zamknij się! - Teraz to ja warknęłam. Jessie spojrzała na mnie zaskoczona. - Nikogo nie prosiłam, o tą moc. Mam głęboko gdzieś czego chcesz ty! Będę robić co mi się podoba! Przy okazji, nie zapominaj, że to ja muszę sprzątać po tobie! - Zgasiłam ją. Prababcia wciąż patrzyła na mnie z góry, ale w jej oczach ujrzałam rozczarowanie. Nie obchodziło mnie to. Jessie przytaknęła, jakby sama do siebie i... Zniknęła.

     Patrzyłam teraz w padający z nieba śnieg.

     Ocknęłam się dopiero, gdy Sam wypowiedział moje imię. Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam mu w oczy. Był wystraszony, a zresztą... Ja też.

     - Avri, nie możesz teraz zrezygnować. - Słucham? Co on powiedział? Słyszał o czym rozmawiam z Jessie? Miałam w głowie tyle pytań, ale najgłupsze cisnęło mi się na usta.

     - Bo co? - warknęłam. Sama poruszył ton mojego głosu. Cofnął się delikatnie. Nie czułam się wtedy źle z tym co powiedziałam. Byłam wściekła na cały świat!

     - Nie wiem... - szepnął Sam. - Ale wiem, że Amon nie cofnie się przed niczym. On chce dotrzeć do ciebie Avri, bo wie, że ty jedyna możesz go pokonać - wyjaśnił. To co powiedział mną wstrząsnęło. Jakbym dostała w głowę czymś ciężkim. Cholera, przecież on miał rację. Jessie też miała rację, ale tylko Samowi mogłam ją przyznać. Spuściłam wzrok. Cała złość ze mnie uleciała. Miałam ochotę tylko przytulic się do Sama, ale nie mogłam jeszcze tego zrobić.

      - Sam... - zaczęłam cicho. - Wybacz mi... - Niemal niedosłyszalnie odparłam. Sam uśmiechnął się. Nawet w tych najgorszych chwilach, potrafił się uśmiechnąć... Nic nie powiedział. Pomógł mi wstać i razem ruszyliśmy dalej. Nawet nie poprosił, żebym użyła zaklęcia. Wiedział, że jestem za słaba. Ależ on był kochany...

     Gdy oddaliliśmy się od ciał dostatecznie daleko, Sam rozłożył namiot. Nie byłam zmęczona, ale marzyłam o ciepłym jedzeniu i kołdrze. Sam, po rozpaleniu ognia, zrobił mi herbatę i usmażył odrobinę mięsa. Do tego zjadłam dwa kawałki chleba. Sam natomiast zadowolił się jedynie chlebem. Było mi głupio, że sama jem mięso, ale gdy chciałam dać Samowi kawałek, ten mruknął tylko ciche "jedz". Nie miałam zamiaru się z nim kłócić, bo wiedziałam, że przegram.

     Kiedy się nasyciłam, wciąż nie miałam ochoty spać. Sam położył się obok mnie. Patrzył mi w oczy, a ja czułam, że się rumienię. Dziwne... Po tym wszystkim co się stało, ciągle byłam zdziwiona tą sytuacją. Nie mówiłam oczywiście, że mi się nie podoba.

     Sam przejechał dłonią po moich włosach. Zamknęłam oczy delektując się jego dotykiem. Każde muśnięcie mojej skóry, wywoływało w moim ciele ogień. Najpierw taki, który dopiero próbował się rozpalić, a potem taki, który pochłania lasy.

     Kiedy, dotknął mojej ręki, otworzyłam oczy. Przez chwilę widziałam tylko rozmazany świat, ale zaraz potem, zobaczyłam niebo. Zrozumiałam, że to były oczy Sama. Roześmiane i patrzące na mnie.

     Płonęłam od środka. Moje usta były niepoprawnie gorące i głodne jego ust. Nie mogłam wytrzymać, ale mimo iż chciałam go pocałować, on był szybszy. Nachylił się do moich ust, niczym wygłodniały lew na swoją ofiarę. Zaczął powoli, tak, by podgrzać atmosferę, ale ja już tego nie potrzebowałam. Dwukrotnie przyśpieszyłam tempo, zaskakując siebie i Sama. Usiadłam na nim okrakiem, a on, bez cienia krępacji, zaczął błądzić rękoma po moim ciele. Najpierw zajął się moją talią, ale gdy chciał zejść niżej zawahał się. Nie zwróciłam na to uwagi, dopóki nie przerwał pocałunku. Mimo, że przerwał, płomień w moim ciele nie zgasł. Przeciwnie. Chciałam więcej.

     - Avri, ja... - szepnął Sam. Wiedziałam, że ma wątpliwości. Ja nie miałam. Pragnęłam tylko jednej rzeczy. Mieć Sama najbliżej jak się da. Widząc, że Sam chce znów coś powiedzieć, zakryłam mu usta palcem. On spojrzał na mnie. Jego wzrok był przepełniony zdziwieniem, pożądaniem i wahaniem.

     Miałam dość Sama, który chciał być święty. Wiedziałam, że Sam pragnie mnie tak bardzo jak ja jego. Może nawet bardziej. Chciałam, żebyśmy oboje tego chcieli, więc spytałam.

     - Sam... - mruknęłam. Sam pocałował mnie gwałtownie. Wywołało to u mnie dreszcze. Sam przewrócił mnie na plecy. Teraz on był na górze. W tamtej chwili, nie musiałam prosić, żeby cokolwiek powiedział. Jego wzrok, mówił mi wszystko.

     Reszty dopełniły nasze ciała.

     To była najcudowniejsza chwila mojego życia.

     ____________________________________
  
     Słuchajcie rozdział jest mocny i jest jednym z moich ulubionych, ale mam strasznego doła więc nie mam siły się cieszyc...
     Proszę o komentarze, może one poprawią mi odrobine humor... :/

sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 14

     ROZDZIAŁ 14
     Wspomniałam co Sam znalazł na strychu nim wyruszyliśmy? To było coś w rodzaju czapki niewidki, tyle, że nie była to czapka, tylko... namiot. Na nasze szczęście.

     Utrzymywanie mnie i Sama w stanie niewidzialności, nie było łatwe. Było to wyczerpujące i nurzące. Po dwóch godzinach i kilku przebytych kilometrach, miałam dość. Zakręciło mi się w głowie i upadłam na kolana. Zaklęcie przestało działać. Sam uklęknął przy mnie i objął mnie ramieniem. Niczego nie mówił. Wiedział, że jestem wyczerpana. Rozłożył namiot i wniósł mnie do niego. Namiot był duży. Było nawet miejsce na małą kuchnię, zadziwiające było też to, że był niewidzialny. Magia potrafi wszystko. Rozmyślając o tym, nie zauważyłam, kiedy zasnęłam.

     Obudziłam się wieczorem. Na dworze szalała wichura. Rozpętała się prawdziwa zima. Moje usta i nos były bardzo zimne. Ciało miałam przykryte grubym kocem. To pewnie Sam. Właśnie! Gdzie jest Sam? Odwróciłam się na drugi bok i zobaczyłam go przy prowizorycznej kuchence. Gotował wodę. Wstałam powoli, a potem podeszłam do niego. Dopiero wtedy zobaczyłam jak cienko jest ubrany. Zdjęłam z siebie koc i chciałam go dać Samowi, on jednak odtrącił moją rękę.

     - Nie jest mi zimno - powiedział. Kłamał. Głos mu drżał, a jego nos wyglądał jak dojrzały burak. Usta natomiast pokryte były delikatną warstwą śniegu.

     - Kłamiesz - stwierdziłam. Sam uśmiechnął się.

     - Nie martw się o mnie. Śpij jeszcze, przenocujemy tu - oznajmił. Mimo jego protestu przykryłam go kocem. Tym razem nie odtrącił mnie.

     Sam zrobił nam gorącą herbatę, a do tego zjedliśmy trochę mięsa. Mieliśmy dużo zapasów, więc o to nie musieliśmy się martwic. Gdy zjedliśmy, znów się położyłam. Sam siedział obok łóżka i patrzył przed siebie. Nie mogłam tak na niego patrzeć. Usiadłam na łóżku.

     - Sam, połóż się obok mnie - poprosiłam. Sam spojrzał na mnie i nic nie powiedział. Po kilku sekundach spoglądania mi w oczy, położył się na łóżku, ciągle na mnie patrząc. Jego oczy były takie... Hipnotyzujące. Patrzyłam w ten błękit, który wyglądał jak wody oceanu. Niesamowite.

     Dotknęłam jego policzka. Był lodowaty. Przestraszyłam się. Sam tylko się uśmiechnął i wziął mnie w ramiona. Przez kilka chwil było mi zimno, a potem oboje się rozgrzaliśmy. Czułam bicie jego serca. To był najlepszy środek usypiający. Po kilku minutach już spałam.

     Rano obudził mnie zapach ognia. Wystraszona, szybko podniosłam się z łóżka. Gdy zobaczyłam Sama rozpalającego ognisko, odetchnęłam z ulgą. Rozluźniłam mięśnie i podeszłam do Sama. Wyglądał lepiej niż wczoraj. Miał zaróżowione policzki, a usta miały ten sam delikatnie czerwony kolor.

     - Dobrze się czujesz? - spytał Sam, ciągle patrząc na ogień.

     - Tak, a ty? - zapytałam. Sam przytaknął. Gdy ogień już się rozpalił, Sam zaczął nad nim 'grillować' mięso. Pociekła mi ślinka, którą zaraz wytarłam. Zaburczało mi w brzuchu. Sam chyba to usłyszał, bo uśmiechnął się.

     Miałam wielki apetyt, ale wiedziałam, że nie mogę jeść szybko. Jadłam długo delektując się każdym kęsem. Kiedy wszystko zostało zjedzone, ubrałam się w najcieplejsze rzeczy jakie miałam. Mimo, że na dworze nie było wichury, padał śnieg. Sam złożył namiot i włożył go do plecaka. Potem spojrzał na mnie.

     - Gotowa? - spytał. Przytaknęłam i chwyciłam Sama za rękę.

     - Risso Gone - powiedziałam.

     Postanowiliśmy nie iść na wprost, prosto do pałacu. Szliśmy na około. Za kilka kilometrów powinniśmy dojść do pól uprawnych. Były one oddalone od 'Zapominajek' o trzydzieści kilometrów. Słyszałam, że pola są bardzo duże i pracuje na nim mnóstwo ludzi. Mam nadzieję, że zimą nikogo nie zmuszają do pracy.

     Patrzyłam na puste ulice. Zero roślin i zwierząt. Jak to wszystko mogło wyginąć? Czemu Amon dopuścił do tego, żeby ludzie nie mieli nawet takiej radości, jak patrzenie na rosnące kwiaty, czy drzewa? To straszne. Zimą rośliny powinny być schowane pod śniegiem i czekać na wiosnę. Jednak gdy odgarnęło się śnieg, spod niego wystawała tylko ziemia i zamarznięte już błoto.

     Pomnik króla Amona, mimo iż był oddalony o ponad pięćdziesiąt kilometrów, widniał na horyzoncie. Był bardzo wysoki. Pomnik miał górować nad krajem. Amon miał o sobie wysokie mniemanie.

     Po godzinie marszu, zaczęłam się zastanawiać. Ile jeszcze kilometrów mamy przejść? Sto, dwieście? Newamon może i było początkiem ruiny, ale na pewno nie było małe. Jak mieliśmy przejść aż tyle?

     - Sam? Jak daleko jest pałac? - spytałam. Sam wiedział o co mi chodzi. Miałam takie przeczucie, że też o tym myślał.

     - Nie mam pojęcia. To co przeszliśmy, to dopiero początek. - Nie miał zamiaru mnie pocieszać. Czułam się, jakby powiedział mi: 'Mamy przed sobą wiele kilometrów. Nie wiem czy damy radę'. To było bardzo wyczuwalne w jego głosie. Wiedziałam jednak, że nie mogę się poddać. Byłam zbyt zdeterminowana, żeby teraz się wycofać. Po za tym... Nie chciałam zawieść Sama. Tak, dokładnie. Nie chodziło, o udowodnienie sobie, jak wielką mocą dysponuję, czy o pokazanie prababci, że to co spaprała, było bardzo łatwe do wykonania. Nie. Tu chodziło o mojego Sama. Chciałam, żeby był ze mnie dumny. Chciałam, żeby mógł mi powiedzieć: "Jesteś najdzielniejszą kobietą na świecie".

     Wtedy zobaczyłam pola uprawne.

     Nikogo tam nie było, na szczęście. Gdy podeszliśmy bliżej zobaczyliśmy przerażający widok. Na śniegu było mnóstwo krwi. Sam zaczął odgarniać śnieg. Pod nim leżało ciało. Wszystkie wnętrzności były na zewnątrz. Myślałam, że zwymiotuję. To wyglądało... Okropnie, ohydnie i odrażająco. Nie mogłam na to patrzeć. Sam przykrył ciało śniegiem i narysował krzyż. Potem wstał.

     - Chodźmy stąd - powiedział. Przytaknęłam. Gdybym się odezwała, na pewno bym zwymiotowała. Dalej szliśmy w milczeniu. Mocno trzymałam Sama za rękę, żeby nie upaść. On odpowiadał na to, równie mocnym uściskiem. Gdy myślałam, że już się uspokoiłam, zobaczyłam coś gorszego niż to jedno ciało.

     Na śniegu leżało co najmniej dwadzieścia osób... Martwych.

     ________________________
 
     Proszę o opinie i komentarze ;)

     Dzięki za ponad 1000 wejść *0* Kocham was <3

niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 13

     ROZDZIAŁ 13
     Kiedy wstałam rano, obok mojego łóżka leżał, pokaźnej wielkości, plecak. Zmarszczyłam brwi. O co mogło chodzić? Wstałam z łóżka i lekko zakręciło mi się w głowie. Nie wiem czy to przez to co wczoraj działo się z Samem, czy tylko dlatego, że się nie wyspałam. Poszłam do kuchni i zastałam tam Sama, który pakował jedzenie do torebek.

     - Co ty wyprawiasz? - spytałam, a Sam podskoczył. Widocznie nie usłyszał moich kroków.

     - Avri... Wiesz, pomyślałem, że skoro mamy wyruszyć w głąb kraju i pozostać niezauważeni, musimy wziąć dużo prowiantu - wyjaśnił.

     - Mamy iść już d z i s i a j? - zdziwiłam się. Sam też wyglądał na zdziwionego.

     - A na co mamy czekać? Najlepiej by było, gdybyśmy wyruszyli już wczoraj, ale nie chciałem, żebyś wędrowała nocą. - Też mi wytłumaczenie. Sam zawsze wiedział najlepiej. Czasem to denerwowało, ale tylko czasem.

     - Nie musisz się o mnie martwić. Jestem już duża. Po za tym, mam różdżkę. - Przekonywałam. Sam jednak pozostawał niewzruszony. Podeszłam do niego i patrzyłam jak pakuje ser.

     - Zawsze będę się o ciebie martwić - szepnął. Uśmiechnęłam się. No tak, cały Sam. W najmniej spodziewanym momencie stawia na bycie romantycznym. Wiedziałam jednak, że to co powiedział w stu procentach było prawdą.

     - Wiem, ale na prawdę nie musisz. Dam sobie ze wszystkim radę - mówiłam z uśmiechem. Sam zwrócił się w moją stronę. Przejechał dłonią po moich włosach, a potem spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się.


     - Czym sobie na ciebie zasłużyłem? - powiedział. Skąd on brał takie romantyczne teksty? Chociaż może znikąd ich nie brał. Może po prostu to czuł. Sam w żadnym stopniu nie był fałszywy. Zawsze w pełni był sobą. Głównie dlatego, tak bardzo go polubiłam. Pokochałam.

     - Mogłabym powiedzieć to samo - mruknęłam mu do ucha. Uśmiechnął się.

     - Spakujesz się sama czy mam ci pomóc? - Zepsuł cały nastrój. Zrobiłam złą minę. Sam jakby jej nie zauważył, czekał na odpowiedź. Westchnęłam.

     - Dam sobie radę - odparłam.

     - Bardzo się z tego cieszę. - Śmiał mi się w twarz. Uhh... Ale on potrafił być wkurzający.

     - Mhm. - Nie chciało mi się nic mówić. Wtedy Sam wziął moją twarz w dłonie, więc przymusem musiałam mu spojrzeć w oczy. Zabawnie to musiało wyglądać.

     - Kocham cię - szepnął. Gdy to powiedział, cała moja złość ulotniła się w mgnieniu oka. Rozluźniłam spięte mięśnie i uśmiechnęłam się do Sama.

     - Ja też cię kocham - wyznałam i delikatnie musnęłam jego wargi. On uradowany szybko odpowiedział na pocałunek. Potem poszłam do pokoju z zapakowanym jedzeniem i zaczęłam wkładać je do plecaka. Była w nim już woda i najcieplejsze ubrania ze strychu. Wyjrzałam przez okno, padał śnieg. Skrzywiłam się. Nie lubię zimy. Jest ciemno i zimno.

     Kiedy spakowałam jedzenie dotarło do mnie kilka faktów.

     Pierwszy: Musiałam znaleźć i zabić Króla Amona, jednego z najpotężniejszych czarodziei na świecie.

     Drugi: Nim wyruszymy, muszę się pożegnać z Alice, której prawdopodobnie już nigdy nie zobaczę.

     Trzeci: Mimo, iż wiem, że poniosę tego konsekwencje jestem bezpamiętnie zakochana w Samie, choć dobrze wiem, że nie powinnam.

     Czwarty: Jeżeli cokolwiek stanie się Samowi z mojej winy, nie wybaczę sobie tego, bo dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że nie mogę bez niego żyć.

     Piąty: Wiem, że Amon ma coś wspólnego ze śmiercią mojego ojca. Jeżeli to prawda, bez wahania rzucę odpowiednie zaklęcie, by pomścić tatę.

     I ostatni: Nie wiem czy mam dość mocy, żeby pokonać Amona. Sama moja determinacja, nie wystarczy.

     Sam stał w drzwiach uważnie mi się przyglądając. Miał na ramieniu plecak, a przez drugie zwisała jego kurtka. Spojrzałam na niego i blado się uśmiechnęłam. Sam podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

     - Wszystko będzie dobrze. Nic ci nie będzie. - odparł. Ale, żeby tu chodziło o mnie...

     - Nie boję się o siebie. Zrobię tyle na ile mnie stać - wyznałam. Sam zmarszczył brwi.

     - To o co chodzi? - zdziwił się. Przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. Nie chciałam go udusić. Chciałam mieć go blisko siebie.

     - Boję się o ciebie - szepnęłam. Co za ironia. Przed chwilą on mi mówił, że się o mnie martwi, a teraz mówię to ja. Zgrany z nas duet.

     - Nie martw się. Jestem już dorosły i silny. Po za tym mam o co walczyć. - Nie wiedziałam o co dokładnie chodzi więc spojrzałam na niego pytająco.

     - Masz? - Powiedziałam jakbym połknęła gwizdek. Sam pocałował moje czoło.

     - Zdecydowanie. Chcę walczyć o ciebie. Teraz jesteś moją jedyną rodziną. Nie pozwolę nikomu zrobić ci krzywdy. - Mogłabym powiedzieć dokładnie to samo. Myślę o tym po raz setny, ale to prawda. Został mi tylko Sam. Moi rodzice są w sercu, ale nie mogę się do nich przytulic, czy powiedzieć, że ich kocham. Natomiast Sam był tu przy mnie i kochał mnie całym sercem, tak jak ja jego.

     - Dziękuję - szepnęłam. - Sam?

     - Hmm? - mruknął.

     - Czy możemy się pożegnać z Alice? - spytałam. Sam zmarszczył brwi.

     - Myślę... że tak. Tylko nie bądźmy tam zbyt długo, dobrze?

     - Jasne. - Cieszyłam się, że zobaczę się z Alice. Ile już jej nie widziałam? Dwa, trzy miesiące? Nie ważne, zaraz się z nią zobaczę. Ale... Nie mogę jej przecież o wszystkim powiedzieć, a pewnie spyta dokąd idziemy. A gdybym powiedziała, że idę z wizytą do mojego wuja który mieszka w bogatej dzielnicy? Nie, to głupie. Najlepiej będzie jeśli niczego jej nie powiem. Szliśmy przez ulicę i rozglądaliśmy się, oglądając ponure widoki.

     Alice mieszkała po drugiej stronie dzielnicy, obok spalonej części 'Zapominajek'. Gdy wybuchł pożar, miałam osiem lat, ale nie zagrażał nam. Mimo tych zapewnień, bałam się, że ogień dotrze do mojego domu i pochłonie wszystko wraz ze mną. Ugaszanie pożaru trwało kilka dni. Gdy zgaszono ogień zaczęto liczyć straty. Zginęło wiele osób, a kilkanaście zostało bez dachu nad głową. Był to dla nich ciężki rok.

     Kiedy dotarliśmy do domu Alice, Sam zapukał do drzwi. Otworzyła je Alice we własnej osobie. Na nasz widok uśmiechnęła się od ucha do ucha. Potem spojrzała na mnie.

     - Avri Dream. Już myślałam, że cię tu więcej nie zobaczę - powiedziała. Podeszłam do niej i przytuliłam ją.

     - Stęskniłam się - odparłam. Alice zaśmiała się.

     - Ja też. - Odsunęłam się od niej. Alice spojrzała na Sama.

     - Sam, chłopie! Aleś ty wielki! - krzyknęła. Wszyscy zaśmialiśmy się głośno.

     - Trochę mi się urosło - rzekł Sam i podszedł przytulic Alice. Ta była zachwycona. Nie było żadną tajemnicą to, że Sam podoba się Alice. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale szybko zniknęło. Przecież Sam kocha mnie.

     - Miło was widzieć. - Przerwała moje rozmyślanie Alice.

     - Wiesz, przyszliśmy się tylko przywitać i pożegnać. Nie mamy zbyt wiele czasu na pogaduszki. - Nim ja coś powiedziałam, Sam już skończył zdanie. Alice spojrzała na mnie pytająco.

     - Coś się dzieje? - spytała.

     - Nie, po prostu... - zaczęłam. Sam widział, że nie dam rady kłamać.

     - ... jej tata wysłał nas na rynek, a Avri zaproponowała, żebyśmy cię odwiedzili, więc... Jesteśmy. - Sam powiedział to tak pewnie, że nie dało się wyczuć cienia zawahania. Alice rozluźniła się.

     - Rozumiem. W takim razie idźcie już. Do zobaczenia - pożegnała się Alice. Podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.

     - Żegnaj - odparłam, trochę łamliwym głosem. Brzmiało to jakbym miała już nigdy nie wrócić. Bo tak myślałam.

     - Do zobaczenia - powiedział Sam. Gdy Alice zamknęła drzwi, a my byliśmy dość daleko od jej domu, rozpłakałam się. Przystanęłam i schowałam twarz w dłonie. Czułam, że Sam nie wie o co chodzi.

     - Co się stało? - spytał. Miałam ochotę go przytulic. Chciałam wrócić do domu, położyć się w łóżku z Samem i całować go, dopóki nie odpadną mi usta. Ale nie mogłam. Nie mogłam, bo musiałam posprzątać po mojej cholernej prababci.

     - Wiesz... Tamto pożegnanie brzmiało trochę jakbyś miała nigdy już jej nie zobaczyć - przyznał Sam. Uśmiechnęłam się smutno. Wytarłam łzy i spojrzałam Samowi w oczy.

     - A wierzysz, że uda mi się przeżyć? - zapytałam. Sam chwycił moją twarz w dłonie.

     - Uda ci się. Nam się uda. Zobaczysz. - Próbował mnie przekonać. Czułam się trochę lepiej, ale ciągle nie dość dobrze. Moje łzy jednak w niczym tu nie pomogą.

     Trudno! Jeśli mam zginąć, to zginę jako czarownica, nie jako tchórz. Oto ja! Avri Dream, czarownica, która ma pokonać Amona. I mimo, że nie wierzę, iż mi się uda, jestem naładowana pozytywną energią. No i jest przy mnie Sam.

     - Chodźmy - odparłam.

     - Na pewno? - Sam chciał się upewnić. Wyciągnęłam różdżkę i chwyciłam Sama za rękę.

     - Risso Gone! - krzyknęłam, a potem zniknęliśmy.
      ______________________________________________
  
      Mówiłam, że akcja się rozkręci! Od teraz przechodzimy do rzeczy! Dalej będzie już tylko lepiej! Proszę o komentarze i udostępnianie bloga, czytajcie dalej i czekajcie na następne rozdziały :D
    Wasza EverMark <3

     (ROZDZIAŁ DEDYKOWANY NELII PIETRASZEK - wybacz, że odrywam cię od matmy :D)

Rozdział 12

     ROZDZIAŁ 12

     Kilka dni później, ja i Sam, poszliśmy na rynek. Chciałam wziąć świeży chleb i przy okazji coś do niego, a byłoby też cudownie, gdyby znalazło się trochę mięsa. Sam wziął dużo wody. No tak... Ja bym o niej zapomniała. Opowiedziałam Samowi o tym, że ukazała mi się prababcia. Nie był zaskoczony. Chciało mi się śmiać. Odkąd dowiedział się, że jestem czarownicą, chyba nic go już nie ruszy. Chociaż może za wcześnie o tym pomyślałam.

     Pozostała jeszcze jedna kwestia. Mianowicie, Sam był moją tarczą i wsparciem. Nie wiedziałam tylko jak mu to powiedzieć.

     - Sam? Jest jeszcze jedna rzecz - odparłam, gdy Sam już wstawał z łóżka, jednak gdy się odezwałam zamarł w ruchu.

     - To coś złego? - Czułam lekki strach w jego głosie. Uśmiechnęłam się.

     - Zależy... A więc, Jessie powiedziała mi, że jesteś dla mnie czymś w rodzaju tarczy. Jesteś odporny na większość zaklęć. Tylko na jedno, nie - oznajmiłam. Sam spojrzał na mnie zdziwiony.

     - Na które?

     - Daca Brava - wyjaśniłam. Sam zmarszczył brwi. - Zaklęcie wywołujące koszmarne wizje. Ale chcę, żebyś pamiętał, że jeżeli, ktoś zaatakuje cię tym zaklęciem, to ty możesz je przezwyciężyć. Wystarczy, że będziesz pamiętał, że to nie jest na prawdę. - Pocieszałam go.

     - Dobrze, rozumiem, dziwię się tylko jakie wizje mogą się pojawić. Przecież ja się niczego nie boję. - Jakiż on skromny.

     - Wiem, Sam, ale może lepiej będzie jeśli nie będziesz aż tak lekceważył zaklęć. - Mój głos drżał. Bardzo bałam się o Sama, nawet jeśli on uważał, że niczego się nie boi. Sam przejechał dłonią po moich włosach. Ostatnio często to robił.

     - Nie martw się o mnie. To ja muszę cię chronić. - Miał trochę racji. Ale i tak zostanę przy swoim.

     Nie miałam wtedy ochoty na nic. Rano - rynek. Po południu - tłumaczenie się. Wieczorem chcę odpocząć.

     Uświadomiłam sobie, że nie spytałam Jessie o bardzo ważną rzecz. Gdzie jest mój tata? Co się z nim stało? Jak to możliwe, że ciało zniknęło tak szybko? Muszę ją o to spytać przy następnej okazji.

     Gdy położyłam się na łóżku zrozumiałam co się dzieje. Za kilka dni wyruszę w głąb kraju, żeby dotrzeć do pałacu najpotężniejszego czarodzieja i zabić go nim on zabije wszystkich innych. Morderczyni. Tym się stanę. Ale w sumie robię to, bo moja prababcia schrzaniła sprawę. Ona nabrudziła, a ja muszę po niej sprzątać. Irytujące.

     Pozostawała też kwestia tego, czy mam wystarczająco dużo mocy, żeby pokonać Amona? Hmm... W sumie gdybym nie miała, to Jessie nie kazałaby mi wykonać, tak niebezpiecznego zadania, prawda?

     Nie chciało mi się o tym myśleć, ale to było przerażające.

     Wtedy do pokoju wszedł Sam i położył się obok mnie. Jego ręka znalazła miejsce na mojej talii. Uśmiechnęłam się i chwyciłam tę rękę. Patrzyłam jak nasze palce się splatają. To było... Wciągające. Ja patrzyłam na nasze ręce, a on, na mnie. Odwróciłam się w jego stronę. Wolną ręką musnęłam jego policzek. Uśmiechnął się.

     Odkąd wyznaliśmy sobie, że się kochamy, nie okazywaliśmy sobie tego. Relacje między nami przez te lata, były na tyle skomplikowane, że musieliśmy się przyzwyczaić, do takiej sytuacji.

     Sam zbliżył swoje usta do mojej twarzy. Zaczął mnie całować, bardzo delikatnie i powoli. Muskał moje usta, a ja czułam się najszczęśliwsza w świecie. Zrozumiałam, jak bardzo go kocham. Jak bardzo go pragnę i potrzebuję.

     Sam dotknął mojego ramienia, a ja oderwałam się od niego jak poparzona. Syknęłam z bólu. Mimo, że znamię nie bolało mnie tak bardzo jak podczas wizji, to przy dotknięciu, ciągle przeszkadzało. Podciągnęłam rękaw. Moje znamię było czarne, gdy go dotknęłam, najdelikatniej jak mogłam, zmarszczyłam nos. Trochę zabolało. Spojrzałam na Sama. Miał smutną minę.

     - Przepraszam... Nie chciałem... Wybacz, proszę. - Wyglądał trochę jak przestraszony szczeniak. Jak mogłabym się na niego gniewać? Chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam go. Teraz to ja wykonałam pierwszy krok. Tym razem nic nam nie przeszkodziło w pocałunku. Sam wodził rękoma po moim ciele, a ja dyszałam mu w twarz. Całował mnie po szyi i muskał moje uszy. Było cudownie. Miałam ochotę zedrzeć z niego ubranie, ale gdy chciałam ściągnąć jego koszulkę, Sam powstrzymał mnie.

     - Nie dziś - szepnął. Przytaknęłam.

     Miał rację. Zły czas, złe miejsce. Po kilku sekundach patrzenia mi w oczy, uśmiechnął się i znów wpił się w moje usta. Może to głupie, ale choć wiedziałam, co mnie niedługo czeka, czułam się szczęśliwa.

     ____________________________
    
     WIELKIMI KROKAMI ZBLIŻAMY SIĘ DO 1000 WYŚWIETLEŃ *-*
     Już teraz z całego serducha wam dziękuję i mam nadzieję, że kolejny tysiąc przyjdzie równie szybko <3
     Najlepsi jesteście!!!