sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 11

     ROZDZIAŁ 11
     Cały następny dzień poświęciłam nauce. Zaklęć, oczywiście. Znałam już wszystkie.

     Azzo Venta - zaklęcie przywołujące ogień.

     Aqua Venta - nie trudno zgadnąć, że chodzi o wodę.

     Viera Manta - zamienianie człowieka w kamień. Oczywiście nie dosłownie. Chodziło w tym o to, że osoba nie mogła się poruszać, nie wiedziałam tylko na jak długo.

     Risso Gone - zaklęcie czyniące niewidzialnym. Testowałam je już. Nastraszyłam Sama, który o mało się nie zsiusiał ze strachu. Zabawny widok.

     Anima - Trudno wyjaśnić to zaklęcie. Hmm... Może ujmę to inaczej. Każdy czarodziej i czarownica ma swoje zwierzę. Nie jest ono wielkie, ale potrafi zmieniać kształt i używać magii. Moje zwierzę to miniaturowa wersja lwa. Przeczytałam również, że moje zwierzę gotowe jest mnie bornic, nawet za cenę życia. Trochę mnie to zmartwiło, ale i tak nie miałam zamiaru przywoływać mojego lwa, gdy nie będzie to konieczne. Moje zwierzę ma na imię Peter, po moim ojcu. Peter umie mówić. Nie każde magiczne zwierzę to potrafi, ale mi akurat trafił się gadający lew.

     Daca Brava - Ohydne zaklęcie wywołujące koszmarne wizje. Tego nie chciałam testować.

     I to wszystkie zaklęcia. Było ich łącznie jedenaście. Teraz musiałam je opanować, to znaczy na pewno nie chciałam uczyć się zaklęcia uśmiercającego czy wywołującego straszne wizje, ale reszty musiałam nauczyć się na pamięć, a potem wykorzystać je w praktyce.

     Wieczorem wyszłam z domu, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. W przenośni oczywiście. Tutaj, w Newamon, nie było czegoś takiego jak świeże powietrze. Nie było drzew, ani kwiatów. Tata opowiadał mi kiedyś, że bardzo dawno temu, na świecie było kompletnie inaczej. Była roślinność, zwierzęta biegały po łąkach i lasach, a ludzie żyli w ciągłym pośpiechu. Dzieci chodziły do szkoły, dorośli do pracy. Istniało kilka kontynentów, a każdy był ogromny, tysiąc, a może nawet milion razy większy od Newamon. Zastanawiałam się, jakby się nam żyło gdyby przywódcą był ktoś inny niż Amon.

     Wtedy ścięło mnie z nóg. Imię 'Amon' odbijało się szeptem w mojej głowie. Przede mną znów pojawiło się coś, na kształt projekcji. Była tam moja prababcia, która patrzyła na mnie zatroskana. Wyglądała na, góra, dwadzieścia pięć lat. Podniosłam się z błota i zbliżyłam się do mojej prababci. Zmarszczyłam brwi.

     - Jessie? - szepnęłam. Ona przytaknęła.

     - Witaj Avri - przywitała się. Miała bardzo ciepły głos, taki który mówił 'jesteś kimś wyjątkowym', a nie 'jestem czarownicą, podejdź a cię zabiję'.

     - Czemu się pojawiłaś? - spytałam.

     - Chciałam ci wyjaśnić, dlaczego się urodziłaś - odparła. Nie wiedziałam jak wyglądała wtedy moja twarz, ale czułam, że trochę zbladłam.

     - A czy powiesz mi też, z czym mam walczyć?

     - Oczywiście - powiedziała spokojnym głosem. - Jak już zapewne wiesz, kobiety w naszej rodzinie, nie są... Normalne - miałam ochotę się zaśmiać, ale tylko przytaknęłam. - Twoja pierwsza wizja dotyczyła wojny magów na początku osiemnastego wieku. Byłam wtedy dowódcą czarownic - w lewym rogu pojawił się fragment rzeczonej wojny. Tylko, że teraz widziałam wszystko jakby z boku. - Wojna rozpętała się przez maga, który uważał, że moc czarodziejska, należy się tylko i wyłącznie mężczyzną. Czarownice uznały to za absurd. Czarodzieje uznali, że o naszych racjach zdecyduje wojna. Po wielu rozmowach i sporach czarownice zgodziły się. Tamtego dnia, zginęłam z rąk tego samego czarodzieja, który rozpętał to piekło. Nazywał się Noma Clin. Ostatecznie nikt nie wygrał wojny, a każdy poniósł olbrzymie straty. Noma poprzysiągł, że wróci i zniszczy każdą czarownicę, a nawet czarodzieja, który stanie mu na drodze, do chwały i potęgi.

     - Dobrze, ale co to ma wspólnego za mną? - spytałam. Historia Jessie, była na prawdę ciekawa, ale nie byłam cierpliwą osobą.

     - Noma wrócił i to już dawno temu, lecz dopiero teraz odzyskał całą swoją moc - wyjaśniła. Otworzyłam oczy ze zdumienia.

     - Jak to wrócił? Przecież z tego co powiedziałaś wynika, że on może mieć pięćset lat! - krzyknęłam.

     - Noma nie jest nieśmiertelny. Żeby utrzymać się przy życiu i nie starzeć się, wysysa duszę - oznajmiła Jessie. Szeroko otworzyłam buzię. Wysysa duszę? Co za chory człowiek!

     - Ale... Ja nie znam nikogo o tym imieniu. Jak go znajdę? - zapytałam. Jessie pokazała mi jego zdjęcie. Kurczę, skąd ja go znałam?

     - Dziś znany jest pod imieniem Amon Sky. Ale częściej mówi się do niego król Amon. - I wszystko stało się jasne. Czyli jednak te wszystkie plotki, to była prawda! No oczywiście, ktoś pominął fakt, że Amon jest czarodziejem i psycholem w jednym. Wciąż pojawiał się jednak problem.

     - Jak mam się przedostać do jego pałacu, tak, by nikt niczego nie podejrzewał? Czy król wie, że się urodziłam? Co mam zrobić, gdy już dojdę do pałacu? - zalałam ją falą pytań, choć sama nie lubiłam jak ktoś to robi. Tym kimś konkretnie był Sam.

     - Wystarczy, że użyjesz zaklęcia niewidzialności, a jeśli odpowiednio się skupisz, Sam też stanie się niewidzialny. - Chwila, chwila, co ona powiedziała? Sam?

     - Ale jak to? Przecież nie mogę ze sobą zabrać Sama! Mogę go narazić na... na śmierć! On ze mną nie pójdzie - buntowałam się. Jessie pozostawała jednak nie wzruszona.

     - Sam jest dla ciebie czymś w rodzaju tarczy. Jest chroniony, przed działaniem większości zaklęć - wyjaśniła. Jakoś nie byłam zdziwiona. Już wcześniej wiedziałam, że spotkanie Sama, nie było przypadkiem.

     - Większości? Co masz na myśli? Przed którym zaklęciem nie zdoła się obronić? - To było bardzo ważne. Jessie jakby trochę posmutniała. - Przed zaklęciem uśmiercającym, tak?

     - Nie, przed tym jest chroniony, co jest niezwykłe, ale nie poradzi sobie, gdy ktoś rzuci na niego zaklęcie Daca Brava. - Chwilę mi zajęło, nim przypomniałam sobie jakie to zaklęcie. Przeraziłam się.

     - To straszne - szepnęłam.

     - Sam jest silny. Poradzi sobie, mam taką nadzieję - pocieszała mnie. Miałam nadzieję, że ma rację.

     - Odpowiedz na pozostałe pytania - poprosiłam. Jessie przytaknęła.

     - Więc, nie jestem pewna, czy Amon o tobie wie, ale lepiej będzie, jeśli nie będziesz zbytnio chwalić się swoim znamieniem - mówiła.

     - Dlaczego?

     - Po nim cię rozpozna. Czarownice z rodu Dream mają bardzo oryginalne znamiona - to powiedziawszy podciągnęła rękaw swojej koszuli, a moim oczom ukazało się znamię, które było identyczne jak moje.

     - Rozumiem - odparłam. Jessie opuściła rękaw.

     - Cóż, myślę, że domyślasz się, co masz zrobić, gdy znajdziesz się już w pałacu - mruknęła. Oczywiście, że wiedziałam.

     - Mam go zabić, czy tak? - spytałam choć wiedziałam jaką odpowiedź usłyszę.

     - Tak. - Od dziś nienawidzę słowa 'tak'.

     - Nie wiem czy dam radę - szepnęłam. Jessie uśmiechnęła się do mnie.

     - Wierzę w ciebie. Jesteś silna i potężna. Ty jedyna możesz pokonać Amona. Musisz to zrobić, inaczej wkrótce wszyscy zginiecie. - Ależ ona mnie pocieszyła. Westchnęłam.

     - Czyli mam rozumieć, że losy tej marnej resztki świata należą do mnie? Do osiemnastolatki, która przed chwilą znalazła różdżkę? - Śmiałam się sama z siebie. Jessie zaśmiała się i przytaknęła. A potem zniknęła.

     Cudownie.

     Weszłam do domu ze spuszczoną głową. Ja miałabym kogoś zabić? Przerażało mnie to. Mogłam się z kogoś śmiać, może umiałam poniżyć, ale zabić? To coś... Strasznego...

     Musiałam iść do Sama. On pomoże mi odreagować tę całą chorą sytuację. Gdy weszłam do pokoju, Sam leżał na moim łóżku z zamkniętymi oczami, ale wiedziałam, że nie spał. Kiedy usiadłam na łóżku Sam otworzył oczy.

     - Przyznaj się - zaczął przesłuchanie. - Znów miałaś wizję.

     - Tak - przyznałam. Nie powiedziałam jednak nic więcej. Na szczęście Sam zrozumiał, że nie mam ochoty rozmawiać o tym, co się przed chwilą stało. Położyłam się obok niego, a on objął mnie ramieniem. Od razu poczułam się lepiej. Sam na prawdę był moją tarczą. Mimo wszystko jednak, musiałam się postarać, by nic mu się nie stało. Potrzebowałam go. Bardziej niż kogokolwiek innego.

     ________________________________
     Mam nadzieję, że doceniacie to, że staram się wtrącić choć odrobinę poczucia humoru na tego bloga, choć temat przewodni nie jest ani trochę zabawny xD
     KOMENTUJCIE, UDOSTĘPNIAJCIE I CZYTAJCIE DALEJ <3
     Kochani jesteście - mam już ponad 800 wejść *-*

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 10

     ROZDZIAŁ 10
     Prawie całe przed południe spędziliśmy w milczeniu, nie licząc powiedzianego przeze mnie 'dziękuję', gdy Sam pomógł mi znieść ciężkie pudło ze strychu. On tylko skinął głową. Czułam, że go zraniłam. Chciałam go pocieszyć, ale dla mnie było to jednoznaczne z przyznaniem się do uczuć, a tego nie miałam zamiaru robić.

     Po obiedzie dokładnie przejrzałam zaklęcia. Kilka z nich zapadło mi już w pamięć.

     Geogre Malenti - zaklęcie pozwalające wejrzeć w myśli i wspomnienia innych.

     Etto - no oczywiście moja latarka. Okazało się, że żeby ją zgasić, trzeba powiedzieć "Finito". Nawet trochę się rymowało.

     Muklinoso - trudno było wyjaśnić jego sposób działania. Osoba na którą rzucę to zaklęcie najpierw unosi się do góry na kilka metrów, później zostaje pchnięta do tyłu, a na koniec upada. W książce to zaklęcie ma miano obronnego, dla mnie jednak jest to określenie "śmierć na miejscu".

     Daverra Scortum - najgorsze zaklęcie jakie można było wymyślić. Uśmiercające.

     Attack - zaklęcie pozwalające wytrącić komuś różdżkę z ręki.

     Było jeszcze kilka zaklęć, ale wiedziałam, że zdążę się ich nauczyć. Gorsze, że nie wiem ile mam czasu.

     Dowiedziałam się, że nie wypowiadając żadnego zaklęcia mogę strzelić kulą światła. U każdego czarodzieja kolor kuli jest inny. Mój jest niebieski. O kolorze kuli dowiedziałam się, gdy strzeliłam z różdżki w stronę starej szafy na strychu. Myślałam, że gdy tylko kula dotknie szafy, to ona od razu się roztrzaska. Jednak kula działała trochę jak bomba, albo mikrofalówka. Wchodziła do wewnątrz i rozsadzała od środka. Kawałek drewna rozdarł mi bluzkę, ale nie przejmowałam się tym zbytnio.

     Przeczytałam też, że najlepsze czarownice i czarownicy potrafią używać magii bez różdżki. Nie rozumiałam jak to możliwe. Gdy nie miałam różdżki w ręku czułam brak mocy, ale kiedy ją brałam, wiedziałam, że mogę wszystko. Była jednak osoba na tyle potężna, by czarować bez różdżki. A właściwie to dwie osoby. Pierwszą, ku mojej radości była Jessie. Drugą natomiast, był mężczyzna który w pierwszej wizji zabił moją prababcię. Teraz widziałam go wyraźnie. Był bardzo dobrze zbudowany, prawy profil pokrywała blizna, oczy uderzały błękitem, włosy sięgały do ramion, w rękach błyszczały czarne kule. Wyczarować kule bez różdżki jest całkiem łatwo, ale jeśli chodzi o inne zaklęcia... Tu zaczyna się problem.

     Wieczorem leżąc na łóżku bawiłam się różdżką. Ciągle mruczałam 'Etto' - 'Finito', 'Etto' - 'Finito' i tak w kółko. Robiłam to dopóty, dopóki nie przyszedł Sam. Był smutny, a ja wściekła na siebie. Usiadłam na łóżku, ciągle patrząc w jego oczy. Po chwili jednak odwróciłam wzrok. Nie byłam w stanie patrzeć na Sama, gdy był smutny. Ostatnio coraz częściej to oglądałam, a najgorsze było to, że to wszystko moja wina.

     - Sam przestańmy się kłócić - szepnęłam patrząc w podłogę. Sam usiadł naprzeciwko mnie. Materac delikatnie zaszumiał, a moje serce nagle przyśpieszyło. Sam chwycił moje ręce, a ja spojrzałam mu w oczy. Teraz dostrzegłam w nich rozbawienie. Nie rozumiem tego chłopaka.

     - Wiesz... Nie chcę się kłócić. Byłem zły, bo nie odpowiedziałaś na pytanie. To tyle - powiedział. To tyle? T o  t y l e? On chyba żartuje! Czy Sam nie rozumie, że odpowiedź na to pytanie, byłaby też odpowiedzią na pytanie "kochasz mnie"?! Ja chyba zaraz wyjdę z siebie i stanę obok!

     - Żartujesz sobie ze mnie? - spytałam, chociaż może to nie było pytanie tylko ewidentne warknięcie mu w twarz. Jednak po twarzy Sama nie było widać cienia zakłopotania czy lęku. Zobaczyłam uśmiech który zdenerwował mnie jeszcze bardziej.

     - Nie mam powodu, żeby żartować - odparł. Uniosłam brew zdumiona.

     - Achh, tak - prychnęłam. Już nie byłam na siebie zła. Teraz byłam zła na niego. Śmiał mi się w twarz, co nie było zbyt uczciwe z jego strony. Chciał ze mnie wydusić uczucia. Ale chwila... Przecież on w ogóle nie protestował gdy go pocałowałam. Próbował mnie wrobić w miłość, a jemu też się podobało. Kto wie czy nie bardziej niż mnie! Że też ja wcześniej o tym nie pomyślałam.

     - Grasz nie fair! - krzyknęłam. Sam uniósł brwi zdziwiony. - Tak! Dokładnie ty! Ciągle mnie przesłuchujesz, a sam nic nie mówisz - prawie plułam mu w twarz. Podobało mi się to. Wreszcie to ja byłam górą.

     - Ale o co ci chodzi? - spytał niby nie wiedząc. Ale ja już wszystko wiedziałam. Widziałam to w jego oczach, które niby niewinne, patrzyły na mnie tym wszystkim czego on nie umiał powiedzieć.

     - Przyznaj się, Sam. Kochasz się we mnie - powiedziałam i zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Po jakie licho ja to mówiłam? Czekałam tylko aż Sam wyśmieje mi się w twarz. Ale on nic nie zrobił. Patrzył się na mnie uśmiechając się. Bardzo się zdziwiłam. Myślałam, że zacznie na mnie krzyczeć, a tu... A może ja mam rację? Nie wiem czemu, ale ucieszyłam się, choć nie powinnam.

     - Dlaczego nie zaprzeczasz? - zapytałam w końcu. Sam zaśmiał się. Położył się na materacu, chyba najwolniej w swoim życiu i zamknął oczy. Patrzyłam na niego zdziwiona. Usiadłam na brzegu materaca i patrzyłam na roześmianą twarz Sama.

     - Odpowiesz? - mruknęłam z nadzieją. Sam otworzył oczy i spojrzał na mnie.

     - A ty? - Zgasił mnie. Zrozumiałam o co mu chodzi. Odpowiedź za odpowiedź. Bardzo chciałam się dowiedzieć co on do mnie tak na prawdę czuje, ale wtedy sama musiałabym się przyznać. Cóż... Widziałam w książce zaklęcie które cofa w czasie. Jeśli zrobię z siebie idiotkę, mogę się cofnąć i nic nie mówić. Boże... Nie wierzę, że to robię.

     - Zadaj mi to cholerne pytanie - poprosiłam. Zamknęłam oczy, jakby to miało pomóc. Czułam spojrzenie Sama na sobie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Niestety, takiego zaklęcia nie było. Otworzyłam jedno oko. Sam siedział oparty o ścianę. Patrzył się na mnie jakby zobaczył mnie pierwszy raz w życiu. Otworzyłam drugie oko i westchnęłam.

     - Czemu ty tak to przeżywasz? - spytał. Przewróciłam oczami. Dowiedziałby się, gdyby zadał to głupie pytanie.

     Stało się jednak coś dziwniejszego. Sam podszedł do mnie na czworakach, tak, że zetknęliśmy się nosami. Serce mi podskoczyło. Był tak blisko. Ale wiedziałam, że się już nie przysunie. To był test. Bardzo trudny test. Niczego wtedy bardziej nie pragnęłam, niż pocałunku z nim. Przez kilka chwil się powstrzymywałam, ale nie wytrzymałam. Pchnęłam go na materac i mocno przycisnęłam moje usta do jego ust. On chyba też na to czekał, bo jego wargi były bardzo gorące. Nie zaczęło się wolno, jak wtedy. Od razu nasze języki zaczęły się splatać, a usta ruszały się szybciej niż kiedykolwiek podczas rozmów. Bardzo go pragnęłam, ale to czego chciałam nie mogło się wydarzyć w takich okolicznościach. Nie chciałam jednak końca pocałunku. Sam błądził dłońmi przez moje ciało, i robił to odważnie. Gdyby nie jego głupi pomysł, nigdy by się na coś takiego nie odważył. Chciałam mu pokazać, że panuję nad sobą. Odsunęłam się od niego. Chyba nigdy niczego bardziej nie żałowałam niż tego, że się odsunęłam. Zeszłam z Sama i usiadłam na podłodze obok mojego łóżka. Sam oddychał bardzo szybko, zresztą ja też. Po kilku minutach uspokajania oddechu Sam usiadł na materacu po turecku i przyglądał mi się z chytrym uśmieszkiem.

     - Teraz odpowiedz - zażądał. Zaśmiałam się. Po czymś takim jeszcze oczekiwał odpowiedzi. W takim razie dam mu to czego chce. Już się nie bałam. Wiedziałam, że nie będę już dziś musiała używać różdżki. Spojrzałam na niego.

     - Nie zrobiłam tego tylko dlatego, że musiałam - odpowiedziałam.

     - A zrobiłaś to ponieważ... - Ależ on był uparty.

     - ... ponieważ cię kocham - wyznałam w końcu. Sam uśmiechał się szerzej niż kiedykolwiek.

     - Wiesz... Świetnie się składa, bo ja też cię kocham - powiedział.

     - Coś mnie nie przekonałeś - droczyłam się. Od czasu do czasu, też potrzebowałam jakiejś rozrywki, a widok Sama był najzabawniejszy na świecie. Sam podszedł do mnie i pocałował mnie. Tym razem krótko, ale wiedziałam, że zrobił to, bo bardzo tego pragnął.

     - Kocham cię - szepnął.

     - Teraz lepiej - przyznałam. Sam zaśmiał się. Wyglądał trochę, jakby spadł mu kamień z serca. A może tak było?

     Tej nocy spałam wtulona w pierś Sama. Wiedziałam, że złamałam obietnicę daną sobie i że pożałuję tej miłości, ale za bardzo kochałam Sama, żeby zastanawiać się nad konsekwencjami.

     Wreszcie mogłam to otwarcie przyznać. Byłam po uszy zakochana w chłopaku który nazywał się Sam Clifin!

     Chyba mi odbiło.


     ___________________________________________
     Jak już wspominałam - idziemy w miłość. Mam nadzieję, że wątki wam się podobają, a za dwa rozdziały, rozpocznie się prawdziwa akcja...
     Więcej nie zdradzę!
     Dzięki za wejścia, komentarze i ogólną pomoc! <3 Udostępniajcie, czytajcie, komentujcie! Dzięki za wszystko :>
     Kolejny rozdział ukaże się w sobotę!

niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział 9

     ROZDZIAŁ 9
     Sam spojrzał na mnie jak na wariatkę, która właśnie uciekła z psychiatryka. Szeroko otworzył oczy, a jego twarz wyglądała tak jakby mówił "ŻE CO?!".

     - Że co? - Zgadłam. Kompletnie nie chciało mi się tego tłumaczyć. Co miałam powiedzieć? "Sam pocałuj mnie, bo miałam sen który prawdopodobnie był podpowiedzią. O! A tak przy okazji, dowiedziałam się, że jestem w tobie zakochana!", to chyba żart.

     - Wyjaśnię ci wszystko - oczywiście pominę kilka rzeczy - ale najpierw mnie pocałuj - zażądałam. Sam przez chwilę się wahał, ale potem powoli zaczął się do mnie przysuwać. Gdy to robił, uświadomiłam sobie, że nie chcę, żeby zrobił to tylko dlatego, by otworzyć szkatułkę. Chciałam tego. Bardzo.

     W końcu poczułam jego usta na moich. Były takie delikatne. Wiedziałam, że Sam nie wie co ma robić. Ja zresztą też, ale nasze usta prowadziły się same. Z wręcz ślimaczego pocałunku, rozpętała się prawdziwa burza. Nie musieliśmy tego robić tak długo, ale bylibyśmy głupcami, gdybyśmy przerwali. Nie wiedzieć kiedy, pchnęłam Sama na materac. Jego ręce krążyły wokół mojej talii. Gdy chwyciłam go za włosy by mieć go bliżej, ten odepchnął mnie. Nie brutalnie. Delikatnie, ale dał mi do zrozumienia, że ma dość. Byłam wściekła. Dlaczego przerwał? Jemu nie było dobrze? Miałam ochotę go uderzyć, ale czym prędzej odepchnęłam od siebie te myśl. Nie mogłabym go skrzywdzić, a przynajmniej nie świadomie. Jak w ogóle mogłam o czymś takim pomyśleć?

     - Dlaczego? - spytałam cicho. Sam oddychał ciężko. Przejechał dłonią po swoich włosach, a potem spojrzał na mnie. Wyglądał na szczęśliwego. Ten chłopak mnie kiedyś doprowadzi do szaleństwa.

     - To chyba ja powinienem spytać, dlaczego? - Miał racje. Uczucia później. Teraz najważniejsza była szkatułka. Właśnie! Szybko zerwałam się z materaca i pobiegłam do stołu w kuchni. Gdy zobaczyłam otwartą szkatułkę, miałam ochotę skakać ze szczęścia.

     - Sam! Sam! Chodź tu szybko - krzyczałam. W przeciągu kilku sekund znalazł się przy mnie Sam. Uśmiechnął się na widok szkatułki. Po chwili jednak zmarszczył brwi.

     - Co jest w środku? - zapytał. Fakt, coś tam było. Otworzyłam szkatułkę szerzej i zdębiałam. W środku leżał kawałek drewna. Ochh, co ja bredzę? Przecież to moja różdżka! Zaraz? Skąd wiem, że moja? Tak mi się wyrwało...

     Wzięłam ją do ręki. Przez chwilę nic się nie działo, ale kilka sekund później, przez moje ciało przeszedł prąd. Nie poraził mnie. Było to przyjemne uczucie. Wtedy dopiero poczułam w sobie magię. Poczułam, że mogę wszystko.

     Otrząsnęłam się. Miałam służyć dobru, więc nie mogłam dać się omotać mocy którą posiadam, a przynajmniej tak mi się wydaje.

     Przypomniało mi się to zaklęcie. To które działało jak latarka.

     - Etto! - krzyknęłam, a moja różdżka zajaśniała ciepłym żółto-pomarańczowym światłem. Otworzyłam oczy ze zdumienia. Spojrzałam na Sama. Już nie wyglądał na przerażonego. Wyglądał na szczęśliwego. Uśmiech zniknął z mojej twarzy. Sam wyglądał tak, jak przed chwilą, gdy przerwał pocałunek.

     - A więc... Na prawdę jesteś czarownicą. - Ewidentnie stwierdził. Przytaknęłam. Musiałam nauczyć się zaklęć. Nie było pośpiechu, ale musiałam zacząć się uczyć. Sam zabrał mi różdżkę z ręki.

     - Hej! - warknęłam. Byłam zaskoczona tym jak to powiedziałam. Jestem czarownicą od pięciu minut i już daję się opętać mocy. Sam spojrzał na mnie zatroskany.

     - Avri...? - mruknął.

     - Przepraszam - powiedziałam. To były szczere przeprosiny. Nie powinnam tak reagować, w końcu Sam jest po mojej stronie. Chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę pokoju. Słyszałam jak Sam idzie za mną. Wiedziałam, że będzie chciał wyjaśnień. Kiedy usiadłam na łóżku spodziewałam się, że Sam usiądzie naprzeciwko mnie, jak zwykle. On jednak usiadł na brzegu łóżka i przypatrywał mi się. To milczenie było gorsze niż cokolwiek innego. Nie miałam jednak zamiaru odzywać się pierwsza.

     - O co chodziło z tym pocałunkiem? - spytał w końcu. Westchnęłam. Czyli miałam się teraz tłumaczyć? Kiedy rozmawiałam z Samem, czułam się czasem jak na przesłuchaniu. Spojrzałam na niego.

     - Miałam sen i... - nie miałam pojęcia jak dobrać słowa. - No bo... Ten sen, to była jakby podpowiedź i... wywnioskowałam, że gdy się pocałujemy to... szkatułka się otworzy, bo... - za dużo powiedziałam. Zdecydowanie za dużo. On nie może się dowiedzieć, co do niego czuję. Sama chcę o tym zapomnieć.

     - Bo co? - dopytywał się. Westchnęłam.

     - Na prawdę muszę ci się aż tak tłumaczyć? Najważniejsze, że szkatułka jest otwarta - oznajmiłam, chociaż sama siebie nie przekonałam. Jak widać Sam puścił to mimo uszu.

     - Tak... - szepnął. Nienawidziłam kiedy był smutny, albo chociaż przygnębiony. Co mogłam powiedzieć? Miałam jedno pytanie, ale kręciło się ono w okolicach mojego snu. No cóż... I tak chciałam poznać odpowiedź.

     - Sam? - zaczęłam. Spojrzał na mnie. - Dlaczego... Dlaczego przerwałeś? - zapytałam. Czułam jak się czerwienię. Musiałam być taka nieśmiała w 'tych' sprawach? Sam zaśmiał się. Na szczęście.

     - Możesz mi wierzyć, że niechętnie przerwałem, ale... No nie wiem... Myślałem, że robisz to tylko z przymusu - wyjaśnił. Teraz już wszystko wiedziałam i zrozumiałam go.

     - Rozumiem.

     - Zrobiłaś to, bo musiałaś? - spytał. Zacisnęłam oczy. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Niech to szlag! Po co ja w ogóle poruszałam ten temat! Byłam na siebie zła.

     - Zrobię nam śniadanie - powiedziałam i czym prędzej wyszłam z pokoju. Czułam na sobie zawiedzione spojrzenie Sama. To co się stało nie jest normalne. Wolałam pokonywać największe zło niż mówić o uczuciach. Oparłam się o blat kuchenny. Czemu dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, ile Sam dla mnie znaczy? Widziałam kątem oka, że wciąż siedzi w pokoju, ale nie patrzy na mnie. Spuściłam głowę, a z mojego oka poleciała łza.

Rozdział 8

     ROZDZIAŁ 8

     Im bardziej rozkręcałam się, gdy opowiadałam Samowi co widziałam, tym bardziej on bladł. Kiedy powiedziałam "pojawiłam się na świecie, żeby zwalczyć zło lub niebezpieczeństwo", Sam wyglądał jak żywy trup. Nie rozumiałam tego. Myślałam, że już pogodził się z faktem, iż nie jestem taka normalna jak mu się wydawało. Kiedy skończyłam mówić, Sam patrzył się na mnie jak na chorą psychicznie. Rozumiem, to trochę dużo, gdy twój najlepszy przyjaciel dowiaduje się, że jesteś czarownicą, odrodzoną do walki ze złem, ale ja już od dziecka nie czułam się normalna.

     - Sam? Sam, powiedz coś - prosiłam i delikatnie klepnęłam go w policzek. Sam kilka razy potrząsnął głową, jakbym wyrwała go z głębokiego snu.

     - Eee... Przepraszam, ale wiesz... Trochę... Odleciałem? - Jąkał się. To do niego nie podobne. Zwykle to ja byłam jąkałą, a Sam pewnym siebie gościem.

     - Zauważyłam. Już ci lepiej? - spytałam troskliwie. Sam przytaknął. Widocznie trochę zaniemówił. Nie miałam powodu, żeby go za to winić. Martwił się o mnie.

     Śniadanie zjedliśmy w ciszy i napięciu. Porcja którą zjedliśmy była o połowę mniejsza niż oceniłam. To też było dziwne. Sam zawsze jadł dużo, bo dorastał. Często mówił, że ponieważ jest mężczyzną, musi dużo jeść. Zawsze wtedy zbierało mi się na śmiech.

     Już przed południem siedzieliśmy na strychu i przeglądaliśmy rzeczy. Ku mojemu nieszczęściu, nic pożytecznego nie znaleźliśmy. To co tam było, nie było nawet związane z magią. Mnóstwo książek o roślinach i zwierzętach. Gdy je widziałam, miałam ochotę rzucić je w kąt. Nie miałam zamiaru nawet ich przeglądać.

     Po obiedzie znów weszliśmy na strych. Właściwie to ja weszłam, a Sam studiował książkę z zaklęciami. Sama zauważyłam, że nie będę miała wiele nauki. Zaklęć nie było dużo, było to właściwie minimum zaklęć, ale jednak były, a to najważniejsze. Przeglądając któreś pudło z rzędu, miałam dość. Przed oczami przewijał mi się kurz i pajęczyny. Usiadłam, a może bardziej, upadłam na podłogę. Wtedy coś pode mną trzasnęło. Zamknęłam oczy jakby to miało pomóc. Nie wiedziałam na czym usiadłam, ale wiedziałam, że to złamałam.

     Podniosłam się do kucek i zobaczyłam pudło, które było trochę inne niż pozostałe. Ku mojej uldze, okazało się, że to właśnie pudło złamałam. Otworzyłam je. W środku była książka, chociaż może lepsze słowo to książeczka. Zmieściłaby mi się do każdej kieszeni, a może i nawet do ust. Obok leżała szkatułka. Wyciągnęłam ją. Była wąska, ale bardzo długa. Chciałam ją otworzyć, ale miała zamek. Wściekłam się. To co tam było, pewnie pomogłoby mi. Nie wiem w czym, ale w czymś na pewno.

     Zniosłam ją na dół. Usiadłam przy stole naprzeciwko Sama. Ten podniósł wzrok znad książki i spojrzał na szkatułkę marszcząc brwi.

     - Co to jest? - spytał.

     - Nie wiem - odparłam. - To jakaś szkatułka. Podejrzewam, że coś jest w środku, tylko że to cholerne pudełko ma zamek.

     - Nic tam nie pisze? - zdziwił się Sam. Gdy to powiedział, poczułam, że dostałam objawienia. Wzięłam szmatkę z kuchni i wytarłam nią kurz i pajęczyny. Moim oczom ukazał się zbiór liter, tylko, że one nie miały żadnego sensu. Były jakby rozsypane. Na rogach szkatułki widniały podobizny ludzi. Z ich ust coś się wydobywało. Zrozumiałam.

     Dmuchnęłam powietrzem z ust w litery na szkatułce, które zaczęły się ruszać. Wydawały przy tym cichy dźwięk. Sam zafascynowany patrzył na ruszające się litery. Po kilku minutach ułożyły się w napis, na szczęście w naszym języku.

     - Co tam pisze? - zapytał Sam. Sama jeszcze nie wiedziałam. Znów przetarłam szkatułkę. Na górnej części widniał napis: "Miłość to klucz do wszystkiego". Przewróciłam oczami. Nawet taka głupia szkatułka mnie denerwowała. Żeby było śmieszniej, to była jakaś zagadka.

     - Co tam pisze? - powtórzył Sam. Spojrzałam na niego.

     - Miłość to klucz do wszystkiego - przeczytałam. Sam uniósł lekko brew.

     - Wiesz o co może chodzić? - spytał. Pokręciłam przecząco głową.

     Potem przez całe popołudnie zastanawiałam się, o co chodzi. Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać, ale musiałam. Sam zrobił mi kolację. Nie patrzyłam co jem, bo ciągle myślałam nad tą głupią zagadką.

     Położyłam się spać. Zasypiałam długo, tym razem bez Sama. Ku mojej radości, powtórzył mi się ten sen. Znów biegłam po trawie do czekających już na mnie ramion Sama. Tym razem jednak gdy się pocałowaliśmy, nie obudziłam się. Pocałunek trwał długo, a gdy Sam odsunął się powiedział: "Miłość to klucz do wszystkiego".

     I dopiero wtedy się obudziłam, przy okazji budząc Sama. Olśniło mnie! Sen był podpowiedzią, a przy okazji moim przekleństwem. Usiadłam na brzegu łóżka wpatrując się w Sama, a on we mnie.

     - Coś się stało? - zapytał troskliwie. Westchnęłam.


     - Wiem jak otworzyć szkatułkę, a przynajmniej tak mi się wydaję… - odparłam. Sam uśmiechnął się.

     - Świetnie, w takim razie chodźmy coś zrobić - powiedział wesoło. Opuściłam głowę zrezygnowana. Czułam jak Sam wlepia we mnie swój wzrok.

     - Jesteś mi do tego potrzebny - szepnęłam i spojrzałam na niego. Sam wyglądał na zdeterminowanego.

     - Co mam robić? - spytał. Uśmiechnęłam się słabo. Usiadłam mu na kolanach i zarzuciłam mu ręce na szyję. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale niczego nie powiedział. Westchnęłam.

     - Sam! Pocałuj mnie – poprosiłam.
     _______________________________
     Mam bekę z tego rozdziału, a dalej jest jeszcze lepiej ^.^ Proszę o komentarze i udostępnianie! Dzięki za wejścia na bloga i pozytywną opinię - to dużo dla mnie znaczy <3

sobota, 23 listopada 2013

Rozdział 7

     ROZDZIAŁ 7

     Nie wiem czy to co mi się śniło było magiczne. Dla mnie było. Nie chodziło w tym śnie o magię, której miałam już serdecznie dość, choć nawet nie wiedziałam czy mam z nią coś wspólnego. Ten sen był tym czego nie chciałam na jawie. Było w nim to czego brakowało tu, u 'Zapominajek'.

     Po raz pierwszy ujrzałam trawę. Biegłam po łące w białej sukience, a może koszuli nocnej, nie bardzo mnie to interesowało. Byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Włosy powiewały mi na wietrze, a uśmiech gościł na ustach. Gdy już myślałam, że lepiej być nie może, po drugiej stronie pojawił się Sam. Pobiegłam przed siebie, by po chwili znaleźć się w jego ramionach. Sam chwycił mnie mocno, podniósł do góry i zaczął kręcić się wkoło. Chwyciłam jego szyję i śmiałam mu się w twarz, ale przyjaźnie. Gdy mnie puścił, oboje padliśmy na trawę. To już chyba był taki nasz znak rozpoznawczy. Upadanie we dwoje.

     Leżeliśmy na trawie wpatrując się w siebie. Dziwiło mnie tylko to, że nie czułam żadnego skrępowania, które było widoczne w prawdziwym świecie. Sam wstał i podał mi rękę. Również podniosłam się i stanęłam niebezpiecznie blisko niego. Zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Gdyby to była prawda, pewnie odsunęłabym się i przeprosiła, ale we śnie mogłam robić najbardziej zakazane rzeczy. Sam nachylił się w moją stronę i pocałował mnie. Mimo, że nie był to prawdziwy pocałunek poczułam go na całym ciele. Spałam tak głęboko, że niemal czułam wargi Sama dotykające moich z niesamowitą zażyłością.

     I wtedy niestety się obudziłam. To dziwne, że z tak realnego snu obudziłam się tak spokojnie. Mrugnęłam kilka razy, aż w końcu poczułam zimno. Nie byłam niczym przykryta. Jedyne ciepło dla mnie stanowił Sam. Podeszłam do kufra z ubraniami i wyjęłam mój najgrubszy sweter. Powinnam przestać wymieniać płaszcze i kurtki, bo gdy przyjdzie zima, nie będę miała w co się ubrać, na taki ziąb.

     Ewidentnie zbliżała się zima. Dla bogaczy czas radości w oczekiwaniu na święta narodzenia króla Amona. Tak, nie przesłyszeliście się. Król Amon usunął Święta Bożego Narodzenia z kalendarza. Uważał, że nie należy świętować narodzin kogoś, przez kogo musimy żyć w ten sposób. Było to dla mnie absurdem. Król w dzień swoich urodzin otrzymywał od bogaczy rozmaite prezenty, a to który spodobał mu się najbardziej, ogłaszał następnego dnia. Osoba która wręczyła mu ten prezent zostaje nagrodzona. Czym, tego nie wiem. Nigdy nie było mnie tam, przy placu egzekucyjnym. Zresztą zaledwie kilka osób z 'Zapominajek' widziało króla. Nie wiem nawet, czy to wszystko jest prawdą. Wiedziałam tylko o świętowaniu urodzin króla, reszta to tylko plotki, ale mimo wszystko bardzo wiarygodne.

     Chciałam skupić się na czytaniu zaklęć. Chciałam dowiedzieć się skąd wziąć różdżkę i jak odnaleźć w sobie moc. Co oznaczał piorun? Ile istnieje zaklęć? Kim jestem? Dlaczego urodziłam się kobietą w mojej rodzinie? Bardzo denerwowało mnie to, że nie mogłam się na tym skupić, bo po głowie chodził mi ten głupi sen.

     Chociaż może nie taki głupi. Może to coś znaczyło? Że być może... Coś czuję do Sama? Ale przecież to niemożliwe! Nie chciałam tego. Powinnam się skupić na przeszłości mojej rodziny i na tym kim jestem.

     Sam był przyszłością, tylko nie wiedziałam jeszcze jaką rolę odegra w mojej.

     Poszłam do kuchni. Musiałam się czymś zająć. Mimo, że mieliśmy świeże jedzenie, musieliśmy je zagospodarować. Zrobiłam to sprawnie, dzieląc zapasy na odpowiednie porcje. Jeśli będziemy jeść tyle ile wyznaczyłam, to myślę, że wystarczy nam tego na jakieś dwa tygodnie. Chyba, że będzie nam dopisywał apetyt, wtedy na tydzień z haczykiem.

     Wzięłam do ręki tę książkę z zaklęciami. Nadal nie byłam w stanie przeczytać tych wyrazów. Sam nauczył mnie tylko dwóch. W dalszej nauce też będzie musiał mi pomóc. Wzdrygnęłam się na myśl, że Sam będzie tak blisko mnie.

     Moje znamię znów dało o sobie znać. Tym razem ból nie był stopniowy tak jak wcześniej, tylko od razu ścięło mnie z nóg. Upadłam na ziemię twarzą w dół. Gdy podniosłam lekko głowę zobaczyłam coś w rodzaju projekcji. Ale teraz nie działo się to w mojej głowie, tylko na zewnątrz. Projektorem było moje znamię. Wydobywało się z niego światło padające na wprost. Przyglądałam się gazecie. Tej samej którą znalazłam na strychu, tyle że ona była podarta, a ta którą oglądałam była cała. Zaczęłam czytać artykuł.

     Pisano, że Jessie Dream jest kobietą z rodziny czarodziejów, a historia tej rodziny jest niezwykła. Co kilkaset lat, w rodzinie Dream, rodzi się kobieta. Jest to niezwykłe wydarzenie, ponieważ nie rodzi się ona przypadkiem. Z tej rodziny wywodzą się najpotężniejsze czarownice, jednak ich pełna moc objawia się dopiero po osiemnastych urodzinach. Kobiety te rodzą się tylko, gdy pojawia się zło, albo niebezpieczeństwo.

     Wtedy wizja zniknęła, a ja przeturlałam się na drugi koniec pokoju.

     Dowiedziałam się dużo więcej niż chciałam. Miałam przynajmniej pewność, że już trochę wiem o swojej rodzinie, a przy okazji o sobie. Potwierdziło się, że jestem czarownicą, tylko, że... Ja tego nie czułam. Nie czułam żadnej mocy, czy czegoś co we mnie się zmieniło, no... może poza znamieniem świecącym czerwienią.

     Skoro tyle już wiedziałam, nie mogłam się poddać w poszukiwaniach. No tak... Wiedziałam dużo, ale najważniejsze pytania ciągle pozostawały bez odpowiedzi.

     Jak mam nauczyć się zaklęć? Czy jest ktoś kto może mi pomóc, albo ktoś kto ma mnie chronić? Gdzie mam znaleźć swoją różdżkę? Co oznacza znamię? I najważniejsze... Czym jest to zło lub niebezpieczeństwo, przez które pojawiłam się na świecie?

     Wtedy dopiero zobaczyłam Sama który stał w drzwiach oparty o ramę. Wyglądał na bardzo pewnego siebie. Widocznie dobrze spał.

     - Dobrze... Więc teraz wyjaśnij mi co widziałaś - powiedział.
      __________________
     Dzięki wielkie za tyle wyświetleń! Dalej proszę o komentarze i udostępnianie! Jesteście wielcy <3
    

Rozdział 6

     ROZDZIAŁ 6
     Przez resztę drogi Sam nie odezwał się do mnie ani słowem. Zrobiliśmy zakupy, a on ciągle się nie odzywał. Drażniło mnie to. Zwykle to on gadał najwięcej, a teraz? Wiem, że to co powiedziałam, mogło trochę nim wstrząsnąć, ale to nie był powód, żeby ze mną nie rozmawiać. Po za tym, to jeszcze nie było pewne. Chociaż chyba tylko to sobie wmawiałam.

     Sam otworzył mi drzwi i puścił mnie przodem. Wzrok miał utkwiony w podłodze. Usiadłam na krześle w kuchni, a on na materacu w naszym pokoju. Przyglądałam się mu kilka minut, ale w końcu miałam dość. Nie chciałam się z nikim kłócić, a już zwłaszcza nie z Samem. Nie wiem, co zrobić, ale muszę się z nim pogodzić. Energicznie wstałam z krzesła, które skrzypnęło szurając o podłogę. Wpadłam do pokoju ciągle patrząc na Sama. Potem najdelikatniej jak mogłam usiadłam na skraju łóżka i ciągle się mu przyglądałam.

     - Długo jeszcze nie będziemy ze sobą rozmawiać? - spytałam. Sam ani drgnął. Patrzył w podłogę opierając łokcie o kolana.

     - Słuchaj wiem, że to co powiedziałam, mogło dla ciebie być szokiem, ale to nawet nie jest jeszcze pewne. To tylko przypuszczenia - odparłam, nie do końca przekonana czy mi uwierzy. Sam spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam wściekłość, ale zaraz potem jej miejsce zastąpił smutek, niestety tylko na chwilę. Znów powróciła wściekłość.

     - Mogło dla mnie być szokiem? Przypuszczenia? - warknął. Przestraszyłam się trochę. Nigdy nie mówił do mnie w ten sposób. Na większość sytuacji reagował śmiechem, nawet w najbardziej absurdalnych momentach.

     - Sam ja...

     - Nawet nie próbuj się tłumaczyć - przerwał mi. - Wszystkiego dowiaduję się na ostatnią chwilę! Najpierw znamię, które wyrządza ci krzywdę, a potem jakieś wizje i jeszcze do tego mówisz mi, że możesz być czarownicą! - krzyczał. Chciałam położyć mu rękę na ramieniu, jednak odtrącił ją. Nigdy tego nie zrobił. Chyba to na prawdę było dla niego za dużo. Ochh... Co ja mówię? To był dla niego szok!

     - Nie wiem co powiedzieć...

     - Ja wiem. Skoro już jestem wmieszany w to bagno, to pomogę ci znaleźć coś, co pomoże wyjaśnić, tą całą absurdalną sytuację! - powiedział z mniejszym gniewem, ale nadal wyczuwalnym. Przez chwilę mierzył mnie spojrzeniem, a potem znów wlepił wzrok w ziemię. Było mi przykro. Nie chciałam doprowadzić do takiej sytuacji. Nie chciałam, żeby Sam kiedykolwiek był przeze mnie smutny.

     - Sam, nie dzisiaj - szepnęłam. - Jest już wieczór, a my cały dzień byliśmy na nogach. Mamy zapasy na tydzień, dwa, a jeśli je dobrze zagospodarujemy to może nawet i na trzy. Jutro się wszystkim zajmiemy, poszukamy jakiś informacji, ale na razie chodźmy spać.

     - Dobrze, ale najpierw powiedz, co dokładnie widziałaś - zażądał, bo nie dało się tego nazwać prośbą. Przytaknęłam. Jeśli to miało go uspokoić, to oczywiście.

     - Zobaczyłam, coś jakby wojnę. Po jednej stronie były kobiety po drugiej mężczyźni. Widziałam wszystko oczami Jessie, mojej prababci. Wszyscy umieli czarować. Jessie wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie w stronę mężczyzny który nawet nie mrugnął, a już był w powietrzu. Gdy był kilka metrów nad ziemią runął  w dół. To wszystko trwało trzy może cztery sekundy. Potem Jessie uśmiechnęła się, bo widziała, że czarownice wygrywają. Po chwili jakiś czarodziej rzucił zaklęcie na Jessie, a ona padła martwa. Tylko, że ten mężczyzna wyglądał mi jakoś znajomo - mówiłam.

     - Wiesz, kto to? - spytał Sam. Pokręciłam głową. Jakby rozpoznałam twarz, ale nie wiedziałam z kim mi się kojarzy.

     - Nie, ale wiem, że już go kiedyś widziałam - odpowiedziałam. Sam przytaknął.

     - Pamiętasz może jakie zaklęcia rzucili? - Zdziwiłam się, że o to zapytał.

     - Emm... Pierwsze brzmiało jak... Malkinoso? Mulkinaso?

     - Muklinoso? - Gdy to powiedział zdziwiłam się jeszcze bardziej.

     - Skąd wiesz?

     - Ta księga zaklęć którą studiowałaś do późna... Przeczytałem kilka rzeczy - przyznał. Dwie rzeczy mnie zdziwiły. Pierwsza, od kiedy Sam umie czytać? Druga, czemu przeglądał te książki? - A to drugie zaklęcie? - przerwał moje rozmyślania.

     - Yyy... Cóż, wnioskując po skutkach, było to zaklęcie uśmiercające...

     - Daverra Scortum? - Dobrze, że Sam miał taką świetną pamięć. Przytaknęłam.

     - Może to jednak ty umiesz czarować, a nie ja - powiedziałam niby żartem. Sam uśmiechnął się. Nareszcie.

     - Wątpię. To, że mam dobrą pamięć, nie czyni ze mnie czarodzieja - odparł. Zaśmiałam się.

     - Może i tak - szepnęłam i położyłam się. Sam uczynił to samo. Zamknęłam oczy. Czułam, że szybko nie usnę. Kilka minut leżeliśmy w ciszy.

     - Dziwny ten świat - westchnął Sam. Uśmiechnęłam się.

     - Tu się zgodzę - mruknęłam.

     Źle mi się spało. Co chwilę kręciłam się w tę i spowrotem. Spojrzałam na Sama. Miał otwarte oczy i wgapiał się w sufit. Co w nim było takiego interesującego? Nie wiem czy myślałam o suficie, czy Samie. Usiadłam na łóżku. Sam ciągle patrzył w sufit, a ja na niego. Położyłam się obok niego na materacu. Czułam, że Sam się uśmiecha. Objął mnie ramieniem i delikatnie oparł swoją brodę na czubku mojej głowy. Teraz było mi wygodnie.

     - Dobranoc - odparłam.

     - Niech ci się przyśni coś magicznego - szepnął Sam.
     ______________________________
     Za chwilę dodam kolejny rozdział, który jest jednym z moich ulubionych :D Mam nadzieję, że i ten i następny rozdział się wam podobają! Jestem trochę rozdygotana, bo niedawno wróciłam z kina. Byłam oczywiście na "W Pierścieniu Ognia"... Mogę śmiało powiedzieć, że to jeden z najlepszych, jak nie najlepszy film jaki widziałam...!
     No to za chwilę kolejny rozdział! <3

niedziela, 17 listopada 2013

Znamię Avri

Dostałam pytanie: "Co oznacza ten znak?"

Odpowiedź jest bardzo prosta. W pierwszym rozdziale opisałam to, czyli znamię. Według mojej wizji tak powinno wyglądać.

 Domyśliliście się? A jak je sobie w takim razie wyobrażaliście? Różni się od waszej wizji?

:D

Rozdział 5

     ROZDZIAŁ 5
     Obudziło mnie moje znamię. Bardzo paliło, jakby ktoś przyłożył mi do ręki rozżarzony kawałek metalu. Gdy dotknęłam ramienia, syknęłam z bólu. Podciągnęłam rękaw koszulki. Znamię pozostawało czerwone, z wyjątkiem pioruna. Wydawało mi się jednak, że jest dużo bardziej... Intensywne.

     - Co to jest? - spytał przerażony Sam. Nie zauważyłam kiedy się obudził. Patrzył na moje ramie. Czym prędzej je zakryłam. Nigdy nie powiedziałam mu o znamieniu.

     - To nic takiego - mruknęłam niezbyt przekonująco. Nie potrafiłam kłamać. A może potrafiłam, ale nie przy nim. Sam pochylił się w moją stronę i podciągnął rękaw mojej koszulki. Nie umiałam się poruszyć. Sam dotknął znamienia. Zawyłam z bólu. Dotknął za mocno.

     - Nic takiego, tak? - powiedział i opuścił rękaw. - To sprawia ci ból. Dlaczego jest takie czerwone? I co właściwie oznacza? Czemu mi o tym nie powiedziałaś? - dopytywał się. Nienawidziłam gdy to robił. Zadawał falę pytań na które zwykle nie chciałam odpowiadać.

     - To jest moje znamię. Mam je od urodzenia, właściwie każdy w mojej rodzinie je ma, tylko, że moje jest jakieś inne. Nie powinno tam być tego pioruna - wyjaśniałam zniesmaczona. - Wiesz... Nie mam pojęcia dlaczego jest takie. Wcześniej... Po prostu było, a od śmierci taty zaczęło mnie drażnić.

     - Czemu mi nie powiedziałaś? - Zadał to pytanie na które najbardziej nie miałam ochoty odpowiadać. Głównie dlatego, że tak na prawdę nie znałam odpowiedzi.

     - Nie wiem. Nie było takiej potrzeby - mówiłam, choć sama siebie nie przekonałam. Sam spojrzał na mnie krzywo. Wiedziałam, że jeszcze do tego wrócimy.

     - Zrobię nam śniadanie - odparł. Przytaknęłam.

     Niczego z tych głupich książek się nie dowiedziałam. Były tam jakieś bezsensowne rzeczy. Coś w stylu książek fantasy. Jakieś opowieści o czarownicach i czarnoksiężnikach. Bardzo ciekawe, ale nie mówiły mi niczego na temat mojej rodziny. Nie rozumiałam też, dlaczego moi przodkowie trzymali w domu te śmieci.

     Najbardziej rozśmieszyła mnie książka zaklęć. Były to jakieś niezrozumiałe słowa, których za nic nie mogłam odczytać. Chociaż może nie... Potrafiłam je odczytać, gorzej by było gdybym próbowała je wymówić. Zapamiętała tylko jedno.

     "Etto" - zaklęcie działające jak latarka. Jednak do użycia tego zaklęcia niezbędna jest różdżka.

     To jakiś absurd! Takie rzeczy przypominały te, które często opowiadał mi tata nim położyłam się spać. Tata. Ochh... Mam dość rozdrapywania tej rany. Powinnam być silna. Mój ojciec na pewno by tego chciał.

     Zwlekłam swoje "zwłoki" z łóżka i chwiejnym krokiem pomaszerowałam do kuchni. Dziś niestety nie czekało na mnie mięso. Czekał na mnie stary chleb, woda ze studni, a do tego trochę spleśniałego sera. Skrzywiłam się, ale nie mogłam wybrzydzać. Niektórzy w ogóle nie mieli co jeść.

     Szybko zjadłam śniadanie i poszłam na strych po kilka rzeczy, które mogłyby się nadać na wymianę. Znalazłam kilka płaszczy i włożyłam je do pustego kartonu. Zniosłam je na dół. Na przedostatnim stopniu prawie się wywróciłam, ale na szczęście Sam był blisko i przytrzymał mnie. Jak to możliwe, że zawsze jest w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze? Mruknęłam tylko ciche 'dziękuję' i ruszyłam w stronę drzwi. Powstrzymała mnie jednak dłoń Sama.

     - Chyba śnisz, że puszczę cię samą - powiedział. Przewróciłam oczami. Sam zachowuje się aż za grzecznie.

     - Jestem już dużą dziewczynką. Dam sobie radę - odparłam, on jednak był szybszy. Chwycił karton i podniósł go tak, jakby nie ważył więcej niż piórko. Oparłam ręce na biodrach i spojrzałam na niego z niezadowoleniem.

     - Wiesz, że nie dam się przekonać. - Wiedziałam. Zrezygnowana otworzyłam przed nim drzwi i puściłam go przodem. Byłam zła, ale też wesoła. Na kogoś takiego jak Sam, nie dawało się gniewać. Było to niewykonalne.

     - Jeśli się zmęczysz daj znać - zagadnęłam. Sam spojrzał na mnie zdziwiony.

     - Zmęczyć? Ja? Dobre sobie - prychnął i przyspieszył kroku.

     Mimo wszystko cieszyłam się, że ze mną poszedł. Sama nie dałabym rady tego unieść. Już samej szło mi się źle, a co dopiero z kartonem. Moje znamię bardzo mi przeszkadzało. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi rękę. W którymś momencie tak bardzo mnie zabolało, że aż musiałam przystanąć. Opadłam na kolana. Widziałam, że Sam do mnie podszedł i coś mówił. Nie wiedziałam co. Słyszałam tylko jakby bulgotanie wody w uszach. Złapałam się za ramię i zamknęłam oczy.

     Wtedy przez głowę przemknęły mi obrazy. Wspomnienia. Nie były one jednak moje. Należały do mojej prababci Jessie. Widziałam mężczyzn stojących na przeciwko mnie. Obok mnie natomiast stały kobiety.

     "- Czarownice, do ataku! "- Wydobyło się z moich ust. Szłam na czele armii czarownic? Chociaż raczej nie ja, tylko Jessie. Wyjęłam coś z kieszeni. No nie... Różdżka. To żart?

     "- Muklinoso! " - krzyknęłam. Mężczyzna stojący przede mną wzbił się w powietrze, poleciał kilka metrów do tyłu, a następnie runął w dół. Ja, czy raczej Jessie, uśmiechnęłam się. Ci mężczyźni też mieli w dłoniach różdżki. Widocznie też potrafili czarować.

     "- Daverra Scortum! " - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i spojrzałam jeszcze w twarz mężczyzny nim padłam na ziemię. Nieżywa.

     Na tym skończyła się ta wizja. Wróciłam do rzeczywistości. Sam ciągle stał przy mnie, krzycząc moje imię. Zamrugałam kilka razy nim cokolwiek zobaczyłam.

     - Co się stało? - spytał przerażony. Spojrzałam na niego. Karton leżał kilka metrów dalej, a Sam wpatrywał się we mnie oczami pełnymi troski i strachu. Najszybciej jak mogłam podniosłam się z ziemi i przytuliłam do Sama. Nigdy nie byłam bardziej zagubiona. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Po prostu się bałam. Odsunęłam się od Sama. Patrzył na mnie zdziwiony.

     - Miałam... Coś w rodzaju wizji - wyjaśniłam. Sam zmarszczył brwi.

     - Zaczynam się ciebie bać. Co ty jesteś wiedźmą czy co? - odparł i zaśmiał się. Mi jednak nie było do śmiechu. To co powiedział a b s o l u t n i e nie było śmieszne.

     - No właśnie chyba tak - powiedziałam. Patrzyłam jak z twarzy Sama znika uśmiech i zastępuje go zdziwienie.
     __________________________________
    
     Dedykuję rozdział wszystkim fanom "Igrzysk Śmierci". Jesteśmy jak jedna wielka rodzina, nie da się ukryć. Dziękuję Effie i wszystkim lubiącym stronę "Jestem Kosogłosem". Kocham was wszystkich, serio :>  Niech los zawsze wam sprzyja!
Wasza ~EverMark <3

Rozdział 4

     ROZDZIAŁ 4
     Nick biegł przez kręte korytarze zamku, żeby zanieść królowi złą nowinę. Jego pan nie będzie zachwycony ty co usłyszy. Zresztą kto by się cieszył gdyby usłyszał, że jego śmiertelny wróg powrócił?

     Chłopak wpadł do sali tronowej i nisko się ukłonił. Król Amon wstał z tronu i pomaszerował w jego stronę z zaniepokojoną miną.

     - Jakie przynosisz wieści? - zapytał król.

     - Nasze obawy się potwierdziły królu - mruknął.

     - Mów trochę jaśniej - warknął król. Był absolutnie zdezorientowany.

     - Odrodził się panie - powiedział Nick Frost. Król chodził niecierpliwię w tę i spowrotem. Ciągle nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.

     - Dlaczego dowiaduję się o tym teraz?! Kiedy ma już osiemnaście lat?! - krzyczał król. Był wściekły. Jego największy wróg odrodził się i był już w odpowiednim wieku. Dlaczego zawsze on dowiadywał się o wszystkim ostatni?

     - W jakiej dzielnicy się urodził? - spytał król. Nick spojrzał na trzymane w dłoni notatki.

     - Mieszka wśród 'Zapominajek'. Wyróżnia się wyglądem i postawą - odpowiedział. Król Amon zasępił się.

     - Czyli łatwo będzie go znaleźć - szepnął do siebie. Pan Frost jednak to usłyszał.

     - Właściwie to płeć wybrańca nie jest jeszcze ustalona - wtrącił. Król przystanął. Zmierzył Nicka wściekłym spojrzeniem. Jego niebieskie oczy zaszkliły się czerwienią. W jego rękach pojawiły się charakterystyczne czarne kule światła. Nick przełknął śliną.

     - Jak to nie jest ustalona?! - wrzasnął król. Nick zaczął się trząść.

     - Bo... bo... Tam... jest kilku odmieńców, ale najbardziej przyglądamy się dwójce. Chłopakowi i dziewczynie - odpowiedział. Kule światła zniknęły. Król podszedł do przestraszonego sługi.

     - Widziałeś ich?

     - Tylko na obrazach z kamery  i raz jak spali - szepnął.

     - Ale masz ich we wspomnieniach? - spytał król. Nick przytaknął. Król uśmiechnął się. - Podejdź do tej studni - poprosił niemalże miłym głosem. Nick nie przestraszył się. Król Amon, może i był wcieleniem diabła, ale nie miał zamiaru wrzucić go do studni. Król wprowadził Nicka w sen, sam zaś dotknął jego głowy szukając odpowiedniego wspomnienia. Uśmiechnął się chytrze, gdy je znalazł.

     - Geogre Malenti - szepnął, a na tafli wody pojawiły się jakby wyświetlone obrazy chłopaka i dziewczyny. Przyglądał im się uważnie. Jednak na tych wspomnieniach oboje byli ubrani od stóp do głów. Król zaklął. Oderwał rękę od głowy Nicka. Ten upadł na podłogę i ocknął się gwałtownie. Zamrugał kilka razy.

     - Co się stało? - spytał. Król westchnął. "Zawsze to samo", pomyślał.

     - Twoje wspomnienia są do niczego - wyjaśnił król. Nick zrozumiał.

     - Panie, są dwie sprawy które mogą cię zainteresować - odparł Nick licząc, że zyska przychylność ze strony króla Amona. Król ponownie westchnął.

     - Mów. Byle szybko - warknął. Nick jednak nie poczuł się zrażony. Wiedział, że te informacje przydadzą się królowi. Jemu zresztą też. Uratuje głowę.

     - Więc dziewczyna nie boi się niczego, prócz pająków. Mimo wszystko jest waleczna, ale za bardzo pewna swego. Uważa też, że miłość, przeszkodzi jej w planach życiowych. Nie udało się jej to jednak, ponieważ jest zakochana w tym chłopaku  - powiedział. Król odwrócił się w jego stronę.

     - Interesujące - przyznał. Pogładził swój podbródek. - A co z chłopakiem? On ma jakieś słabości?

     - Na początku myślałem, że nie. Jest silny, bystry i niczego się nie boi. Gdyby był żołnierzem walczyłby do ostatniej kropli krwi - mówił. Król przewrócił oczami.

     - To ma jakąś słabość czy nie? - pytał zniecierpliwiony król. Nick uśmiechnął się chyrze.

     - Tylko jedną, ale ona może go poprowadzić na zgubę - ciągnął. Król nadstawił ucho. - On też jest zakochany.

         ________________________________
     Dodam jeszcze piąty rozdział dzisiaj :D Nie odchodźcie ;)
Dzięki za wejścia na bloga i proszę o dalsze udostępnianie i komentarze <3

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział 3

     ROZDZIAŁ 3

     Obudziłam się. Miałam wrażenie, że to wszystko było snem. Koszmarem. Śmierć ojca, brak ciała. To jakiś chory żart. Rozejrzałam się. Sama nie było przy mnie. Wystraszyłam się. A jeśli jemy też coś się stało? Nie darowałabym sobie tego. Musiałam chronić Sama za wszelką cenę. Tylko on mi został.

     Usłyszałam odgłos ognia. Przez chwilę myślałam, że dom się pali, ale potem zobaczyłam Sama skulonego przy ogniu. Coś gotował. Wstałam bezszelestnie. Ta potrawa bardzo intensywnie pachniała. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Zachwycający zapach.

     - Nie skradaj się. Słyszę cię - powiedział Sam. Podeszłam do niego, lecz ciągle wpatrywałam się w naczynie w którym gotował tę niesamowicie pachnącą potrawę.

     - Nie skradałam się. To jakoś tak samo wyszło - tłumaczyłam. Sam nie odezwał się. Mieszał drewnianą łyżką w garnku. Pociekła mi ślinka.

     - Jesteś głodna? - spytał jakby to nie było oczywiste. Przytaknęłam. Sam uśmiechnął się i gestem dał mi do zrozumienia, żebym usiadła przy stole. Chwilę później dołączył do mnie. Nałożył mi dużą porcję mięsa. Zdziwiłam się. Skąd wziął mięso?

     - Jak zdobyłeś mięso?

     - Zostało mi trochę z ostatnich uroczystości. Pomyślałem, że zrobię je dla ciebie i trochę poprawię ci humor - odpowiedział. Uśmiechnęłam się do niego.

     - Dziękuję - odparłam. Mój talerz szybko opustoszał. Rzadko mogłam zjeść coś tak pysznego.

     Sam nie wychodził. Nie zostawiał mnie na chwilę. To było miłe z jego strony, ale czułam się już lepiej. Nie wiem czy to przez to mięso, czy przez to, że postanowiłam dowiedzieć się czegoś o przeszłości mojej rodziny.

     Miałam takie przeczucie, że mojego ojca zamordowano, nie bez powodu. Po za tym moje znamię, bardzo mi dokuczało. Bolało i swędziało. Całe ramię miałam zesztywniałe. Gdy podniosłam rękaw mojej koszulki zmarszczyłam brwi. Niegdyś czarne znamię, podobne do tatuażu, świeciło złowrogą czerwienią. Tylko piorun pozostawał czarny. To musiało coś znaczyć. Może znajdę coś na strychu, pośród wszystkich pajęczyn i starych gazet. Wzdrygnęłam się na myśl o pajęczynach. Nie bałam się absolutnie niczego, oprócz pająków. Wywoływały u mnie obrzydzenie. Kiedyś fascynowało mnie to, że ich pajęczyny są tak wytrzymałe, a teraz brzydzę się tym.

     Sam zaoferował mi swoją pomoc, zresztą zdziwiłabym się gdyby tego nie zrobił.

     Na strychu walała się sterta kartonowych pudeł. Niektóre zapełnione były po brzegi inne całkiem puste. Zainteresowało mnie jedno pudło. Były tam książki. Wzięłam je do swojego pokoju i położyłam obok łóżka. Znaleźliśmy kilka gazet z XVII-go wieku. Wtedy urodziła się ostatnia kobieta z rodu Dream'ów. Była to moja babcia z kilkoma dodanymi 'pra'. Wystarczyło mi prababcia. Miała na imię Jessie. Artykuł o niej zbyt wiele mi nie powiedział. Pisano tam tylko, że jest to sensacja, bo w mojej rodzinie urodziła się kobieta. Dalsza część artykułu była wyrwana. Zdziwiłam się trochę, ale skoro gazeta miała ponad czterysta lat, nic dziwnego, że mogła się wykruszyć, albo podrzeć. Zainteresował mnie też tytuł gazety. "Przewodnik Magiczny", tak się nazywał. Był to pewnie jakiś kiepski żart.

     Gdy po raz drugi zeszłam ze strychu było już późne popołudnie, więc powiedziałam Samowi, że na dzisiaj wystarczy grzebania na strychu. Stałam przy schodach prowadzących na strych czekając na Sama. Kiedy schodził potknął się i upadł. Oczywiście na mnie.

     - Nie masz wrażenia, że to już się kiedyś zdarzyło? - spytał. Zaśmiałam się.

     - Tak, tylko, że wtedy to ja byłam na górze - odparłam. Sam przytaknął i uśmiechnął się.

     - Więc teraz to ja zdecyduję kiedy zejdę - powiedział. Zdenerwowałam się. Świnia z niego. Kiedy go poznałam był milszy. Ale cóż, braci się nie wybiera.

     - Sam, złaź ze mnie! - On ani drgnął. Zaczęłam się szarpać, ale nic z tego. Był za silny. Gdy opuściły mnie resztki sił Sam uśmiechnął się triumfalnie.

     - Wygrałem - szepnął tuż przed moją twarzą. Czułam jak się czerwienię. Nie z wściekłości. Po prostu nigdy, żaden chłopak nie był tak blisko mojej twarzy. Może to głupie, ale nigdy się też nie całowałam, mimo, że miałam te osiemnaście lat. Chociaż obiecałam sobie, że nigdy się nie zakocham, chciałam kiedyś kogoś pocałować. Zobaczyć jak to jest. Ale nie mógł to być Sam. Kochałam go jak przyjaciela czy brata. No, bo w końcu nie mogłabym się w nim zakochać. Prawda?

     Za dużo na ten temat myślałam. Zebrałam wszystkie swoje siły i zrzuciłam zdezorientowanego Sama na podłogę. Ten zamrugał kilka razy nie wiedząc co się dzieje.

     - Nie, to ja wygrałam! - krzyknęłam. Sam przewrócił oczami i podniósł się z podłogi.

     Wieczorem zjedliśmy resztki chleba. Powinnam pójść do sklepu uzupełnić zapasy. Wiązało się to jednak z dźwiganiem wielu rzeczy na wymianę. Westchnęłam. Nie miałam wyjścia. Jeśli tego nie zrobię ja i Sam zaczniemy głodować, albo żebrać, a to nie było dozwolone.

     Ani ja, ani Sam nie powiedzieliśmy tego na głos, ale stało się jasne, że razem zamieszkamy. Przyniósł materac do mojego pokoju. Chciałam powiedzieć, że nie musi spać na ziemi, ale ugryzłam się w język. Dobrze wiedziałam, że nie zmieni decyzji. Był za bardzo honorowy.

     Gdy Sam smacznie chrapał, ja studiowałam książki. Bardziej je przeglądałam niż czytałam, bo to zajęłoby za dużo czasu. Mimo, że moje oczy odmawiały już posłuszeństwa, przeglądałam książki. Lecz około pierwszej w nocy nie wytrzymałam. Oczy same mi się zamknęły. Spałam smacznie, więc nie widziałam czyje widmo odwiedziło mój dom.
     ___________________________________________
Tak króciutko tylko, dzięki za wyświetlenia, proszę o komy i udostępnianie ;) Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Może dziś jeszcze wstawię kolejny :D

wtorek, 12 listopada 2013

Rozdział 2

      Bardzo dziękuję za tyle wyświetleń w tak krótkim czasie. Wielkie dzięki też za komentarze. Rozdział krótki, ale treściwy. Komentujcie i udostępniajcie ^.^ Miłego czytania!
                      * * * * * * *  * *  * * * * *  *  * *  * * * * * * *
    ROZDZIAŁ 2

     Tata uczył mnie pisać. Było to łatwiejsze niż myślałam. Alfabetu nauczyłam się raz dwa. Gorzej z czytaniem. Czytałam wolno, ale jednak było to przydatne. Dzięki temu w końcu mogłam przeczytać to, co było w książkach od matematyki. Teraz obliczenia z literami miały dla mnie sens. Byłam z siebie zadowolona. Wystarczyły mi podstawy, żeby wykorzystać je w prawdziwej praktyce. Z czasem czytałam coraz płynniej i coraz szybciej. Polubiłam to. Gdy przeczytałam wszystkie książki matematyczne, zabrałam się za czytanie prawdziwych książek. Na początku nie szło mi za dobrze, ale potem przyzwyczaiłam się do drobnego druku, a czasem do czytania w ciemności.

     Pewnego ranka jednak, przeżyłam wstrząs.

     Wstałam bardzo wcześnie i poszłam do kuchni zrobić śniadanie. W między czasie posprzątałam trochę. Gdy śniadanie było gotowe krzyknęłam, żeby tata przyszedł na śniadanie. Czekałam minutę, pięć, dziesięć, a on ciągle nie przychodził. Zdenerwowałam się, bo śniadanie stygło, a my rzadko jemy coś na ciepło. Poszłam więc po niego. To co zobaczyłam na zawsze zostanie w mojej głowie.

     Na łóżku leżał tata, tyle że w kałuży krwi. Widziałam dziurę ziejącą z jego serca, która biła mnie krzykami taty. Jak mogłam nie usłyszeć, że ktoś wszedł do domu? To moja wina, że tata nie żyje.

     Usiadłam w kącie pokoju, kuląc się najbardziej jak mogłam. W ogóle nie obchodziło mnie już śniadanie. Nie miałam pojęcia co robić. Po kilku, może kilkunastu minutach siedzenia w kącie, wstałam i pobiegłam do Sama.

     Nie powinnam płakać. Znaczy, to oczywiste, że targnęły mną emocje, ale nie powinnam była mazać się jak dziecko. W końcu nie jestem dzieckiem. Mam już osiemnaście lat! Jednak gdy pomyślałam o tacie, sama karciłam się w myślach. Gorsze by było, gdybym nie płakała.

     Podbiegłam pod dom Sama i zaczęłam walić w drzwi. Jeżeli nie było go w domu, to nie miałam pojęcia co dalej zrobić. Sam był jedynakiem jak ja. Jego rodzice zginęli gdy miał trzynaście lat. Byłam dla niego czymś w rodzaju siostry.

     Na moje szczęście usłyszałam kroki. Po chwili, drzwi otworzył mi zaspany Sam.

     - Czy ty wiesz, która jest godzina? - spytał i ziewnął. Normalnie zaśmiałabym się, ale jakoś nie było mi do śmiechu.

     - Sam, mój ojciec nie żyje - powiedziałam, a Sam zbladł. Rozejrzał się nerwowo.

     - Poczekaj minutę - odparł i zamknął mi drzwi przed nosem. To nie było miłe, ale nie było czasu na rozmyślanie o manierach. Czekałam z rękoma skrzyżowanymi na piersi, patrząc na drzwi. Jak obiecał Sam, nie było go minutę. Przebrał się i uczesał. Co on jest czarodziejem? Wziął mnie za rękę i szybko pobiegł w stronę mojego domu. Gdy wbiegł do niego niczym rozwścieczony nosorożec, zaczął szukać mojego taty.

     - Tam - szepnęłam, wskazując sypialnię ojca. Sam szybko tam pobiegł. Nie poszłam za nim. Nie chciałam znów tego oglądać. Sam wyszedł po chwili ze zdziwioną miną. Podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

     - Avri, tam nikogo niema - rzekł. Otworzyłam usta ze zdumienia. Potrząsnęłam głową.

     - Jest, tam jest mój tata. Leży z dziurą w sercu. Nie da się go nie zauważyć - wściekłam się i poszłam w stronę sypialni. Gdy stanęłam w drzwiach zdębiałam. Sam miał rację. Nikogo tam nie było. Ale jak to było możliwe? Jeszcze dziesięć minut temu tu był. Może to były jakieś czary króla Amona? Nie raz słyszałam o tym, że umie czarować i dlatego pozostaje wiecznie młody. Załamałam się. Usiadłam na podłodze w wejściu i schowałam twarz w dłonie. Rozpłakałam się jak dziecko. Znowu. Tylko, że tym razem nie wstydziłam się tego. Nie miałam już żadnej rodziny. Jedyne co mi pozostało to śmieci ze strychu. Cała moja rodzina mnie opuściła. Lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że to nie jest prawda. Był jeszcze Sam. Zawsze był przy mnie gdy go potrzebowałam. Relacje między nami były tak skomplikowane, jak sposób w jaki się poznaliśmy. Ale on był mi bratem. I to prawdziwym. Podeszłam do Sama i przytuliłam się do niego po raz pierwszy. On nie protestował. Wręcz przeciwnie, mocno mnie do siebie przytulił.

     Czułam się wtedy jak małe dziecko. Nie myślałam o tym, że to głupie z mojej strony. Byłam zajęta myśleniem o ojcu. Był mi przyjacielem. Tak mocno go kochałam. Chciałam go chociaż pochować jak należy, tylko że nie mogłam. Zniknął.

     Cały dzień przeleżałam w ramionach Sama płacząc, dziękując Samowi za to, że jest i znów płacząc. Gdy nastał wieczór zasnęłam wciąż wtulona w pierś Sama, który nie odstąpił mnie ani na krok.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 1

     ROZDZIAŁ 1

     Byłam pierwszą kobietą w rodzinie od ponad czterystu lat. Mój ojciec, Peter, ciągle powtarzał mi, że jestem wyjątkowa. Gdy miałam siedem lat zaczął mi opowiadać o naszej rodzinie. Wytłumaczył mi dlaczego kobiety w rodzinie Dream są takie wyjątkowe, ale już wtedy wiedziałam, że nie mówił mi wszystkiego. Powiedział mi też, że każdy w naszej rodzinie posiada znamię odróżniające nas od innych. Zmartwiłam się jednak gdy okazało się, że moje znamię nie do końca przypomina znamię mojego taty. Było to koło, tylko, że z kropek a nad nim widniała jeszcze jedna kropka i to się zgadzało, tylko, że u mnie w środku tego koła znajdowało się coś, co przypominało piorun. Bardzo intrygowało mnie to znamię.

     Gdy miałam dziesięć lat, tata nauczył mnie prowadzić dom. Prałam, sprzątałam, a czasem też gotowałam. Czułam się jednak z tym źle. Wiedziałam, że nie będę zwykłą kurą domową.

     Miałam głowę do matematyki, chociaż nikt mnie jej nie uczył. Na strychu znalazłam bardzo stare książki w których była matematyka. Nie umiałam czytać, zajmowałam się liczbami które w niewyjaśniony sposób rozumiałam.

     W wieku trzynastu lat, mój ojciec zaczął posyłać mnie na rynek po jedzenie. U 'Zapominajek' królował handel wymienny, my mieliśmy dużo rzeczy do wymiany, ponieważ wiele nazbierało się ich przez lata. Moja rodzina mieszkała w tym samym domu od początku jego wybudowania. Więc można było powiedzieć, że należy do nas.

     Pewnego dnia, tata wysłał mnie do piekarni, abym wzięła świeży chleb i bułki. Na wymianę wzięłam skórę z jakiegoś zwierzęcia, która byłaby przydatna na zimne dni. Wtedy miałam już czternaście lat. Szłam ulicami patrząc na ludzi wyglądających z okien, lub pozostałości z okien. Może i 'Zapominajki' nie były najbiedniejsze, ale na pewno bliżej nam było do biednych niż bogatych. Bogaci kupowali. Mieli pieniądze. Nie uprawiali handlu wymiennego, tylko brali pieniądze,  szli do sklepu z elektroniką i kupowali najdroższy telewizor, żeby pochwalić się sąsiadom.

     Gdy tak rozmyślałam nie zauważyłam chłopaka który stanął na mojej drodze. Wpadłam na niego i oboje przewróciliśmy się na ziemię. Chłopak wyglądał mi na silnego, nawet bardzo. Miał też miłą twarz, taką której można było zaufać. Zainteresowało mnie to. Wszyscy chłopcy których dotychczas widziałam, mieli mocne rysy twarzy o nieprzyjaznym wyglądzie. Ten chłopak natomiast miał bardzo delikatne rysy twarzy i duże oczy koloru niebieskiego tak jak moje. Czułam się obco, właśnie z powodu koloru oczu, bo 'Zapominajki' miały w 99.9 % oczy koloru brązowego. Okazało się, że nie byłam sama. Jego włosy też się wyróżniały. 'Zapominajki' to często blondyni i blondynki, on natomiast był brunetem. Ja byłam ciemną blondynką, ale i tak bliżej mi było do jego koloru włosów.

     - Nie chcę być niemiły, ale czy mogłabyś już ze mnie zejść? - powiedział chłopak. Otrząsnęłam się. Ile tak się mu przyglądałam? Kilka, może kilkanaście minut? Zeszłam z niego żwawym ruchem i pomogłam mu wstać.

     - Wybacz, ale twój wygląd mnie zaintrygował - odparłam. Zawsze miałam skłonność do mówienia prawdy. W niektórych przypadkach było to pomocne, w innych niestety nie. Chłopak spojrzał na mnie, widocznie zaskoczony. Odchrząknął.

     - Jestem Sam Clifin - przedstawił się. Clifin, Clifin? Coś mi mówiło to nazwisko. Nie wiedziałam tylko co.

     - A ja jestem Avri Dream - rzekłam z lekką chrypą.

     - Miło cię poznać - przyznał. Uśmiechnęłam się.

     - Ciebie też. Wybacz mi za moją nieuwagę. To było niechcący - tłumaczyłam się. Sam zaśmiał się. Miał bardzo przyjemny dla ucha śmiech.

     - Nie ma o czym mówić. Jeśli można spytać, dokąd idziesz? - spytał.

     - Idę do piekarni. Tata poprosił mnie, żebym przyniosła trochę pieczywa - odpowiedziałam.

     - To cudownie się składa, bo ja też szedłem w stronę piekarni. Pójdziemy razem? - zapytał uradowany.

     - Oczywiście - odparłam i ruszyliśmy razem.

     Okazało się, że Sam mieszka w tym samym domu co ja. To dziwne, że nigdy wcześniej go nie spotkałam, ale wtedy niespecjalnie się nad tym zastanawiałam. Sam bardzo mnie zainteresował. Był bardzo... Hmm... Fajny? Tak, chyba o to chodzi. Miał cudowny charakter, był zabawny, ale bardzo dobrze wychowany. Mimo wszystko jednak jego wygląd intrygował mnie najbardziej. On chyba to zauważył, ale nie musiał raczej zbytnio główkować, skoro sama mu to powiedziałam.

     - Ty też nie masz typowej urody dla 'Zapominajek' - przyznał. Przytaknęłam.

     - Mam inny kolor oczu niż inni i moje włosy są ciemniejsze.

     - I tak są jaśniejsze od moich. Wiesz... Czasem czuję się tak, jakbym tu nie pasował - powiedział. Zdziwiłam się, że aż tak się przede mną otwierał. W końcu znaliśmy się niecałą godzinę.


     - Nie mów tak - poprosiłam.

     - Tyle, że to prawda. Jestem inny - ciągnął. Przystanęłam i położyłam mu rękę na ramieniu. Ot, taki przyjacielski gest.

     - Często ludzie inni są wyjątkowi.

     - Jak na razie tego nie czuję.

     - Ale masz tylko... Ochh... Wybacz, nie spytałam ile masz lat - odparłam zmieszana. To głupie, że tak rozmawiamy, a ja nawet nie spytałam ile ma lat. Chociażby z czystej ciekawości.

     - Czternaście - odpowiedział. Uśmiechnęłam się.

     - Ja też.

     - To... Świetnie - mruknął i zaśmiał się.

     Dalej szliśmy bez słowa. Kiedy dotarliśmy do piekarni, Sam otworzył mi drzwi. To było na prawdę miłe. Pierwsza stanęłam w kolejce, która nie była duża. Stały przede mną dwie osoby. Z przykrością jednak stwierdziłam, że nie było już bułek. Gdy oboje kupiliśmy pieczywo, razem wróciliśmy do domu.

     - Na prawdę miło było cię poznać - powiedział Sam.

     - Ciebie też. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze.

     - Oczywiście. Przecież mieszkamy kilka kroków od siebie - stwierdził z uśmiechem. Przytaknęłam.

     - To może ja już pójdę - odparłam.

     - Dobrze. W takim razie, do zobaczenia Avri.

     - Do zobaczenia Sam - szepnęłam i ruszyłam w stronę drzwi.

     Minęły cztery lata odkąd poznałam Sama. Teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Znalazłam też inną przyjaciółkę, Alice Flick. Ona jednak mieszkała daleko ode mnie i rzadko ją widywałam. Alice poznała Sama. Powiedziała, że gdyby była na moim miejscu zakochałaby się od razu. Ja jednak nie miałam zamiaru się zakochiwać. Ani wtedy, ani nigdy, bo wiedziałam, że czeka mnie coś niesamowitego. Uczucia natomiast utrudniały bycie niesamowitym.



Newamon - Wstęp

     Wstęp:

     Rok 2235. Sto siedemdziesiąt lat temu na świecie wybuchł bunt. Bóg, który nie mógł patrzeć na aż tak wielką przemoc, postanowił ukarać ludzi. Euro-Azję pochłonęła woda. Uratowało się 50 osób. Australię zniszczył deszcze meteorytów. Wszyscy zginęli. Na biegunach temperatura wyniosła minus dwieście stopni. Nie przeżył nikt. Afrykę nawiedziła nienaturalna susza. W ciągu trzech lat zginęło 90% ludzi zamieszkających Afrykę. Swoje życie uratowało 100 osób. Amerykę nawiedziły trzęsienia ziemi. Większość lądu, po trzęsieniach, pochłonął ocean. Ocalał jednak kawałek lądu. Nie było całej Ameryki Południowej. Nie było już czegoś takiego jak Nowy York, czy Waszyngton. Te miasta uległy zniszczeniu podczas wieloletniej wojny domowej. W 2080 roku, gdy wszyscy ocaleli przybyli do dawnej Ameryki, wojna domowa ustała. Nie było jednak osoby która mogłaby zapanować nad rozjuszonymi ludźmi. Brak zorganizowania zabijał kolejne osoby.

     Pięć lat później, z pięciu tysięcy ocalałych, pozostała połowa. Panowała grypa, brakowało jedzenia i leków. Pewnego dnia z ruin miasta wyłonił się niejaki Amon Sky. Kazał każdemu zebrać się na placu, gdzie zwykle występował nie żyjący już burmistrz. Amon przemówił do ludu i obwołał się królem. Zorganizował wszystko co potrzeba. Wyznaczył dzielnice kraju i każdego do odpowiedniej przydzielił. Cały kraj oddzielił wysokim murem i drutem kolczastym pod wysokim napięciem. Kazał też wybudować pomnik na swoją cześć. Kilkanaście kilometrów od pomnika znalazły swoje miejsce pola uprawne. Ponieważ ciągle brakowało żywności, a plony potrzebowały czasu, żeby dojrzeć, w ciągu następnego roku zginęło kolejne tysiąc osób.

     Król Amon był surowym władcą. Wymyślił wiele absurdalnych praw, a złamanie któregokolwiek z nich było karane bardzo surowo, na przykład, gdy przechodziłeś obok pomnika króla i nie pokłoniłeś się, obcinano ci wszystkie palce prawej ręki.

     Najbogatszymi ludźmi w kraju byli ci, którzy podlizywali się królowi i jego najbliższym sługom. Mieszkali oni w willach niedaleko królewskiego pałacu. Ich domy wyposażone były w sprzęty które dostępne były przed katastrofą, czyli telewizory, komputery, sprzęt AGD, a najbogatsi z najbogatszych posiadali samochody.

     Najbiedniejsi mieszkali przy wysypisku śmieci i przy placu egzekucyjnym, gdzie wykonywano wyroku śmierci, dla największych zbrodniarzy. Żyło tam ponad 50% ludności. Mieszkali we własnoręcznie zrobionych domach. Często dachy były dziurawe, nie było okien, przez podłogę wchodziły szczury i różne robaki. W każdej małej lepiance spało ponad 40 osób. Za dnia pracowali na polach. Do pracy zabierali ich podwładni króla. Jechali na tyłach tira, po sto osób w jednym. Do pól uprawnych było 70 kilometrów. Zaczynali pracę o siódmej rano, kończyli o dziewiątej wieczorem.

     Ci którzy nie byli ani bogaci, ani biedni żyli na północy kraju. Nie pracowali na polach, tylko w domach. Każdy dom był wielkości willi bogaczy, tyle że podzielony był na cztery części, czyli w każdym domu mieszkały cztery rodziny. Pojedyncze domy były nie wielkie, ale na pewno panowały tam dużo lepsze warunki niż te w najbiedniejszej dzielnicy. Mieszkańcy tej dzielnicy byli najbardziej wysunięci z kraju. Mieli więc najdalej do pałacu króla Amona. Dlatego większość z nich nigdy nie widziała króla na własne oczy. Nie wiedzieli też często co dzieje się w kraju. Na wschód od ich dzielnicy znajdowały się ruiny dawnego Nowego Yorku. Na zachód znajdowały się rozrywki przeznaczone dla najbogatszych podwładnych króla Amona. To miejsce było jednak odgrodzone murem. Król nigdy nie odwiedzał dzielnicy w której mieszkali mieszczanie. Czasem nazywał ich 'Zapominajki'.

     Gdy pojawiły się pierwsze plony postanowiono otworzyć sklepy dla ludności. Znajdowały się one wokół pomnika króla. Najpierw pojawił się tylko sklep spożywczy. Kilka tygodni później powstała piekarnia. Rok później król okazał się na tyle łaskawy, że pozwolił na udostępnienie elektroniki dla ludzi których będzie na to stać. Powstał też sklep przemysłowy.

     Ponieważ 'Zapominajki' miały do tych sklepów najdalej (nie mieli samochodów jak niektórzy bogacze), król wyraził zgodę na to, by na ich dzielnicy powstał rynek. Był tam sklep spożywczy, piekarnia, rzeźnik (który pracował tylko od święta), a ostatni budynek przeznaczony był dla królewskiego urzędnika który pilnował porządku na rynku i w mieście.

     Król Amon przybywając do miasta miał 30 lat. W 2215 rządził już 130 lat i nie starzał się. Nikt nie zastanawiał się dlaczego.

     W 2225 roku u 'Zapominajek' wybuchł pożar w północno-wschodniej części dzielnicy. Ugaszono go w porę, ale i tak zniknęła 1/5 dzielnicy obracając się w popiół. Zginęło wtedy 56 osób.

     W 2217 roku siedemnastego lutego o godzinie siedemnastej u 'Zapominajek' w domu najbliżej muru do rozrywkowej części kraju urodziłam się ja. Avri Dream. Moja mama zginęła podczas porodu, ale dała życie mnie. Dzięki niej mogłam żyć tu.

     W Newamon.