wtorek, 15 lipca 2014

UWAGA!!!

Będzie książka! Będzie, cholera!

Stwierdziłam, że pomysł jest za dobry na bloga, ponieważ z tego co widzę, książka będzie miała ponad 300 stron, może więcej.

Jestem z tego w sumie dumna.
Że tak mi wyszło.
Z tego co widzę, książka będzie się tworzyć jeszcze dłuuuuuuugo, więc myślę, że skończę ją w wakacje za rok. Także cierpliwości.

Mam jakiś pomysł na kontynuację bloga z Avri.

Będą to wpisy podobne do pamiętnika.

Może jakoś w październiku dam fajny wpis, ale wezmę się za to i może coś dodam.

Będzie fajnie. I w ogóle.

I teraz przychodzi czas, żeby prosić o ponowne udostępnianie bloga. To bardzo ważne. Baaaaaardzo.

Noo, to by było na tyle. THX.
loveMuch :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Dobry-dzień

Park, ulice, twój dom
czują się dziwnie pusto
Nie przypominam sobie
Twojej twarzy uśmiechniętej
Próbujesz zachować się tak samo,
Ale rozpaczliwie
Jesteś moim miejscem
Miejscem, w którym utknąłem

I wiem, że
Widziałaś mnie
Tam, w tłumie, Stałem sam
Sam, sam, sam...

Wszystkie te piękne wspomnienia
Jawią się jak gigantyczna plama
Byliśmy, nie jesteśmy czymś więcej
Jesteśmy chorzy, bez szans uleczenia
Chciałbym być tam, w tym samym pociągu, w którym ty jesteś
Ale wiem, że twoja miłość jest dla kogoś innego
(...)

Proszę, zostaw mnie
Nie chcę być powodem twojego bólu
Po prostu zostaw mnie, bo jest rzecz, o której wiemy,
Że nic się nie zmieni

______________________________________________________________

Miłośnie!
U mnie niestety wręcz przeciwnie. Humor miesza mi się każdego dnia. Raz jestem szczęśliwa, a po chwili smutek ściska mi serce.

Ale wyznaję zasadę, że inni mają gorzej i moje "cierpienie" jest niczym w porównaniu do tego co ktoś może przechodzić.

Choć i ta zasada nie zawsze pomaga.

Jednakże po co być smutnym, gdy słońce świeci, przyjaciele są tuż obok, a muzyka gra w duszy i zostaje w niej do końca świata.

Cieszmy się i celebrujmy! :)

Tak w ogóle to byłam emocjonalnie rozdarta po Gwiazd naszych wina! I po książce i filmie. Brak mi słów, żeby opisać jak genialne było to przeżycie! IDŹCIE DO KINA, BO TO JEDEN Z LEPSZYCH FILMÓW JAKIE WIDZIAŁAM!

Już cicho...
Ktoś dotrwał do końca? Miło.
                                                                                               Magda.

PS: Buziaki od Avri, która żyje i żyć będzie dalej. Tak. Będę kontynuować bloga o Avri oczywiście po napisaniu książki i po wakacjach. Mam nadzieję, że kogoś to ucieszy :)

Bye.


środa, 7 maja 2014

Co mnie męczy, co mnie cieszy.

Cóż kochani... Powiem tyle ile sama uważam, że wypada powiedzieć.

Weny brak!

Pomysł - jest. Koncepcja - jest. Nawet zakończenie! - jest.
Tylko co mi z tego, skoro nie umiem tego ubrać w słowa, które dla każdego będą zrozumiałe, przejrzyste i w pewnym stopniu poruszające.

Pierwsze rozdziały mogą sobie takie być, ale później to niedopuszczalne.

Trochę mi z tego powodu smutno i źle, ale wiem, że w wakacje na pewno wrócę do formy. Ale do nich jeszcze trochę czasu.

Jedyna rzecz, a właściwie osoba, która pozwala mi się mentalnie ogarnąć to muzyk, którego cenię nade wszystko.

You know. Dawid Podsiadło.



Byłam na dwóch koncertach i jestem OGROMNIE !H.a.p.p.y! Jego energia na scenie sama wciska uśmiech na usta, a JEGO uśmiech i szczerość jest jak miód na duszę.
Cóż, a głos ma niesamowity, rzadko spotykany, CUDOWNY! Płyta jest tak piękna, że miejscami (czyli często) chcę się płakać ze wzruszenia.

Chyba tyle.

Chciałam tylko powiedzieć co mi leży na duszy. Jak chcecie, to napiszcie w komentarzach, jeśli macie jakąś sprawę. Zawsze fajnie tak się zwierzyć!

Ważne, że mamy ludzi, których kochamy i którzy kochają nas, prawda?
Bo przecież cóż w tym świecie jest ważniejszego niż kropla miłości :)

~Zaczytana Madzia :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Infoinfo

Moi kochani!
Piszę z telefonu, więc na szybko i właściwie nie potrzebnie, ale dla własnej satysfakcji napiszę co mi w duszy gra.
To coś a propos mojej książki, którą być może w przyszłym życiu wydam, choć nie popadajmy w popęd.
Wstęp się zrobił, a pomysł jest TAK SZALENIE CIEKAWY, że aż sama nie rozumiem jak na niego tak nagle wpadłam.
Nie ukrywam, że pewnie będzie czuć Igrzyska Śmierci i Niezgodną, bo piszę podobnie, ale to chyba dobrze, bo obie książki są genialnie napisane i zrealizowane.
Nie ukrywam, że idę w miłość, ale taką z serca i nie przesłodzoną.
Zły charakter i przeszkody będą, a jakże.
Nie mogę nic więcej zdradzić, bo sama na sobie bym się zawiodła. Ale jeśli kogoś by zżerała ciekawość, to mogę prywatnie rąbek tajemnicy wyznać.
Jestem strasznie podekscytowana, bo jeśli zrealizuje swój plan... To książka może mieć odrobinę więcej popularności niż niektóre polskie, a może i nawet zagraniczne książki.
Czy to głupie, że moim kolejnym marzeniem jest być obok nazwiska Suzanne Collins i Veroniki Roth, na półce bestsellerów? :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 34; Epilog

     ROZDZIAŁ 34

     Czułam się tak jakby uderzył we mnie piorun i to ze zdwojoną mocą. Zwykle odczuwałam coś takiego w stanie podniecenia, a nie kompletnego zaskoczenia i zaniemówienia. Mimo, że lustro znajdowało się na drugim końcu pokoju dobrze wiedziałam, że zbladłam bardziej niż kiedykolwiek. Nie wiem co czułam. Chęć czy niechęć? Nie potrafiłam tego określić.

     Po minie Sama natomiast, wnioskowałam iż jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uśmiech sięgał mu od ucha do ucha, a oczy uderzały blaskiem bardziej niż kiedykolwiek. Ja miałam ochotę zemdleć, a potem obudzić się i usłyszeć, że to wszystko tylko sen.

     - Żartujesz prawda? - Wydukałam w końcu po długim milczeniu. Sam wyglądał na niewzruszonego tonem mojego głosu, bo jego wkurzający uśmieszek nie znikał z twarzy.


     - Nie mam powodu, żeby żartować - oznajmił. Zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do łóżka i usiadłam na brzegu spoglądając w podłogę. Zapewne wyglądałam tak blado, że można by było mnie pomylić z wampirem.

     Rozpłakałam się. Zakryłam twarz dłońmi i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. To było silniejsze ode mnie. Miałam jednocześnie ochotę się zaśmiać, bo każda normalna kobieta usprawiedliwiłaby to buzującymi hormonami. Ja nie chciałam się usprawiedliwiać.


     Bardziej wyczułam niż zobaczyłam to, że Sam uklęknął przede mną. Oparł ręce na moich kolanach, ale nie odezwał się ani słowem.

     Płakałam długo to kładąc się na łóżku, to wstając. Miałam mętlik w głowie, a głowa bolała mnie jak nigdy. Kiedy już się uspokoiłam, stałam przy oknie, a wiatr osuszał moje oczy, czerwone od nadmiaru łez. Sam podszedł do mnie, ale spojrzał przed siebie. Kiedy zerknęłam na jego profil, nie umiałam wyczytać emocji z jego twarzy.

     - To wszystko moja wina - szepnął w końcu i zacisnął oczy. Ja robiłam tak, gdy chciałam powstrzymać łzy. Zacisnął ręce w pięści, a jego twarz zmieniła kolor z lekko opalonego brązu na czerwień. Drgnął nagle i popędził przez pokój. Chwycił stojący na komodzie wazon i cisnął nim o ścianę, wydając przy tym odgłos, mogący obudzić zmarłego. Po chwili wziął w ręce lampę stojącą przy moim łóżku i rozbił ją o podłogę. Kiedy chwycił poduszkę, podbiegłam do niego i wzięłam jego twarz w dłonie.

     - Stop - rozkazałam, ale łagodnie. Zmusiłam Sama, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich łzy, które aż się prosiły o uwolnienie na wolność. Była też wściekłość. Nie wiem tylko, na co?

     - Jestem samolubnym dupkiem - przeklinał Sam. Westchnęłam.

     - Czemu tak myślisz? - Byłam bardziej opanowana niż mi się wydawało. Gdzieś zniknęło widmo dziecka, które mnie przerażało. To było dziecko moje i Sama. I jakby w jednej chwili je pokochałam.


     - To przeze mnie jesteś w ciąży, jakby nie patrzeć. Mogłem do tego nie dopuścić, ale zachowałem się jak napalony szczeniak. - Określenie to sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się grymas.

     - Jeśli myślisz, że winię cię o to, że jestem w ciąży to jesteś w błędzie - tłumaczyłam. - To - wskazałam na mój brzuch - nie jest twoją winą. To nie jest niczyja wina. To dar. Coś na kształt ukoronowania naszej miłości - wytłumaczyłam i w każdym słowie czułam się prawdziwie. Sam jakby odrobinę się rozluźnił, lecz dobrze widziałam, że nie do końca.

     - Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała... - szepnął. Przytuliłam się do jego piersi, a on mocno mnie do siebie przyciągnął. Czułam jak ciepło jego ciała bierze mnie w swoje sidła.

     - Jeśli ciąże uważasz za cierpienie, to co dla ciebie jest przyjemnością? - spytałam, a mimo wszystko za dobrze znałam odpowiedź. Czułam jak Sam muska ustami czubek mojej głowy.


     Usłyszałam skrzypnięcie drzwi odwróciłam głowę z początku nikogo nie widząc. Po chwili zobaczyłam jednak małą postać idącą w moją stronę.

     Dawno nie widziałam się z Peterem i w normalnej sytuacji uśmiechnęłabym się od ucha do ucha. W tej chwili, mimo wewnętrznej akceptacji, nie byłam w humorze.

     - Cześć - bąknęłam tylko. Wiedziałam, że Peter dobrze wie co się dzieję. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek. Może znał mnie bardziej niż ja sama.

     - Musicie wracać do domu - powiedział nawet nie szepcząc słowa przywitania. Zirytowało mnie to, ale niezbyt.


     - Skąd tak nagły pośpiech? - warknął Sam. Wyglądał jak trup. Czym prędzej odgoniłam tę myśl, choć wydawałoby się, że już nic nam nie grozi. Peter spojrzał na Sama z wyrzutem. Czułam, że oboje rozumieją się bez słów.

     - Myślę, że dobrze wiesz - odpowiedział Peter łagodnym tonem, jakby nie zauważył w jaki sposób Sam się wyraził. Mogłabym przysiąc, że Sam zaklął w myślach. Ja to właśnie bym zrobiła na jego miejscu.

     - Więc wyślesz nas w dwutygodniową podróż powrotną? Wiedząc, że Avri jest w ciąży? Wiedząc, że w mojej głowie nie wszystko jest jeszcze poukładane? - mówił Sam, coraz głośniej. Dotknęłam jego ramienia. Był spięty jak struna, ale pod wpływem mojego dotyku, jakby odrobinę się rozluźnił.


     - Nikt nie wysyła was w podróż - odezwał się Peter. Spojrzałam na niego pytająco. - Bryan będzie was teleportował - wyjaśnił. Nic w jego słowach mnie nie zdziwiło. Tylko przytaknęłam dając Peterowi znak, że lepiej będzie jeśli już sobie pójdzie. Nie był urażony. Wyszedł z podniesioną głową. Cieszyłam się, że zrozumiał.

     - Pieprzona magia - warknął Sam przez zaciśnięte zęby, gdy tylko drzwi się zamknęły. Spojrzałam na niego z wyrzutem.


     - Wiesz, że mówisz to w obecności czarownicy? - spytałam, trochę retorycznie. Sam podszedł do okna i mocno zacisnął ręce w pięści.

     - Gdyby nie ona, nie byłoby nas tutaj. Nie musielibyśmy wyruszać w drogę. Nie straciłbym pamięci - mówił przygaszony. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na zaciśniętej dłoni. Drgnął.

     - Nie zapominaj też, że gdyby nie magia, być może nigdy nie dowiedziałabym się, co tak naprawdę między nami jest. Nigdy nie zgodziłabym się na ślub, bo żyłabym w przekonaniu, że miłość przeszkodzi mi, na każdy możliwy sposób. I najważniejsze... - przerwałam. Zmusiłam go, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich mieszankę uczuć. Pocałowałam go najdelikatniej jak mogłam. Po chwili znów wróciłam wzrokiem do jego oczu. - Nigdy nie zaszłabym w ciąże z mężczyzną, którego kocham najbardziej na świecie - szepnęłam tuż przed jego twarzą.

     Uśmiechnął się do mnie ciepło. Widziałam iskrę wcześniejszej złości i smutku, ale były one tak nikłe, że dało się zauważyć tylko szczęście.

     - Masz rację - wyszeptał. - Przepraszam za to. I za ten mój wybuch też. Powinienem się cieszyć - mamrotał pod nosem.

     - Sam pamiętaj, że moja ciąża niczego nie zmienia - powiedziałam. Sam zmarszczył brwi.

     - Nie, to zmienia wszystko - odparł. Trochę mnie to dotknęło. Wszystko? Co miał na myśli?

     - To znaczy, że przez dziecko już nie będę cię pociągała w... Ten sposób? - spytałam, mimo wszystko lekko przerażona. Pytanie głupie i wypowiedziane ze strachu. Sam jednak się uśmiechnął.


     - Każdego dnia, w każdej chwili i sekundzie mnie pociągasz. Co do tego nie możesz mieć wątpliwości - odpowiedział. Uśmiechnęłam się, wyrażając lekkie wzruszenie.

     Następnego dnia byłam niepoprawnie szczęśliwa. Bryan pozwolił mi wziąć kilka damskich ubrań z pałacu, natomiast Peter oznajmił, że zostaje tutaj.

     - Odnowiłem przyjaźń z Bryanem, a ty Pani już mnie nie potrzebujesz, więc o ile wyrazisz zgodę, zostanę - mówił. Wzięłam go w ręce i pogłaskałam za uchem.

     - Pozwolę ci zostać, jeśli coś obiecasz - zaczęłam.

     - Wszystko, Pani - odrzekł zdeterminowany Peter. Westchnęłam.

     - Obiecaj, że nigdy mnie nie zapomnisz - szepnęłam. Peter ukłonił się lekko w moją stronę. W jego oczach zobaczyłam łzy.

     - Obiecuję, Avri.

     Później się z nim pożegnałam. Nie ukrywam, że kilka łez spłynęło po moich policzkach. Bardziej jednak martwiło mnie pożegnanie z Bryanem. Poznałam go w dziwnych okolicznościach, ale od razu staliśmy się sobie bliscy. Miał coś w sobie, co przyciągało.

     Szukałam go w całym pałacu. Bryan siedział w swoim pokoju, to znaczy, w jednym z nich i czytał. Tym mnie zaskoczył. Mężczyzna z najbiedniejszej dzielnicy potrafił czytać?

     Musiałam wydać jakiś dźwięk, bo drgnął. Podniósł głowę znad lektury, spojrzał na mnie i uśmiechnął się ciepło. Odpowiedziałam tym samym.


     - Już mam was teleportować? - spytał. Bez zbędnego przywitania...

     - Raczej tak, ale przyszłam tu, żeby się z tobą pożegnać - oznajmiłam. Bryan wstał opierając ręce o kolana. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Zachciało mi się płakać. Bryan był moim przyjacielem... Jedynym nie licząc Petera. Mimo beznadziejnych okoliczności poznania się i późniejszych spotkań, które nie były zbyt znaczące w naszej znajomości, polubiłam go bardzo i dobrze wiem, że będę tęsknic. Był kimś w rodzaju starszego brata. Może nawet ojca...


     - Bryan, co się stało z moim ojcem? - spytałam. Bryan odsunął się ode mnie.

     - To była sprawka niejakiego Nicka Harrisona - zaczął. - Działał na zlecenie Amona. Twój ojciec nie cierpiał, co jest pocieszające, bo Amon był mistrzem w wymyślaniu tortur, czy coraz to nowych wymyślnych kar śmierci. Wiedziałaś, że któryś z jego sług został ugotowany żywcem, bo przyniósł Amonowi zły smak lodów?

     - Moglibyśmy nie rozmawiać o torturach i innych przygnębiających sprawach?

     - Jasne, wybacz. Więc... Avri, twój ojciec nie żyje, a jeśli chodzi o tego całego Nicka, to już się nim zająłem - powiedział. Nie wiem czy chciało mi się śmiać czy płakać. Cóż, nie zwrócę życia ojcu, ale przynajmniej wiem, co się stało.

     Moje rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę Sama wychylającą się zza drzwi.

     - Musimy już iść - oznajmił.


     Kilka minut później staliśmy po środku sali tronowej. Byliśmy tam całą czwórką. Ja, Sam, Bryan i Peter. Patrząc na Bryana który już zaczął wypowiadać zaklęcie, miałam ochotę znów wybuchnąć płaczem. Ciągle tylko płaczę i płaczę. Może to przez te hormony? Babskie gadanie...

     Sam mocno chwycił mnie za rękę.

     Bryan wycelował w nas różdżką z której wyleciał strumień światła, otulający mnie i Sama.

     Peter tylko patrzył, ale jego wzrok mówił mi wszystko.

     Po chwili poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Zaklęcie zaczynało działać. Na koniec zobaczyłam tylko smutne oczy Bryana wpatrujące się we mnie.


     Później usiadłam na łóżku w moim pokoju.

     - Witaj w domu - powiedział Sam i odetchnął pełną piersią.

     Naszym pokoju...
        EPILOG: Rok później
     Alice była tak miła, że zajęła się Peter'em. Peter Bryan, takie imiona nosił mój syn. Sprawiał mi wiele problemów, gdy jeszcze znajdował się we mnie. Ale pokochałam go w chwili, gdy pierwszy raz się poruszył.
     Dziś był dzień na który czekałam od ponad roku. Gdyby nie moja ciąża, od roku byłabym już żoną Sama, ale Petera za to winić nie mogę.
     Stałam przed małym lustrem w pokoju mojego ojca. Starałam się jak najmniej o nim myśleć. Każde jego wspomnienie, wywoływało we mnie wewnętrzny ból.
     Otrząsnęłam się. Dziś nie było czasu na jakiekolwiek smutki. W końcu za chwilę mam się stać żoną mężczyzny, którego kocham najbardziej na świecie.
     Przeglądałam się. Po raz pierwszy od bardzo dawna, mogłabym przyznać, że jestem piękna. Biała suknia ciągnąca się po ziemi, mająca delikatne wcięcie na plecach, wyglądała zjawiskowo, a przy okazji bardzo pasowała do mojej szczupłej sylwetki. Po wielu godzinach spędzonych na strychu, znalazłam białe buty na obcasach, jak się później okazało, należały do mojej matki. Już wtedy wiedziałam, że muszę je założyć na swój własny ślub...
     Kiedy złapałam klamkę, zawahałam się. Nagle serce zaczęło szybciej bić. Czułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz miałam pocałować Sama. Jak wtedy, gdy Sam mówił mi, że mnie kocha. Jak wtedy, gdy walczyłam z Amonem.
     Odetchnęłam. Nie byłam zdenerwowana. Byłam podekscytowana. Czułam palenie na policzkach, gdy przypominałam sobie wszystkie chwile spędzone wspólnie z Samem. Pewna swego, otworzyłam drzwi. Tuż przed nimi stał Bryan, ubrany w czarny garnitur. Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a potem gwizdnął.
     - Wow, Avri! Wyglądasz jak anioł! - krzyknął. Nie ukrywam, że ten komplement bardzo mi się spodobał.
     - Miło mi to słyszeć. Ty też wyglądasz niczego sobie - przyznałam. Chwyciłam go pod ramię i mocno zacisnęłam palce na jego garniturze.
     - Denerwujesz się? - spytał. Spojrzałam na niego.
     - Ślubem? - Przytaknął. - Sama nie wiem... Marzyłam o tym odkąd pierwszy raz poczułam, jak smakuje prawdziwa miłość - odpowiedziałam.
     - Więc jak smakuje? - zapytał. Przez chwilę szukałam słów.
     - Idealnie - szepnęłam.
     Szłam po chodniku na którym położony został dywan, specjalnie na mój ślub. Wszystkie krzesła, ozdoby i sam ołtarz, były zrobione specjalnie dla mnie. Dla nas...
     Sam stał na końcu mojej drogi. Serce podeszło mi do gardła. Mocniej zacisnęłam rękę na garniturze Bryana. Coś powiedział, ale ja widziałam tylko Sama.
     Był ubrany w biały garnitur, który pasował do mojej sukni. Nie tylko garnitur do mnie pasował...
     Nie wiedzieć kiedy znalazłam się obok Sama. Chwyciłam jego rękę i spojrzałam w oczy. Wiedziałam w nich tyle miłości, że nic innego nie chciałabym zobaczyć.
     Przez całą ceremonię, czułam się jak w transie. Jakby kilka sekund później, kapłan pochylił się nad Samem, łagodnym głosem powiedział:
     - Możesz pocałować pannę młodą.
     Sam odpowiedział na to niemałym entuzjazmem. Chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie. Poczułam w brzuchu tysiące motyli. Nie słyszałam wiwatujących 'Zapominajek'. Nie słyszałam chóru, który śpiewał jakąś naciąganą melodię ślubną. Wtedy czułam tylko nienaturalne szczęście.
     Sam wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Kiedy już mnie puścił, zauważyłam kartkę na stole. Była od Alice. Zabrała ze sobą Petera. Uśmiechnęłam się. Miło, że dała nam trochę prywatności.
     Niczym drapieżnik, podeszłam do Sama. Pociągnęłam go za kołnierz i wpiłam się w jego usta. Krzyknął, ale stłumiłam to pocałunkiem. Objął mnie mocno i coraz mocniej napierał na mnie swoim ciałem.
     Nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się w naszej sypialni. Pchnęłam go na łóżko. Teraz już się nie sprzeciwiał. Znów przywarłam do niego ustami.
     - Więc... Pracujemy nad kolejnym dzieckiem? - spytał Sam.
     - Z tobą? Zawsze - szepnęłam mu do ucha.
     Mimo, że często potem się kłóciliśmy, jeszcze częściej się godziliśmy. Nie umiem żyć bez Sama. Jego zapewnienia natomiast, utwierdzają mnie w przekonaniu, że on beze mnie też. Trójka naszych synów, potwierdza ten fakt...
                                                     KONIEC

              _____________________________________

     Kochani... Cóż. To już koniec. Kilka pięknych miesięcy z wami miałam. Dziękuję wam za to. Za wszystkie miłe słowa i uwagi. Za to, że tu byliście.
     Mam w planach prawdziwe wydanie książki. Nie wiem, czy mi się to uda, ale chcę to zrobić. Dowiecie się więcej dopiero po wakacjach, ale do tego czasu będę się z wami dzieliła jakimiś opowiadaniami, może recenzjami. Nie opuszczajcie bloga. Jeśli będzie wam źle czy smutno - wpadnijcie i przeczytajcie to jeszcze raz.
    
                                       DZIĘKUJĘ WAM!

Pamiętajcie, że czasem druga osoba to wszystko czego nam potrzeba
     Bądźcie silni i wierni jak Avri. Dobrzy jak Sam. Pomocni jak Peter. Dążcie do swoich celów jak Bryan.
         I nigdy nie rezygnujcie z marzeń.
              Na razie żegnam. Mam nadzieję, że na krótko.
    ~LoveMuch; Madzia...




cdn.

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 33 - przedostatni :c

     ROZDZIAŁ 33
     - Sam... - szepnęłam. W jednej chwili świat zawirował i rozmazał się jak wielka plama. Wyraźny był tylko Sam, który stał jakieś cztery metry ode mnie. Serce skakało mi do gardła i biło tak mocno, że zapewne słyszały je nawet 'Zapominajki'.
     Nic nie mówił. Tylko patrzył i uśmiechał się do mnie. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję, ale chciałabym zemdleć i znaleźć się w jego ramionach. Tylko jego.
     Zrobił krok w moją stronę, a w moim organizmie zapaliła się lampka, która czekała zgaszona przez te wszystkie dni kiedy go nie widziałam. Oszczędzała energię, aż znów go zobaczę. I oto jest.
     Stanął kilka centymetrów ode mnie. Patrzył mi w oczy, a ja starałam się powstrzymać pragnienie pocałowania go. W tamtej chwili było to wręcz niemożliwe.
     Dotknął ręką mojego policzka, zostawiając po sobie ogień, który zaczął rozlewać się po całym moim ciele. Nie rozumiem, czemu sam dotyk i jego obecność, tak mocno na mnie działały. Spojrzałam mu głęboko w oczy i dopiero w nich ujrzałam całą prawdę. Widziałam, że też się powstrzymuje. Zobaczyłam ściśnięte wargi, a w oczach błysk pragnienia.
     Odnalazł dłonią moją rękę i pociągnął mnie za sobą. Usiadłam obok niego na łóżku. Nie puszczał mojej dłoni. Z jakiegoś powodu czułam się najszczęśliwsza w świecie, a tym powodem była obecność Sama.
     - Tęskniłem - szepnął, nie patrząc mi w oczy. Dotknęłam jego gładkiego policzka. Gdy to zrobiłam zamknął oczy.
     - Ja też - wyszeptałam mu do ucha. Nie wiem, czy się przesłyszałam, ale chyba mruknął, a ja mam raczej dobry słuch.
     - Pamiętam wszystko, Avri - oznajmił i w końcu spojrzał mi w oczy. - Wszystko - wyszeptał i uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam tym samym.
     - I jak wrażenia? - spytałam. Zaśmiał się.
     - Jest lepiej niż się spodziewałem - odparł wciąż się śmiejąc. Wstałam, żeby móc położyć się na łóżku. Sam nie spuszczał ze mnie wzroku. Później uczynił to samo. Patrzył mi w oczy.
     Był ze mną. Obiecaliśmy sobie, że przeżyjemy i tak też się stało. Boże, przeżyliśmy. Możemy być razem i teraz nic i nikt nam nie przeszkodzi. Rozpłakałam się. Sam otarł moje łzy.
     - Cii - szepnął i przytulił mnie do siebie. - Nie płacz. - Pocałował mnie w czubek głowy. Wbrew sobie jeszcze bardziej się rozpłakałam. Nienawidziłam płakać, ale to było tysiąc razy silniejsze ode mnie. Ciągle nie mogę w to uwierzyć... Żyjemy. Wysunęłam się z objęć Sama i dotknęłam ręką jego piersi. Czułam pod palcami bicie jego serca. Był zdenerwowany.
     - Na prawdę wszystko pamiętasz? - spytałam, ciągle nie mogąc uwierzyć w to co się dzieję. Sam spojrzał na mnie uśmiechnięty.
     - A czy kazałaś mi się z tobą całować, żeby otworzyć szkatułkę w której była twoja różdżka? - odpowiedział pytaniem na pytanie i oboje wybuchliśmy śmiechem. Przytuliłam się do jego piersi.
     - Pamiętasz, o co mnie spytałeś tamtego dnia, gdy mieliśmy wejść do pałacu? - zapytałam. Chciałam tylko mieć pewność. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Sam się uśmiecha.
     - Jak mam być szczery, to nawet po wymazaniu pamięci to... pamiętałem. - Zaśmiał się. - Moje najpiękniejsze wspomnienia to wieczory i rozmowy z tobą. - Podniósł moją brodę, żebym spojrzała mu w oczy. - Każde z nich - wyszeptał. Czułam kolejne łzy. Dlaczego mi to robił? Przecież ten głupek wiedział, że nie cierpię płakać. Z drugiej strony, po tym co powiedział, musiałabym być potworem, gdybym się na niego wkurzyła.
     Pocałował mnie. Tak delikatnie jak to zapamiętałam, bo po tak długim okresie czasu, już prawie zapomniałam jak cudownie smakuje dotyk jego ust. Moje ciało zareagowało szybciej niż zwykle i czułam, że jego też. Podciągnęłam się wyżej na łóżku, żeby być bliżej niego. Wiązało się to jednak z oderwaniem od jego ust. Sam jednak nie marnował czasu. Ustami odnalazł moją szyję, a ja czułam się jak w niebie. Może nawet lepiej, nie można było tego ująć w słowa. Gdy oderwał się od mojej szyi, spojrzał mi w oczy.

     - Pamiętam jak pierwszy raz powiedziałaś mi, że mnie kochasz - szepnął. Dotknęłam jego twarzy. - Pamiętam co wtedy czułem - mruknął mi do ucha. Kiedy poczułam jego oddech na szyi, jęknęłam.
     - Co dokładnie? - Z trudem wysapałam. Sam znów spojrzał mi w oczy. W jego oczach było tylko jedno uczucie.
     - Ulgę - wyszeptał. Uśmiechnęłam się do niego. Zrobił coś czego bym się nie spodziewała. Wstał z łóżka. Podszedł do okna i je zasłonił. Następnie poszedł w stronę drzwi. Bałam się, że chce wyjść. Gdy szykowałam się do krzyku, zobaczyłam, że zaciska dłoń na zamku. Chciał tylko zamknąć drzwi. Ulżyło mi. W półmroku wyraźnie rysowała się jego sylwetka i mimo, że światło było zasłonięte, wyraźnie widziałam błysk w jego oczach. Ponownie położył się na łóżku obok mnie.
     - Co chcesz dostać na urodziny? - spytał, a mnie zamurowało. Spojrzałam na niego z rozbawianiem.
     - Mam wszystko czego pragnę - odpowiedziałam. Sam przysunął się bliżej.
     - Pytam serio - odparł. - Za tydzień masz urodziny, a ja nic dla ciebie nie mam. W zeszłym roku zrobiłem ci lampkę, pamiętasz?
     - To ty straciłeś pamięć - przypomniałam. Sam zaśmiał się. Z tak bliska widziałam zarys jego dołeczków.
     - Nie pamiętałem tylko ostatnich wydarzeń - oznajmił. Przejechał dłonią przez moje ramię i uważnie przyglądał się temu co robi.
     - Jak to jest, tak... Czegoś nie pamiętać? - spytałam. Sam zmarszczył brwi.
     - Chciałem sobie przypomnieć - wyjaśnił Sam. - Bryan i Peter bardzo mi pomogli. Całymi godzinami siedzieli ze mną w pokoju, rozmawiali ze mną, ale też pokazywali różne rzeczy. Większość przypomniałem sobie bez problemu, ale było kilka wspomnień, do których Bryan musiał użyć zaklęcia. - Skrzywił się. - Nie było to przyjemne, ale wiedziałem, że jest to konieczne. - Westchnął. Spuściłam wzrok.
     - Sam, tak mi przykro... To moja wina - szepnęłam. Sam jęknął niezadowolony.
     - Nie ma w tym wszystkim grama twojej winy. To ja się uparłem, żeby tam wejść. Poniosłem tego konsekwencje. - Bronił mnie.
     - Przestań... - poprosiłam ściszonym głosem. Nie mogłam sobie wyobrazić Sama, który cierpi. Sprawiało mi to wewnętrzny ból. To co się stało podczas walki... Gdy Amon rzucił Samem przez cały pokój... Sam cierpiał. Z mojej winy.
     - Wiesz, że jestem niepoprawnym romantykiem - zaczął Sam, a ja cicho się zaśmiałam, widziałam, że on też. - Avri - kazał mi spojrzeć sobie w oczy - dla ciebie zrobiłbym wszystko, nawet jeżeli to kompletne wariactwo - wyjaśnił. Zaśmiałam się dwa razy głośniej niż wcześniej.
     - Dziękuję - szepnęłam. Sam pocałował mnie w czubek głowy, a ja zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, Sam był zaledwie kilka milimetrów od mojej twarzy. Nasze nosy się stykały. Czułam, że jego oddech przyśpiesza, mój też choć nie wiedziałam właściwie, dlaczego.
     - Kocham cię - wyznał Sam. Powiedział to, czego tak bardzo pragnęłam. Nie wiem czemu, ale łza spłynęła mi po policzku. Sam ją otarł.
     - Kocham cię - szepnęłam. Sam zbliżył się i pocałował mnie mocno.
     Zaatakował moje usta z dziwną dzikością. Nie to, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, moje ciało oszalało. Przysunął mnie do siebie, a ja poczułam ogień na każdym centymetrze ciała, bo Sam nagle się tam znalazł. Zacisnęłam ręce na koszuli Sama. Oderwałam się od niego na chwilę. Spojrzał mi w oczy. Musiał ujrzeć w nich pożądanie, ja w jego oczach dokładnie to zobaczyłam. Sapaliśmy głośno, a nasze zmieszane oddechy wypełniały cały pokój.
     - A konsekwencje? - spytałam zdyszana z uśmiechem przyklejonym na ustach. Miałam nadzieję, że ten żart, który wcześniej był powodem mojej wściekłości, też sobie przypomniał. Widocznie tak, bo zaśmiał się cicho i przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, co wydawało się niemożliwe. Moja noga zacisnęła się na jego biodrze. Sam jakby przez chwilę tego nie zauważył, bo ciągle wpatrywał się w moje oczy.
     - Jakie konsekwencje? - odpowiedział w końcu. A więc pamiętał. Potem wrócił do moich ust, które już czekały.
     Później zgasił mój ogień. Lepiej niż kiedykolwiek.

     Po tym wszystkim, byłam zmęczona jak nigdy dotąd. Udało mi się jednak dociągnąć do łazienki i pod prysznic. Umyłam się szybko i owinięta ręcznikiem wróciłam do pokoju. Sam ubrał się i wyglądał przez okno. Dziwne, że nie było mu zimno. Podeszłam do niego z prawej strony i rozejrzałam się. Kończyła się zima. Śnieg topniał, a drzewa na zewnątrz jakby rosły w oczach. Szkoda tylko, że było ich tak mało.
     Czułam, że Sam patrzy na mnie uważnie. Kiedy na niego spojrzałam, jego wyraz twarzy nic mi nie mówił. Był przystojny jak zawsze. Musnął palcami mój policzek.
     - To nie sen - szepnął. Uśmiechnęłam się. Podeszłam do Sama i pocałowałam go. Sam od razu chwycił mnie w talii, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Kiedy dotknęłam jego ust, czas jakby się zatrzymał. Byliśmy tylko my, Avri i Sam pochłonięci sobą bezpamiętnie. Poczułam jak mój ręcznik się zsuwa. To nie wina Sama, tylko moja, bo przestałam go trzymać. Zdjęłam ręce z jego szyi i lekko zmieszana, chwyciłam ręcznik. Wiem, że na twarzy miałam wymalowaną niezręczność tej sytuacji, natomiast Sam wydawał się rozbawiony. Zaśmiał mi się w twarz.
     - Wiesz dziubku, widziałem znacznie więcej - powiedział, niby żartem, ale i tak wymierzyłam mu kuksańca w bok.
     - To nie śmieszne i nie mów do mnie "dziubku" - ostrzegłam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Podniosłam sukienkę z podłogi i stojąc tyłem do Sama, narzuciłam ją na siebie. Dobrze wiedziałam, że Sam mi się przygląda. W końcu to tylko facet. Jednak mi to nie przeszkadzało.
     Gdy miałam zamiar wrócić do Sama, drzwi otworzyły się ze znanym mi już, skrzypnięciem. Moje bębenki nie były zadowolone z tego hałasu. Dziwne, że Sam wszedł bezszelestnie. On zawsze będzie mnie zaskakiwał. W drzwiach stali Bryan i Peter. Peter popędził w moją stronę i stanął przede mną. Schyliłam się i wzięłam go na ręce.
     - Dzień dobry, Avri - przywitał się Peter. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
     - Cześć, Peter - powiedziałam. Bryan przywitał się z Samem, a mi posłał tylko promienny uśmiech. Odpowiedziałam tym samym. Bryan usiadł na brzegu łóżka po mojej lewej stronie, a Sam po prawej, Peter ciągle spoczywał w moich rękach. Tak więc, byłam otoczona przez facetów. Dziwne uczucie.
     - Może przejdę od razu do rzeczy - zaczął Bryan. - Peter i ja, uznaliśmy, że dobrze by było, żebyście wrócili już do domu - oznajmił. Normalny człowiek na moim miejscu, byłby wściekły. Ja jednak nie jestem normalna. Cieszyłam się, że mogę wrócić do domu. Gdy Bryan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, zabolał mnie brzuch. Coś jakby nagłe ukłucie. Później było tylko gorzej. Czym prędzej pobiegłam do łazienki. Cóż, zwymiotowałam jak nigdy wcześniej. Ohyda...
     Po dziesięciu minutach mdłości, usłyszałam pukanie. Wiedziałam kto to, zanim otworzyły się drzwi. Sam przemknął się cicho, a ja wciąż siedziałam z głową uwieszoną nad sedesem. Cóż za romantyczny widok.
     - Nie potrzebnie przyszedłeś - warknęłam, ale wciąż czułam pieczenie w gardle. Jęknęłam. Podeszłam do umywalki i wypłukałam gardło, a następnie umyłam zęby. Pozbyłam się ohydnego smaku z ust, pozostawiając tam jedynie smak mięty. Jednak bolała mnie głowa. Sam który powinien być wściekły, za to jak wypowiedziałam ostatnie słowa, ciągle stał w wejściu. Podszedł do mnie, gdy zobaczył, że na niego patrzę.
     - Już lepiej? - spytał troskliwie. Czemu nie był zły? Ani nawet urażony? Czemu był takim cholernym ideałem, a ja... Właśnie. Nie wiem nawet kim jestem.
     - Tak - szepnęłam. Po wyjściu z łazienki zauważyłam, że Bryan i Peter zniknęli. To też zapewne sprawka Sama. Położyłam się na łóżku, trzymając chłodną rękę na głowie. Słyszałam jak Sam kładzie się obok mnie. Położył się na boku, żeby mnie widzieć. Widziałam, że się martwi. Też położyłam się na boku i patrzyłam na niego. Byłam... zmieszana.
     - Mogę o coś spytać? - spytałam.
     - Oczywiście - szepnął Sam i uśmiechnął się do mnie. Przez chwilę szukałam odpowiednich słów.
     - Co ty we mnie widzisz...? - zapytałam trochę niepewna tego co mówię. Sam spojrzał na mnie krzywo. Nastałam cisza. Przerwał ją Sam, wybuchając śmiechem. Patrzyłam na niego jak na wariata, bo tak się zachował.
     - Powiedziałam coś nie tak? Z czego ty się śmiejesz?
     Sam spojrzał na mnie, ale w jego oczach wciąż dostrzegałam iskierki rozbawienia.
     - Czemu zadajesz takie głupie pytania? - powiedział Sam. Zmarszczyłam brwi.
     - Dlaczego "głupie"? Chciałam tylko wiedzieć, jak to się stało, że ty zakochałeś się w kimś takim jak ja - wyjaśniłam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Sam odetchnął.
     - Słuchaj zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia - zaczął Sam. - Przez wiele dni wmawiałem sobie, że to tylko złudzenie i po prostu mnie zauroczyłaś, ale kiedy gdy coraz częściej cię widywałem, zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Sam nie wiedziałem, dlaczego? Twoje błyskotliwe odpowiedzi, uroda i sposób bycia... Przyciągały mnie do ciebie. Z każdym dniem czułem się coraz bardziej zakochany. Po czterech latach, nareszcie odwzajemniłaś moje uczucie. Nawet nie wiesz, co czułem kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz. Ja... Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - mówił Sam. Im dłużej opowiadał, tym bardziej szerszy stawał się mój uśmiech. Pierwszy raz mi to opowiedział. Cieszę się, że to zrobił.
     - Spodziewałeś się, że sprawy zajdą aż tak daleko? - spytałam nie kryjąc rozbawienia. Sam zaśmiał się pod nosem.
     - Szczerze? - zapytał. Przytaknęłam. - Nigdy bym się czegoś takiego po tobie nie spodziewał, ale bardzo mile mnie zaskoczyłaś. - Przejechał dłonią po moim policzku. - Można powiedzieć, że zakochałem się na nowo - wyszeptał. Byliśmy kilka milimetrów od swoich twarzy, ale znów poczułam mdłości. Zerwałam się z łóżka jak oparzona. Wróciłam do punktu wyjścia. Przywitałam się z muszlą klozetową i zwróciłam obiad. Szkoda, bo był pyszny. Sam przyszedł kilka sekund później. Głaskał mnie po plecach. Alice często mówiła, że coś jest tak słodkie, że aż można zwymiotować. Mój żołądek chyba potraktował to zbyt dosłownie.
     Znów umyłam zęby, tym razem dłużej, bo byłam wkurzona. Zbyt mocno dociskałam szczoteczkę, ponieważ poczułam w ustach smak krwi. Spojrzałam w lustro. Byłam blada jak kreda. Co się ze mną dzieję? Sam podszedł do mnie i objął mnie z tyłu. Brodę oparł o moje ramię. Patrzył na moje lustrzane odbicie.
     - Teraz też powiesz mi, że czujesz się dobrze? - spytał, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odwróciłam się i przytuliłam się do jego piersi.
     - Nic mi nie jest - szepnęłam. Cóż, kiedy znajdowałam się w jego ramionach, była to prawda. Sam wziął mnie na ręce jak pannę młodą, przeniósł przez drzwi i położył na łóżku. Usiadł na brzegu łóżka, chwytając mnie za rękę.
     - Zaraz zajdzie słońce. Idź już spać - poprosił gładząc mój policzek.
     - Nie odchodź - szepnęłam, chociaż było w moim głosie wiele błagania. Sam podniósł się odrobinę i pocałował moje czoło. Zamknęłam oczy z przyjemności i zmęczenia.
     - Nigdzie się nie wybieram - wyszeptał tuż nad moim uchem. Zastanawiałam się czy mówi o czasie teraźniejszym, czy o przyszłości. W naszym przypadku, na jedno wychodziło.
     Sam położył się obok mnie, a ja użyłam jego piersi jako poduszki. W uszach czułam szybkie bicie jego serca. To najpiękniejsza muzyka. Sam przejechał ręką po moich włosach, a ja uśmiechnęłam się czując jego czuły dotyk.
     - Niech ci się przyśni coś magicznego - szepnął.
     Pamiętał...
     Spałam spokojnie. W moim śnie ja i Sam, byliśmy w domu. Alice pomagała mi przygotować się do uroczystości, którą okazał się potem mój ślub. Byłam podekscytowana i przerażona, nie pamiętam które uczucie było dominujące. Do ołtarza poprowadził mnie Bryan, a moją suknię przytrzymywał Peter, który urósł, a może po prostu użył zaklęcia. Jednak najważniejsza osoba stała przede mną. .
      Sam miał na sobie biały garnitur. Wyróżniała się jedynie czarna muszka. Bryan podał moją rękę Samowi, a moje serce podskoczyło do gardła. Kiedy przyszła pora na pocałunek uśmiechnęliśmy się do siebie. Zapomnieliśmy o ludziach wokół. Wtedy liczyliśmy się tylko my. Pocałunek był krótki, ale przepełniony wszystkimi uczuciami. Gdy się od siebie odsunęliśmy... Obudziłam się.
     Chciałam się dowiedzieć, kiedy ja i Sam będziemy mogli wrócić do domu. Jednak od dwóch dni nie miałam okazji, a czułam się coraz gorzej. Kilka razy dziennie wymiotowałam i nikt nie wiedział co mi dolega. Znów cały dzień leżałam w łóżku i nic nie robiłam. Nie dość, że się nudziłam to czułam się jak piąte koło u wozu dla Bryana i Petera. Byli pochłonięci sprawami organizacyjnymi oraz rządami. Nie miałam im tego za złe, bo robili porządek w kraju, ale gdy żadne z nich mnie nie odwiedzało czułam się przez nich odrzucona.
     Natomiast Sam był przy mnie cały czas. Nie wychodził z mojego pokoju i pilnował mnie jak oka w głowie. Tylko dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam.
     Na początku myślałam, że to zatrucie. W tych czasach zdarza się to dość często. Sam też tak myślał, ale to trwało już prawie cztery dni. Dla mnie, zbyt długo.
     Znowu spałam do południa. Gdy się obudziłam zobaczyłam, że Sam wygląda przez okno. Wiatr rozwiewał mu włosy, a spojrzenie padało na coś w oddali.
     Mimo ukłucia w brzuchu, wstałam z łóżka i podeszłam do Sama. On jakby tego nie zauważył i ciągle patrzył przed siebie. Miał radosną twarz.
     Spojrzał na mnie z góry, a potem chwycił moją rękę. Uśmiechnęłam się, czując jego czuły dotyk. Ścisnął mocniej moją dłoń.
     - Chciałbym, żeby tak było wszędzie - powiedział. Spojrzałam na niego zdziwiona.
     - Co masz na myśli? - spytałam. Westchnął.
     - Rośliny. Skoro nie oszczędzono żadnych, to czemu Amon zachował drzewa w swoim pałacu? - odparł.
     - Nie mam pojęcia.
     - To tak jak ja. - Zaśmiał się. Spojrzałam na drzewa. Były w idealnym stanie. Pewnie były pielęgnowane z wyjątkową starannością. Może Amon nie do końca był potworem.
     - Chcę wracać do domu - szepnęłam, bardziej do siebie niż do niego.
     - Ja też. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w sukni ślubnej, panno Clifin.
     Spojrzeliśmy na siebie. On wyglądał na poważnego, a ja na wzruszoną. Przypomniał mi się sen, który śnił mi się dwa dni temu.
     - Mam nadzieję, że to będzie najcudowniejszy dzień w moim życiu. W sumie, nie powinnam mieć wątpliwości. Nigdy nie myślałam o ślubie, bo byłam przekonana, że nigdy się nie zakocham. Chciałabym, żeby moja suknia utkwiła wszystkim w pamięci. Chcę w niej pięknie wyglądać - mówiłam. Sam chwycił mnie w talii i przysunął się do moich ust. Dobrze, że po każdym spotkaniu z sedesem, pamiętam, żeby umyć zęby. Ha, cóż za romantyczne myśli podczas pocałunku z ukochanym. Sam odsunął się ode mnie i przysunął usta do mojego ucha.
     - Ty zawsze jesteś piękna - szepnął. Czując jego oddech na mojej szyi i miękki głos w głowie, poczułam rozlewającą się po moim ciele falę ciepła. Odsunął się ode mnie. Puścił moją talię i znów spojrzał przed siebie. Ja też.
     - Chciałabym się nacieszyć tym widokiem, zanim wrócimy - powiedziałam.
     - A propos - wtrącił Sam. - Bryan powiedział mi, że może nas przenieść do domu zaklęciem. Więc, teoretycznie, możemy wrócić w każdej chwili - wyjaśnił. Spojrzałam na niego.
     - Dopiero teraz mi to mówisz? - Podniosłam głos. Sam zaśmiał się cicho.
     - Wybacz - szepnął. Rozluźniłam mięśnie. Dlaczego nie potrafię się na niego gniewać?
     Bryan wpadł zdyszany do pokoju. Spojrzałam na niego wściekła.
     - Nie umiesz pukać do drzwi? - warknęłam. Czułam jak przez moje ciało przechodzi gniew. Nie wiem dlaczego, ale w rękach pojawiły się moje kule światła. Gdy spojrzałam na swoje dłonie, zdziwiłam się. Kolor był czarny. Przestraszyłam się, a kule zniknęły. Usiadłam na podłodze i schowałam twarz w dłonie. Co się ze mną dzieję?
     - Sam, musimy porozmawiać - oznajmił Bryan. Nawet na nich nie spojrzałam, choć czułam na sobie zatroskany wzrok Sama. Gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi, wrzasnęłam na cały głos. Wiem, że na pewno mnie usłyszeli, ale Bryan nie pozwoli Samowi znów tu wejść, dopóki z nim nie porozmawia.
     Co się ze mną dzieję? Wymioty, jakieś głupie wybuchy. Może mój umysł już dłużej nie wytrzymuje pobytu tutaj? Być może było to bliskie prawdy. Bardzo tęsknie za domem...
     Mimo, że byłam na drugim końcu pokoju, a drzwi były dość grube i tak słyszałam, że Sam i Bryan rozmawiają podniesionym głosem. No dobra, po prostu się kłócili. W normalnej sytuacji, podeszłabym do drzwi ze szklanką przyłożoną do ucha i zaczęłabym podsłuchiwać. Tylko, że nie miałam ani szklanki, ani ochoty.
     Przeważał krzyk Bryana. Sam od czasu do czasu podnosił głos, ale był opanowany. Kilka razy usłyszałam słowa "Zrozum to", " To nie może być prawda", "Musimy" albo "Nie dzisiaj". Jeśli mam być szczera, to miałam tę rozmowę tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.
     Sam wpadł do pokoju.
     - Dobra, spadaj! - warknął Sam. Trzasnął drzwiami i wściekły, opadł na łóżko. Schował twarz w dłonie i wrzasnął. Wstałam z podłogi, podeszłam do łóżka i położyłam się obok Sama. Dotknęłam jego ramienia. Nie wiem jak to się stało, ale uleciała ze mnie cała złość i niepewność.
     - Co się stało? - spytałam.
     Sam zabrał dłonie z twarzy i usiadł na łóżku. Zrobiłam to samo. Patrzył na mnie przerażony. Czułam, że nie wie co powiedzieć, a to do niego nie podobne. Zamknął oczy. Nie chciałam go rozpraszać.
     Po kilku minutach ciszy Sam spojrzał na mnie. Widocznie coś przemyślał, bo nie widziałam już na jego twarzy przerażenia, tylko szczęście.
     - Co się stało? - powtórzyłam. Sam zeskoczył z łóżka i zaczął skakać po pokoju. Patrząc na jego minę, mogłam się domyślić, że ze szczęścia. Nie wiedziałam tylko, co go tak ucieszyło?
     Sam podbiegł do mnie i wziął mnie w ramiona. Zaczął ze mną, kręcić się po pokoju. To nie był dobry pomysł.
     - Sam, naprawdę chcesz, żebym puściła na ciebie pawia? - warknęłam. Sam wydał się niezrażony, ale przestał kręcić. Mi natomiast zakręciło się w głowię. Na szczęście mdłości minęły.
     - Avri! - krzyknął i zaczął się śmiać. To zaczynało się robić irytujące.
     - Możesz powiedzieć, co się dzieję? Nie mam teraz nastroju na żarty - krzyknęłam w jego stronę. W ogóle go to nie ruszyło, ale przestał się śmiać. Podszedł do mnie i objął mnie w talii. Moja wściekłość ulotniła się w mgnieniu oka. Czy on naprawdę nie wie, jak na mnie działa?
     - Bryan mi coś powiedział - zaczął. - W pierwszej chwili pomyślałem, że nie może być gorzej, ale po chwili namysłu, zrozumiałem, że to najpiękniejsza rzecz jaka mogła się przydarzyć. - Wciąż mówił tajemniczo. Odetchnęłam i starałam się uspokoić bębniące we mnie emocje.
     - Sam, proszę powiedz wprost - poprosiłam, zmęczona tą rozmową. Sam pocałował mnie bardzo mocno i krótko, co wywołało u mnie potężny dreszcz.
     - Na prawdę nic nie zauważyłaś? - spytał lekko zdziwiony. Zmarszczyłam brwi.
     - Nie mam pojęcia o co ci chodzi - powiedziałam zgodnie z prawdą. Sam odgarnął mi włosy z czoła. Widziałam błysk w jego oczach.
     - Peter miał wizję - szepnął. Spojrzał mi głęboko w oczy. - Avri... Będziemy mieli dziecko - oznajmił.

     ___________________________________

     Długo, hehe. Rozdział specjalnie dla Marty (Igrzyskomaniaczki) - dzięki za wszystkie miłe słowa. Kilka razy na prawdę mocno mi pomogły twoje komentarze. Mam nadzieję, że ostatni rozdział cię nie zawiedzie :)

     Proszę o dalsze komentarze I HOPE, że dojdziemy do 5000 wyświetleń :D

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 32

     ROZDZIAŁ 32

     Łaskawy Bryan wreszcie pozwolił mi wstać. Byłam szczęśliwa, kiedy wskazał mi drogę do łazienki. Nigdy jeszcze nie korzystałam z prysznica, ale wiem, że gdy stąd odejdę, będę za nim tęsknic. W życiu się tak długo nie myłam, ale nie musiałam się nigdzie śpieszyć. Nareszcie czułam się czysta i w miarę możliwości, ładna. Kiedy weszłam do pokoju otulona ręcznikiem, na łóżku leżała sukienka. Była dość krótka, zapewne do połowy ud i w kolorze czarnym.

     Pasowała idealnie. Gdy przejrzałam się w lustrze zauważyłam, że odrobinę przytyłam. Nie dużo, ale moja obecna figura nadal świetnie współgrała z sukienką, która była naprawdę śliczna. Prosty krój przylegający do ciała z koronką na rękawach.

     Zrobiłam sobie warkocz, który luźno opadał na moje ramię, a krótsze włosy wystawały z niego i spadały mi na oczy. W rogu lustra ujrzałam buty stojące przy łóżku. Odwróciłam się i podeszłam do nich.


     Czarne baletki pasujące do sukienki. Nie rozumiem, kto to wszystko przyniósł, ale nie miałam zamiaru zgłaszać reklamacji czy zażaleń.

     Wyszłam z pokoju trochę niepewnie. Znajdowałam się dokładnie na przeciwko schodów prowadzących na parter. Byłam na piętrze. Gdy przyszłam tu pierwszy raz, wszystko znajdowało się w półmroku i było otoczone złowrogą aurą. Teraz całe piętro było oświetlone lampami i gdzieniegdzie świecami ustawionymi na wąskich podstawkach. Było po prostu pięknie.

     Zamknęłam drzwi. Rozległo się echo, a ja miałam wrażenie, że ten odgłos zbudził zmarłego. Było wczesne po południe, a ja nie wiedziałam co robić. Zeszłam na parter. Po prawej stronie ukazała mi się rozległa sala tronowa. Kolumny po obu stronach wydały mi się znajome.

     Na tronie ktoś siedział, lecz z takiej odległości nie mogłam rozpoznać, kto? Podeszłam bliżej do mężczyzny. Siedział lekko zgięty, w prawej ręce trzymał berło, a wzrok spoczywał na czymś w oddali. Kiedy znalazłam się na środku sali tronowej, rozpoznałam tego człowieka. To Bryan. Tylko, że jakiś do siebie nie podobny, bo... Smutny.

     Stanęłam po jego prawej stronie i położyłam mu rękę na ramieniu. Dotknął jej i westchnął, przenosząc wzrok na mnie.

     - Co cię trapi? - spytałam. To nie podobne do Bryana. Znałam go krótko, ale wiedziałam, że jest typem człowieka tryskającego humorem, który przy okazji ma wiele fanek. Jeśli można to tak ująć.

     - Sam nie wiem - sapnął. - Kilkanaście dni temu modliłem się, żeby spotkać Rivianę i choć przez chwilę z nią porozmawiać. Gdy nie nadchodziłaś, czułem coraz większą irytację, a po śmierci Amandy, gniew. Potem zdałem sobie jednak sprawę, że Riviana, nie mogłaby zawieść. Wtedy zacząłem robić rzeczy, które w oczach strażników były przestępstwami. Pogodziłem się ze śmiercią wiedząc, że przybędziesz, a ty ocaliłaś mi życie. Byłem zaszczycony tym, że mogłem z tobą porozmawiać, a ty oznajmiłaś, że mam zostać królem, gdy pozbędziesz się Amona. Wciąż nie rozumiem, dlaczego ja? Rozumiem, że mogłaś dać się ponieść chwili, ale miałaś trochę czasu na zmianę decyzji. A jednak tego nie zrobiłaś. Dlaczego? - mówił. Byłam zdziwiona tym co powiedział. Może nawet lekko zaszokowana.

     - Słuchaj, gdy wypowiedziałeś do mnie pierwsze słowo, wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem - wyjaśniałam. - I miałam rację.

     - Dzięki - mruknął jakby nie przekonany.

     - Nie wierzysz mi? - spytałam zaskoczona. Bryan zacisnął oczy, a potem je otworzył. Później po prostu się uśmiechnął, tak jak zawsze i spojrzał na mnie.

     - Wierzę - szepnął. To mi na prawdę wystarczyło, bo ton jakim to powiedział, sugerował, że nie były to tylko puste słowa. Uśmiechnęłam się do niego i ścisnęłam jego rękę.

     - Co z Samem? - zapytałam. Starałam się ukryć niepotrzebne emocje, ale kiepsko mi to wyszło, bo głos mi się trochę załamał.

     - Hmm... Być może ucieszy cię wiadomość, że całkowicie przywróciłem mu pamięć - odpowiedział Bryan, a ja miałam ochotę skakać z radości. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że aż rozbolała mnie szczęka.

     - Co on na to wszystko? Gdzie on teraz jest? - pytałam. Bryan usiadł inaczej na tronie i westchnął.

     - Wiesz co było dziwne? - spytał, a ja pokręciłam głową przecząco. - Najbardziej nie zaskoczył go fakt, że jesteś czarownicą, tylko to, że wyznaliście sobie miłość - odparł, a ja poczułam łzy w oczach. On już wiedział. Wiedział, że jesteśmy razem.

     - To... - Brakowało mi słów. - Gdzie on jest? Mogę się z nim zobaczyć?

     - Z tego co powiedział mi Peter zrozumiałem tylko to, że miał zamiar wybrać się do ciebie - odpowiedział. Spojrzałam na niego krzywo.

     - A ty dopiero teraz mi to mówisz - rzuciłam z wyrzutem. Bryan zaśmiał się, a jego śmiech odbił się echem od ścian.

     - Wybacz, ale ja też chciałem z kimś porozmawiać - wyjaśnił. Pocałowałam go lekko w policzek, w geście wdzięczności.

     - Chcę ci podziękować. Za wszystko - powiedziałam. Bryan ścisnął mocniej moją rękę.

     - To była czysta przyjemność - szepnął i puścił moją dłoń. Odsunęłam się od niego, niepewna, co mam teraz zrobić. Bryan patrzył na mnie, a jego usta ułożyły się w słowo "idź". Posłuchałam go.

     Kolejno pokonując schody, moje serce coraz bardziej wariowało. Zupełnie nie wiem o czym mam z nim rozmawiać. Czy na pewno pamiętał wszystko?

     Zaciskając rękę na klamce do swojego pokoju, zamarłam. Zdałam sobie sprawę jak bardzo się boję tego spotkania. Boję się, a jednocześnie nie mogę się już doczekać.

     Chcę go zobaczyć. Chcę z nim porozmawiać. Chcę mu powiedzieć, że go kocham. Chcę go pocałować, tak jak nigdy wcześniej. Chcę wrócić do domu...

     Odetchnęłam głęboko i chyba najgłośniej w życiu. Czy to głupie, że bałam się spotkania z miłością swojego życia? Tak, to głupie i podobne do mnie.

     Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że gdybym nie dowiedziała się o magii, że gdybym nie dowiedziała się kim na prawdę jestem, że gdybym nie znalazła tamtej szkatułki na strychu, być może ciągle nie byłabym pewna, co jest pomiędzy mną a Samem. Teraz gdy wiedziałam i on na szczęście też wiedział... Bałam się.

     Znów odetchnęłam i zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie te wszystkie cudowne chwile, które były słońcem pośród tych ciemnych dni. Te wszystkie pocałunki i czułe gesty. Wszystkie słowa. Nie musiałam się wysilać, żeby się uśmiechnąć. Otworzyłam oczy i nacisnęłam klamkę. Po kilku sekundach popchnęłam drzwi. Otworzyłam usta, chcąc przywitać Sama. Tylko, że jego tam nie było.

     Z mojej twarzy zniknął uśmiech. Zamknęłam drzwi i obeszłam cały pokój wkoło. Nie było go. Nie potrzebnie tak się nakręcałam. Usiadłam na łóżku, tyłem do drzwi, żeby móc wyjrzeć za okno.

     Miałam spuszczoną głowę i obojętny wyraz twarzy. Miałam tak wielką nadzieję, że jednak tu będzie. Teraz czułam jedynie rozczarowanie.

     Poczułam wiatr na twarzy. Okno było otwarte, ale wcześniej nie czułam wiatru. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do otwartego okna. Wychyliłam się przez nie. Patrząc przed siebie, poczułam nagły przypływ energii. Miałam przed sobą kilkanaście drzew. Byłam pewna, że cała roślinność wyginęła. Ten widok natomiast, przywracał nadzieję na lepsze jutro. Westchnęłam zachwycona.

     - Nie boisz się, że wypadniesz? - usłyszałam za sobą. Od razu poznałam ten głos. Ciepły z nutą sarkazmu. Odwróciłam się gwałtownie, żeby sprawdzić czy to nie urojenia. Ale nie. Stał przede mną w dżinsach i czarnej koszuli. Grzywka była podcięta i już nie wpadała mu do oczu, tylko idealnie zasłaniała czoło. Niebieskie oczy patrzyły na mnie z miłością. Tak, byłam pewna, że to była miłość. W moich oczach poczułam palące łzy, pragnące się uwolnić.

     - Sam... - szepnęłam.

     ___________________________

     "- Sam..." Wybaczcie, że tak krótko, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać, by przerwać w tym momencie. Ale spokojnie. Kolejny rozdział jutro. Przed ostatni... :c Za tydzień ostatni i epilog. Kurczę, żałuję, ale mam nadzieję, że wam się podobało :)
     Proszę o komentarze, bardzo gorąco (ze względu na temperaturę za oknem :3)