wtorek, 15 lipca 2014

UWAGA!!!

Będzie książka! Będzie, cholera!

Stwierdziłam, że pomysł jest za dobry na bloga, ponieważ z tego co widzę, książka będzie miała ponad 300 stron, może więcej.

Jestem z tego w sumie dumna.
Że tak mi wyszło.
Z tego co widzę, książka będzie się tworzyć jeszcze dłuuuuuuugo, więc myślę, że skończę ją w wakacje za rok. Także cierpliwości.

Mam jakiś pomysł na kontynuację bloga z Avri.

Będą to wpisy podobne do pamiętnika.

Może jakoś w październiku dam fajny wpis, ale wezmę się za to i może coś dodam.

Będzie fajnie. I w ogóle.

I teraz przychodzi czas, żeby prosić o ponowne udostępnianie bloga. To bardzo ważne. Baaaaaardzo.

Noo, to by było na tyle. THX.
loveMuch :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Dobry-dzień

Park, ulice, twój dom
czują się dziwnie pusto
Nie przypominam sobie
Twojej twarzy uśmiechniętej
Próbujesz zachować się tak samo,
Ale rozpaczliwie
Jesteś moim miejscem
Miejscem, w którym utknąłem

I wiem, że
Widziałaś mnie
Tam, w tłumie, Stałem sam
Sam, sam, sam...

Wszystkie te piękne wspomnienia
Jawią się jak gigantyczna plama
Byliśmy, nie jesteśmy czymś więcej
Jesteśmy chorzy, bez szans uleczenia
Chciałbym być tam, w tym samym pociągu, w którym ty jesteś
Ale wiem, że twoja miłość jest dla kogoś innego
(...)

Proszę, zostaw mnie
Nie chcę być powodem twojego bólu
Po prostu zostaw mnie, bo jest rzecz, o której wiemy,
Że nic się nie zmieni

______________________________________________________________

Miłośnie!
U mnie niestety wręcz przeciwnie. Humor miesza mi się każdego dnia. Raz jestem szczęśliwa, a po chwili smutek ściska mi serce.

Ale wyznaję zasadę, że inni mają gorzej i moje "cierpienie" jest niczym w porównaniu do tego co ktoś może przechodzić.

Choć i ta zasada nie zawsze pomaga.

Jednakże po co być smutnym, gdy słońce świeci, przyjaciele są tuż obok, a muzyka gra w duszy i zostaje w niej do końca świata.

Cieszmy się i celebrujmy! :)

Tak w ogóle to byłam emocjonalnie rozdarta po Gwiazd naszych wina! I po książce i filmie. Brak mi słów, żeby opisać jak genialne było to przeżycie! IDŹCIE DO KINA, BO TO JEDEN Z LEPSZYCH FILMÓW JAKIE WIDZIAŁAM!

Już cicho...
Ktoś dotrwał do końca? Miło.
                                                                                               Magda.

PS: Buziaki od Avri, która żyje i żyć będzie dalej. Tak. Będę kontynuować bloga o Avri oczywiście po napisaniu książki i po wakacjach. Mam nadzieję, że kogoś to ucieszy :)

Bye.


środa, 7 maja 2014

Co mnie męczy, co mnie cieszy.

Cóż kochani... Powiem tyle ile sama uważam, że wypada powiedzieć.

Weny brak!

Pomysł - jest. Koncepcja - jest. Nawet zakończenie! - jest.
Tylko co mi z tego, skoro nie umiem tego ubrać w słowa, które dla każdego będą zrozumiałe, przejrzyste i w pewnym stopniu poruszające.

Pierwsze rozdziały mogą sobie takie być, ale później to niedopuszczalne.

Trochę mi z tego powodu smutno i źle, ale wiem, że w wakacje na pewno wrócę do formy. Ale do nich jeszcze trochę czasu.

Jedyna rzecz, a właściwie osoba, która pozwala mi się mentalnie ogarnąć to muzyk, którego cenię nade wszystko.

You know. Dawid Podsiadło.



Byłam na dwóch koncertach i jestem OGROMNIE !H.a.p.p.y! Jego energia na scenie sama wciska uśmiech na usta, a JEGO uśmiech i szczerość jest jak miód na duszę.
Cóż, a głos ma niesamowity, rzadko spotykany, CUDOWNY! Płyta jest tak piękna, że miejscami (czyli często) chcę się płakać ze wzruszenia.

Chyba tyle.

Chciałam tylko powiedzieć co mi leży na duszy. Jak chcecie, to napiszcie w komentarzach, jeśli macie jakąś sprawę. Zawsze fajnie tak się zwierzyć!

Ważne, że mamy ludzi, których kochamy i którzy kochają nas, prawda?
Bo przecież cóż w tym świecie jest ważniejszego niż kropla miłości :)

~Zaczytana Madzia :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Infoinfo

Moi kochani!
Piszę z telefonu, więc na szybko i właściwie nie potrzebnie, ale dla własnej satysfakcji napiszę co mi w duszy gra.
To coś a propos mojej książki, którą być może w przyszłym życiu wydam, choć nie popadajmy w popęd.
Wstęp się zrobił, a pomysł jest TAK SZALENIE CIEKAWY, że aż sama nie rozumiem jak na niego tak nagle wpadłam.
Nie ukrywam, że pewnie będzie czuć Igrzyska Śmierci i Niezgodną, bo piszę podobnie, ale to chyba dobrze, bo obie książki są genialnie napisane i zrealizowane.
Nie ukrywam, że idę w miłość, ale taką z serca i nie przesłodzoną.
Zły charakter i przeszkody będą, a jakże.
Nie mogę nic więcej zdradzić, bo sama na sobie bym się zawiodła. Ale jeśli kogoś by zżerała ciekawość, to mogę prywatnie rąbek tajemnicy wyznać.
Jestem strasznie podekscytowana, bo jeśli zrealizuje swój plan... To książka może mieć odrobinę więcej popularności niż niektóre polskie, a może i nawet zagraniczne książki.
Czy to głupie, że moim kolejnym marzeniem jest być obok nazwiska Suzanne Collins i Veroniki Roth, na półce bestsellerów? :)

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział 34; Epilog

     ROZDZIAŁ 34

     Czułam się tak jakby uderzył we mnie piorun i to ze zdwojoną mocą. Zwykle odczuwałam coś takiego w stanie podniecenia, a nie kompletnego zaskoczenia i zaniemówienia. Mimo, że lustro znajdowało się na drugim końcu pokoju dobrze wiedziałam, że zbladłam bardziej niż kiedykolwiek. Nie wiem co czułam. Chęć czy niechęć? Nie potrafiłam tego określić.

     Po minie Sama natomiast, wnioskowałam iż jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uśmiech sięgał mu od ucha do ucha, a oczy uderzały blaskiem bardziej niż kiedykolwiek. Ja miałam ochotę zemdleć, a potem obudzić się i usłyszeć, że to wszystko tylko sen.

     - Żartujesz prawda? - Wydukałam w końcu po długim milczeniu. Sam wyglądał na niewzruszonego tonem mojego głosu, bo jego wkurzający uśmieszek nie znikał z twarzy.


     - Nie mam powodu, żeby żartować - oznajmił. Zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do łóżka i usiadłam na brzegu spoglądając w podłogę. Zapewne wyglądałam tak blado, że można by było mnie pomylić z wampirem.

     Rozpłakałam się. Zakryłam twarz dłońmi i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. To było silniejsze ode mnie. Miałam jednocześnie ochotę się zaśmiać, bo każda normalna kobieta usprawiedliwiłaby to buzującymi hormonami. Ja nie chciałam się usprawiedliwiać.


     Bardziej wyczułam niż zobaczyłam to, że Sam uklęknął przede mną. Oparł ręce na moich kolanach, ale nie odezwał się ani słowem.

     Płakałam długo to kładąc się na łóżku, to wstając. Miałam mętlik w głowie, a głowa bolała mnie jak nigdy. Kiedy już się uspokoiłam, stałam przy oknie, a wiatr osuszał moje oczy, czerwone od nadmiaru łez. Sam podszedł do mnie, ale spojrzał przed siebie. Kiedy zerknęłam na jego profil, nie umiałam wyczytać emocji z jego twarzy.

     - To wszystko moja wina - szepnął w końcu i zacisnął oczy. Ja robiłam tak, gdy chciałam powstrzymać łzy. Zacisnął ręce w pięści, a jego twarz zmieniła kolor z lekko opalonego brązu na czerwień. Drgnął nagle i popędził przez pokój. Chwycił stojący na komodzie wazon i cisnął nim o ścianę, wydając przy tym odgłos, mogący obudzić zmarłego. Po chwili wziął w ręce lampę stojącą przy moim łóżku i rozbił ją o podłogę. Kiedy chwycił poduszkę, podbiegłam do niego i wzięłam jego twarz w dłonie.

     - Stop - rozkazałam, ale łagodnie. Zmusiłam Sama, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich łzy, które aż się prosiły o uwolnienie na wolność. Była też wściekłość. Nie wiem tylko, na co?

     - Jestem samolubnym dupkiem - przeklinał Sam. Westchnęłam.

     - Czemu tak myślisz? - Byłam bardziej opanowana niż mi się wydawało. Gdzieś zniknęło widmo dziecka, które mnie przerażało. To było dziecko moje i Sama. I jakby w jednej chwili je pokochałam.


     - To przeze mnie jesteś w ciąży, jakby nie patrzeć. Mogłem do tego nie dopuścić, ale zachowałem się jak napalony szczeniak. - Określenie to sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się grymas.

     - Jeśli myślisz, że winię cię o to, że jestem w ciąży to jesteś w błędzie - tłumaczyłam. - To - wskazałam na mój brzuch - nie jest twoją winą. To nie jest niczyja wina. To dar. Coś na kształt ukoronowania naszej miłości - wytłumaczyłam i w każdym słowie czułam się prawdziwie. Sam jakby odrobinę się rozluźnił, lecz dobrze widziałam, że nie do końca.

     - Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała... - szepnął. Przytuliłam się do jego piersi, a on mocno mnie do siebie przyciągnął. Czułam jak ciepło jego ciała bierze mnie w swoje sidła.

     - Jeśli ciąże uważasz za cierpienie, to co dla ciebie jest przyjemnością? - spytałam, a mimo wszystko za dobrze znałam odpowiedź. Czułam jak Sam muska ustami czubek mojej głowy.


     Usłyszałam skrzypnięcie drzwi odwróciłam głowę z początku nikogo nie widząc. Po chwili zobaczyłam jednak małą postać idącą w moją stronę.

     Dawno nie widziałam się z Peterem i w normalnej sytuacji uśmiechnęłabym się od ucha do ucha. W tej chwili, mimo wewnętrznej akceptacji, nie byłam w humorze.

     - Cześć - bąknęłam tylko. Wiedziałam, że Peter dobrze wie co się dzieję. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek. Może znał mnie bardziej niż ja sama.

     - Musicie wracać do domu - powiedział nawet nie szepcząc słowa przywitania. Zirytowało mnie to, ale niezbyt.


     - Skąd tak nagły pośpiech? - warknął Sam. Wyglądał jak trup. Czym prędzej odgoniłam tę myśl, choć wydawałoby się, że już nic nam nie grozi. Peter spojrzał na Sama z wyrzutem. Czułam, że oboje rozumieją się bez słów.

     - Myślę, że dobrze wiesz - odpowiedział Peter łagodnym tonem, jakby nie zauważył w jaki sposób Sam się wyraził. Mogłabym przysiąc, że Sam zaklął w myślach. Ja to właśnie bym zrobiła na jego miejscu.

     - Więc wyślesz nas w dwutygodniową podróż powrotną? Wiedząc, że Avri jest w ciąży? Wiedząc, że w mojej głowie nie wszystko jest jeszcze poukładane? - mówił Sam, coraz głośniej. Dotknęłam jego ramienia. Był spięty jak struna, ale pod wpływem mojego dotyku, jakby odrobinę się rozluźnił.


     - Nikt nie wysyła was w podróż - odezwał się Peter. Spojrzałam na niego pytająco. - Bryan będzie was teleportował - wyjaśnił. Nic w jego słowach mnie nie zdziwiło. Tylko przytaknęłam dając Peterowi znak, że lepiej będzie jeśli już sobie pójdzie. Nie był urażony. Wyszedł z podniesioną głową. Cieszyłam się, że zrozumiał.

     - Pieprzona magia - warknął Sam przez zaciśnięte zęby, gdy tylko drzwi się zamknęły. Spojrzałam na niego z wyrzutem.


     - Wiesz, że mówisz to w obecności czarownicy? - spytałam, trochę retorycznie. Sam podszedł do okna i mocno zacisnął ręce w pięści.

     - Gdyby nie ona, nie byłoby nas tutaj. Nie musielibyśmy wyruszać w drogę. Nie straciłbym pamięci - mówił przygaszony. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na zaciśniętej dłoni. Drgnął.

     - Nie zapominaj też, że gdyby nie magia, być może nigdy nie dowiedziałabym się, co tak naprawdę między nami jest. Nigdy nie zgodziłabym się na ślub, bo żyłabym w przekonaniu, że miłość przeszkodzi mi, na każdy możliwy sposób. I najważniejsze... - przerwałam. Zmusiłam go, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich mieszankę uczuć. Pocałowałam go najdelikatniej jak mogłam. Po chwili znów wróciłam wzrokiem do jego oczu. - Nigdy nie zaszłabym w ciąże z mężczyzną, którego kocham najbardziej na świecie - szepnęłam tuż przed jego twarzą.

     Uśmiechnął się do mnie ciepło. Widziałam iskrę wcześniejszej złości i smutku, ale były one tak nikłe, że dało się zauważyć tylko szczęście.

     - Masz rację - wyszeptał. - Przepraszam za to. I za ten mój wybuch też. Powinienem się cieszyć - mamrotał pod nosem.

     - Sam pamiętaj, że moja ciąża niczego nie zmienia - powiedziałam. Sam zmarszczył brwi.

     - Nie, to zmienia wszystko - odparł. Trochę mnie to dotknęło. Wszystko? Co miał na myśli?

     - To znaczy, że przez dziecko już nie będę cię pociągała w... Ten sposób? - spytałam, mimo wszystko lekko przerażona. Pytanie głupie i wypowiedziane ze strachu. Sam jednak się uśmiechnął.


     - Każdego dnia, w każdej chwili i sekundzie mnie pociągasz. Co do tego nie możesz mieć wątpliwości - odpowiedział. Uśmiechnęłam się, wyrażając lekkie wzruszenie.

     Następnego dnia byłam niepoprawnie szczęśliwa. Bryan pozwolił mi wziąć kilka damskich ubrań z pałacu, natomiast Peter oznajmił, że zostaje tutaj.

     - Odnowiłem przyjaźń z Bryanem, a ty Pani już mnie nie potrzebujesz, więc o ile wyrazisz zgodę, zostanę - mówił. Wzięłam go w ręce i pogłaskałam za uchem.

     - Pozwolę ci zostać, jeśli coś obiecasz - zaczęłam.

     - Wszystko, Pani - odrzekł zdeterminowany Peter. Westchnęłam.

     - Obiecaj, że nigdy mnie nie zapomnisz - szepnęłam. Peter ukłonił się lekko w moją stronę. W jego oczach zobaczyłam łzy.

     - Obiecuję, Avri.

     Później się z nim pożegnałam. Nie ukrywam, że kilka łez spłynęło po moich policzkach. Bardziej jednak martwiło mnie pożegnanie z Bryanem. Poznałam go w dziwnych okolicznościach, ale od razu staliśmy się sobie bliscy. Miał coś w sobie, co przyciągało.

     Szukałam go w całym pałacu. Bryan siedział w swoim pokoju, to znaczy, w jednym z nich i czytał. Tym mnie zaskoczył. Mężczyzna z najbiedniejszej dzielnicy potrafił czytać?

     Musiałam wydać jakiś dźwięk, bo drgnął. Podniósł głowę znad lektury, spojrzał na mnie i uśmiechnął się ciepło. Odpowiedziałam tym samym.


     - Już mam was teleportować? - spytał. Bez zbędnego przywitania...

     - Raczej tak, ale przyszłam tu, żeby się z tobą pożegnać - oznajmiłam. Bryan wstał opierając ręce o kolana. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Zachciało mi się płakać. Bryan był moim przyjacielem... Jedynym nie licząc Petera. Mimo beznadziejnych okoliczności poznania się i późniejszych spotkań, które nie były zbyt znaczące w naszej znajomości, polubiłam go bardzo i dobrze wiem, że będę tęsknic. Był kimś w rodzaju starszego brata. Może nawet ojca...


     - Bryan, co się stało z moim ojcem? - spytałam. Bryan odsunął się ode mnie.

     - To była sprawka niejakiego Nicka Harrisona - zaczął. - Działał na zlecenie Amona. Twój ojciec nie cierpiał, co jest pocieszające, bo Amon był mistrzem w wymyślaniu tortur, czy coraz to nowych wymyślnych kar śmierci. Wiedziałaś, że któryś z jego sług został ugotowany żywcem, bo przyniósł Amonowi zły smak lodów?

     - Moglibyśmy nie rozmawiać o torturach i innych przygnębiających sprawach?

     - Jasne, wybacz. Więc... Avri, twój ojciec nie żyje, a jeśli chodzi o tego całego Nicka, to już się nim zająłem - powiedział. Nie wiem czy chciało mi się śmiać czy płakać. Cóż, nie zwrócę życia ojcu, ale przynajmniej wiem, co się stało.

     Moje rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę Sama wychylającą się zza drzwi.

     - Musimy już iść - oznajmił.


     Kilka minut później staliśmy po środku sali tronowej. Byliśmy tam całą czwórką. Ja, Sam, Bryan i Peter. Patrząc na Bryana który już zaczął wypowiadać zaklęcie, miałam ochotę znów wybuchnąć płaczem. Ciągle tylko płaczę i płaczę. Może to przez te hormony? Babskie gadanie...

     Sam mocno chwycił mnie za rękę.

     Bryan wycelował w nas różdżką z której wyleciał strumień światła, otulający mnie i Sama.

     Peter tylko patrzył, ale jego wzrok mówił mi wszystko.

     Po chwili poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Zaklęcie zaczynało działać. Na koniec zobaczyłam tylko smutne oczy Bryana wpatrujące się we mnie.


     Później usiadłam na łóżku w moim pokoju.

     - Witaj w domu - powiedział Sam i odetchnął pełną piersią.

     Naszym pokoju...
        EPILOG: Rok później
     Alice była tak miła, że zajęła się Peter'em. Peter Bryan, takie imiona nosił mój syn. Sprawiał mi wiele problemów, gdy jeszcze znajdował się we mnie. Ale pokochałam go w chwili, gdy pierwszy raz się poruszył.
     Dziś był dzień na który czekałam od ponad roku. Gdyby nie moja ciąża, od roku byłabym już żoną Sama, ale Petera za to winić nie mogę.
     Stałam przed małym lustrem w pokoju mojego ojca. Starałam się jak najmniej o nim myśleć. Każde jego wspomnienie, wywoływało we mnie wewnętrzny ból.
     Otrząsnęłam się. Dziś nie było czasu na jakiekolwiek smutki. W końcu za chwilę mam się stać żoną mężczyzny, którego kocham najbardziej na świecie.
     Przeglądałam się. Po raz pierwszy od bardzo dawna, mogłabym przyznać, że jestem piękna. Biała suknia ciągnąca się po ziemi, mająca delikatne wcięcie na plecach, wyglądała zjawiskowo, a przy okazji bardzo pasowała do mojej szczupłej sylwetki. Po wielu godzinach spędzonych na strychu, znalazłam białe buty na obcasach, jak się później okazało, należały do mojej matki. Już wtedy wiedziałam, że muszę je założyć na swój własny ślub...
     Kiedy złapałam klamkę, zawahałam się. Nagle serce zaczęło szybciej bić. Czułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz miałam pocałować Sama. Jak wtedy, gdy Sam mówił mi, że mnie kocha. Jak wtedy, gdy walczyłam z Amonem.
     Odetchnęłam. Nie byłam zdenerwowana. Byłam podekscytowana. Czułam palenie na policzkach, gdy przypominałam sobie wszystkie chwile spędzone wspólnie z Samem. Pewna swego, otworzyłam drzwi. Tuż przed nimi stał Bryan, ubrany w czarny garnitur. Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a potem gwizdnął.
     - Wow, Avri! Wyglądasz jak anioł! - krzyknął. Nie ukrywam, że ten komplement bardzo mi się spodobał.
     - Miło mi to słyszeć. Ty też wyglądasz niczego sobie - przyznałam. Chwyciłam go pod ramię i mocno zacisnęłam palce na jego garniturze.
     - Denerwujesz się? - spytał. Spojrzałam na niego.
     - Ślubem? - Przytaknął. - Sama nie wiem... Marzyłam o tym odkąd pierwszy raz poczułam, jak smakuje prawdziwa miłość - odpowiedziałam.
     - Więc jak smakuje? - zapytał. Przez chwilę szukałam słów.
     - Idealnie - szepnęłam.
     Szłam po chodniku na którym położony został dywan, specjalnie na mój ślub. Wszystkie krzesła, ozdoby i sam ołtarz, były zrobione specjalnie dla mnie. Dla nas...
     Sam stał na końcu mojej drogi. Serce podeszło mi do gardła. Mocniej zacisnęłam rękę na garniturze Bryana. Coś powiedział, ale ja widziałam tylko Sama.
     Był ubrany w biały garnitur, który pasował do mojej sukni. Nie tylko garnitur do mnie pasował...
     Nie wiedzieć kiedy znalazłam się obok Sama. Chwyciłam jego rękę i spojrzałam w oczy. Wiedziałam w nich tyle miłości, że nic innego nie chciałabym zobaczyć.
     Przez całą ceremonię, czułam się jak w transie. Jakby kilka sekund później, kapłan pochylił się nad Samem, łagodnym głosem powiedział:
     - Możesz pocałować pannę młodą.
     Sam odpowiedział na to niemałym entuzjazmem. Chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie. Poczułam w brzuchu tysiące motyli. Nie słyszałam wiwatujących 'Zapominajek'. Nie słyszałam chóru, który śpiewał jakąś naciąganą melodię ślubną. Wtedy czułam tylko nienaturalne szczęście.
     Sam wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Kiedy już mnie puścił, zauważyłam kartkę na stole. Była od Alice. Zabrała ze sobą Petera. Uśmiechnęłam się. Miło, że dała nam trochę prywatności.
     Niczym drapieżnik, podeszłam do Sama. Pociągnęłam go za kołnierz i wpiłam się w jego usta. Krzyknął, ale stłumiłam to pocałunkiem. Objął mnie mocno i coraz mocniej napierał na mnie swoim ciałem.
     Nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się w naszej sypialni. Pchnęłam go na łóżko. Teraz już się nie sprzeciwiał. Znów przywarłam do niego ustami.
     - Więc... Pracujemy nad kolejnym dzieckiem? - spytał Sam.
     - Z tobą? Zawsze - szepnęłam mu do ucha.
     Mimo, że często potem się kłóciliśmy, jeszcze częściej się godziliśmy. Nie umiem żyć bez Sama. Jego zapewnienia natomiast, utwierdzają mnie w przekonaniu, że on beze mnie też. Trójka naszych synów, potwierdza ten fakt...
                                                     KONIEC

              _____________________________________

     Kochani... Cóż. To już koniec. Kilka pięknych miesięcy z wami miałam. Dziękuję wam za to. Za wszystkie miłe słowa i uwagi. Za to, że tu byliście.
     Mam w planach prawdziwe wydanie książki. Nie wiem, czy mi się to uda, ale chcę to zrobić. Dowiecie się więcej dopiero po wakacjach, ale do tego czasu będę się z wami dzieliła jakimiś opowiadaniami, może recenzjami. Nie opuszczajcie bloga. Jeśli będzie wam źle czy smutno - wpadnijcie i przeczytajcie to jeszcze raz.
    
                                       DZIĘKUJĘ WAM!

Pamiętajcie, że czasem druga osoba to wszystko czego nam potrzeba
     Bądźcie silni i wierni jak Avri. Dobrzy jak Sam. Pomocni jak Peter. Dążcie do swoich celów jak Bryan.
         I nigdy nie rezygnujcie z marzeń.
              Na razie żegnam. Mam nadzieję, że na krótko.
    ~LoveMuch; Madzia...




cdn.

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 33 - przedostatni :c

     ROZDZIAŁ 33
     - Sam... - szepnęłam. W jednej chwili świat zawirował i rozmazał się jak wielka plama. Wyraźny był tylko Sam, który stał jakieś cztery metry ode mnie. Serce skakało mi do gardła i biło tak mocno, że zapewne słyszały je nawet 'Zapominajki'.
     Nic nie mówił. Tylko patrzył i uśmiechał się do mnie. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję, ale chciałabym zemdleć i znaleźć się w jego ramionach. Tylko jego.
     Zrobił krok w moją stronę, a w moim organizmie zapaliła się lampka, która czekała zgaszona przez te wszystkie dni kiedy go nie widziałam. Oszczędzała energię, aż znów go zobaczę. I oto jest.
     Stanął kilka centymetrów ode mnie. Patrzył mi w oczy, a ja starałam się powstrzymać pragnienie pocałowania go. W tamtej chwili było to wręcz niemożliwe.
     Dotknął ręką mojego policzka, zostawiając po sobie ogień, który zaczął rozlewać się po całym moim ciele. Nie rozumiem, czemu sam dotyk i jego obecność, tak mocno na mnie działały. Spojrzałam mu głęboko w oczy i dopiero w nich ujrzałam całą prawdę. Widziałam, że też się powstrzymuje. Zobaczyłam ściśnięte wargi, a w oczach błysk pragnienia.
     Odnalazł dłonią moją rękę i pociągnął mnie za sobą. Usiadłam obok niego na łóżku. Nie puszczał mojej dłoni. Z jakiegoś powodu czułam się najszczęśliwsza w świecie, a tym powodem była obecność Sama.
     - Tęskniłem - szepnął, nie patrząc mi w oczy. Dotknęłam jego gładkiego policzka. Gdy to zrobiłam zamknął oczy.
     - Ja też - wyszeptałam mu do ucha. Nie wiem, czy się przesłyszałam, ale chyba mruknął, a ja mam raczej dobry słuch.
     - Pamiętam wszystko, Avri - oznajmił i w końcu spojrzał mi w oczy. - Wszystko - wyszeptał i uśmiechnął się do mnie. Odpowiedziałam tym samym.
     - I jak wrażenia? - spytałam. Zaśmiał się.
     - Jest lepiej niż się spodziewałem - odparł wciąż się śmiejąc. Wstałam, żeby móc położyć się na łóżku. Sam nie spuszczał ze mnie wzroku. Później uczynił to samo. Patrzył mi w oczy.
     Był ze mną. Obiecaliśmy sobie, że przeżyjemy i tak też się stało. Boże, przeżyliśmy. Możemy być razem i teraz nic i nikt nam nie przeszkodzi. Rozpłakałam się. Sam otarł moje łzy.
     - Cii - szepnął i przytulił mnie do siebie. - Nie płacz. - Pocałował mnie w czubek głowy. Wbrew sobie jeszcze bardziej się rozpłakałam. Nienawidziłam płakać, ale to było tysiąc razy silniejsze ode mnie. Ciągle nie mogę w to uwierzyć... Żyjemy. Wysunęłam się z objęć Sama i dotknęłam ręką jego piersi. Czułam pod palcami bicie jego serca. Był zdenerwowany.
     - Na prawdę wszystko pamiętasz? - spytałam, ciągle nie mogąc uwierzyć w to co się dzieję. Sam spojrzał na mnie uśmiechnięty.
     - A czy kazałaś mi się z tobą całować, żeby otworzyć szkatułkę w której była twoja różdżka? - odpowiedział pytaniem na pytanie i oboje wybuchliśmy śmiechem. Przytuliłam się do jego piersi.
     - Pamiętasz, o co mnie spytałeś tamtego dnia, gdy mieliśmy wejść do pałacu? - zapytałam. Chciałam tylko mieć pewność. Bardziej wyczułam niż zobaczyłam, że Sam się uśmiecha.
     - Jak mam być szczery, to nawet po wymazaniu pamięci to... pamiętałem. - Zaśmiał się. - Moje najpiękniejsze wspomnienia to wieczory i rozmowy z tobą. - Podniósł moją brodę, żebym spojrzała mu w oczy. - Każde z nich - wyszeptał. Czułam kolejne łzy. Dlaczego mi to robił? Przecież ten głupek wiedział, że nie cierpię płakać. Z drugiej strony, po tym co powiedział, musiałabym być potworem, gdybym się na niego wkurzyła.
     Pocałował mnie. Tak delikatnie jak to zapamiętałam, bo po tak długim okresie czasu, już prawie zapomniałam jak cudownie smakuje dotyk jego ust. Moje ciało zareagowało szybciej niż zwykle i czułam, że jego też. Podciągnęłam się wyżej na łóżku, żeby być bliżej niego. Wiązało się to jednak z oderwaniem od jego ust. Sam jednak nie marnował czasu. Ustami odnalazł moją szyję, a ja czułam się jak w niebie. Może nawet lepiej, nie można było tego ująć w słowa. Gdy oderwał się od mojej szyi, spojrzał mi w oczy.

     - Pamiętam jak pierwszy raz powiedziałaś mi, że mnie kochasz - szepnął. Dotknęłam jego twarzy. - Pamiętam co wtedy czułem - mruknął mi do ucha. Kiedy poczułam jego oddech na szyi, jęknęłam.
     - Co dokładnie? - Z trudem wysapałam. Sam znów spojrzał mi w oczy. W jego oczach było tylko jedno uczucie.
     - Ulgę - wyszeptał. Uśmiechnęłam się do niego. Zrobił coś czego bym się nie spodziewała. Wstał z łóżka. Podszedł do okna i je zasłonił. Następnie poszedł w stronę drzwi. Bałam się, że chce wyjść. Gdy szykowałam się do krzyku, zobaczyłam, że zaciska dłoń na zamku. Chciał tylko zamknąć drzwi. Ulżyło mi. W półmroku wyraźnie rysowała się jego sylwetka i mimo, że światło było zasłonięte, wyraźnie widziałam błysk w jego oczach. Ponownie położył się na łóżku obok mnie.
     - Co chcesz dostać na urodziny? - spytał, a mnie zamurowało. Spojrzałam na niego z rozbawianiem.
     - Mam wszystko czego pragnę - odpowiedziałam. Sam przysunął się bliżej.
     - Pytam serio - odparł. - Za tydzień masz urodziny, a ja nic dla ciebie nie mam. W zeszłym roku zrobiłem ci lampkę, pamiętasz?
     - To ty straciłeś pamięć - przypomniałam. Sam zaśmiał się. Z tak bliska widziałam zarys jego dołeczków.
     - Nie pamiętałem tylko ostatnich wydarzeń - oznajmił. Przejechał dłonią przez moje ramię i uważnie przyglądał się temu co robi.
     - Jak to jest, tak... Czegoś nie pamiętać? - spytałam. Sam zmarszczył brwi.
     - Chciałem sobie przypomnieć - wyjaśnił Sam. - Bryan i Peter bardzo mi pomogli. Całymi godzinami siedzieli ze mną w pokoju, rozmawiali ze mną, ale też pokazywali różne rzeczy. Większość przypomniałem sobie bez problemu, ale było kilka wspomnień, do których Bryan musiał użyć zaklęcia. - Skrzywił się. - Nie było to przyjemne, ale wiedziałem, że jest to konieczne. - Westchnął. Spuściłam wzrok.
     - Sam, tak mi przykro... To moja wina - szepnęłam. Sam jęknął niezadowolony.
     - Nie ma w tym wszystkim grama twojej winy. To ja się uparłem, żeby tam wejść. Poniosłem tego konsekwencje. - Bronił mnie.
     - Przestań... - poprosiłam ściszonym głosem. Nie mogłam sobie wyobrazić Sama, który cierpi. Sprawiało mi to wewnętrzny ból. To co się stało podczas walki... Gdy Amon rzucił Samem przez cały pokój... Sam cierpiał. Z mojej winy.
     - Wiesz, że jestem niepoprawnym romantykiem - zaczął Sam, a ja cicho się zaśmiałam, widziałam, że on też. - Avri - kazał mi spojrzeć sobie w oczy - dla ciebie zrobiłbym wszystko, nawet jeżeli to kompletne wariactwo - wyjaśnił. Zaśmiałam się dwa razy głośniej niż wcześniej.
     - Dziękuję - szepnęłam. Sam pocałował mnie w czubek głowy, a ja zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, Sam był zaledwie kilka milimetrów od mojej twarzy. Nasze nosy się stykały. Czułam, że jego oddech przyśpiesza, mój też choć nie wiedziałam właściwie, dlaczego.
     - Kocham cię - wyznał Sam. Powiedział to, czego tak bardzo pragnęłam. Nie wiem czemu, ale łza spłynęła mi po policzku. Sam ją otarł.
     - Kocham cię - szepnęłam. Sam zbliżył się i pocałował mnie mocno.
     Zaatakował moje usta z dziwną dzikością. Nie to, że mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, moje ciało oszalało. Przysunął mnie do siebie, a ja poczułam ogień na każdym centymetrze ciała, bo Sam nagle się tam znalazł. Zacisnęłam ręce na koszuli Sama. Oderwałam się od niego na chwilę. Spojrzał mi w oczy. Musiał ujrzeć w nich pożądanie, ja w jego oczach dokładnie to zobaczyłam. Sapaliśmy głośno, a nasze zmieszane oddechy wypełniały cały pokój.
     - A konsekwencje? - spytałam zdyszana z uśmiechem przyklejonym na ustach. Miałam nadzieję, że ten żart, który wcześniej był powodem mojej wściekłości, też sobie przypomniał. Widocznie tak, bo zaśmiał się cicho i przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, co wydawało się niemożliwe. Moja noga zacisnęła się na jego biodrze. Sam jakby przez chwilę tego nie zauważył, bo ciągle wpatrywał się w moje oczy.
     - Jakie konsekwencje? - odpowiedział w końcu. A więc pamiętał. Potem wrócił do moich ust, które już czekały.
     Później zgasił mój ogień. Lepiej niż kiedykolwiek.

     Po tym wszystkim, byłam zmęczona jak nigdy dotąd. Udało mi się jednak dociągnąć do łazienki i pod prysznic. Umyłam się szybko i owinięta ręcznikiem wróciłam do pokoju. Sam ubrał się i wyglądał przez okno. Dziwne, że nie było mu zimno. Podeszłam do niego z prawej strony i rozejrzałam się. Kończyła się zima. Śnieg topniał, a drzewa na zewnątrz jakby rosły w oczach. Szkoda tylko, że było ich tak mało.
     Czułam, że Sam patrzy na mnie uważnie. Kiedy na niego spojrzałam, jego wyraz twarzy nic mi nie mówił. Był przystojny jak zawsze. Musnął palcami mój policzek.
     - To nie sen - szepnął. Uśmiechnęłam się. Podeszłam do Sama i pocałowałam go. Sam od razu chwycił mnie w talii, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję. Kiedy dotknęłam jego ust, czas jakby się zatrzymał. Byliśmy tylko my, Avri i Sam pochłonięci sobą bezpamiętnie. Poczułam jak mój ręcznik się zsuwa. To nie wina Sama, tylko moja, bo przestałam go trzymać. Zdjęłam ręce z jego szyi i lekko zmieszana, chwyciłam ręcznik. Wiem, że na twarzy miałam wymalowaną niezręczność tej sytuacji, natomiast Sam wydawał się rozbawiony. Zaśmiał mi się w twarz.
     - Wiesz dziubku, widziałem znacznie więcej - powiedział, niby żartem, ale i tak wymierzyłam mu kuksańca w bok.
     - To nie śmieszne i nie mów do mnie "dziubku" - ostrzegłam, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta. Podniosłam sukienkę z podłogi i stojąc tyłem do Sama, narzuciłam ją na siebie. Dobrze wiedziałam, że Sam mi się przygląda. W końcu to tylko facet. Jednak mi to nie przeszkadzało.
     Gdy miałam zamiar wrócić do Sama, drzwi otworzyły się ze znanym mi już, skrzypnięciem. Moje bębenki nie były zadowolone z tego hałasu. Dziwne, że Sam wszedł bezszelestnie. On zawsze będzie mnie zaskakiwał. W drzwiach stali Bryan i Peter. Peter popędził w moją stronę i stanął przede mną. Schyliłam się i wzięłam go na ręce.
     - Dzień dobry, Avri - przywitał się Peter. Uśmiechnęłam się do niego ciepło.
     - Cześć, Peter - powiedziałam. Bryan przywitał się z Samem, a mi posłał tylko promienny uśmiech. Odpowiedziałam tym samym. Bryan usiadł na brzegu łóżka po mojej lewej stronie, a Sam po prawej, Peter ciągle spoczywał w moich rękach. Tak więc, byłam otoczona przez facetów. Dziwne uczucie.
     - Może przejdę od razu do rzeczy - zaczął Bryan. - Peter i ja, uznaliśmy, że dobrze by było, żebyście wrócili już do domu - oznajmił. Normalny człowiek na moim miejscu, byłby wściekły. Ja jednak nie jestem normalna. Cieszyłam się, że mogę wrócić do domu. Gdy Bryan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, zabolał mnie brzuch. Coś jakby nagłe ukłucie. Później było tylko gorzej. Czym prędzej pobiegłam do łazienki. Cóż, zwymiotowałam jak nigdy wcześniej. Ohyda...
     Po dziesięciu minutach mdłości, usłyszałam pukanie. Wiedziałam kto to, zanim otworzyły się drzwi. Sam przemknął się cicho, a ja wciąż siedziałam z głową uwieszoną nad sedesem. Cóż za romantyczny widok.
     - Nie potrzebnie przyszedłeś - warknęłam, ale wciąż czułam pieczenie w gardle. Jęknęłam. Podeszłam do umywalki i wypłukałam gardło, a następnie umyłam zęby. Pozbyłam się ohydnego smaku z ust, pozostawiając tam jedynie smak mięty. Jednak bolała mnie głowa. Sam który powinien być wściekły, za to jak wypowiedziałam ostatnie słowa, ciągle stał w wejściu. Podszedł do mnie, gdy zobaczył, że na niego patrzę.
     - Już lepiej? - spytał troskliwie. Czemu nie był zły? Ani nawet urażony? Czemu był takim cholernym ideałem, a ja... Właśnie. Nie wiem nawet kim jestem.
     - Tak - szepnęłam. Po wyjściu z łazienki zauważyłam, że Bryan i Peter zniknęli. To też zapewne sprawka Sama. Położyłam się na łóżku, trzymając chłodną rękę na głowie. Słyszałam jak Sam kładzie się obok mnie. Położył się na boku, żeby mnie widzieć. Widziałam, że się martwi. Też położyłam się na boku i patrzyłam na niego. Byłam... zmieszana.
     - Mogę o coś spytać? - spytałam.
     - Oczywiście - szepnął Sam i uśmiechnął się do mnie. Przez chwilę szukałam odpowiednich słów.
     - Co ty we mnie widzisz...? - zapytałam trochę niepewna tego co mówię. Sam spojrzał na mnie krzywo. Nastałam cisza. Przerwał ją Sam, wybuchając śmiechem. Patrzyłam na niego jak na wariata, bo tak się zachował.
     - Powiedziałam coś nie tak? Z czego ty się śmiejesz?
     Sam spojrzał na mnie, ale w jego oczach wciąż dostrzegałam iskierki rozbawienia.
     - Czemu zadajesz takie głupie pytania? - powiedział Sam. Zmarszczyłam brwi.
     - Dlaczego "głupie"? Chciałam tylko wiedzieć, jak to się stało, że ty zakochałeś się w kimś takim jak ja - wyjaśniłam, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Sam odetchnął.
     - Słuchaj zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia - zaczął Sam. - Przez wiele dni wmawiałem sobie, że to tylko złudzenie i po prostu mnie zauroczyłaś, ale kiedy gdy coraz częściej cię widywałem, zdałem sobie sprawę, że cię kocham. Sam nie wiedziałem, dlaczego? Twoje błyskotliwe odpowiedzi, uroda i sposób bycia... Przyciągały mnie do ciebie. Z każdym dniem czułem się coraz bardziej zakochany. Po czterech latach, nareszcie odwzajemniłaś moje uczucie. Nawet nie wiesz, co czułem kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz. Ja... Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie - mówił Sam. Im dłużej opowiadał, tym bardziej szerszy stawał się mój uśmiech. Pierwszy raz mi to opowiedział. Cieszę się, że to zrobił.
     - Spodziewałeś się, że sprawy zajdą aż tak daleko? - spytałam nie kryjąc rozbawienia. Sam zaśmiał się pod nosem.
     - Szczerze? - zapytał. Przytaknęłam. - Nigdy bym się czegoś takiego po tobie nie spodziewał, ale bardzo mile mnie zaskoczyłaś. - Przejechał dłonią po moim policzku. - Można powiedzieć, że zakochałem się na nowo - wyszeptał. Byliśmy kilka milimetrów od swoich twarzy, ale znów poczułam mdłości. Zerwałam się z łóżka jak oparzona. Wróciłam do punktu wyjścia. Przywitałam się z muszlą klozetową i zwróciłam obiad. Szkoda, bo był pyszny. Sam przyszedł kilka sekund później. Głaskał mnie po plecach. Alice często mówiła, że coś jest tak słodkie, że aż można zwymiotować. Mój żołądek chyba potraktował to zbyt dosłownie.
     Znów umyłam zęby, tym razem dłużej, bo byłam wkurzona. Zbyt mocno dociskałam szczoteczkę, ponieważ poczułam w ustach smak krwi. Spojrzałam w lustro. Byłam blada jak kreda. Co się ze mną dzieję? Sam podszedł do mnie i objął mnie z tyłu. Brodę oparł o moje ramię. Patrzył na moje lustrzane odbicie.
     - Teraz też powiesz mi, że czujesz się dobrze? - spytał, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Odwróciłam się i przytuliłam się do jego piersi.
     - Nic mi nie jest - szepnęłam. Cóż, kiedy znajdowałam się w jego ramionach, była to prawda. Sam wziął mnie na ręce jak pannę młodą, przeniósł przez drzwi i położył na łóżku. Usiadł na brzegu łóżka, chwytając mnie za rękę.
     - Zaraz zajdzie słońce. Idź już spać - poprosił gładząc mój policzek.
     - Nie odchodź - szepnęłam, chociaż było w moim głosie wiele błagania. Sam podniósł się odrobinę i pocałował moje czoło. Zamknęłam oczy z przyjemności i zmęczenia.
     - Nigdzie się nie wybieram - wyszeptał tuż nad moim uchem. Zastanawiałam się czy mówi o czasie teraźniejszym, czy o przyszłości. W naszym przypadku, na jedno wychodziło.
     Sam położył się obok mnie, a ja użyłam jego piersi jako poduszki. W uszach czułam szybkie bicie jego serca. To najpiękniejsza muzyka. Sam przejechał ręką po moich włosach, a ja uśmiechnęłam się czując jego czuły dotyk.
     - Niech ci się przyśni coś magicznego - szepnął.
     Pamiętał...
     Spałam spokojnie. W moim śnie ja i Sam, byliśmy w domu. Alice pomagała mi przygotować się do uroczystości, którą okazał się potem mój ślub. Byłam podekscytowana i przerażona, nie pamiętam które uczucie było dominujące. Do ołtarza poprowadził mnie Bryan, a moją suknię przytrzymywał Peter, który urósł, a może po prostu użył zaklęcia. Jednak najważniejsza osoba stała przede mną. .
      Sam miał na sobie biały garnitur. Wyróżniała się jedynie czarna muszka. Bryan podał moją rękę Samowi, a moje serce podskoczyło do gardła. Kiedy przyszła pora na pocałunek uśmiechnęliśmy się do siebie. Zapomnieliśmy o ludziach wokół. Wtedy liczyliśmy się tylko my. Pocałunek był krótki, ale przepełniony wszystkimi uczuciami. Gdy się od siebie odsunęliśmy... Obudziłam się.
     Chciałam się dowiedzieć, kiedy ja i Sam będziemy mogli wrócić do domu. Jednak od dwóch dni nie miałam okazji, a czułam się coraz gorzej. Kilka razy dziennie wymiotowałam i nikt nie wiedział co mi dolega. Znów cały dzień leżałam w łóżku i nic nie robiłam. Nie dość, że się nudziłam to czułam się jak piąte koło u wozu dla Bryana i Petera. Byli pochłonięci sprawami organizacyjnymi oraz rządami. Nie miałam im tego za złe, bo robili porządek w kraju, ale gdy żadne z nich mnie nie odwiedzało czułam się przez nich odrzucona.
     Natomiast Sam był przy mnie cały czas. Nie wychodził z mojego pokoju i pilnował mnie jak oka w głowie. Tylko dzięki niemu jeszcze nie zwariowałam.
     Na początku myślałam, że to zatrucie. W tych czasach zdarza się to dość często. Sam też tak myślał, ale to trwało już prawie cztery dni. Dla mnie, zbyt długo.
     Znowu spałam do południa. Gdy się obudziłam zobaczyłam, że Sam wygląda przez okno. Wiatr rozwiewał mu włosy, a spojrzenie padało na coś w oddali.
     Mimo ukłucia w brzuchu, wstałam z łóżka i podeszłam do Sama. On jakby tego nie zauważył i ciągle patrzył przed siebie. Miał radosną twarz.
     Spojrzał na mnie z góry, a potem chwycił moją rękę. Uśmiechnęłam się, czując jego czuły dotyk. Ścisnął mocniej moją dłoń.
     - Chciałbym, żeby tak było wszędzie - powiedział. Spojrzałam na niego zdziwiona.
     - Co masz na myśli? - spytałam. Westchnął.
     - Rośliny. Skoro nie oszczędzono żadnych, to czemu Amon zachował drzewa w swoim pałacu? - odparł.
     - Nie mam pojęcia.
     - To tak jak ja. - Zaśmiał się. Spojrzałam na drzewa. Były w idealnym stanie. Pewnie były pielęgnowane z wyjątkową starannością. Może Amon nie do końca był potworem.
     - Chcę wracać do domu - szepnęłam, bardziej do siebie niż do niego.
     - Ja też. Już nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w sukni ślubnej, panno Clifin.
     Spojrzeliśmy na siebie. On wyglądał na poważnego, a ja na wzruszoną. Przypomniał mi się sen, który śnił mi się dwa dni temu.
     - Mam nadzieję, że to będzie najcudowniejszy dzień w moim życiu. W sumie, nie powinnam mieć wątpliwości. Nigdy nie myślałam o ślubie, bo byłam przekonana, że nigdy się nie zakocham. Chciałabym, żeby moja suknia utkwiła wszystkim w pamięci. Chcę w niej pięknie wyglądać - mówiłam. Sam chwycił mnie w talii i przysunął się do moich ust. Dobrze, że po każdym spotkaniu z sedesem, pamiętam, żeby umyć zęby. Ha, cóż za romantyczne myśli podczas pocałunku z ukochanym. Sam odsunął się ode mnie i przysunął usta do mojego ucha.
     - Ty zawsze jesteś piękna - szepnął. Czując jego oddech na mojej szyi i miękki głos w głowie, poczułam rozlewającą się po moim ciele falę ciepła. Odsunął się ode mnie. Puścił moją talię i znów spojrzał przed siebie. Ja też.
     - Chciałabym się nacieszyć tym widokiem, zanim wrócimy - powiedziałam.
     - A propos - wtrącił Sam. - Bryan powiedział mi, że może nas przenieść do domu zaklęciem. Więc, teoretycznie, możemy wrócić w każdej chwili - wyjaśnił. Spojrzałam na niego.
     - Dopiero teraz mi to mówisz? - Podniosłam głos. Sam zaśmiał się cicho.
     - Wybacz - szepnął. Rozluźniłam mięśnie. Dlaczego nie potrafię się na niego gniewać?
     Bryan wpadł zdyszany do pokoju. Spojrzałam na niego wściekła.
     - Nie umiesz pukać do drzwi? - warknęłam. Czułam jak przez moje ciało przechodzi gniew. Nie wiem dlaczego, ale w rękach pojawiły się moje kule światła. Gdy spojrzałam na swoje dłonie, zdziwiłam się. Kolor był czarny. Przestraszyłam się, a kule zniknęły. Usiadłam na podłodze i schowałam twarz w dłonie. Co się ze mną dzieję?
     - Sam, musimy porozmawiać - oznajmił Bryan. Nawet na nich nie spojrzałam, choć czułam na sobie zatroskany wzrok Sama. Gdy usłyszałam odgłos zamykanych drzwi, wrzasnęłam na cały głos. Wiem, że na pewno mnie usłyszeli, ale Bryan nie pozwoli Samowi znów tu wejść, dopóki z nim nie porozmawia.
     Co się ze mną dzieję? Wymioty, jakieś głupie wybuchy. Może mój umysł już dłużej nie wytrzymuje pobytu tutaj? Być może było to bliskie prawdy. Bardzo tęsknie za domem...
     Mimo, że byłam na drugim końcu pokoju, a drzwi były dość grube i tak słyszałam, że Sam i Bryan rozmawiają podniesionym głosem. No dobra, po prostu się kłócili. W normalnej sytuacji, podeszłabym do drzwi ze szklanką przyłożoną do ucha i zaczęłabym podsłuchiwać. Tylko, że nie miałam ani szklanki, ani ochoty.
     Przeważał krzyk Bryana. Sam od czasu do czasu podnosił głos, ale był opanowany. Kilka razy usłyszałam słowa "Zrozum to", " To nie może być prawda", "Musimy" albo "Nie dzisiaj". Jeśli mam być szczera, to miałam tę rozmowę tam, gdzie plecy kończą swoją szlachetną nazwę.
     Sam wpadł do pokoju.
     - Dobra, spadaj! - warknął Sam. Trzasnął drzwiami i wściekły, opadł na łóżko. Schował twarz w dłonie i wrzasnął. Wstałam z podłogi, podeszłam do łóżka i położyłam się obok Sama. Dotknęłam jego ramienia. Nie wiem jak to się stało, ale uleciała ze mnie cała złość i niepewność.
     - Co się stało? - spytałam.
     Sam zabrał dłonie z twarzy i usiadł na łóżku. Zrobiłam to samo. Patrzył na mnie przerażony. Czułam, że nie wie co powiedzieć, a to do niego nie podobne. Zamknął oczy. Nie chciałam go rozpraszać.
     Po kilku minutach ciszy Sam spojrzał na mnie. Widocznie coś przemyślał, bo nie widziałam już na jego twarzy przerażenia, tylko szczęście.
     - Co się stało? - powtórzyłam. Sam zeskoczył z łóżka i zaczął skakać po pokoju. Patrząc na jego minę, mogłam się domyślić, że ze szczęścia. Nie wiedziałam tylko, co go tak ucieszyło?
     Sam podbiegł do mnie i wziął mnie w ramiona. Zaczął ze mną, kręcić się po pokoju. To nie był dobry pomysł.
     - Sam, naprawdę chcesz, żebym puściła na ciebie pawia? - warknęłam. Sam wydał się niezrażony, ale przestał kręcić. Mi natomiast zakręciło się w głowię. Na szczęście mdłości minęły.
     - Avri! - krzyknął i zaczął się śmiać. To zaczynało się robić irytujące.
     - Możesz powiedzieć, co się dzieję? Nie mam teraz nastroju na żarty - krzyknęłam w jego stronę. W ogóle go to nie ruszyło, ale przestał się śmiać. Podszedł do mnie i objął mnie w talii. Moja wściekłość ulotniła się w mgnieniu oka. Czy on naprawdę nie wie, jak na mnie działa?
     - Bryan mi coś powiedział - zaczął. - W pierwszej chwili pomyślałem, że nie może być gorzej, ale po chwili namysłu, zrozumiałem, że to najpiękniejsza rzecz jaka mogła się przydarzyć. - Wciąż mówił tajemniczo. Odetchnęłam i starałam się uspokoić bębniące we mnie emocje.
     - Sam, proszę powiedz wprost - poprosiłam, zmęczona tą rozmową. Sam pocałował mnie bardzo mocno i krótko, co wywołało u mnie potężny dreszcz.
     - Na prawdę nic nie zauważyłaś? - spytał lekko zdziwiony. Zmarszczyłam brwi.
     - Nie mam pojęcia o co ci chodzi - powiedziałam zgodnie z prawdą. Sam odgarnął mi włosy z czoła. Widziałam błysk w jego oczach.
     - Peter miał wizję - szepnął. Spojrzał mi głęboko w oczy. - Avri... Będziemy mieli dziecko - oznajmił.

     ___________________________________

     Długo, hehe. Rozdział specjalnie dla Marty (Igrzyskomaniaczki) - dzięki za wszystkie miłe słowa. Kilka razy na prawdę mocno mi pomogły twoje komentarze. Mam nadzieję, że ostatni rozdział cię nie zawiedzie :)

     Proszę o dalsze komentarze I HOPE, że dojdziemy do 5000 wyświetleń :D

sobota, 29 marca 2014

Rozdział 32

     ROZDZIAŁ 32

     Łaskawy Bryan wreszcie pozwolił mi wstać. Byłam szczęśliwa, kiedy wskazał mi drogę do łazienki. Nigdy jeszcze nie korzystałam z prysznica, ale wiem, że gdy stąd odejdę, będę za nim tęsknic. W życiu się tak długo nie myłam, ale nie musiałam się nigdzie śpieszyć. Nareszcie czułam się czysta i w miarę możliwości, ładna. Kiedy weszłam do pokoju otulona ręcznikiem, na łóżku leżała sukienka. Była dość krótka, zapewne do połowy ud i w kolorze czarnym.

     Pasowała idealnie. Gdy przejrzałam się w lustrze zauważyłam, że odrobinę przytyłam. Nie dużo, ale moja obecna figura nadal świetnie współgrała z sukienką, która była naprawdę śliczna. Prosty krój przylegający do ciała z koronką na rękawach.

     Zrobiłam sobie warkocz, który luźno opadał na moje ramię, a krótsze włosy wystawały z niego i spadały mi na oczy. W rogu lustra ujrzałam buty stojące przy łóżku. Odwróciłam się i podeszłam do nich.


     Czarne baletki pasujące do sukienki. Nie rozumiem, kto to wszystko przyniósł, ale nie miałam zamiaru zgłaszać reklamacji czy zażaleń.

     Wyszłam z pokoju trochę niepewnie. Znajdowałam się dokładnie na przeciwko schodów prowadzących na parter. Byłam na piętrze. Gdy przyszłam tu pierwszy raz, wszystko znajdowało się w półmroku i było otoczone złowrogą aurą. Teraz całe piętro było oświetlone lampami i gdzieniegdzie świecami ustawionymi na wąskich podstawkach. Było po prostu pięknie.

     Zamknęłam drzwi. Rozległo się echo, a ja miałam wrażenie, że ten odgłos zbudził zmarłego. Było wczesne po południe, a ja nie wiedziałam co robić. Zeszłam na parter. Po prawej stronie ukazała mi się rozległa sala tronowa. Kolumny po obu stronach wydały mi się znajome.

     Na tronie ktoś siedział, lecz z takiej odległości nie mogłam rozpoznać, kto? Podeszłam bliżej do mężczyzny. Siedział lekko zgięty, w prawej ręce trzymał berło, a wzrok spoczywał na czymś w oddali. Kiedy znalazłam się na środku sali tronowej, rozpoznałam tego człowieka. To Bryan. Tylko, że jakiś do siebie nie podobny, bo... Smutny.

     Stanęłam po jego prawej stronie i położyłam mu rękę na ramieniu. Dotknął jej i westchnął, przenosząc wzrok na mnie.

     - Co cię trapi? - spytałam. To nie podobne do Bryana. Znałam go krótko, ale wiedziałam, że jest typem człowieka tryskającego humorem, który przy okazji ma wiele fanek. Jeśli można to tak ująć.

     - Sam nie wiem - sapnął. - Kilkanaście dni temu modliłem się, żeby spotkać Rivianę i choć przez chwilę z nią porozmawiać. Gdy nie nadchodziłaś, czułem coraz większą irytację, a po śmierci Amandy, gniew. Potem zdałem sobie jednak sprawę, że Riviana, nie mogłaby zawieść. Wtedy zacząłem robić rzeczy, które w oczach strażników były przestępstwami. Pogodziłem się ze śmiercią wiedząc, że przybędziesz, a ty ocaliłaś mi życie. Byłem zaszczycony tym, że mogłem z tobą porozmawiać, a ty oznajmiłaś, że mam zostać królem, gdy pozbędziesz się Amona. Wciąż nie rozumiem, dlaczego ja? Rozumiem, że mogłaś dać się ponieść chwili, ale miałaś trochę czasu na zmianę decyzji. A jednak tego nie zrobiłaś. Dlaczego? - mówił. Byłam zdziwiona tym co powiedział. Może nawet lekko zaszokowana.

     - Słuchaj, gdy wypowiedziałeś do mnie pierwsze słowo, wiedziałam, że jesteś dobrym człowiekiem - wyjaśniałam. - I miałam rację.

     - Dzięki - mruknął jakby nie przekonany.

     - Nie wierzysz mi? - spytałam zaskoczona. Bryan zacisnął oczy, a potem je otworzył. Później po prostu się uśmiechnął, tak jak zawsze i spojrzał na mnie.

     - Wierzę - szepnął. To mi na prawdę wystarczyło, bo ton jakim to powiedział, sugerował, że nie były to tylko puste słowa. Uśmiechnęłam się do niego i ścisnęłam jego rękę.

     - Co z Samem? - zapytałam. Starałam się ukryć niepotrzebne emocje, ale kiepsko mi to wyszło, bo głos mi się trochę załamał.

     - Hmm... Być może ucieszy cię wiadomość, że całkowicie przywróciłem mu pamięć - odpowiedział Bryan, a ja miałam ochotę skakać z radości. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że aż rozbolała mnie szczęka.

     - Co on na to wszystko? Gdzie on teraz jest? - pytałam. Bryan usiadł inaczej na tronie i westchnął.

     - Wiesz co było dziwne? - spytał, a ja pokręciłam głową przecząco. - Najbardziej nie zaskoczył go fakt, że jesteś czarownicą, tylko to, że wyznaliście sobie miłość - odparł, a ja poczułam łzy w oczach. On już wiedział. Wiedział, że jesteśmy razem.

     - To... - Brakowało mi słów. - Gdzie on jest? Mogę się z nim zobaczyć?

     - Z tego co powiedział mi Peter zrozumiałem tylko to, że miał zamiar wybrać się do ciebie - odpowiedział. Spojrzałam na niego krzywo.

     - A ty dopiero teraz mi to mówisz - rzuciłam z wyrzutem. Bryan zaśmiał się, a jego śmiech odbił się echem od ścian.

     - Wybacz, ale ja też chciałem z kimś porozmawiać - wyjaśnił. Pocałowałam go lekko w policzek, w geście wdzięczności.

     - Chcę ci podziękować. Za wszystko - powiedziałam. Bryan ścisnął mocniej moją rękę.

     - To była czysta przyjemność - szepnął i puścił moją dłoń. Odsunęłam się od niego, niepewna, co mam teraz zrobić. Bryan patrzył na mnie, a jego usta ułożyły się w słowo "idź". Posłuchałam go.

     Kolejno pokonując schody, moje serce coraz bardziej wariowało. Zupełnie nie wiem o czym mam z nim rozmawiać. Czy na pewno pamiętał wszystko?

     Zaciskając rękę na klamce do swojego pokoju, zamarłam. Zdałam sobie sprawę jak bardzo się boję tego spotkania. Boję się, a jednocześnie nie mogę się już doczekać.

     Chcę go zobaczyć. Chcę z nim porozmawiać. Chcę mu powiedzieć, że go kocham. Chcę go pocałować, tak jak nigdy wcześniej. Chcę wrócić do domu...

     Odetchnęłam głęboko i chyba najgłośniej w życiu. Czy to głupie, że bałam się spotkania z miłością swojego życia? Tak, to głupie i podobne do mnie.

     Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że gdybym nie dowiedziała się o magii, że gdybym nie dowiedziała się kim na prawdę jestem, że gdybym nie znalazła tamtej szkatułki na strychu, być może ciągle nie byłabym pewna, co jest pomiędzy mną a Samem. Teraz gdy wiedziałam i on na szczęście też wiedział... Bałam się.

     Znów odetchnęłam i zamknęłam oczy. Przypomniałam sobie te wszystkie cudowne chwile, które były słońcem pośród tych ciemnych dni. Te wszystkie pocałunki i czułe gesty. Wszystkie słowa. Nie musiałam się wysilać, żeby się uśmiechnąć. Otworzyłam oczy i nacisnęłam klamkę. Po kilku sekundach popchnęłam drzwi. Otworzyłam usta, chcąc przywitać Sama. Tylko, że jego tam nie było.

     Z mojej twarzy zniknął uśmiech. Zamknęłam drzwi i obeszłam cały pokój wkoło. Nie było go. Nie potrzebnie tak się nakręcałam. Usiadłam na łóżku, tyłem do drzwi, żeby móc wyjrzeć za okno.

     Miałam spuszczoną głowę i obojętny wyraz twarzy. Miałam tak wielką nadzieję, że jednak tu będzie. Teraz czułam jedynie rozczarowanie.

     Poczułam wiatr na twarzy. Okno było otwarte, ale wcześniej nie czułam wiatru. Zmarszczyłam brwi i podeszłam do otwartego okna. Wychyliłam się przez nie. Patrząc przed siebie, poczułam nagły przypływ energii. Miałam przed sobą kilkanaście drzew. Byłam pewna, że cała roślinność wyginęła. Ten widok natomiast, przywracał nadzieję na lepsze jutro. Westchnęłam zachwycona.

     - Nie boisz się, że wypadniesz? - usłyszałam za sobą. Od razu poznałam ten głos. Ciepły z nutą sarkazmu. Odwróciłam się gwałtownie, żeby sprawdzić czy to nie urojenia. Ale nie. Stał przede mną w dżinsach i czarnej koszuli. Grzywka była podcięta i już nie wpadała mu do oczu, tylko idealnie zasłaniała czoło. Niebieskie oczy patrzyły na mnie z miłością. Tak, byłam pewna, że to była miłość. W moich oczach poczułam palące łzy, pragnące się uwolnić.

     - Sam... - szepnęłam.

     ___________________________

     "- Sam..." Wybaczcie, że tak krótko, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać, by przerwać w tym momencie. Ale spokojnie. Kolejny rozdział jutro. Przed ostatni... :c Za tydzień ostatni i epilog. Kurczę, żałuję, ale mam nadzieję, że wam się podobało :)
     Proszę o komentarze, bardzo gorąco (ze względu na temperaturę za oknem :3)



sobota, 22 marca 2014

Rozdział 31

     ROZDZIAŁ 31

     Nie wiem skąd w głowie, pojawiły mi się słowa zaklęcia, którego dziś, nie umiem sobie przypomnieć. Kiedy je wypowiedziałam, Sam zaczął oddychać, ale ciągle był nieprzytomny.

     W ostatnich minutach, przed tym jak zemdlałam, byłam już tak zmęczona, że o mało nie "usnęłam". Nie zdołałam jednak długo utrzymać się na nogach. Uczyniłam nas niewidzialnymi i w ostatniej chwili szepnęłam "Anima".

     Co się działo w nocy? Nie wiem.

     Rano obudziłam się w dwuosobowym łóżku. Nic z tego nie rozumiałam. Gdzie ja byłam? Co się ze mną działo? Dlaczego tak bolą mnie żebra?

     Próbowałam sobie przypomnieć wczorajszy wieczór. Achh, tak walka. Pamiętam wszystko jak przez mgłę, ale gdy chciałam się podnieść i bolące żebra dały o sobie znać, prawie wszystko sobie przypomniałam. Amon zmienił się w popiół, a ja zniszczyłam go bez użycia różdżki. Ale nie o to chodziło. Było coś ważniejszego. Był ktoś ważniejszy.

     Sam.


     Gdzie on teraz jest? Jak on się czuje? Jak wiele stracił pamięci? Co mogę zrobić, żeby przywrócić mu pamięć? Czy mnie rozpozna? I najważniejsze : Czy pamięta, że mnie kocha?

     Brakowało mi odpowiedzi na te pytania. Miałam zawroty głowy. Gdy dotknęłam czoła, skrzywiłam się. Miałam małego siniaka, który bolał jak diabli. Nie mogę się wylegiwać. Ja nie jestem teraz ważna. Chcę do Sama.

     Drzwi otworzyły się, skrzypiąc i jednocześnie niszcząc moje bębenki. Wszedł przez nie Bryan i jakiś niższy mężczyzna. Gdy drzwi się zamknęły, niski mężczyzna zmienił się w małego lwa. Peter. Dzielny Peter. Bryan chwycił krzesło, które stało obok mojego łóżka i przyciągnął je jeszcze bliżej, a następnie na nim usiadł. Wziął mnie za rękę i spoglądał na mnie troskliwie.

     - Jak się czujesz? - spytał. Nie wiem czy byłam w stanie odpowiedzieć.

     - Dobrze - powiedziałam. Ku mojemu zaskoczeniu mój głos brzmiał, prawie normalnie, nie licząc małej chrypki, która tak naprawdę była niczym.

     - Świetnie - przyznał. Chwilę później na moje łóżko wskoczył Peter. Też patrzył na mnie troskliwie.

     - Już myśleliśmy, że się nam nie obudzisz - oznajmił. Te słowa mnie uderzyły. Jak to się nie obudzę? O co chodzi?

     - Jak to? - spytałam. Peter i Bryan westchnęli jednocześnie.

     - Leżysz tu już trzy dni - wyjaśnił Bryan. Czułam, że zbladłam. Trzy dni? TRZY DNI? Byłam święcie przekonana, że walka odbyła się wczoraj, a nie trzy dni temu! Czemu nie próbowali mnie budzić? To pytanie cisnęło mi się na usta, ale właściwie nie było ono istotne. Coś innego zaprzątało mój umysł.

     - Gdzie jest Sam? Czy on już się obudził? Jak się czuję? Czy wiecie, że Amon wymazał mu kawałek pamięci? Pamięta mnie? - zalałam ich potokiem pytań, podnosząc się wyżej przy każdym z nich. Bryan dał mi znak ręką, żebym się uspokoiła. Oparłam głowę o poduszkę i czekałam na wyjaśnienia.

     - Więc... Sam czuję się dobrze. Obudził się wczoraj i... - przerwał. Poczułam irytację.

     - I co? - ponagliłam. Bryan westchnął, ale gdy otworzył usta uprzedził go Peter.

     - Sam nie pamięta niczego co się działo przez ostatnie tygodnie. Nie wie, że jesteś czarownicą. Nie wie, po co tu jest. I...

     - ...nie wie, że jesteśmy razem - dokończyłam. Peter przytaknął. Czułam jednocześnie radość i smutek. To świetnie, że Sam mnie pamiętał, ale teraz w jego oczach... Byłam tylko przyjaciółką. Nic więcej. Wyjaśnianie mu tego zajmie chwilę czasu, ale zrobię wszystko, żebyśmy znów byli razem.

     - Pytał o ciebie - odparł Bryan. Spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się.

     - Na prawdę? Muszę się z nim teraz zobaczyć – powiedziałam z ekscytacją w głosie. Obaj się skrzywili.

     - Myślę, że to zły pomysł - wtrącił Bryan. - W końcu dopiero się obudziłaś. Nastawiłem ci żebra, ale musisz odpoczywać. Jeśli wszystko dobrze pójdzie...

     - Nie Bryanie, nie rozumiesz - przerwałam mu. - Ja muszę się z nim zobaczyć. Nie, "chcę", tylko "muszę". Zrozum to... - prosiłam. Bryan pokiwał głową ze zrozumieniem. Uśmiechnął się do mnie ciepło. Ten uśmiech zapamiętałam z naszego pierwszego spotkania. Ten uśmiech podniósł mnie odrobinę na duchu.

     - Cóż - zaczął Bryan - skoro tak, to idę go zawołać. Pamiętaj tylko, żeby nie mówić przy nim zbyt wiele o... A zresztą, nie będę ci tego tłumaczył. Dobrze wiesz co się dzieję - zakończył i ścisnął moją rękę. Odpowiedziałam uściskiem, jednak znacznie słabszym niż zwykle. Dopiero gdy to się stało, zrozumiałam jak jestem wyczerpana.

     Peter i Bryan wyszli, zostawiając za sobą tylko podmuch wiatru. Jeśli moje przypuszczenia były słuszne, znajdowałam się w pałacu Amona. A teraz króla Bryana. Byłam ciekawa co się zdarzyło przez te dni. Czy ludzie dowiedzieli się już, że Amon nie żyje? Powiedziano wszystkim, że to ja go zabiłam? Cóż, nie czułabym żadnej krępacji gdyby...

     Sam wszedł do pokoju cicho, ale nie na tyle, żebym go nie usłyszała. Moje serce zaczęło bić dwa razy mocniej i szybciej, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi. Czułam jak zaczynają mi się pocić ręce. To niesamowite... On mnie kochał, byłam tego pewna, bo kiedyś powiedział mi, że zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, ale teraz nie pamiętał tych wszystkich chwil i wyznań spędzonych razem. Było to jak cios. Cios prosto w serce. Zakochane serce. Praktycznie wszystko musieliśmy zacząć od początku.

     Chociaż może i było to jakieś wyjście? Sam nie wiedział o magii. Zupełnie jakby nic się nie stało, a my po prostu bylibyśmy normalnymi zakochanymi.

     Gdy usiadł na krześle obok łóżka, na którym wcześniej siedział Bryan, mój ból jakby zniknął. Usiadłam na łóżku nie zważając na palący ból żeber i szum w głowie. Liczył się tylko Sam. Chwycił moją rękę, a ja poczułam jego ciepło, które towarzyszyło mi przez ostatnie dni.

     - Cześć - przywitał się. Słysząc jego ciepły głos, czułam, że za chwilę się rozpłaczę. Byłam przekonana, że już nigdy go nie usłyszę. Że już nigdy go nie dotknę. Łzy nadeszły jakby znikąd, ale nie miałam zamiaru ich powstrzymywać. Gdy Sam zobaczył, że płaczę usiadł na skraju łóżka i otarł moje łzy wierzchem dłoni.

     - Nie płacz. Wszystko jest w porządku - szepnął. Miał rację. Wszystko było w porządku. Po za jednym. Sam był tak blisko, a ja nie mogłam zrobić jedynej rzeczy, którą pragnęłam zrobić w jego obecności. Ale... Właściwie czemu, nie? To napełniło mnie optymizmem.

     Nie zważając na ból i mętlik w głowie, pokonałam dzielącą nas odległość i pocałowałam Sama. Wiedziałam, że jest zdezorientowany. Wiedziałam, że on myśli, że to nasz pierwszy pocałunek. Nie to nie mogło tak być. On musiał odzyskać swoje wspomnienia. Peter na pewno wiedział co robić. On na pewno... Nie mogłam się skupić na Peterze i jego czarach, gdy czułam na swoich ustach wargi Sama. Ich delikatność po tak długim okresie czasu, wydawała się jeszcze bardziej niewiarygodna i powalająca. Teraz nici z wielkiego pożądania, ale ten pocałunek, był wszystkim czego potrzebowałam.

     Od tego pocałunku, wszystko musiało się zacząć na nowo.

     Odsunęłam się pierwsza, ale nie oddalając się zbytnio. Zetknęliśmy się czołami, sapiąc głośno. Sam odzyska pamięć. Już moja w tym głowa.

     - Cóż... - wtrącił Sam. - Ty to wiesz jak się przywitać.
                                                              * * *
     Przez kolejne dni, Peter i Bryan zajmowali się Samem. Podobno było jakieś zaklęcie, dzięki któremu Sam mógł odzyskać pamięć, ale to było jakby "leczenie stopniowe".

     Przez tydzień nie widziałam się z Samem. Długi tydzień. On przeżywał najważniejsze dni naszego życia od nowa, a ja leżałam przykuta do łóżka. Bryan był zbyt nadopiekuńczy. Czułam się dobrze, a gdyby odwiedził mnie Sam, bardzo dobrze.

     Pocałowałam go, gdy widzieliśmy się ostatnio, ale wciąż nie powiedzieliśmy sobie tych dwóch najważniejszych słów. Tylko jak mieliśmy je wyznać, skoro nie mogliśmy się zobaczyć. To nie fair.

     Wtedy wszedł Bryan. Odwiedzał mnie codziennie i zawsze, gdy wchodził miał na ustach przylepiony uśmiech. Nie było to nurzące. Jego uśmiech podnosił na duchu.

     - Jak się czujesz? - spytał siadając na brzegu łóżka. Spojrzałam na niego krzywo.

     - Każdego dnia powtarzam ci, że czuję się dobrze. Dziś byłoby to kłamstwo, bo czuję się świetnie, ale ty i tak mi nie uwierzysz, bo uważasz, że ciągle jestem zbyt zmęczona - odpowiedziałam z bardzo wyczuwalnym sarkazmem. Bryan zaśmiał się cicho.

     - Wiesz, właściwie to chciałem ci powiedzieć, że ktoś chciał się z tobą widzieć - odparł.

     - Sam? Sam odzyskał pamięć? Pytał o...

     - Nie chodziło mi o Sama - przerwał mój entuzjazm. Trochę posmutniałam, ale rozmowa wypełniała odrobinę czasu w tej sypialni.

     - Więc o kogo? - spytałam z mniejszą ciekawością, ale ze zdziwieniem.

     - O Jessie - powiedział. No i wtedy wszystko stało się jasne. Pamiętam, że obiecała mi, że porozmawiamy na temat tego co stało się... Tamtej nocy. Dałam Bryanowi znak, żeby ją wpuścił. On podszedł do drzwi, a ja poczułam wiatr na twarzy. Już tu była. Bryan wyszedł bez słowa, a duch Jessie usiadł na krześle. Miała skruszoną minę, jakby coś zrobiła. Po części to była prawda.

     - Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Amon mówił, że się w nim zakochałaś? - Od razu przeszłam do rzeczy. To pytanie kłębiło się w mojej głowie od wielu dni i czasem nie dawało mi spokoju. Zakochać się w kimś takim jak Amon?

     - Wiesz, jak tak się nad tym zastanawiam, też wydaje mi się to dziwne, ale... - przerwała, jakby chciała odpowiednio dobrać słowa. - Zakochałam się w nim  z a n i m  dowiedziałam się kim jest naprawdę.

     - Okrutnym i paskudnym czarodziejem? - dopowiedziałam. Widziałam, że Jessie się uśmiecha. Może trochę przesadzam... W końcu to ona była zakochana, a nie ja. Znaczy byłam, ale nie w kimś takim jak Amon...

     - To nie była miłość od pierwszego wejrzenia - zaczęła opowiadać Jessie. - Miałam wtedy osiemnaście lat i dopiero odkryłam swoją moc. Zaczęłam uczyć się zaklęć pod okiem taty. Zawsze bardzo mnie wspierał. Moja mama umarła, gdy miałam siedem lat. Zmarła we śnie.
     Gdy miałam dwadzieścia lat, tata przyprowadził do domu swojego przyjaciela z pracy. Możesz się domyślić, że był to Amon, ale wtedy jeszcze kazał do siebie mówić Noma. Zaprzyjaźniłam się z nim. Mimo blizny na twarzy wydawał mi się dobrym człowiekiem, którym faktycznie był. Chociaż może, którego udawał.
     Nie widziałam go dwa lata. Wbrew sobie, tęskniłam za nim. Nie wiedziałam co myśleć. Dostałam nowy poziom zaklęć, ale nie mogłam się na nich skupić, myśląc tylko o nim.
     Kiedy miałam dwadzieścia osiem lat, już prawie o nim zapomniałam. Coraz rzadziej śnił mi się nocami, a ja coraz więcej czasu poświęcałam nauce zaklęć. Pomagało mi to, oderwać się odrobinę od rzeczywistości, ale gdy do niej wracałam, często przed oczami miałam jego postać. - Jessie westchnęła. - Gdy już myślałam, że mi przeszło, Noma znów się pojawił. Przyszedł do naszego domu jakby nigdy nic. Serce podskoczyło mi do gardła.

     - Coś o tym wiem - wtrąciłam pod nosem.

     - Co powiedziałaś? - spytała. Spojrzałam na nią.

     - Nic, nic... Mów dalej - ponagliłam lekko zmieszana. Co teraz robił Sam...?

     - Więc... Kiedy zaczęłam z nim rozmawiać, wydawał się nie wzruszony. Rozmawialiśmy jak starzy przyjaciele. W noc po tym jak go spotkałam, byłam smutna i rozdarta. Wiedziałam, że on nie czuje tego samego. Uczucie do niego mnie dusiło i rozrywało od środka.
     Następnego dnia postanowiłam go odszukać. Po wielu godzinach maszerowania przez całe miasto, znalazłam go, siedzącego na jednej z ławek w parku na drugim końcu ulicy.
     Zebrałam się w sobie i podeszłam do niego. Wydawał się zaskoczony moją obecnością, ale wtedy nie miałam ochoty go słuchać. Wtedy... Go pocałowałam. Pamiętam, że strasznie się bronił, przynajmniej przez pierwsze sekundy, ale potem... Jakby uległ...
     Kiedy się od niego odsunęłam, zobaczyłam zdziwienie w jego oczach. Zdałam sobie sprawę z własnej głupoty. Uciekłam, słysząc za sobą jak Noma woła mnie po imieniu.
     Wieczorem na zmianę śmiałam się i płakałam. Chyba jeszcze nigdy nie miałam bardziej mieszanych uczuć. Po przebudzeniu zobaczyłam najmniej spodziewany obrazek. Noma siedział na krześle przy moim łóżku. Tylko na mnie patrzył, nic więcej. Usiadłam na łóżku i milczałam. Wtedy on ruszył w moją stronę i usiadł na łóżku. Czułam nieodpartą potrzebę, żeby go znowu pocałować. Zwalczyłam jednak tę pokusę. Ale widocznie on nie. Nachylił się i pocałował mnie mocno.
     Wtedy już oboje wiedzieliśmy... On pierwszy powiedział, że się we mnie zakochał. Czułam się najszczęśliwsza w świecie.
     Później był ślub i... takie tam. Rok później urodził nam się syn. Daliśmy mu na imię Josh. Wszystko układało się dobrze, dopóki... Noma nie zaczął "wyjeżdżać". Do dziś nie wiem co robił.
     Kolejny rok okazał się koszmarem. Noma stał się agresywny i brutalny. Często mnie bił i szantażował. Groził nawet, że zabije naszego syna. To mu się jednak nie udało.
     Wyjechałam z miasta, gdy nie było go w domu. Ukryłam się w jakieś dziurze ledwo wiążąc koniec z końcem, ale wolałam to, niż życie z Nomą. Kilka tygodni później, ukazała mi się Dorin. Była Rivianą. Moją poprzedniczką. To ona wyjaśniła mi kim tak naprawdę jest Noma.
     Znienawidziłam go. Byłam wściekła, bo zmarnował mi życie, choć to ja się w nim zakochałam. Chciałam jego śmierci. Przybrałam panieńskie nazwisko.
     W ciągu kilku miesięcy sytuacja moja i mojego syna się poprawiła. Zamieszkaliśmy z dobrymi ludźmi, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami. W ukryciu ćwiczyłam kolejne zaklęcia i z czasem zaczęłam czarować bez pomocy różdżki.
     Wtedy doszły mnie słuchy o wojnie. Noma zebrał czarodziejów i chciał wytępić czarownice. Nie mogłam do tego dopuścić. Zgromadziłam wszystkie czarownice i stanęłam na ich czele.
     Przebieg wojny znasz... Noma mnie zabił, a wojna zakończyła się... Remisem, jeśli można to tak ująć. Mój syn Josh Dream, wyrósł na silnego mężczyznę z mocnym charakterem, który niestety odziedziczył po ojcu. Miał w sobie jednak łagodność.
     Właściwie, to już cała opowieść... - mruknęła Jessie, spoglądając na mnie. Patrzyłam na nią z szeroko otwartą buzią. O. Mój. Boże.

     - Czy to znaczy, że w moich żyłach płynie krew Amona? - spytałam z niedowierzaniem. To było... straszne. Jessie przytaknęła.

     - Jest, jej mało, ale... Jest - odpowiedziała. Cóż... Świetnych rzeczy się dowiaduję. Dobrze, że przynajmniej znam całą prawdę...

     Nie wiedziałam co powiedzieć. Dowiedziałam się... Wystarczająco dużo. Jessie, wyraźnie widząc, że nie wiem co powiedzieć, zniknęła mi z oczu.

     Głęboko odetchnęłam.

     Czyli ta cząstka mnie, która mogła kogoś zabić, pochodziła od Amona? Cóż, to by się zgadzało. Często wpadam w gniew.

     Po za tym Jessie nie mówiła tego wszystkiego z gniewem w głosie. Bardziej ze smutkiem. Tak na prawdę nie zdziwiłabym się, gdyby okazało się, że mimo wszystkio Jessie ciągle czuje coś do Amona. Przecież kochała go przez tak wiele lat, a miłość  nie przechodzi tak po prostu.
    
         ___________________________

Wybaczcie, że tak późno, ale ciężki dzień miałam. Ech, mam nadzieję, że u was wszystko fajnie :)
Mój przyjaciel, poprosił, żebym udostępniła jego blog. Jest świetny, muszę przyznać! Baaaardzo gorąco was na niego zapraszam.
                        http://parasol-fantasy.blogspot.com/
Dzięki kochani, że jesteście. Proszę o komentarze i wytrwanie jeszcze (chyba) trzech rozdziałów i epilogu. Mam nadzieję, że kolejny rozdział was nie zawiedzie :3


sobota, 15 marca 2014

Rozdział 30 - where's happy end?

     ROZDZIAŁ 30

     Ręka w której trzymałam różdżkę, trzęsła mi się niczym galaretka, którą jadłam na dziesiąte urodziny w formie tortu. Moje serce biło strasznie głośno. Bałam się, że Amon może je usłyszeć.

     Weszłam do tego pomieszczenia. W powietrzu czuć było zapach wosku. Większość przestrzeni zajmowały świece. Niektóre się paliły, a inne nie.

     Amon siedział po turecku. Widziałam jego plecy. Skradałam się najciszej jak mogłam. Bałam się chwili, w której Amon się odwróci. Czułam za sobą obecność Sama. Był dalej niż się spodziewałam, ale jednak tu wszedł. Na usta cisnęło mi się słowo, idiota. Szybko zrozumiałam jednak, że to słowo nie powinno być przeznaczone dla Sama, bo w końcu on jest tutaj przeze mnie.

     Bardziej wyczułam niż zobaczyłam jak Amon się poruszył. Podniósł głowę i siedział teraz wyprostowany. Jego ramiona były zbyt szerokie, żeby mogły być realne. Mógł nimi objąć dwa drzewa, dużej wielkości.

     Zaczęłam odczuwać suchość w gardle, gdy Amon wstał. Był tak spokojny, że stawało się to odrobinę drażniące. Wolę jednak rozmawiać ze spokojną owcą, niż wściekłym lwem.

     Spojrzał na mnie. Jego oczy były pełne zimna i nienawiści, aż poczułam chłód na plecach. Wydawało mi się, że jest bezbronny. Ręce miał skrzyżowane z tyłu niczym grzeczny uczeń.

     Wydawał się nieszkodliwy. Ależ pozory mylą. Przecież Amon może czarować bez różdżki. A jednak trzymał ją w ręce. Wymachiwał nią i kreślił jakieś znaki, tak przynajmniej mi się wydawało dopóki nie usłyszałam, nie dokładnie stłumionego jęku.

     Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam jak niewidzialna ręka trzyma Sama za kołnierz. Widziałam, że to go boli. Spojrzałam wściekle na Amona.

     - Puść go - powiedziałam. Niby wiedziałam, że to nic nie da, ale zawsze warto spróbować. Amon patrzył na mnie rozbawiony.

     - Puścić go? - spytał wyższym głosem niż to zapamiętałam z wszystkich wizji. - Proszę bardzo! - ryknął i przerzucił Sama na drugi koniec pokoju. Kilka milimetrów dzieliło go od zapalonych świec. To był cud, że nic mu się nie stało. No... Prawie nic. Przerażona, podbiegłam do Sama. Był nieprzytomny.

     - Sam. Sam! Sam! - krzyczałam jednocześnie potrząsając nim. Nie dawało to absolutnie nic. Nie zauważyłam nawet kiedy zaczęłam płakać. Kilka moich łez wylądowało na jego twarzy.

     - Na prawdę myślałaś, że jeśli jest odporny na zaklęcia z pierwszego poziomu, nie uda mi się go zabić? - warknął Amon z wyższością w głosie. Odwróciłam się by na niego spojrzeć.

     - Jak to? - pisnęłam zdziwiona. - Jessie mówiła, że jest odporny na wszystkie zaklęcia oprócz... - Zdążyłam ugryźć się w język. O mało nie wygadałam się na które zaklęcie Sam nie jest odporny. Chociaż coraz mniej wierzyłam w tę całą tarczę...

     - Wierzyłaś Jessie?! - spytał Amon, jakby zszokowany i w ogóle nie zdziwiony tym, że mogłam rozmawiać z Jessie. - Wierzyłaś tej kobiecie, która miała czelność nazywać się czarownicą?! - Jego głos był coraz ostrzejszy. Kiedy chciałam coś powiedzieć, Jessie się wtrąciła. Za bardzo.

     Czułam, że zastępuje mnie w moim ciele. Teraz to ja byłam schowana, gdzieś w cieniu umysłu. Mogłam tylko patrzeć. Jessie przejęła kontrolę nad moim ciałem. Widziałam ruch dłoni, choć to nie ja wykonałam gest. Czułam się bezsilna.

     - Jak śmiesz tak o mnie mówić! - warknęłam, a raczej Jessie warknęła. Amon pokiwał kilkakrotnie głową, jakby zrozumiał co się dzieję.

     - Zarzucasz mi kłamstwo? To do ciebie nie podobne Jessie. Nie pamiętasz już, jak byłaś we mnie zakochana? - Amon powiedział to prawie... Po ludzku. Uderzyło mnie to, że Jessie ani jednym słowem nie wspomniała... O tym, że zakochała się w tym potworze. Boże, ale przecież to straszne!

     - Zamknij się! - rozkazałam. Amon wydawał się nie wzruszony.

     - Powiedz swojej następczyni jak mnie uwiodłaś. Powiedz jak mnie porzuciłaś, gdy dowiedziałaś się kim na prawdę jestem. Powiedz jej całą prawdę o sobie! - nalegał. Wydawał się jeszcze bardziej wściekły niż wcześniej, natomiast Jessie sprawiała wrażenie przygaszonej.

     "Nie daj się zwieść", szepnęłam do niej. Nie odpowiedziała, ale chyba podziałało. Jessie zamachnęła się różdżką, z której wyleciał niebieski strumień światła oślepiający nasze oczy. Amon przetoczył się przez pokój, ale szybko odzyskał równowagę.

     Utworzył w ręce kulę światła. Zabójczą kulę. Nie mamy szans. Lecz gdy Amon przerzucił kulę na drugi koniec pokoju, Jessie (z trudem) odparowała cios. Czułam się zbędna. Nie mogłam nic zrobić, nawet ruszyć ręką, czy nawet palcem. Byłam niczym duch.

     Jessie wyczerpało odparowanie kuli. Zaczerpnęła oddech. Chciałam coś powiedzieć, ale głosu też nie mogłam z siebie wydobyć. Mogłam jednak spojrzeć na to co robi Amon. To co zobaczyłam, było jedną z najgorszych rzeczy jakie widziałam. Widziałam jak Amon szepcze jakieś zaklęcie, a po chwili celuje w Sama. Sam zaczął się trząść jakby miał drgawki. Poczułam nagły przypływ złej adrenaliny.

     - Sam! - krzyknęłam co sił w płucach. Odzyskałam panowanie nad ciałem. Podbiegłam do Sama i znów próbowałam go ocucić. Zero reakcji. Przyłożyłam dwa palce do jego szyi. NIE CZUŁAM PULSU! Szybko poderwałam się na nogi i spojrzałam na Amona spojrzeniem przepełnionym nienawiścią.

     - Coś ty mu zrobił?! - ryknęłam. Zaczęłam szukać różdżki, lecz z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam jej przy sobie. Amon przysunął się.

     - Nic wielkiego. Najpierw wyssałem z niego trochę energii. Wyczyściłem mu odrobinę pamięci. Chciałem wyczyścić całą, ale mi nie pozwoliłaś, bo zaczęłaś krzyczeć jak mała dziewczynka! - warknął Amon z widocznym zadowoleniem na ustach. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Wyssał energię? Wyczyścił mu pamięć? Nie... Sam nie może mnie zapomnieć! Nie może umrzeć... Nie po tym co się stało. Nie po tym co przeszliśmy!

     Poczułam w gardle dławiącą gulę, a w oczach palące łzy. Nie, nie, nie, nie, nie!

     "Coś wymyślimy", usłyszałam Jessie.

     "Ty się lepiej zamknij!", ryknęłam w duchu.

     Świat był niesprawiedliwy.

     Amon zacisnął niewidzialną dłoń na mojej szyi. Widziałam błysk w jego oku. Wyglądał na szczęśliwego. Zaczęłam się dusić. Próbowałam złapać odrobinę powietrza, ale nie mogłam. Amon przerzucił mną na drugą stronę pokoju. Uderzyłam w ścianę plecami tak mocno, że aż zaparło mi dech. Z każdym minimalnym oddechem czułam w piersiach rozrywający ból, a na szyi gorące pieczenie.

     Nie tak wyobrażałam sobie moją śmierć. Miało być szybko i bez bólu. Ostatnimi siłami podniosłam się z ziemi. Ledwo utrzymywałam się na trzęsących kolanach. Amon patrzył na mnie z wyższością i triumfem w oczach. Trzy Riviany z rzędu. Niezły wynik...

     Spojrzałam na swoje ręce, a potem na Amona. Nie miałam siły... I wtedy mój wzrok padł na Sama. Jego ciało było bezwładne... I to wszystko wina tego piekielnego Amona! Odebrał mi wszystkich, których tak bardzo kochałam! Zaczęłam płakać. Wszystko co zrobiłam nie miało sensu. Co ja niby mogłam zrobić?

     Wtedy Jessie, która skulona siedziała ciągle w mojej głowie, pokazała mi kilka chwil, które spędziłam z Samem i moim tatą. Widziałam ich roześmiane twarze, swoją również.

     "Nie pozwól, by śmierć poszła na marne", szepnęła Jessie, ale to ją wiele kosztowało. I mimo, że ciągle czułam ją w sobie, wiedziałam, że mi nie pomoże.

     Zebrałam w sobie wszystkie siły. Całą moją wściekłość na Amona i na moją przeklętą rodzinkę. Czułam, że moje znamię zaczyna mnie parzyć. Cała moja moc skumulowała się w dłoniach, by okazać się ogromną kulą światła.

     Spojrzałam na Amona. Wciąż się mnie nie obawiał. Czuł, że nie mogę wypowiedzieć tego zaklęcia. Że jestem za słaba. Tylko, że coś zrozumiałam. Amon nie jest wart życia na Ziemi.

     Kula światła stawała się coraz większa, a ja coraz bardziej czułam moc, która wypełniała mnie od środka i wchodziła w moje ręce.

     Za miłość...

     - Daverra Scortum! - krzyknęłam i skierowałam kulę na Amona. Dopiero wtedy ujrzałam na jego twarzy przerażenie.

     - NIE! - zawył przeciągle, nim kula wniknęła w jego ciało i w ciągu kilku sekund rozerwała go na tysiące kawałków. Bez krwi, bez wnętrzności. Zmienił się w nic nieznaczący popiół.

     Nastała cisza. W pokoju nie było już czuć śmierci.

     Oddychałam ciężko, wciąż patrząc na popiół, który leżał wszędzie. Tak bardzo się przed tym broniłam, ale... Czułam satysfakcję. On zabił tyle niewinnych osób. To było sprawiedliwe.

     "Jestem z ciebie dumna", usłyszałam głos Jessie, który był dużo bardziej wyraźny niż wcześniej.

     "Nie mów mi takich rzeczy", poprosiłam.

     "Rozumiem".

     "Wiesz, że będziemy musiały porozmawiać? I to bardzo poważnie", odparłam. Niemalże czułam, że Jessie westchnęła.

     "Tak, wiem", i zniknęła.

     Czyli to był już koniec? Pozbyłam się Amona na zawsze? Nie mogę uwierzyć, że wyszłam z tego bez szwanku, nie licząc złamanego żebra i śladów krwi na szyi.

     Ja wyszłam z tego cało...

     - Sam! - wrzasnęłam.

     ___________________________________

     Czyli już po walce... Muszę przyznać, że niełatwo się pisało ten rozdział, ale to jeszcze nie koniec. Będzie jeszcze kilka rozdziałów oraz epilog i nie opuszczajcie bloga, bo myślę, że jeszcze was zaskoczę.

     Ale ponieważ zbliżamy się już (niestety :c ) do końca przygód Avri, muszę wam powiedzieć o moich planach.
     Tak więc po zakończeniu tej historii blog nie będzie działał do września, chyba że podzielę się z wami jakimś opowiadaniem, które akurat wpadnie mi do głowy :) Po wakacjach dam wam kolejną, myślę, fajną historię w podobnym klimacie, ale postaram się wymyślić coś jeszcze lepszego :)

     Lecz na razie, powiedzcie mi - Podobał wam się ten rozdział? Piszcie, jestem ciekawa.
    
     Kolejny rozdział za tydzień.

     LoveMuch, Magda

    PS: "LoveMuch" skopiowane od mojego muzycznego idola Dawida Podsiadło :3

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 29

     ROZDZIAŁ 29

     Gdy zbliżało się południe ja i Sam położyliśmy się na łóżku. On był szczęśliwszy niż kiedykolwiek, a ja smutna jak nigdy wcześniej. Powinnam się cieszyć, bo Sam swoim zachowaniem potwierdził, że kocha mnie najbardziej na świecie. Problem w tym, że do tego ślubu nie dojdzie. Przecież Sam nie poślubi martwej dziewczyny.

     Byłam zmęczona. Praktycznie wszystkim. Sam powiedział, że obudzi mnie kiedy zachód słońca będzie się zbliżał. Nie miałam zamiaru zaprzeczać. Jedyne czego potrzebowałam, to odrobina snu.
                         *
     Na głowie miałam diadem, ubrana byłam w piękną czerwoną suknię, która odrobinę ciągnęła się po ziemi. Na nogach miałam czarne szpilki, i choć nigdy nie nosiłam czegoś takiego, szłam stabilnie i dość szybko. Przede mną znajdował się pałac królewski. Weszłam po schodach które prowadziły do sali balowej. Ja i moja siostra zostałyśmy zaproszone na przyjęcie. Król miał urodziny więc zaprosił ponad połowę królestwa.

     Ja i Wanda byłyśmy bardzo podekscytowane. Po raz pierwszy zobaczymy pałac od środka. Zawsze marzyłam, żeby tam wejść.

     - Jak myślisz Dorin, czy książę jest jeszcze singlem? - zagadnęła Wanda. Spojrzałam na nią lekko speszona.

     - Wando, nie przystoi ci tak mówić. To niegrzeczne - upomniałam ją. Mimo, że Wanda była ode mnie młodsza wymagałam od niej kultury. Nasi rodzice zginęli od różdżki czarodzieja. Nazywał się Noma Clin i pojawiał się w okolicy coraz częściej.

     Dziś były moje osiemnaste urodziny. Zaproszenie do pałacu było najlepszym i wymarzonym prezentem urodzinowym. Natomiast Wanda za miesiąc kończyła piętnaście lat. Dwa lata wcześniej zginęli nasi rodzice. Momentalnie stałam się głową rodziny mając zaledwie szesnaście lat, a czasy były ciężkie. We Francji nie było już bezpiecznie. Zbyt wielu czarodziejów się tutaj kręci i zbyt mało czarownic jest na miejscu. Ale od dzisiaj zacznie się rozwijać moja moc. Rozprawię się z każdym czarodziejem, który wejdzie mi w drogę, w ten czy inny sposób.

     W końcu weszłyśmy do sali balowej. Była ogromna. Dwa razy większa niż mój dom. Po obu stronach znajdowały się charakterystyczne kolumnady, a każdy milimetr kwadratowy ściany pokrywały malowidła różnego typu. Dominowały jednak anioły.

     Wtedy stało się coś dziwnego. Mój wzrok padł na syna króla. Z daleka widziałam jego pięknie ułożone włosy. Był brunetem lecz z takiej odległości nie mogłam rozpoznać koloru oczu.

     Spojrzał na mnie, a gdy to zrobił przeszedł mnie dreszcz podniecenia. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Czy to co się stało można było nazwać miłością od pierwszego wejrzenia? Dorin Dream się zakochała. Cudownie. Robię z siebie totalną idiotkę. Ktoś taki jak ja, nigdy nie będzie mógł nawet dotknąć księcia.

     Jednak on nie spuszczał ze mnie wzroku. To ja pierwsza odwróciłam wzrok rumieniąc się. Odeszłam na bok i pociągnęłam moją siostrę za rękę. Kiedy orkiestra zaczęła grać, panowie wstali i zaczęli prosić damy do tańca. Książe również wstał, a moje serce podskoczyło do gardła widząc jego płynne ruchy. Wanda wymierzyła mi kuksańca w bok.

     - Co ty tak patrzysz na naszego księcia - odparła prowokująco. Czułam, że znów się rumienię. Spojrzałam na Wandę.

     - Bardzo to widać? - spytałam, dobrze wiedząc, że Wanda wie o co mi chodzi. Siostra cicho się zaśmiała.

     - Czy bardzo widać to, że się zakochałaś? Może lepiej spytaj księcia - powiedziała. Nie rozumiałam o co jej chodzi. Ona oczami wskazała coś za mną. Gdy się odwróciłam, wiedziałam już, że nie "coś" lecz "kogoś". W moją stronę pewnym krokiem maszerował książę. Czułam, że za chwilę zwymiotuję. A może on szedł do Wandy? W odpowiedź otrzymałam wyciągniętą rękę księcia.

     - Czy mogę panią prosić? - spytał głębokim i ciepłym głosem. Przełknęłam ślinę i nerwowo spojrzałam na Wandę. Jej mina pokazała mi, że jeśli z nim nie zatańczę, nie mam po co wracać do domu. Echh... Znów spojrzałam na księcia.

     - Oczywiście - odpowiedziałam w końcu. Otrzymałam od niego ciepły uśmiech, po którym zmiękły mi kolana. Nie, przecież to niemożliwe, żebym się tak szybko zakochała. Nawet nie wiedziałam jak książę się nazywa.

     Orkiestra grała zbyt wolno. Wolna muzyka oznaczała, że książę będzie musiał objąć mnie w talii. Gdy już stanęliśmy na środku parkietu książę faktycznie chwycił moją talię. Jego dłonie były tak delikatne, że ledwo je czułam, a jednak na tyle mocne, żeby wywołać u mnie dreszcze. Nareszcie mogłam spojrzeć w jego oczy. Były niebieskie, ale... To nie był zwyczajny niebieski. Jego oczy były niczym brylanty oślepiające urodą, wręcz nienaturalne.

     Zaczęliśmy tańczyć. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieję na prawdę. Książe patrzył mi w oczy, a uśmiech na jego ustach był tak ciepły, że grzał lepiej niż słońce, które niedawno zaszło za horyzontem.

     - Jak się nazywasz? - spytał, a mnie otuliła miękkość jego głosu.

     - Dorin Dream, Wasza Wysokość - odpowiedziałam. Książe zrobił zmieszaną minę.

     - Nie potrzebne mi są tytuły. Bądźmy po prostu na "ty". Mów mi proszę Sam. Sam Clifin - poprosił. Skinęłam głową.

     - Oczywiście Wa... Sam - szybko się poprawiłam. Księciu widocznie się to spodobało, bo na jego twarz powrócił cudowny uśmiech. Czułam się jakbym miała za chwilę odfrunąć. Nigdy nie czułam się tak lekko i tak... Pięknie.

     - Wiesz Dorin, może dziwnie to zabrzmi, ale gdy zobaczyłem cię w drzwiach... Coś się we mnie poruszyło... Chodzi mi o to, że... Chyba się w tobie zakochałem - powiedział bez ogródek, tylko odrobinę się jąkając. Odebrało mi mowę. Czy książę powiedział to na prawdę, czy to tylko moje urojenia? To... Musiał być sen. Najpiękniejszy jaki miałam, ale sen. Uszczypnęłam się. Zabolało, a ja wciąż znajdowałam się w sali balowej. TO NIE BYŁ SEN, krzyczałam w środku.

     - Wasz... To znaczy Sam... Ja... W sumie mogłabym powiedzieć to samo - szepnęłam jakby bojąc się, że książę usłyszy to co powiem. On jednak zamiast mnie wyśmiać i wyjaśnić, że to tylko sen, uśmiechnął się szerzej.

     Po chwili stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Książe pochylił się w moją stronę i... Pocałował mnie. To był mój pierwszy pocałunek. Niesamowite uczucie. Jego usta były miękkie i delikatne. Muskały moje z zażyłością, a jednocześnie tak delikatnie, że czułam coraz większe pożądanie. Czy Sam zdawał sobie sprawę z tego, że wszyscy się na nas gapią?

     Książe odsunął się ode mnie. Oddychał ciężko, zupełnie jak ja.

     - Jutro się pobierzemy - oznajmił. Spojrzałam na niego zaskoczona.


     - Jesteś pewien? - spytałam, ciągle nie mogąc uwierzyć w to co się dzieje.

     - Jeszcze nigdy niczego nie byłem bardziej pewien - wyjaśnił. - Kocham cię, Dorin. Kocham cię. Mogę to wykrzyczeć całemu światu! - zaczął podnosić głos. Zakryłam mu usta palcem.

     - Nie musisz. To mi wystarczy. Ja... też cię kocham - zapewniłam. Książe gładził mój policzek. Jego dotyk był niczym muśnięcie kwiatu.

     - Więc widzimy się przy ołtarzu - powiedział, a ja poczułam palący rumieniec.

     - Widzimy się przy ołtarzu - wyszeptałam.
                       *
     Włożyłam suknię ślubną mojej matki. Leżała idealnie. Wanda pożyczyła mi swoje buty. Były odrobine za duże, ale nie mieliśmy innych białych.

     Denerwowałam się. Nie wierzyłam, że za chwilę poślubię księcia. To było tak piękne, że aż nierealne. Wanda weszła do mojego pokoju i zakryła usta dłońmi.

     - Boże Dorin! Wyglądasz nieziemsko - krzyknęła z zachwytem. Uśmiechnęłam się do niej uprzejmie.

     - Dziękuję - odparłam. Wanda chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą.

     - Śpieszmy się. Powóz stoi już pod domem - oznajmiła.

     Przełknęłam ślinę.

     Już za godzinę będę zamężna. Czułam jednocześnie przerażenie i zachwyt. Nie wiedziałam, które uczucie w tej chwili we mnie dominowało.
                     *
     Dziewięć miesięcy później urodził się mój syn, Johnny. Kochałam go całym sercem jeszcze przed narodzinami.

     Nie wiem czemu, ale podczas ceremonii, krzyknęłam, że chcę zachować swoje nazwisko. Wszyscy patrzyli wtedy na mnie jak na idiotkę, a ja zrobiłam się czerwona jak burak. Tylko mój książę z bajki wydawał się nie wzruszony. Powiedział, że nie ma problemu, więc nazywamy się Sam i Dorin Dream. A teraz również Johnny Dream.

     Pewnego wieczoru, gdy Sam już spał, mnie nękały koszmary. Zeszłam do kuchni by napić się odrobiny wody. Nagle poczułam chłód na plecach. Wyczułam kłopoty, a nie miałam przy sobie różdżki. Niewidzialna siła przerzuciła mnie na koniec pokoju. Coś rzuciło mną o ścianę tak, że nie mogłam złapać oddechu.

     Z cienia wyłonił się dobrze zbudowany mężczyzna. Na prawym profilu rysowała się paskudna blizna, biegnąca przez całą twarz. To go oszpecało. Wiedziałam kim on był. Ten człowiek zabił moich rodziców.

     - Noma - szepnęłam, gdy już odzyskałam oddech.

     - Witaj Riviano. - Jego głos był niczym żyletka. Przeszedł przeze mnie dreszcz.

     - Czego chcesz? - wysyczałam. Noma spojrzał na mnie, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

     - Twojego życia - odpowiedział.
               *
     Obudziłam się tak gwałtownie jak jeszcze nigdy dotąd. Nigdy jeszcze nie miałam tak realistycznego snu. Spojrzałam na swoje ręce i dotknęłam twarzy, żeby mieć pewność, że się obudziłam. Tak, to byłam ja. Avri.

     Ten sen uświadomił mi kilka istotnych rzeczy. Już wiem, dlaczego, gdy po raz pierwszy spotkałam Sama, jego nazwisko wydało mi się znajome. Po prostu któraś z moich babć z kilkunastoma "pra" na początku, była żoną innego Sama Clifina, który łudząco przypominał Sama z teraźniejszości.

     Dekoracje w pałacu, w którym znalazła się Dorin, przypominały te, z szesnastego wieku, co budziło grozę, ponieważ jak się okazało, Amon czy też Noma, nie żył ponad czterysta lat, tylko ponad sześćset, a może nawet siedemset lat. To nie jest normalne.

      W mojej głowie była iskierka wspomnień, moich poprzedniczek. Nie rozumiem tylko, dlaczego Dorin zechciała się tym ze mną podzielić akurat teraz? Cóż... Na pewno nie poprawiło mi to humoru.

     Kiedy wyrównałam oddech, zauważyłam, że Sam mi się przygląda, ale milczy, jakby rozumiał, że muszę pomyśleć. Szybkim krokiem zeszłam z łóżka i wyjrzałam przed namiot. Nadchodził zachód.
     Wzięłam najgłębszy oddech w moim życiu i odwróciłam się do Sama.
     - Już czas - oznajmiłam.
    

     Sam bez słowa złożył namiot. Bardzo się ociągał, ale nie miałam mu tego za złe. Sama chciałabym zwolnic czas, a najlepiej zatrzymać. Myśląc o tym co za chwilę ma się stać, czułam mdłości i zawroty głowy. Chciałam przeżyć, dla Sama, ale nie byłym pewna czy same chęci wystarczą.
     Po kwadransie, najgorszego odcinka podróży, znaleźliśmy się przed pałacem króla. Ku mojemu szczęściu przy wejściu stało dwóch strażników. Wyglądali na zmęczonych. To dobrze. Byliśmy niecałe dziesięć metrów od nich.
     - Jaki masz plan? - wyszeptał Sam do mojego ucha. Mocniej chwyciłam jego rękę. Bałam się momentu w którym będę musiała ją puścić. Wtedy zapewne zemdleję.
     - Już demonstruję - powiedziałam równie cicho. Wyciągnęłam różdżkę, najciszej jak mogłam i skupiłam się tylko na tym, żeby wypowiedzieć zaklęcie. Miałam tylko nadzieję, że nic mi się nie stanie.
     - Rea Dmy - szepnęłam tuż nad różdżką skierowaną w jednego ze strażników, a później skierowałam ją na mnie. Po minucie może dwóch, moje ciało zaczęło wibrować. Nie wiem co mogłoby to przypominać, ale było mi przyjemnie. Kiedy potem spojrzałam na Sama, zobaczyłam w jego oczach przerażenie. Czułam, że zaraz zacznie krzyczeć, ale zdążyłam zakryć mu usta dłonią.
     - To ja, Avri - zapewniłam męskim głosem. Miałam na sobie ubranie strażnika, który stał przede mną. Byłam też pewna, że wyglądam jak on. Przy pasie stroju miałam przewieszony pistolet. Nigdy nie miałam tego diabelstwa w ręku i nie odczuwam potrzeby dotknięcia tego.
     Bez przeciągania, uczyniłam to samo z Samem. Wypowiedziałam zaklęcie kierując różdżkę na drugiego strażnika i na Sama. Odczekałam chwilę, aż zacznie się przemiana. Cholera, czemu nie spytałam Petera, jak długo działa zaklęcie? Brawo Avri!
     Patrząc na Sama, miałam ochotę skłonić się nisko do osoby która wymyślała zaklęcia. Wyglądał dokładnie jak drugi strażnik. Czułam jednak, że w środku to ciągle był mój Sam.
     Nie wiedziałam tylko co zrobić z parą strażników numer dwa. Zamienic ich w kamień? Wystrzelić kulę ognia? Cóż za cudowny tok myślenia... W tak krótkim okresie czasu stałam się zabójcą. Co z tego, że byli czymś w rodzaju niewolników króla? To nie ich wina. Zostawię ich w spokoju, w końcu nic nam nie zrobili.
     Pociągnęłam Sama za sobą i ruszyłam w stronę wejścia. Powinniśmy poczekać, aż ktoś je otworzy. Nie musieliśmy czekać długo, bo po kilku minutach zjawili się inni dwaj strażnicy, którzy omal na nas nie wpadli. Na szczęście w ostatniej chwili, zrobiliśmy unik. Dobrze, że byliśmy niewidzialni.
     - Zmiana warty! - krzyknął jeden z dwójki nowoprzybyłych. Pozostała dwójka stanęła na baczność i ruszyła w stronę drzwi. Wślizgnęliśmy się za nimi, a drzwi same zamknęły się za nami.
     - Jestem padnięty - poskarżył się jeden ze strażników. Drugi ziewnął.
     - Ja też. Staliśmy na tym mrozie przez osiem godzin i jak zwykle nic - mówił ten drugi. Pierwszy, który zarazem był wyższy, ale i odrobinę pulchniejszy, przytaknął.
     - Marzy mi się teraz tylko moje wygodne łóżko - dodał. Ten niższy przytaknął i oboje pomaszerowali do swoich sypialni. W duchu ucieszyłam się odrobinę. Niestety tylko odrobinę.
     Sam puścił moją rękę najwolniej jak umiał, jakby bojąc się, że gdy zrobi to za szybko, coś może mi się stać. Jedyne co się teraz we mnie działo, to kumulujące się łzy, które napierały z coraz większą siłą.
     - Gotowa? - spytał Sam, głosem strażnika. Przełknęłam ślinę.
     - Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, ale nie miałam innego wyjścia jak odnalezienie i zabicie Amona. Gdyby Sam był sobą, a ja sobą pewnie w tej chwili byśmy się przytulili, ale będąc kimś innym, wypadłoby to niezręcznie.
     - Gdzie jest Amon? - szepnął Sam. Wzruszyłam ramionami.
     - Nie mam zielonego pojęcia - odparłam.
     - Odszukaj go - zaproponował Sam. Spojrzałam na niego zdziwiona. - No... Może.... Umiesz wyczuć jego obecność, albo moc? Nie wiem... Spróbuj chociaż - prosił. Nie wiem, czy potrafiłam zrobić coś takiego, ale w końcu raz się żyję. Właśnie, tylko raz.
     Zamknęłam oczy i skupiłam się na sylwetce i twarzy Amona. Myślałam o tym wszystkim czego dotychczas się o nim dowiedziałam. Zabił dwie Riviany. Co najmniej dwie. Miał ponad sześćset lat, a może nawet więcej. Być może miał coś wspólnego ze śmiercią mojego ojca, co było bardziej niż prawdopodobne. A już na pewno, to on wywołał mój najgorszy koszmar. To on, ten parszywy tchórz, pokazał mi martwego Sama i mnie na łożu śmierci. Gdybym skupiła się tylko na tym znów zaczęłabym płakać, ale nie miałam do tego cierpliwości.
     Wyczułam go. Minimalnie wyczułam jego moc, ale udało mi się. Był tu. Na górze. Wystarczyło przejść przez schody. Było to jednak trudne.
     - Gdzie on jest? - spytał Sam. Znów przełknęłam ślinę.
     - Na górze - szepnęłam. Wiedziałam, że w normalnej sytuacji, Sam by na mnie nie naciskał. To jednak nie była normalna sytuacja. Pociągnął mnie za sobą delikatnie. Gdy dotknęłam pierwszego stopnia, poczułam paraliż psychiczny. NIE CHCĘ TAM IŚĆ! Ja nie mogę tego zrobić! Chcę wrócić do domu! Weźcie sobie moją moc w cholerę!
     Kiedy się buntowałam coś we mnie pękło, ale tylko na chwilę. Nie rozumiem, dlaczego? Jakby coś mnie wypełniło. Poczułam jednak, że to nie było coś. Tylko ktoś.
     Jessie.
     Obiecała, że nie będzie się pojawiać o ile jej o to nie poproszę. Cóż, nie dotrzymała obietnicy, ale w tamtej chwili się z tego cieszyłam. Każdy normalny człowiek by się cieszył.
     Jessie szukała sobie miejsca w moim umyśle i mój bunt nagle się zminimalizował. Po prostu czułam, że nie jestem sama.
     Ile już stałam w miejscu, jedną nogą dotykając pierwszego stopnia? Kilka minut? Sam tylko na mnie patrzył. Może czuł, że toczę wewnętrzną walkę albo coś w tym rodzaju.
     Zacisnęłam oczy, skupiając się przez chwilę tylko na sobie. Odetchnęłam.
     "Wyrównaj oddech", poradziła Jessie. Gdyby powiedziała mi to kiedy indziej, zaczęłabym się z nią kłócić. W tej chwili mogłam jedynie jej posłuchać.
     "Będziesz wtedy ze mną?", spytałam. Czułam w sobie chwilową niepewność Jessie, która trwała zbyt długo. Zresztą było mi wszystko jedno.
     "Aż do końca", odpowiedziała. Chyba nie zrozumiałam dwuznaczności tego co powiedziała. Nie miałam jednak ochoty choćby się nad tym zastanawiać.
     Czułam się bardziej przerażona i rozdarta niż kiedykolwiek. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że idę na śmierć.
     Starałam się pokonać kolejne schody. Wywoływało to u mnie psychiczny ból i wysiłek. Mimo wewnętrznego wsparcia Jessie i wszechobecnej pomocy od Sama, nie czułam się dobrze.
     Po tym wszystkim co przeszłam. Po tym wszystkim czego się dowiedziałam. Czego sobie odmówiłam. Czego chciałam i czego pragnęłam. Po tym wszystkim oczekiwałam od losu tylko jednej rzeczy, której pragnęłam najbardziej na świecie, prawie tak bardzo jak Sama. Chciałam żyć. Dla niego.
     Gdy w końcu wdrapałam się z Samem na piętro, uspokoiłam się odrobinę. Piętro było mroczne i wąskie. Teraz jakby wyraźnie wyczułam obecność Amona. Pierwsze drzwi po prawej. To wiedziałam na pewno. Spuściłam wzrok na swoje dłonie i zmarszczyłam brwi. Były... Moje. Szczupłe, lekko zaniedbane. Spojrzałam na Sama. On też był sobą. Cholera... Musieliśmy się pośpieszyć zanim ktoś nas zobaczy. A jednak nie miałam odwagi, żeby się ruszyć...
     - Wierzę w ciebie - szepnął Sam pochylony nad moim uchem. Jego głos otulał niczym najlżejsza poduszka na świecie. Czułam palące łzy w oczach. To niesprawiedliwe, że już nigdy nie otuli mnie jego miękki głos.
     Sam spojrzał mi w oczy. Troska i zmartwienie, to ujrzałam. A co przekazywały moje oczy? Na pewno przerażenie.
     Sam mnie pocałował. Bardzo mocno, ale było w tym tyle uczucia, że czułam się jakby za chwilę miały mi się rozwinąć skrzydła. Pocałunek był zbyt krótki. Ta chwila była za krótka. Moje życie było za krótkie. Nasza miłość była za krótka...
     - Sam nie wchodź tam ze mną. Zostań tutaj - poprosiłam. Widziałam w oczach Sama iskierkę buntu.
     - Dobrze wiesz, że nie zostawię cię samej. Zawsze już będę przy tobie - powiedział. Czułam, że łzy zaczynały mnie piec. Odsunęłam się od Sama i wyciągnęłam różdżkę.
     - Risso Gone - szepnęłam rzucając zaklęcie na Sama. Nic mi to jednak nie dało. Sam ciągle przede mną stał, a ja go widziałam. Był odporny na to zaklęcie, gdy nie trzymał mnie za rękę. W takim razie, czemu kiedy zamieniłam go w strażnika wszystko się udało? Cóż, jedyne co wiedziałam to, to że nie mam czasu na zastanawianie się nad tym.
     Spojrzałam w oczy Sama. Spojrzałam w niekończący się błękit oceanu, który mógłby porwać każdy statek. Hipnotyzowały. Dodawały nadziei, która była mi najbardziej potrzebna. Jednak wciąż było jej za mało.
     Odwróciłam się, zrobiłam kilka kroków naprzód i stanęłam przed drzwiami za którymi znajdowało się największe zło obecnego świata.
     Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi lewą ręką. W prawej miałam różdżkę gotową w każdej chwili rzucić najbanalniejsze zaklęcie.
     _________________________________

     Bez zbędnych słów! Mam nadzieję, że opowiadanie wam się podobało, a rozdział nie zawiódł. Jeśli jutro znajdę chwilę, wstawię kolejny rozdział, którym już na 100% będzie walka...

     Proszę o komentarze ;D