niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 5

     ROZDZIAŁ 5
     Obudziło mnie moje znamię. Bardzo paliło, jakby ktoś przyłożył mi do ręki rozżarzony kawałek metalu. Gdy dotknęłam ramienia, syknęłam z bólu. Podciągnęłam rękaw koszulki. Znamię pozostawało czerwone, z wyjątkiem pioruna. Wydawało mi się jednak, że jest dużo bardziej... Intensywne.

     - Co to jest? - spytał przerażony Sam. Nie zauważyłam kiedy się obudził. Patrzył na moje ramie. Czym prędzej je zakryłam. Nigdy nie powiedziałam mu o znamieniu.

     - To nic takiego - mruknęłam niezbyt przekonująco. Nie potrafiłam kłamać. A może potrafiłam, ale nie przy nim. Sam pochylił się w moją stronę i podciągnął rękaw mojej koszulki. Nie umiałam się poruszyć. Sam dotknął znamienia. Zawyłam z bólu. Dotknął za mocno.

     - Nic takiego, tak? - powiedział i opuścił rękaw. - To sprawia ci ból. Dlaczego jest takie czerwone? I co właściwie oznacza? Czemu mi o tym nie powiedziałaś? - dopytywał się. Nienawidziłam gdy to robił. Zadawał falę pytań na które zwykle nie chciałam odpowiadać.

     - To jest moje znamię. Mam je od urodzenia, właściwie każdy w mojej rodzinie je ma, tylko, że moje jest jakieś inne. Nie powinno tam być tego pioruna - wyjaśniałam zniesmaczona. - Wiesz... Nie mam pojęcia dlaczego jest takie. Wcześniej... Po prostu było, a od śmierci taty zaczęło mnie drażnić.

     - Czemu mi nie powiedziałaś? - Zadał to pytanie na które najbardziej nie miałam ochoty odpowiadać. Głównie dlatego, że tak na prawdę nie znałam odpowiedzi.

     - Nie wiem. Nie było takiej potrzeby - mówiłam, choć sama siebie nie przekonałam. Sam spojrzał na mnie krzywo. Wiedziałam, że jeszcze do tego wrócimy.

     - Zrobię nam śniadanie - odparł. Przytaknęłam.

     Niczego z tych głupich książek się nie dowiedziałam. Były tam jakieś bezsensowne rzeczy. Coś w stylu książek fantasy. Jakieś opowieści o czarownicach i czarnoksiężnikach. Bardzo ciekawe, ale nie mówiły mi niczego na temat mojej rodziny. Nie rozumiałam też, dlaczego moi przodkowie trzymali w domu te śmieci.

     Najbardziej rozśmieszyła mnie książka zaklęć. Były to jakieś niezrozumiałe słowa, których za nic nie mogłam odczytać. Chociaż może nie... Potrafiłam je odczytać, gorzej by było gdybym próbowała je wymówić. Zapamiętała tylko jedno.

     "Etto" - zaklęcie działające jak latarka. Jednak do użycia tego zaklęcia niezbędna jest różdżka.

     To jakiś absurd! Takie rzeczy przypominały te, które często opowiadał mi tata nim położyłam się spać. Tata. Ochh... Mam dość rozdrapywania tej rany. Powinnam być silna. Mój ojciec na pewno by tego chciał.

     Zwlekłam swoje "zwłoki" z łóżka i chwiejnym krokiem pomaszerowałam do kuchni. Dziś niestety nie czekało na mnie mięso. Czekał na mnie stary chleb, woda ze studni, a do tego trochę spleśniałego sera. Skrzywiłam się, ale nie mogłam wybrzydzać. Niektórzy w ogóle nie mieli co jeść.

     Szybko zjadłam śniadanie i poszłam na strych po kilka rzeczy, które mogłyby się nadać na wymianę. Znalazłam kilka płaszczy i włożyłam je do pustego kartonu. Zniosłam je na dół. Na przedostatnim stopniu prawie się wywróciłam, ale na szczęście Sam był blisko i przytrzymał mnie. Jak to możliwe, że zawsze jest w odpowiednim miejscu, o odpowiedniej porze? Mruknęłam tylko ciche 'dziękuję' i ruszyłam w stronę drzwi. Powstrzymała mnie jednak dłoń Sama.

     - Chyba śnisz, że puszczę cię samą - powiedział. Przewróciłam oczami. Sam zachowuje się aż za grzecznie.

     - Jestem już dużą dziewczynką. Dam sobie radę - odparłam, on jednak był szybszy. Chwycił karton i podniósł go tak, jakby nie ważył więcej niż piórko. Oparłam ręce na biodrach i spojrzałam na niego z niezadowoleniem.

     - Wiesz, że nie dam się przekonać. - Wiedziałam. Zrezygnowana otworzyłam przed nim drzwi i puściłam go przodem. Byłam zła, ale też wesoła. Na kogoś takiego jak Sam, nie dawało się gniewać. Było to niewykonalne.

     - Jeśli się zmęczysz daj znać - zagadnęłam. Sam spojrzał na mnie zdziwiony.

     - Zmęczyć? Ja? Dobre sobie - prychnął i przyspieszył kroku.

     Mimo wszystko cieszyłam się, że ze mną poszedł. Sama nie dałabym rady tego unieść. Już samej szło mi się źle, a co dopiero z kartonem. Moje znamię bardzo mi przeszkadzało. Miałam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi rękę. W którymś momencie tak bardzo mnie zabolało, że aż musiałam przystanąć. Opadłam na kolana. Widziałam, że Sam do mnie podszedł i coś mówił. Nie wiedziałam co. Słyszałam tylko jakby bulgotanie wody w uszach. Złapałam się za ramię i zamknęłam oczy.

     Wtedy przez głowę przemknęły mi obrazy. Wspomnienia. Nie były one jednak moje. Należały do mojej prababci Jessie. Widziałam mężczyzn stojących na przeciwko mnie. Obok mnie natomiast stały kobiety.

     "- Czarownice, do ataku! "- Wydobyło się z moich ust. Szłam na czele armii czarownic? Chociaż raczej nie ja, tylko Jessie. Wyjęłam coś z kieszeni. No nie... Różdżka. To żart?

     "- Muklinoso! " - krzyknęłam. Mężczyzna stojący przede mną wzbił się w powietrze, poleciał kilka metrów do tyłu, a następnie runął w dół. Ja, czy raczej Jessie, uśmiechnęłam się. Ci mężczyźni też mieli w dłoniach różdżki. Widocznie też potrafili czarować.

     "- Daverra Scortum! " - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się i spojrzałam jeszcze w twarz mężczyzny nim padłam na ziemię. Nieżywa.

     Na tym skończyła się ta wizja. Wróciłam do rzeczywistości. Sam ciągle stał przy mnie, krzycząc moje imię. Zamrugałam kilka razy nim cokolwiek zobaczyłam.

     - Co się stało? - spytał przerażony. Spojrzałam na niego. Karton leżał kilka metrów dalej, a Sam wpatrywał się we mnie oczami pełnymi troski i strachu. Najszybciej jak mogłam podniosłam się z ziemi i przytuliłam do Sama. Nigdy nie byłam bardziej zagubiona. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Po prostu się bałam. Odsunęłam się od Sama. Patrzył na mnie zdziwiony.

     - Miałam... Coś w rodzaju wizji - wyjaśniłam. Sam zmarszczył brwi.

     - Zaczynam się ciebie bać. Co ty jesteś wiedźmą czy co? - odparł i zaśmiał się. Mi jednak nie było do śmiechu. To co powiedział a b s o l u t n i e nie było śmieszne.

     - No właśnie chyba tak - powiedziałam. Patrzyłam jak z twarzy Sama znika uśmiech i zastępuje go zdziwienie.
     __________________________________
    
     Dedykuję rozdział wszystkim fanom "Igrzysk Śmierci". Jesteśmy jak jedna wielka rodzina, nie da się ukryć. Dziękuję Effie i wszystkim lubiącym stronę "Jestem Kosogłosem". Kocham was wszystkich, serio :>  Niech los zawsze wam sprzyja!
Wasza ~EverMark <3

4 komentarze:

  1. Świetnie piszesz <3 I kolejny super rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG kocham twojego bloga!!! Jest cudowny!!! Jak kiedyś będziesz pisarką ;) zadedykuj też jakąś książkę fanom igrzysk śmierci :D

    OdpowiedzUsuń