czwartek, 6 marca 2014

Opowiadanie na konkurs - CAŁOŚĆ

Wstawiam wszystko, bo nie wiem, czy każdy czytał :D Bez zbędnych słów, proszę szczególnie o komentarze, bo jest to coś nowego. Przyjemnej lektury!
   Natomiast kolejny rozdział jutro wieczorem, bo teraz już nie zdążę.
Konkursu natomiast nie wygrałam... Trochę przykro wiadomo, ale nic wielkiego też się nie stało...

 _______________________________________________

     Niektórzy, którym oznajmiłabym, że przez 200 lat leżałam zamrożona w wielkiej lodówce, powiedzieliby (niby żartem), że miałam dużo czasu, żeby pomyśleć. Każdego, kto twierdzi, że to zabawne, chętnie wsadzę do mojej starej zamrażarki lub po prostu wysadzę.

     Otworzyłam oczy i znów zaczerpnęłam oddech. Spróbowałam poruszyć nogami. Czułam się, jakbym znów uczyła się chodzić. Było to do pewnego stopnia prawdą. Wyszłam z mojej "lodówki" i rozejrzałam się. Znajdowałam się w dużym okrągłym pomieszczeniu. Obok siebie kolejno stały kapsuły, gdzie znajdowali się ludzie. Widziałam panów w podeszłym wieku, młode kobiety, ale również kilkoro dzieci. Przeniosłam wzrok na środek pomieszczenia, gdzie stał prostokątny stół w kolorze białym, zresztą jak cała ta przestrzeń. Zmarszczyłam brwi. Obok stołu znajdował się jakiś przedmiot. Podeszłam bliżej na drżących nogach, a gdy przekonałam się, co to jest, zdziwiłam się jeszcze bardziej.
     Miałam przed sobą robota. Może i nawet nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że robot przypominał psa. Sterczące uszy, mały nos, cztery łapy i przede wszystkim, zęby ostre jak małe żyletki. Z łatwością odgryzłby mi rękę.
     Drzwi przesunęły się z piskiem jakby uszło z nich powietrze, a w nich pojawili się dwaj mężczyźni ubrani cali na biało. Obaj mieli ze sobą jakieś teczki.
     - Witaj spowrotem wśród żywych KB15 - powiedział ten z prawej. Mógł mieć około czterdziestu lat, ale nie więcej. - Nazywam się David Hurson i jestem twoim obecnym opiekunem, a to - wskazał chłopaka z lewej - jest mój syn Samuel i dopiero się uczy - oznajmił. Samuel uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wyciągnął rękę. Nie przyjęłam jej.
     - Gdzie jestem? - spytałam. David wyjął coś, co przypominało telefon. Nacisnął kilka guzików i obok nas zmaterializowały się trzy krzesła. Usiadłam i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam spięta.
     - Znajdujemy się w Ośrodku Badań Mocy Nadprzyrodzonych na wyspie po środku Oceanu Spokojnego - wyjaśnił. Zmarszczyłam brwi, szczerze patrząc na nich jak na idiotów.
     - Moce Nadprzyrodzone? Ma mnie pan za głupią? Coś takiego istnieje tylko w filmach - zamyśliłam się. - Czy filmy ciągle istnieją? - zapytałam, ale David mnie zignorował.
     - Dwa wieki temu, naukowcy wykryli pewną różnicę w DNA kilkorga badanych ludzi. Wykazywali się oni niezwykłymi zdolnościami, na przykład potrafili podnosić przedmioty bez dotykania ich albo tworzyli coś z niczego - mówił dalej. Chwila, chwila. Byłam zamknięta w tej lodówce dwa wieki?!
     - Pan przed chwilą stworzył krzesło - zauważyłam. Uśmiechnął się do mnie, jakbym powiedziała coś zabawnego.
     - To był tylko efekt postępu w nauce. Oni natomiast bez żadnej pomocy tworzyli przedmioty nieożywione - tłumaczył. Szczerze to w ogóle nie obchodziła mnie ta rozmowa. Byłam zmęczona i głodna, a głowa bolała mnie niemiłosiernie. Miałam im to powiedzieć, ale zamiast tego osunęłam się na ziemię i zemdlałam.

     Obudziłam się w małym pokoju, białym, bez okien, ale dobrze oświetlonym. Podniosłam się, ale szybko tego pożałowałam. Poczułam ogromny ból z tyłu głowy zupełnie jakby ktoś mnie uderzył. Jęknęłam głośno i usiadłam na skraju łóżka. Na małej szafce leżało kilka małych tabletek. Bez zastanowienia chwyciłam i połknęłam tę, przy której widniał napis "tabletka przeciwbólowa". Pomogło momentalnie. Kilka sekund później ból zelżał, a ja czułam się jak w siódmym niebie. Przyjrzałam się pozostałym tabletką.
     Moglibyście tylko wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy obok tych dwóch dużych, okrągłych tabletek ujrzałam napis "śniadanie", a przy drugiej "obiad". Uznałam to za żart, ale ciekawość wzięła górę. Wzięłam do ręki "śniadanie" i włożyłam je do ust. Po chwili poczułam w ustach smak naleśników z dżemem, tostów z serem i gorącej czekolady. Byłam na prawdę zawiedziona, gdy tabletka rozpuściła się całkowicie, a ja ostatni raz poczułam smak czekolady. Najadłam się jak nigdy wcześniej.
     Tylko, że prawda była taka, że niczego co było wcześniej, nie pamiętałam. Nie znam swojego imienia. Nie wiem skąd pochodzę. Nie wiem, czy mam kogoś bliskiego.
     Nie wiem, kim jestem.
     Drzwi otworzyły się ze znanym mi już piśnięciem. Stał w nich młody mężczyzna. Nie wiem czemu, ale wydał mi się znajomy. Musiałam już widzieć te blond włosy i błękitne oczy.
     - Jak się czujesz? - spytał. Nie słyszałam wcześniej jego głosu, ale poznałam go.
     - Masz na myśli, jak się czuję po wyjściu z puszki w której siedziałam dwa wieki? Jeśli tak, to niezbyt dobrze - wycedziłam przez zęby. Chłopak podszedł bliżej, a ja automatycznie cofnęłam się o krok. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie.
     - Nie musisz być taka złośliwa - oznajmił. Prychnęłam.
     - Zahibernowano mnie wbrew mojej woli. Nie wiem nawet co się ze mną działo. Mam mętlik w głowie, a ty mi mówisz, że mam nie być złośliwa - warknęłam. Westchnął i odgarnął opadające na czoło włosy.
     - Skąd pewność, że jesteś tu wbrew swojej woli? - Ustrzelił mnie. Tak na prawdę, nie miałam pewności co do wszystkiego. Chłopak wstał i skierował się do drzwi. Odwrócił się jeszcze i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
     - Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, Elizabeth - powiedział i wyszedł. Stałam przez chwile nieruchomo. Czy tak właśnie miałam na imię?
     Usiadłam na skraju łóżka i dotknęłam miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Samuel. Dlaczego właściwie przyszedł? I czemu patrzył na mnie tak dziwnie?
     Nic mnie nie obchodziło. Po prostu zamknęłam oczy i zapadłam w niespokojny sen.

     Obudziły mnie dwa męskie głosy, które krzyczały na siebie. Nie byłam głupia i nie otworzyłam oczu, bo wiedziałam, że to w mojej celi się kłócą. Może "cela" to nieodpowiednie słowo, ale jedyne pasujące, które przyszło mi do głowy.
     - Ona nie może wyjść na zewnątrz. Wciąż jest w szoku po tym co się stało! - To chyba głos Samuela. Nie wiem czemu poczułam mieszankę irytacji, ale i sympatii.
     - Nie mogę zaprzestać badań tylko przez to, że ty mi zabraniasz - warknął David. Co do moich uczuć wobec tego człowieka byłam przekonana. Nie lubiłam go.
     - To nie jest moje widzi-mi-się. Ona nie jest gotowa - mówił dalej Samuel. Miałam dziwne wrażenie, że mu na mnie zależy. Nie wiedziałam tylko, dlaczego?
     - Dam jej trzy dni, ale ani minuty dłużej. Przez ten czas, zajmij się nią - powiedział zrezygnowany ojciec i wyszedł. Przez chwilę było zdecydowanie za cicho. Słyszałam tylko oddech swój i Samuela.
     - Możesz już otworzyć oczy. Wiem, że nie śpisz. - W jego głosie usłyszałam rozbawienie. Zaczerwieniłam się, sama nie wiem czemu. Wstałam z łóżka i podeszłam do Samuela, który stał blisko drzwi.
     - O co w tym wszystkim chodziło, Samuelu? - spytałam. Zmarszczył brwi i spojrzał mi w oczy. Niestety, muszę przyznać, że jego oczy są piękne.
     - Nie mów do mnie "Samuel". To strasznie... Sztywne. - Zaśmiał się. - Mów mi Sam, tak po prostu - wyciągnął dłoń. Już raz ją odtrąciłam. Tylko, że tym razem bez wahania ją przyjęłam.
     - Skoro formalności mamy za sobą - przerwałam nieznośną ciszę. - Powiedz mi, co się dzieję?
     - Mój tata prowadzi badania na temat zdolności nadprzyrodzonych. Wszyscy, których zobaczyłaś po przebudzeniu takie moce posiadają - szczerze trochę zbladłam. Sam fakt przeprowadzania jakichś badań na ludziach mnie dobijał. - Z tobą jest jednak inaczej - kontynuował trochę ściszonym głosem. - Ojciec kilkanaście razy badał twoją krew, przeprowadzał doświadczenia, ale twoja krew nie wskazuje na to, żebyś takowe zdolności posiadała.
     - Więc po jaką cholerę zostałam zahibernowana na dwa wieki? - przerwałam mu czując narastającą wściekłość. Sam uśmiechnął się lekko pod nosem.
     - Właśnie tego chce dowiedzieć się mój tata - odpowiedział. Teraz na prawdę miałam totalny mętlik w głowie. Sam poklepał mnie po ramieniu i zaczął wychodzić.
     - Zaczekaj! - krzyknęłam. "Idiotka!", skarciłam się w myślach. - Czy ja mam na imię Elizabeth? - zapytałam, z nieznaną nieśmiałością. Sam uśmiechnął się, przytaknął i wyszedł.
     Wiedziałam przynajmniej jak mam na imię.
     I jeszcze jedno.
     Sam mnie intrygował...

     Kolejne dni wyglądały ciągle tak samo. Wstawałam, materializowały się przede mną tabletki z wymyślnymi nazwami dań, czytałam książkę, którą znalazłam w szufladzie szafki, znów jadłam, czytałam i kładłam się spać. To robiło się nudne, gdy piąty dzień z rzędu robiłam to samo. Sam czy David nawet do mnie nie zajrzeli.
     Szóstego dnia nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę. Wstałam, zjadłam i otworzyłam książkę czytając ją po raz drugi. Jednak po jakiejś godzinie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Pojawiła się w nich kobieta, około trzydziestki o długich blond włosach związanych w warkocz i intensywnie zielonych oczach. Trzymała w rękach jakieś pudło.
     - Witaj KB15 - odezwała się. Miała zniekształcony głos, trochę przypominający komputerowy. Położyła pudło obok mojego łóżka. Zerknęłam i zobaczyłam ubrania oraz buty. Szpilki, dokładnie rzecz biorąc. - 'Głos' David, chcę się z KB dziś widzieć. Kazał KB się w to ubrać - wskazała pudło.
     - 'Głos' David? - nie ukrywałam zdziwienia. Kobieta jednak zignorowała mnie. Odwróciła się i wyszła, a ja się wkurzyłam. Jakim prawem oni mi mówią co mam robić?
     Jednak bunt minął, gdy zobaczyłam ubranie jakie było w pudełku. Czerwona suknia do ziemi z błyszczącym rękawem i wycięciem, które zapewne miało odsłaniać jedną nogę. Przestałam myśleć i po prostu ją założyłam. Ciekawe czy wcześniej, przed hibernacją, też miałam słabość do ubrań?
     Czułam się pięknie w tej sukni, ale irytowało mnie to, że nie mogłam zobaczyć jak wyglądam.
     Czarne szpilki, które bądź co bądź, również były piękne, dopasowane zostały idealnie na moją stopę. I, o dziwo, nie czułam żadnego dyskomfortu, związanego z dwustuletnim nie noszeniem szpilek.
     Dokładnie w tym momencie drzwi mojego pokoju się otworzyły. Myślałam, że ujrzę w nich Davida, ale nie miałam racji. Stał w nich Sam, który intensywnie mi się przyglądał. Ja również nie próżnowałam. Muszę przyznać, choć niechętnie, że w garniturze wyglądał jeszcze przystojniej niż normalnie. Ale chwila, czy on się ślinił?
     - No więc - zaczęłam i delikatnie machnęłam suknią - jak wyglądam? - zapytałam. Sam potrząsnął głową i podszedł do mnie niepewnym krokiem. Odgarnął kosmyk moich brązowych włosów, które opadły mi na twarz, a ja zaraz po tym nakrzyczałam na siebie w myślach za to, jak zareagowałam na jego dotyk.
     - Wyglądasz pięknie - odparł z lekką chrypą i uśmiechnął się do mnie. Z bliska zauważyłam, że blond włosy starannie zaczesał do tyłu, a garnitur lekko połyskiwał. Tak, jak moja suknia. Odchrząknęłam.
     - Podobno to twój ojciec chce się ze mną spotkać. Co więc ty tu robisz? - spytałam, próbując zmienić temat. Sam odrobinę się ode mnie odsunął.
     - Mój tata chciał cię zabrać na dzisiejszy bal, który odbywa się z okazji twojego przebudzenia. Niestety jeden z obiektów o nazwie MN23 wybudził się dziś rano i zaczął się buntować. Ojciec musi się nim zając - wyjaśnił.
     - Dlaczego nazywasz ludzi "obiektami"?
     - Pewnie z przyzwyczajenia. Badamy każdego po kolei i z czasem nazwa "obiekt" po prostu się przejęła.
     - Czyli ja też jestem obiektem? Czymś co można badać? Czymś nie zasługującym na wolność czy normalne funkcjonowanie? - powiedziałam głośniej. "Obiekt"? Też coś.
     - Źle mnie zrozumiałaś Eliza... To znaczy KB15. Nie odbieramy nikomu wolności. Działamy w imię nauki - tłumaczył dalej. Postanowiłam to przemilczeć. Byliśmy z dwóch różnych światów.
     Podał mi ramię, jednak ja poszłam przed siebie nie pozostawiając mu nadziei na cokolwiek więcej. Wychodząc z pokoju zauważyłam długi korytarz. Drzwi znajdowały się tylko po jednej stronie, po drugiej zaś było kilka rzędów schodów. Jak się domyśliłam, każde prowadziły gdzieś indziej. Sam gestem wskazywał mi drogę. Przyznaję, że sama bym się zgubiła. Ciągle skręcaliśmy w coraz to nowe korytarze. Czasem robiło się całkiem ciemno, a potem nagle oślepiał mnie blask białych lamp.
     - Czy mogę cię o coś spytać? - zagadnęłam po kilkunastu minutach chodzenia w tym labiryncie.
     - Śmiało - szepnął, jakby bał się, że ktoś nas usłyszy.
     - Kobieta, która przyniosła mi dziś rano ubranie, powiedziała, że 'Głos' David chce się ze mną zobaczyć. Dlaczego nazwała go 'Głos'?
     - 'Głos' to stopień na jakim znajduje się mój tata - odpowiedział, już chciałam spytać co to znaczy, ale on kontynuował. - Są trzy stopnie do których należą ludzie z Rady Wyższych. Są to 'Słuch', 'Wzrok' i 'Głos'. Gdy wstąpisz do Rady najpierw masz stopień 'Słuch'. Jeśli zasłużysz - 'Wzrok'. A jeżeli Najwyższy uzna cię za kogoś bardzo wartościowego, jesteś 'Głos' - wytłumaczył.
     - Kim jest Najwyższy?
     - To on postanowił rozpocząć badania na temat Mocy Nadprzyrodzonych. Jest naszym przywódcą na wyspie.
     - Przecież to niemożliwe - przerwałam mu. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Z tego co się dowiedziałam, badania zaczęto przeprowadzać ponad dwa wieki temu. Więc jak to możliwe, że to on rozpoczął całą te aferę?
     Sam lekko się uśmiechnął i spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby mówił "No właśnie".
     Nie powinno mnie dziwić, że ktoś ma ponad dwieście lat. Nie powinno mnie już nic dziwić. A jednak.
     Po jakimś kwadransie znaleźliśmy się przed ogromnymi drzwiami, które były wysokie na kilka pięter i w połowie tak szerokie. Sam wyjął to urządzenie, które przypominało telefon. Narysował coś, co mogło przypominać połączenie kilku liter napisanych na sobie. Chciał coś jeszcze zrobić, ale się zawahał.
     - Gotowa? - spytał. Próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło to przekonująco. Chyba zapomniałam, jak trzeba się uśmiechać.
     - Tak, ale powiedz mi jeszcze tylko jedną rzecz - szepnęłam. Przytaknął, a ja, trochę niepewnie, zbliżyłam się do niego. - Czy ja  n a  p r a w d ę  mam na imię Elizabeth? - powiedziałam, bardzo blisko jego ucha. Sam spojrzał mi w oczy. Dlaczego mój puls przyśpieszył? I dlaczego miałam wrażenie, że już kiedyś te oczy znajdowały się tak blisko mnie?
     - Tak - odpowiedział i chwycił mnie za rękę. Wyrwałam się, a on uśmiechnął się tylko i otworzył drzwi tamtym urządzeniem.
     Wszyscy byli ubrani na biało. Panie miały białe suknie, a panowie białe garnitury. Tylko ja i Sam się wyróżnialiśmy. Zaklęłam w duchu. No tak, w końcu to bal na moją cześć. Poczułam, że Sam mocniej ściska mnie za rękę. Chwila, kiedy właściwie mnie za nią złapał?
     Podchodzili do mnie ludzie i nic nie mówiąc świdrowali mnie wzrokiem, jakbym była osobą z innego świata. No, może i byłam, ale to niegrzeczne tak się gapić!
     Po kilkunastu minutach (które były niezwykle krępujące), na scenę wszedł mężczyzna, mniej więcej w wieku Davida, tylko że u mojego wielce porąbanego opiekuna można było zobaczyć kilka bardzo widocznych siwych włosów, natomiast mężczyzna na scenie nie miał ani jednego.
     - Witajcie moi mili! - przywitał się. Hm, chyba starał się powiedzieć to uprzejmie, ale jego bardzo szorstki głos na to nie pozwalał. - Zebraliśmy się tu dziś, żeby uczcić Obudzenie obiektu, który intrygował nas przez tak wiele lat. Obiektu, który prawdopodobnie nie powinien się nawet tu znaleźć, choc jego pierwsze wyniki były pozytywne. Mam zaszczyt oficjalnie przedstawić wam KB15! - podniósł głos na ostatnie słowa, a ja czując, że z wściekłości płoną mi policzki, taka czerwona poszłam na scenę. Ludzie zamiast klaskać, pstrykali i potakiwali głowami jakby ktoś nimi poruszał. Idioci, pomyślałam.
     Nietrudno było mi się domyślić, że człowiek, który tak "pochlebnie" mnie przedstawił był Najwyższym. Był mocno zbudowany, opalony, miał krótko przystrzyżone włosy, a jego oczy biły czernią. Może i mnie wkurzył (chociaż tak na prawdę tu powinno się znajdować bluźnierstwo), ale nie miałam zamiaru mu podskakiwać. Przynajmniej na razie.
     Chwycił moje ramie, ale odsunęłam się od niego. Spojrzał na mnie wściekłym spojrzeniem, ale nie byłam przestraszona. Odpowiedziałam jeszcze groźniejszym spojrzeniem. Miałam w du... znaczy w nosie, co sobie o mnie pomyśli. Zapłaci, za nazywanie mnie i innych "obiektami".
     - Oto ona! KB15! - wykrzyczał i nawet się uśmiechnął albo mocniej zacisnął zęby.
     - Tak na prawdę mam na imię Elizabeth - powiedziałam do niego, ale na tyle głośno, żeby kilka osób mnie usłyszało i nie wiedzieć czemu zakryło usta i otworzyło szeroko oczy. Jak już mówiłam, idioci.
     - Tak na prawdę lepiej będzie jeśli już zejdziesz ze sceny - wycedził przez zęby. Spojrzałam na niego jak na wariata po czym wzruszyłam ramionami i posłusznie zeszłam ze sceny.
     Sam wyglądał trochę bardziej blado niż chwilę temu. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
     - Nie powinnaś była mu tego mówić - szepnął mi do ucha.
     - Ale nie rozumiem dlaczego? Jest coś złego w tym, że wiem jak mam na imię? - spytałam, gdy moje ciało już otrząsnęło się z dreszczy, które przeze mnie przeszły.
     - Dla wszystkich jesteś tylko kolejnym obiektem do badania o przedrostku "KB", a jesteś o tyle inna, że twoje ciało nie pokazało żadnych paranormalnych zdolności, a jednak się tu znalazłaś. Wszystko po za tym jest uważane przez nich za niebezpieczne. Nie chcę, żeby zrobili ci krzywdę - z każdym słowem mówił coraz ciszej. Starałam się ukryć emocje, które kłębiły się w środku mnie. Nie było to łatwe.
     - A czym dla ciebie jestem ja, skoro nie kolejnym obiektem? - spytałam. Sama nie wiem na jaką odpowiedź liczyłam. Nie otrzymałam jej, bo w tej samej chwili, gdy mój partner otworzył usta, ten palant Najwyższy oznajmił, że zaczynają się tańce. Zgrzytnęłam zębami, ale kiedy Sam przyciągnął mnie do siebie, a jego twarz była znów tak blisko mnie, zapomniałam o tamtym sukin...
     - Zatańczymy? - zapytał szarmanckim głosem. Zaśmiałam się. Tak na prawdę, bez cienia sztuczności. Po prostu najprościej w świecie się zaśmiałam.
     - Chyba nie mam wyboru, skoro mnie już unieruchomiłeś - odparłam, nie mogąc sobie odmówić droczenia się z nim. Gdy usłyszałam muzykę, Sam od razu porwał mnie do tańca. Nie zdziwiły mnie nawet instrumenty, które grały same z siebie, ani to, że również były pomalowane na biało.
     Dziwiło mnie tylko uczucie, które podpowiadało mi, że błękitne oczy Sama widziałam już wcześniej. Przed hibernacją. W tamtym życiu. W pewnym stopniu to absurd, bo nie pamiętałam tamtego życia, ale coś we mnie, mówiło, że mam rację.
     - Czemu mi się tak przyglądasz? - spytał, gdy po raz kolejny przyciągnął mnie bliżej siebie. Szczerze powiem, że nie udałoby się wcisnąć pomiędzy nas nawet cienkiej kartki papieru. Dlaczego mi to nie przeszkadzało?
     - Tak po prostu - szepnęłam nie odrywając wzroku od jego oczu. W normalnej sytuacji, najzwyczajniej w świecie, powiedziałabym, że Sam mi się podoba, ale czy ponad dwustuletnia kobieta, może powiedzieć, że ktoś się jej podoba? Jeśli się nie mylę, gdy mnie zahibernowano miałam dwadzieścia lat.
     - Nie mówię, że mi to przeszkadza - powiedział, dziwnym głosem. Nie odpowiedziałam. W sumie nie chciało mi się z nim przekomarzać czy kłócić. Chciałam tylko tańczyć.
     Oparłam głowę na jego piersi i pierwszy raz poczułam, że mu ufam. Jak dotąd tylko moje towarzystwo sprawiało, że czułam się bezpiecznie. Teraz, w objęciach Sama, wsłuchując się w muzykę, było mi... Po prostu dobrze.
     Dam sobie rękę uciąć, że nie wiem jak to możliwe, że przetańczyliśmy dwie godziny. Nie czułam zmęczenia czy głodu. Nawet nogi w żadnym stopniu nie bolały mnie od kilku godzin noszenia szpilek. Kiedy w końcu muzyka przestała grać, a Najwyższy Dureń pożegnał wszystkich, Sam pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. Wbrew samej sobie, nie protestowałam. Podczas gdy inni szli w labiryncie korytarzy, którym dostaliśmy się tu wcześniej, Sam wyjął ten magiczny pilot i nacisnął kilka guzików. Chwilę później poczułam błogi stan, jakby nogi odrywały się od ziemi, żeby po chwili znaleźć się przed drzwiami mojego pokoju. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
     - Nie mogłeś tego zrobić za pierwszym razem? - spytałam lekko zirytowana. Oszczędziłby nam chodzenia. Sam uśmiechnął się.

     - Nie gniewaj się. Chciałem spędzić z tobą trochę czasu. - Flirtować to on umiał. Gdyby powiedział to kilka dni wcześniej, pokazałabym mu środkowy palec (choć nie wiedziałam, czy ludzie ciągle wiedzą co znaczy ten gest) i odwróciła się do niego plecami. Teraz jednak czułam rumieńce oblewające moje policzki.
     - Oprowadź mnie po Ośrodku - wypaliłam. Sam wyglądał na zmieszanego, jakby musiał to przemyśleć.
     - Jeżeli tylko mój ojciec i Najwyższy się zgodzą, to z przyjemnością - odparł. Trochę mnie zirytowało, że dorosły mężczyzna nie może robić tego co chce. Złapał mój podbródek zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Nie rozumiem czemu patrząc w nie, czułam się jakby porywał mnie ocean. A ja wcale nie miałam zamiaru się opierać. - Postaram się, obiecuję - powiedział takim głosem, jakby wyznawał mi miłość. Tylko skąd do cholery u mnie w głowie takie porównanie?
     Patrzyłam w te błękitne oczy i czułam, że coraz bardziej mnie przyciągają, ale zrozumiałam, że to nie one mnie przyciągałam, tylko Sam pochyla się w moją stronę. Serce waliło mi jak szalone, bo zrozumiałam, że w tamtej chwili, nie pragnęłam niczego bardziej niż pocałunku z nim. Ale wygrał rozum. W ostatniej chwili odskoczyłam od niego i w pośpiechu wpadłam do pokoju.
     Starałam się uspokoić oddech i oparłam się o drzwi. Miałam przeczucie, że Sam po drugiej stronie robił to samo...

     Nie muszę chyba ukrywać, że tej nocy mało spałam. Myśli rozsadzały mi głowę i miałam czasem wrażenie, że ból wracał ze zdwojoną mocą, gdy tylko przypominałam sobie oczy Sama. Natomiast wyobrażenie sobie jak jego usta dotykają moich, było zbyt realne. Jak ja niby mam wytrzymać cały dzień w jego towarzystwie?
     Wzdychając co chwile, myślałam jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Kiedy po raz tysięczny przyłapałam się na wyobrażaniu sobie pocałunku, przeklęłam w duchu i szczerze wolałabym być jutro niewidzialna.
     Zmęczona wszystkim, usnęłam lekkim snem.
     Obudziło mnie natomiast pukanie do drzwi. Zdenerwowana stwierdziłam, że to na pewno Sam. Z duszą na ramieniu podeszłam bliżej wyjścia zastanawiając się, czemu on po prostu nie wszedł do środka. Odsunęłam drzwi, które otworzyły się ze znanym sykiem. Zgodnie z moim założeniem stał tam Sam z delikatnym uśmiechem na ustach. Kiedy już miałam coś powiedzieć, on zmarszczył brwi, przeszedł obok mnie i zaczął rozglądać się po pokoju.
     - Lisa? Gdzie jesteś? - zaczął wołać zrozpaczonym głosem. Określenie mojego stanu jako "zdziwiona" to na prawdę za mało. - Boże, ja nie mogę znów jej stracić... - szepnął, a w jego oczach ujrzałam łzy. Miałam ochotę do niego podejść i powiedzieć, że nic mi nie jest, ale nie rozumiałam, dlaczego tak to wszystko przeżywał i... Dlaczego do cholery mnie nie widział?
     Uklęknął na środku pokoju i najzwyczajniej w świecie zaczął płakać. Znaczy, dla mnie było to normalne (powiedzmy), ale nie wiem jak jest teraz.
     Ściskało mnie w żołądku, gdy patrzyłam jak Sam wylewa z siebie kolejne porcje łez. No nie mogłam tak. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na ramieniu. Spojrzał w moją stronę, ale nie w moje oczy.
     - Kto tu jest? - odparł zdziwiony.
     - To tylko ja - szepnęłam mu do ucha, jakby bojąc się, że mnie nie usłyszy. Czy jeżeli on mnie nie widzi, to znaczy, że nie żyję?
     - KB15? - Dotknęło mnie, że nie nazwał mnie po imieniu. - Ale... Ja cię nie widzę - powiedział  zrezygnowany. Czułam, że powoli zbiera się we mnie złość, ale i rezygnacja. Chciałam, żeby mnie zobaczył. 
Zrozumiał, że nic mi nie jest.
     Wtedy ujrzałam w jego oczach jakąś zmianę. Iskra radości i... Moje odbicie. Widziałam swoje brązowe włosy powykręcane we wszystkie strony świata i uśmiech na ustach.
     Nie zdążyłam się dokładniej przyjrzeć, bo Sam przyciągnął mnie do siebie i przytulił, zamykając w niedźwiedzim uścisku. Brak powietrza mi nie przeszkadzał.
     - Sam, dlaczego powiedziałeś, że nie chcesz mnie  p o n o w n i e  stracić? - spytałam nieco niepewnie zmuszając go, żeby mnie wypuścił i spojrzał w oczy. Chyba nie wiedział jak odpowiedzieć, a przynajmniej czuł się niezręcznie. Chwycił mnie za ręce i spuścił wzrok.
     - Wytłumaczę ci to, jeśli tylko mi coś obiecasz - odparł. Mówił tak jakby rozmawianie sprawiało mu nie lada problem.
     - Wszystko, byleby poznać prawdę - szepnęłam nieco filozoficznie, ale jeśli on coś przede mną ukrywał, to musiałam się tego dowiedzieć. Sam przełknął ślinę.
     - Musisz mi obiecać... Że niezależnie od tego co usłyszysz... Uwierzysz mi - powiedział. Zaśmiałam się cicho. Sam jednak brał wszystko na poważnie. Ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi głęboko w oczy. - Przysięgasz?
     - Oczywiście, że tak - wypaliłam szybciej niż chciałam. Sam przejechał dłonią po moich włosach, a potem pomógł mi wstać.
     - Więc chodźmy. Miałem cię przecież oprowadzić po Ośrodku - oznajmił z uśmiechem.
     Gdybym jednak wiedziała, jak wiele wydarzy się po tych słowach, nie poszłabym za nim. Ale nie wiedziałam. Po za tym, nie umiałabym mu odmówić.

     Idąc znów przez gąszcz korytarzy, mijając liczne zakręty z których każdy kolejny był bardziej przytłaczający, jaśniejszy lub ciemniejszy, zastanawiałam się, czemu Sam nie naciśnie tego głupiego pilota i nie przeniesie nas w miejsca, które chciał mi pokazać. Jednak pomimo wewnętrznej irytacji, milczałam.
     Sam przez godzinę lub więcej oprowadzał mnie po różnych pokojach. Od tych w których leżeli ciągle zahibernowani ludzie do tych gdzie jedzono wspólnie posiłki. W połowie kolejnego korytarza usłyszałam krzyk. Zamarłam, a Sam razem ze mną. On jednak otrząsnął się szybciej, podszedł do mnie i obiął ramieniem. Nie mocno, wystarczająco bym poczuła jego wsparcie.
     - Co to było? - spytałam, gdy odrobinę oprzytomniałam. Sam pociągnął mnie za rękę dając znak, żebyśmy szli dalej. Nie opierałam się, ale oczekiwałam odpowiedzi.
     - Niektórzy po Przebudzeniu są w ogromnym szoku i gdy zaczynają rozumieć co się z nimi działo, dostają niekontrolowanego napadu szału. Wiąże się to z ich mocami, ale i z wrodzoną agresją - wyjaśnił, po czym uśmiechnął się (wcale niewesoło) pod nosem. - Trzeba ci przyznać, że jako jedna z niewielu przyjęłaś to bardzo spokojnie.
     - Zemdlałam - przypomniałam sobie. Było to częściowo spowodowane głodem, bólem i szokiem, ale po co właściwie miałabym niszczyć wszystko dookoła?
     Sam nie odezwał się dopóki nie dotarliśmy do krętych schodów. Patrzyłam w górę z lekką niepewnością. Strasznie wysoko.
     - Muszę zawiązać ci oczy - oznajmił Sam. Spojrzałam na niego spode łba.
     - W jakimś wyższym celu? - powiedziałam nieco ostrzej niż zamierzałam. On tylko się uśmiechnął i zakrył mi oczy chustą, która w zapachu przypominała (fu!) skarpetki noszone niejednokrotnie.
     Kiedy Sam złapał mnie w talii i pomagał wejść na górę, przyłapałam się na tym, że się zarumieniłam. Kompletna idiotka ze mnie. Jednak, gdy przypomniałam sobie, że Sam ciągle nie wytłumaczył mi, dlaczego miałby mnie "ponownie stracić", poczułam niepokój.
     Ale lepiej poznać gorzką prawdę, niż być okłamywanym.
     Usłyszałam dobrze znane mi już syknięcie. Sam delikatnie mnie popchnął, a ja się potknęłam. Na szczęście utrzymałam równowagę i nie upadłam, co przyjęłam z ulgą.
     A po chwili poczułam wiatr muskający moje policzki.
     Sam odsłonił mi oczy, a gdy tylko zobaczyłam widok przed i nad sobą, łzy napłynęły mi do oczu. 
Widziałam niebo, a na horyzoncie zachodzące słońce nad wodą, otaczające się wszystkimi odmianami koloru pomarańczowego. Znajdowaliśmy się na dachu, a ja jedną nogą deptałam koc na którym leżał koszyk, z którego unosił się aromat, którego dawno nie czułam. Nie odezwałam się ani słowem dopóki nie zaszło słońce, a gdy już zniknęło, otarłam słony płyn, który ukradkiem wymknął się z mojego oka.
     Spojrzałam na Sama. Wpatrywał się we mnie jak w obraz, a na jego twarzy gościł uśmiech, chyba najbardziej szczery jaki u niego widziałam. Odsunęłam koszyk nieco dalej, przysunęłam się do Sama i przytuliłam go. Mogłabym na siebie nakrzyczeć i okłamywać, że tak na prawdę Sam nic dla mnie nie znaczy, tylko po co, skoro i tak znałam prawdę?
     - Dziękuję - szepnęłam mu do ucha, ale zaraz potem odsunęłam się, by móc spojrzeć mu w oczy. - Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Nawet nie wiesz ile szczęścia mi tym dałeś - wyznałam szczerze. Sam objął mnie w talii.
     - Miałem cichą nadzieję, że ci się spodoba - powiedział i przysunął się do mnie.
     Nie miałam jak uciec. Może nawet nie chciałam. Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że kiedy dotknął moich warg zapomniałam o wszystkim co mnie otacza. Całował mnie, jakby z tęsknotą, a ja miałam wrażenie, że nie pierwszy raz smakuję jego ust... Nie mogłam myśleć. Liczył się tylko on.
     Kiedy się od siebie odsunęliśmy (po kilkunastu minutach, może pół godziny...) wiedziałam, nie!, byłam pewna, że go kocham. Relacje między nim a mną są tak strasznie skomplikowane, ale ja oczywiście mimo tej wcześniejszej niechęci, dostrzegłam w nim coś więcej.
     - Wybacz, po prostu już nie mogłem się powstrzymać - wyjaśnił. Zaśmiałam się cicho, ale moja głowa znalazła w tamtej chwili czas, na myślenie.
     - Wyjaśnij mi, co się stało wcześniej. Wtedy kiedy byłeś w moim pokoju - poprosiłam. Trochę się  zasmucił, ale chyba też zrozumiał, że nie ma co dłużej tego odwlekać.
     - Tylko pamiętaj co mi obiecałaś.
     - Wierzyc we wszystko, sir - odparłam, niby żartem. Sam usiadł wygodnie i położył dłonie na głowie.
     - Słuchaj Elizabeth - drgnęłam, gdy wypowiedział moje imię. - Prawda jest taka, że David nie jest moim biologicznym ojcem. Jestem w pewnym stopniu adoptowany - zaczął, a ja już czułam, że bladnę. - Byłem zahibernowany, podobnie jak ty. Obudziłem się rok przed tobą, a "zasnąłem" tego samego dnia co ty - mówił, a mnie zaczęła bolec głowa. Mój krzyk. Ludzie wchodzący do mieszkania. Kajdanki. Sam odetchnął. - I nie nazywam się Samuel Hurson... - urwał. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
     - Lampert... - szepnęłam, bo na więcej nie miałam siły. Sam uśmiechnął się gorzko.
     - Tak. Jestem Sam Lampert, a ty nazywasz się Elizabeth Lampert. Przed hibernacją... - trochę załamał mu się głos.
     - ... byliśmy małżeństwem - dokończyłam za niego. Ostatnim co zobaczyłam był potakujący Sam, bo później zemdlałam, po raz drugi w jego obecności.

     Stałam w kuchni i robiłam zupę, bo wiedziałam, że mój mąż za chwilę wróci do domu. Dodając soli usłyszałam pukanie do drzwi. Będąc przekonana, że to Sam, poprawiłam włosy i sprawdziłam czy aby na pewno wyglądam ładnie. Znam go zaledwie kilka miesięcy, ale już zdążyłam się w nim zakochać i za niego wyjść. Co do tego miałam szczęście.
     Otworzyłam drzwi i ku mojej radości był tam Sam. Nie mówiąc "hej" czy pytając "co w pracy?" po prostu od razu wpadłam w jego ramiona i przywitałam go leniwym pocałunkiem.
     Pamiętam, że kiedy poznałam pierwszego chłopaka, którym się zainteresowałam tata powiedział mi, żebym traktowała każdy pocałunek, jak ostatni.
     Siedząc na kanapie z ukochanym, tonąc w jego ramionach kompletnie zapomniałam o zupie. Dopiero, gdy poczułam lekki swąd, zaklęłam pod nosem i rzuciłam się w stronę kuchenki.
     Nie udało mi się uratować zupy ani garnka. Zdołałam się jednak poparzyć. Klnąc pod nosem, oblewałam sobie rękę zimną wodą. Sam podszedł do mnie, objął mnie w pasie, a ustami kreślił niezrozumiałe wzory na mojej szyi. Przez chwilę zapomniałam o bólu...
     Sam wziął moją rękę, przyciągnął do ust i pocałował. Odczułam ból, ale patrzenie w jego oczy łagodziło wszelkie dolegliwości. Zarzuciłam mu ręce na szyje i zatonęłam w jego spojrzeniu.
     - Mam rozumieć, że z obiadu nici? - powiedział. Zrobiłam zniesmaczoną minę.
     - To twoja wina.
     - Jak to moja? To ty się na mnie rzuciłaś, zamiast pilnować zupy.
     Mieliśmy w zwyczaju takie bezsensowne rozmowy, w których dawało się wyczuć więcej miłości niż złości. Znałam go jednak na tyle, żeby wiedzieć co zamknie mu usta. Ugryzłam go delikatnie w ucho, musnęłam szyję i znalazłam drogę do warg. Aż dziwne, jak łatwo zmanipulować facetem? Te ich prymitywne popędy...
     - Kocham cię - szepnął między pocałunkami. Cóż... Sam i jego popędy były do zaakceptowania.
     - Ja ciebie też - odpowiedziałam.
     Ktoś uderzył gwałtownie w drzwi. Krzyknęłam, a Sam zasłonił mnie ciałem. Kiedy zawiasy póściły do naszego mieszkania wdarło się kilkoro mężczyzn. Mieli zakryte twarze, a w rękach groźnie patrzyły na nas pistolety. Sam podszedł do nich, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył, bo mężczyzna stojący najbardziej z przodu wyjął paralizator i brutalnie potraktował nim Sama. Krzyknęłam sto razy głośniej niż poprzednio i rzuciłam się na człowieka, który śmiał zrobić krzywdę mojemu mężowi. Gdy wymierzałam kolejny cios, nagle poczułam, że moje ciało sztywnieje, a ja mam nagłą potrzebę zamknięcia oczu. Zobaczyłam tylko, jak podnoszą bezwładne ciało Sama.
     - Nie... - szepnęłam jeszcze, a potem była już tylko ciemność.

     - Elizabeth... - ktoś mnie wołał. Czy ja umarłam? Jestem w niebie czy wręcz przeciwnie? - Elizabeth - znów ten głos. Znajomy i był coraz bliżej. - Lisa, proszę obudź się - chwila, przecież znałam ten głos aż za dobrze. Budził mnie tyle razy przed hibernacją...
     Otworzyłam oczy. Byłam podłączona do jakiegoś urządzenia. Chciałam to z siebie zdjąć, ale nie mogłam się podnieść. Nie miałam siły.
     - Nie wstawaj. Straciłaś dużo krwi - oznajmił Sam. Kiedy spojrzałam w jego oczy dostrzegłam w nich coś na kształt ulgi zmieszanej z poczuciem winy.
     - Coieało? - Matko Święta, miałam tak sucho w gardle jak nigdy. Złapał mnie ostry, suchy kaszel i miałam wrażenie, że zaraz wypadną moje płuca. Sam podał mi szklankę wody, a ja wypiłam ją jednym duszkiem. Odetchnęłam czując, jak płyn ginie w moim przełyku.
     - Kiedy zemdlałaś - zaczął Sam - uderzyłaś głową o dach i zaczęłaś krwawic. Zaniosłem cię do skrzydła szpitalnego. Leżysz tu już dwa dni. David - nie zaskoczyło mnie, że nie powiedział o nim "ojciec" - był tu wczoraj i nakrzyczał na mnie, bo nie pozwalam mu przeprowadzać nad tobą badań.
     - Dlaczego mu na to nie pozwalasz?
     - Bo się o ciebie boję? - podniósł odrobinę głos, mówiąc to tak, jakby było najbardziej oczywistą sprawą na świecie. - Bo David czasem jest niezrównoważony? Bo gdy odkryje co potrafisz, zaprowadzi cię do Najwyższego? Nie pozwolę na to, przecież cię ko... - urwał w połowie słowa, ale i tak wiedziałam co miał zamiar powiedzieć. Ujęłam jego rękę.
     - Znam prawdę. Całą - wyjaśniłam. Sam się uśmiechnął.
     - Szkoda tylko, że to nie zmieni wszystkiego.
     - Zmieni w naszych relacjach. Nie wiem tylko co jeszcze mogłoby ulec zmianie - powiedziałam szczerze, ale po jego wcześniejszej wypowiedzi mogłam zacząć się domyślać o co chodzi.
     - Nie mogę patrzeć już na to wszystko. Traktujemy ludzi jak przedmioty, które można pokroić i zbadać od środka, a żeby nie słyszeć krzyków wystarczy założyć zatyczki - mówił, a mi zrobiło się go żal. Ścisnęłam go mocniej za rękę. - Chcę, żeby było tak jak kiedyś. Nikt nic nie wiedział o Mocach Paranormalnych. Nie było idealnie, ale lepiej niż teraz - otarł łzę i spojrzał mi w oczy. - Lisa... My musimy to skończyć - powiedział, a ja trochę zaniemówiłam.
     - Co ja mogę zrobić? Trafiłam tu przez przypadek!
     - Nic się nie dzieję przypadkiem. Wiesz dlaczego w twojej krwi nie znaleziono niczego, co wskazywałoby na to, że posiadasz Moc? - pokręciłam przecząco głową. - Możesz stawać się niewidzialna - wyjaśnił, a mnie olśniło. - Płytki krwi, które mogłyby wskazać wynik pozytywny, były po prostu niewidzialne.
     - Skąd ty to wiesz? - spytałam, ciągle zdziwiona. Sam zbliżył się i pocałował mnie w czoło.
     - Jesteś moją żoną - wreszcie to powiedział. - Wiem o tobie wszystko.
     - Jaką ty masz moc, skoro ciebie też zahibernowano? - spytałam. Wydawało się to logiczne. Sam wyjął ten "magiczny pilot" z kieszeni.
     - Naukowcy przez wiele lat starali się wymyślić, jak można się teleportować? albo jak klonować? - podał mi pilot. - To cudo umożliwia teleportację i inne magiczne pierdoły. Ja mogę się teleportować bez tego ustrojstwa - wyjaśnił. Spojrzałam na niego.
     - Czy jeżeli ja cię dotknę i zechcę, żebyś był niewidzialny, to tak się stanie? - spytałam.
     - Wydaje mi się, że tak, a o co chodzi? - odparł marszcząc brwi. Podniosłam się z trudem i odczepiłam od siebie wszystkie rurki. Zaczęłam czuć w sobie adrenalinę. Ona chyba trochę zmieszała mi w mózgu, bo przyciągnęłam do siebie Sama i pocałowałam go w godny pożałowania sposób. Odsunęłam się od niego i spojrzałam prosto w otwarte szeroko ze zdumienia oczy.
     Miałam pewien plan. Plan, jak zakończyć to wszystko i dokończyć moje wspólne życie u boku Sama, które zostało przerwane przez te szumowiny. Złapałam Sama za rękę i użyłam siły woli, żebyśmy oboje stali się niewidzialni. Zadziałało. Więc cześć pierwsza planu wypaliła. Pora na realizację pozostałych punktów...


     To co zrobiłam po wyjściu ze skrzydła szpitalnego mogło się zaliczać do kategorii "Pięć najbardziej idiotycznych pomysłów świata". Pewnie byłabym na podium. Mianowicie, poszłam do wszystkich sal, gdzie byli ludzie zahibernowani i... Obudziłam wszystkich. Tak, wiem, że brzmi to głupio, ale rozmroziłam każdego kto się tam znajdował. Kiedy już każdy (mniej więcej) się ocknął, stawaliśmy się z Samem spowrotem widzialni i na zmianę tłumaczyliśmy co chcemy (czyt. co ja chcę, a Sam musi) zrobić. Niektórzy uwierzyli nam od razu i zaczęli wykonywać powierzone im zadania. Innych trzeba było przekonywać, ale i oni po kilku moich argumentach kapitulowali. Było też trochę takich osób (głownie dziewczyn w wieku nastoletnim), które chciały poznać więcej szczegółów z naszej historii miłosnej. Wtedy przewracałam oczami i raczyłam je lodowatym spojrzeniem. Tak, kochałam Sama, ale nikt nie będzie wchodził z butami do mojego życia prywatnego.
     Plan był prosty. Obudzeni mieli narobić trochę hałasu. Już po kilku minutach usłyszałam jakiś alarm w drugiej części budynku. Kiedy przebiegli obok nas zdezorientowani ludzie biegnąc w stronę źródła dźwięku, uśmiechnęłam się pod nosem.
     Celem tego wszystkiego było wyłączenie kopuły odgradzającej nas od normalnego świata (czyli takiego, gdzie ludzie ciągle nie wiedzieli o Mocach Paranormalnych, a prezydent miał problemy typu "kupić droższe czy jeszcze droższe auto"?), którą wyłączyć się dało tylko w gabinecie Najwyższego. Myśl o nim nie napawała mnie entuzjazmem. Gdy pojawiła się wizja ponownego spojrzenia w jego czarne, złowrogie oczy, mimowolnie się otrząsnęłam.
     Wszystko pięknie, ładnie i wydawałoby się, że szczęście jest po naszej stronie.
     Kiedy znaleźliśmy się przed wejściem do gabinetu Najwyższego Gbura, myślałam, że wyjdziemy niezauważeni. Boże, myliłam się, bo przecież te głupie drzwi za każdym razem, gdy się przesuwają, piszczą i wiadomo, że ktoś wchodzi. Nie dość, że to narobiło względnego hałasu, to na dodatek tuż za drzwiami stał mój opiekun David i Najwyższy. Zaklęłam po cichu. Najwyższy spojrzał prosto na nas, a ściślej rzecz biorąc, na mnie, jakbyśmy wcale nie byli niewidzialni. Szkopuł w tym, że on powinien nas nie widzieć, no bo w końcu o to chodzi. David podążył za wzrokiem, ale on nie wiedział widocznie na co patrzy Najwyższy. Wstrzymałam oddech jakby to mogło mi pomóc. Gbur (tak chodzi o Najwyższego) podszedł bliżej nas.
     - Więc miałem rację zakładając, że potrafisz być niewidzialna - powiedział. Wzdrygnęłam się. Nie zdziwiło mnie nawet to, że on to wiedział. Uczyniłam nas widzialnymi. Nie było już po co się ukrywać.
     - Samuelu, dlaczego jej pomagasz? - odparł David, gdy tylko się "pojawiliśmy". Sam prychnął.
     - Dopiero teraz jesteś zdziwiony? A gdzie byłeś, kiedy całymi nocami po Obudzeniu płakałem tęskniąc za Elizabeth? Nawet nie spytałeś co się dzieje - warknął Sam. Dobra, teraz było mi go jeszcze bardziej żal. Tylko, że to po części moja wina. David spuścił wzrok. Dotknęło go to. Może i nie był jego biologicznym ojcem, a Sam był dorosły, ale troska jest ważna w każdym wieku.
     - Nie czas i miejsce na wasze głupie sprzeczki - przerwał Najwyższy. Chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.
     - Zostaw mnie, durniu! - krzyknęłam. Miałam na końcu języka gorsze słowo, ale potyczka na wyzwiska nie była potrzebna. W końcu i tak bym wygrała. Wyszarpałam się z jego uścisku, choć nie wiem skąd nagle u mnie tyle siły i wymierzyłam mu siarczysty policzek. Jęknął zaskoczony, ale gdy się otrząsnął spojrzał na mnie wzrokiem pełnym nienawiści.
     - Wiedziałem, że będą z tobą kłopoty - powiedział, po czym wyjął ze spodni (Fu?!) coś, co łudząco przypominało pistolet. Serce podeszło mi do gardła. - Mam cię już dość - odparł jeszcze, po czym wystrzelił. Zacisnęłam oczy, ale szokiem było to, że nie poczułam żadnego bólu. Kiedy zrozumiałam, dlaczego żyję, miałam ochotę poprosić Najwyższego, żeby drugą kulę posłał w moje serce.
     Na podłodze leżał Sam, który zwijał się z bólu. Dostał w brzuch. Pomyślelibyście "spoko, skoro w brzuch, to nic mu nie będzie". Tylko co jeśli organizm nie wytrzyma wysiłku albo jakiś ważny narząd uległ uszkodzeniu? Uklęknęłam przy Samie i położyłam go na plecach. Ujęłam go za rękę, a drugą dotknęłam jego rozpalonego czoła. Zaczęłam płakać.
     - Boże, Sam dlaczego to zrobiłeś? - wydusiłam. Sam dotknął dłonią mojego policzka.
     - Czasem warto się poświęcić dla osób, które na prawdę się kocha - szepnął. Po raz pierwszy otwarcie powiedział, że mnie kocha. Szkoda tylko, że w tak fatalnych okolicznościach.
     - Coś ty zrobił?! - usłyszałam wrzask Davida, który widać z opóźnieniem zrozumiał co się dzieje. Najwyższy spojrzał na niego ze zdziwieniem.
     - Zrobiłem to, co ty powinieneś był, gdy ten szczeniak się obudził - odpowiedział. Chętnie bym mu wygarnęła za nazwanie Sama "szczeniakiem", ale miałam ważniejsze rzeczy na głowie.
     David z krzykiem rzucił się na Najwyższego i uderzając go kilkakrotnie w twarz, pozbawił go pistoletu. Najwyższy leżał zdezorientowany na podłodze.
     - Chyba nie zrobisz tego własnemu bratu, co? - powiedział Najwyższy. Brat? Oni byli rodzeństwem. Dlatego Sam musiał się konsultować z obojgiem. Wtedy usłyszałam wystrzał, a po chwili zobaczyłam jak czerwony płyn wydobywa się z miejsca, gdzie przed chwilą trafiła kula Davida.
     - Już nie jesteśmy braćmi - odpadł David, po czym podbiegł do mnie i Sama.
     - David, on umiera - wydukałam z trudem. Łzy utrudniały mi widoczność, a przy okazji kapały na ranę w której znajdowała się kula. Widziałam jednak zmianę na twarzy Davida. W kilka sekund z jego twarzy zniknęła rozpacz. Zastąpił ją uśmiech. Co za...
     - Elizabeth, spójrz - szepnął i wskazał na ranę. Otarłam łzy, by móc cokolwiek zobaczyć. Kiedy zobaczyłam o co chodzi, moją twarz zakryło zdumienie. Każda moja łza pomagała ranie się zagoić. Pojedyncze krople zbijały się w całość i przemieszczały się wokół złowrogiej dziury. Trwało to zaledwie chwilę. Twarz Sama znów zaczęła nabierać rumieńców, a usta stawały się lekko różowe jak wcześniej. Miałam ochotę znów płakać. Ze szczęścia.
     - Uratowałaś go - oznajmił David. Nie odrywałam wzroku od Sama.
     - Jak to możliwe?
     - Bo widzisz Elizabeth, Moce Paranormalne to nie tylko jedna umiejętność dla każdej osoby, przy czym każda z nich ma inną. Są rzeczy, które łączą te osoby ze sobą. Wśród nich jest uzdrawianie. Nie możecie uzdrowić samych siebie, ale innych już tak - wyjaśnił David.
     - Brzmi trochę jakbyś mówił o Biblii - powiedziałam, ale Davida już nie było obok mnie. Biblia? Miała coś wspólnego z tym całym zamieszaniem? To Bóg postanowił niektórym dać te zdolności?
     Tego nigdy się nie dowiedziałam.

                                                          DWA LATA PÓŹNIEJ
     Nasze rodzinne miasto się zmieniło. Nigdzie nie było brudnych budynków, zasikanych zakątków. Każdy dom i blok był nowy i lśnił czystością. W większych miastach rządził Książę, a politykę nad całym krajem sprawował Prezydent.
     Było więcej roślin niż zapamiętałam i więcej niż bym się spodziewała. Na naszym balkonie był mały ogródek, w którym sadziłam niektóre warzywa, a dzięki nowinkom technologicznym, rosły szybciej i wciąż smakowały cudownie.
     Książę po usłyszeniu naszej historii (w którą uwierzył bez cienia wątpliwości) przydzielił nam dom i powiedział, że do czasu znalezienia pracy miasto będzie nas spłacać. Było więc znacznie lepiej niż kiedyś.
     Ludzie byli mili, życzliwi i zawsze chodzili uśmiechnięci. Czasem to wkurzało, ale jak można na to narzekać? Po za tym inni mnie nie obchodzili.
     Sam znalazł pracę w dobrze płatnym laboratorium więc na brak pieniędzy nie mogliśmy narzekać. Nie było go w domu przez prawie cały dzień, więc obowiązkami domowymi zajmowałam się ja. Teraz jednak staram się odpoczywać, w końcu mając pod opieką kilkumiesięczne dziecko, musiałam mu poświęcać zdecydowanie więcej czasu, a każdą wolną chwilę przeznaczałam na odpoczynek.
     David - bo tak miał na imię nasz syn - aktualnie spał. Był na ogół bardzo grzeczny, ale gdy jeszcze znajdował się we mnie, porządnie skopał mnie od środka. Chyba wrodził się we mnie.
     Usłyszałam dźwięk kluczy. Uśmiechnęłam się wiedząc, że to Sam otwiera drzwi. Wszedł do domu i od razu skierował się do kuchni, gdzie stałam ja myjąc naczynia. Odwrócił mnie tak, że wpadłam w jego ramiona, a on przywitał mnie słodkim pocałunkiem (dosłownie, bo pachniał czekoladą).
     - Jestem strasznie głodny - powiedział, a ja uśmiechnęłam się. Zdjęłam rękawiczki, w których myłam naczynia i zerknęłam do lodówki.
     - Na co masz ochotę? - spytałam, myśląc co można zrobić z dużej ilości grzybów. Nie wymyśliłam jednak, bo Sam przerzucił mnie przez ramię niczym worek ziemniaków, zamknął lodówkę kopniakiem i zaniósł mnie do naszej sypialni. Krzyknęłabym, gdyby nie świadomość, że w pokoju obok śpi David. Kiedy Sam rzucił mnie (to może za duże słowo, ale byłam wkurzona) na łóżko, przygniótł mnie swoim ciałem.
     - Mam straszną ochotę na ciebie - wymruczał. Ehh, mężczyźni. Ale potem przestałam narzekać, bo kochałam go tak mocno, jak chyba nikt nigdy nikogo nie kochał.
     Dziewięć miesięcy później na świat przyszła nasza córka Jennifer, która jak się okazało, ma zdolności telekinetyczne. Wyobraźcie sobie moją minę, gdy po raz pierwszy bez pomocy rąk podniosła talerz.

                                                              KONIEC

3 komentarze:

  1. Świetne <3 Masz talent nawet do takich krótkich opowiadań! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. BOŻE *_* JAKIE CUUUDO *_____*
    (Przepraszam, że taki krótki komentarz, ale z wrażenia odebrało mi mowę)

    Marta, Igrzyskomaniaczka <3

    OdpowiedzUsuń