sobota, 1 marca 2014

Rozdział 28 + good news

     ROZDZIAŁ 28
     We śnie w mojej głowie zrodził się plan. Nie był on idealny, a jego koniec wydawał się odległy. Był to jednak jedyny plan jaki miałam.
     Spałam krótko i niespokojnie. Po cudownych chwilach z Samem powinnam śnic o dawnym świecie i jego pięknie, lecz nie dziś. Tej nocy, niestety, w mojej głowie widziałam tylko paskudną facjatę Amona. Patrzenie na jego bliznę napawało mnie grozą. Natomiast jego postawa wywoływała ciarki na moim ciele.
     Kiedy we śnie, Amon wyjął różdżkę i skierował ją w moją stronę, obudziłam się gwałtownie, od razu siadając na łóżku. Oddychałam ciężko i w krótkich odstępach. Spojrzałam na Sama, który ciągle spał. Cóż, nie byłam zdziwiona tym, że był zmęczony.
     Otarłam krople potu z czoła i odetchnęłam głęboko. Zapowiadał się najcięższy i najgorszy dzień mojego życia. Krótkiego życia, co warto podkreślić.
     Zsunęłam się z łóżka. Moją nagą skórę musnął zimny strumień powietrza. Podniosłam ubrania z ziemi i szybko je na siebie zarzuciłam. Byłam głodna jak stado wilków. Myśląc o tym po chwili zaburczało mi w brzuchu. Skrzywiłam się i ścisnęłam za brzuch. Musiałam coś zjeść. Już.
     Zerknęłam na nasze zapasy. Wyciągnęłam chleb, wodę i dwa ostatnie jabłka. Jedno dla mnie, drugie dla Sama. Ukroiłam kilka kawałków chleba i od razu zaczęłam jeść. Mój żołądek był zadowolony.
     Zapasów nie zostało dużo. Wystarczyło na podróż w jedną stronę, ale co z powrotem? Może uda mi się coś wziąć z kuchni w pałacu...
     Znów spojrzałam na Sama. Usłyszałam ciche chrapanie. Spałam z nim w jednym łóżku już na tyle długo, żeby przyzwyczaić się do tego odgłosu, który mimo zdradzieckiej nazwy, w wykonaniu Sama, był uroczy.
     Dopóki spał mogłam wezwać Petera. Był częścią mojego planu. "Planu". Wyszłam na dwór, wcześniej rzucając zaklęcie niewidzialności. Nie chciałam budzić Sama. Nie było ku temu potrzeby.
     - Anima - szepnęłam do różdżki. Po chwili, która dla mnie dłużyła się latami, na moim ramieniu pojawił się uśmiechnięty Peter.
     - Pani - powiedział i się ukłonił. Poczułam się trochę jak wtedy, gdy Bryan mi się skłonił. Nie rozumiałam po co to było.
     - Peter, nadszedł czas - przeszłam do rzeczy. Jego uśmiech zmienił się w poważny grymas. Zeskoczył z mojego ramienia prosto w, już trochę rozpuszczony, śnieg.
     - Mam rozumieć, że masz plan? - spytał. Nie zastanawiałam się skąd wiedział. Na prawdę już nic nie mogło mnie zaskoczyć albo zdziwić.
     - Właściwie najpierw chciałabym o coś zapytać - odparłam.
     - Więc słucham - ponaglił mnie Peter zachęcająco. Odchrząknęłam odrobinę zmieszana. To na prawdę miało się zdarzyć już dziś? Tak, nie było innej możliwości.
     - Czy istnieje jakieś zaklęcie, które pozwala... czy ja wiem... Zamienic się z kimś ciałem albo przybrać czyjąś postać? - zapytałam. Peter zamyślił się.
     - Istnieją obydwa sposoby o których powiedziałaś, lecz myślę, że druga opcja będzie dla ciebie odpowiedniejsza - powiedział. Zmarszczyłam brwi. Jak brzmiała druga opcja? Achh, tak. Przybrać czyjąś postać.
     - Znasz zaklęcie? - spytałam wprost. Na pyszczek Petera wrócił charakterystyczny dla niego uśmiech.
     - Masz szczęście, że to zaklęcie jest z drugiego poziomu.
     - Nie rozumiem, dlaczego "mam szczęście"? - zapytałam zdziwiona.
     - Gdyby zaklęcie było na wyższym poziomie, mogłoby ci się coś stać. Zresztą chyba ci już o tym mówiłem - odpowiedział.
     - Tak, mówiłeś - przytaknęłam. Otuliłam się rękoma. Było mi chłodno, ale miałam dziwne wrażenie, że nie było to spowodowane tylko i wyłącznie zimą. - Więc jak brzmi zaklęcie? - dopytywałam się. Peter podrapał się tylną łapą za uchem.
     - Rea Dmy - oznajmił w końcu.
     - Dzięki.
     - Masz dla mnie coś jeszcze? - spytał. Przez chwilę myślałam jak dobrze dobrać słowa. Nie byłam w tym dobra i wiedziałam, że to co powiem może dla Petera wydać się dziwne.
     - Emm... Ja poznałam Bryana. Znaczy właściwie go uratowałam przed śmiercią. Później powiedział mi, że też umie czarować i... No ten... - jąkałam się niemiłosiernie. Peter przerwał mi unosząc łapę.
     - Pozwolisz? - zapytał. Wiedziałam o co chodzi. Skinęłam głową. Wyciągnęłam rękę, żeby mógł łatwiej dostać się na moją głowę. Gdy już się tam znalazł, usłyszałam znajome zaklęcie, a po mojej głowie przemknęły obrazy. Zobaczyłam wydarzenia z poprzedniego ranka. Widziałam Bryana, który nokautował przyjaznym wyglądem i ciepłym głosem. Był niczym dobra wróżka, tylko w wersji męskiej oczywiście. Widząc go jeszcze raz, byłam pewna, że "oddałam" tron Newamon w dobre ręce.
     Peter zgrabnie zeskoczył z mojej głowy nie niszcząc mi fryzury. Kiedy ostatnio przeglądałam się w lustrze? Na pewno nie wyglądałam jak Avri, która wyruszyła z 'Zapominajek' ponad tydzień temu. Czułam to.
     - Niesamowite, że poznałaś Bryana - powiedział Peter przerywając moje rozmyślanie o swoim, na pewno, niezbyt urodziwym wyglądzie.
     - Co w tym takiego niezwykłego? - spytałam zdziwiona.
     - Właściwie sam nie wiem. Kiedyś byłem jego zwierzęciem, ale gdy się dowiedziałem, że odrodziła się Riviana, poprosiłem o przeniesienie. Bryan nie miał nic przeciwko. Zawsze był dla mnie dobry i miły. Był dla mnie niczym brat. Dzielił się ze mną swoimi codziennymi problemami, a ja opowiadałem mu o moich poprzednich panach. To się jednak odrobinę zmieniło, gdy poznał Amandę. Kiedy mi o tym opowiadał mówił, że to było jak uderzenie pioruna, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Poświęcał mi nieco mniej czasu, ale kiedy już znalazł dla mnie chwilę starał się opowiedzieć mi wszystko co się u niego działo, ze szczegółami. Doceniałem to, ale mimo wszystko poczułem się odrobinę... Zbędny. Rozstaliśmy się w smutku, ale oboje się z tym pogodziliśmy. Potem przez kilka miesięcy czekałem w samotności aż mnie wezwiesz - opowiedział Peter. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Cieszyłam się, że poznałam chociaż kawałek jego historii.
     - Nie było ci smutno samemu? To znaczy... W końcu Bryan często z tobą rozmawiał... Nie brakowało ci tego? - zapytała. Peter spojrzał na mnie. Nie umiałam wyczytać z jego oczu co czuje.
     - Przez pierwsze tygodnie, tak. Później zacząłem dostrzegać plusy samotności - oznajmił. Przytaknęłam, trochę jakby do siebie.
     - Wybacz, że tak mało z tobą rozmawiam - powiedziałam. Na prawdę było mi z tego powodu przykro. Fakt, może nie wiedziałam, ale... Powinnam była się domyślić.
     - Nie winię cię Avri. Właściwie to cię rozumiem. Każda rozmowa z tobą jest niesamowita, nawet jeśli dotyczy najbardziej nieistotnych rzeczy - wyjaśnił.
     - Dlaczego?
     - Każde magiczne zwierzę marzy o tym, żeby służyć Rivianie. Albo chociaż ją zobaczyć. To, że tu jestem... To dla mnie prawdziwy zaszczyt - powiedział. Poczułam wewnętrzną irytację.
     - Przestań mówić tak, jakbym... Sama nie wiem... Nie mów tak, jakbym była jedyna w swoim rodzaju - poprosiłam. Peter spojrzał na mnie zdziwiony.
     - Ale jest dokładnie tak, jak powiedziałaś. Jesteś jedyna i niepowtarzalna - upierał się Peter, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
     - Nie. Jedyne co we mnie jest wyjątkowe, to bycie czarownicą. I to tyle - próbowałam mu wyjaśnić, choć czułam, że nie tak łatwo będzie przekonać kogoś takiego jak Peter.
     - Nie doceniasz się - szepnął Peter na tyle głośno, że mogłam go usłyszeć. Westchnęłam. Lepiej opuścić ten temat i wrócić do "planu".
     - Peter, musisz przyprowadzić tu Bryana. Wiesz już, że jeśli uda mi się zabić Amona, to on obejmie władzę, a jeśli mi się nie uda... Może dokończy to co schrzaniłam - przeszłam do rzeczy. Peter przytaknął.
     - Ja i Bryan zjawimy się tu jutro rano - oznajmił. Zmarszczyłam brwi.
     - Tak szybko? - zdziwiłam się.
     - Byłoby szybciej, ale muszę jeszcze coś zjeść - wyjaśnił. Uśmiechnęłam się. Pogłaskałam Petera za uchem. Podobało mu się, bo przyjemnie zamruczał.
     - Żegnaj Peter - pożegnałam się. Czułam się tak jak wtedy, gdy żegnałam się z Alice. Tak jakbym już nigdy nie miała zobaczyć Petera.
     - Nie Avri, do zobaczenia. Wiem co myślisz o tej sytuacji, ale nie możesz stracić wiary, a już zwłaszcza wiary w siebie - próbował podnieść mnie na duchu. Trochę mu się to udało, bo poczułam się odrobinę lżejsza. Lecz tylko odrobinę. Po chwili Peter zniknął. Widocznie, był bardzo utwierdzony w swoim przekonaniu o tym, że się jeszcze zobaczymy. Ja miałam co do tego wątpliwości.
     Weszłam do namiotu i zniosłam zaklęcie niewidzialności. W namiocie, którego nikt nie widział, na nic mi się nie przydawało, a tylko marnowało moją energię.
     Zjadłam jabłko, patrząc na Sama. Nie mogłam uwierzyć, że za kilka godzin go stracę. A właściwie to on straci mnie. Choć w sumie, czy była jakaś różnica?




     Mój brzuch wariował. Nie z głodu, bo się najadłam. Byłam strasznie zdenerwowana. Czułam się tak, jak niektórzy kiedyś przed czymś co nazywało się "sprawdzianem". Tak przynajmniej mówił ojciec.
     Niby pogodziłam się z wizją śmierci, ale... Chociaż nie. Nie mogłam się pogodzić z myślą o śmierci, choć wiedziałam, że nie ma innej drogi. Mimo to na oczy cisnęły mi się łzy smutku, a może wściekłości. Na cały świat, tylko nie na Sama. No i Petera. I Bryana. I jeszcze, ewentualnie, Jessie.
     Czułam się jak w mało zabawnym koszmarze, który przemienił się w rzeczywistość.
     Zastanawiałam się, czy gdy umrę, zobaczę tatę i mamę? Byłam ciekawa jak bardzo przypominam mamę. Tata powiedział mi kiedyś, że wyglądam jak ona w młodości. Fajnie byłoby sprawdzić, czy to rzeczywiście prawda. Właściwie nic na Ziemi mnie nie trzymało. Szybko zdałam sobie jednak sprawę, że to nie prawda. Co będzie z Samem? Ja... Nie potrafię go zostawić. Nawet po śmierci nie umiałabym bez niego żyć. Na co mi życie po śmieci, w którym nie będzie Sama?
     Ta myśl sprawiała, że łzy napierały z jeszcze większą siłą. Oczy mnie piekły od ich wstrzymywania. Wytarłam słony płyn moją bluzką. Ciekawe ile trwa umieranie?
     Sam drgnął. Wiedziałam, że się budzi. Usiadł na łóżku. Jedno oko miał ciągle zamknięte, a drugie było otwarte tak, jakby raziło go słońce. Przetarł oczy rękoma, a potem ziewnął przeciągle. Z jego wyglądem, przypominał w tej chwili kotka, który wstał przed chwilą. Chyba nie muszę dodawać, że widok był naprawdę uroczy.
     - Dzień dobry - przywitał się z przyklejonym uśmiechem na ustach. Byłam zdziwiona jego dobrym humorem. Niby z czego tak się cieszył? Achh, no tak. Wczorajszy wieczór... Na wspomnienie poczułam mrowienie w brzuchu, już nie spowodowane nerwami. Jednak ciągle nie widziałam w jego powitaniu sensu. Jaki "dobry"?
     - Hej - powiedziałam mniej entuzjastycznie niż on. Miałam wrażenie, że puścił to mimo uszu, choć dobrze wyczuł moje nerwy.
     - Muszę coś zjeść. Jestem głodny jak cholera - mruknął. Zwykle się nie wyrażał, bo najczęściej ja to robiłam, ale nie miałam zamiaru mu tego wypominać. W końcu to wolny kraj. W pewnym sensie...
     - Smacznego - odparłam podając mu tackę z jedzeniem. Podziękował skinieniem głowy, a potem zaczął pochłaniać jedzenie, bo kulturalnym jedzeniem nie można było tego nazwać.
     Przyglądałam się tej scenie. Zauważyłam w Samie małą zmianę. Kiedyś w mojej obecności, mimo swojego błyskotliwego żartu, był spięty, a od kiedy jesteśmy razem, jest... Wyluzowany, jeśli można tak powiedzieć. Nie krępował się w niczym. Był... Sobą. Mimo iż minął tylko tydzień, odrobinkę urosły mu włosy. Jego wcześniejsza grzywka idealnie zasłaniająca czoło, teraz sięgała mu do połowy brwi.
     Ciągle nie rozumiem, czemu jego wygląd tak bardzo mnie intrygował. I to od zawsze. Od pierwszej chwili, gdy go poznałam, do dziś.
     Nie wiem czemu, ale w oczach znów poczułam łzy. To było... Jakby silniejsze ode mnie. Szybko je wytarłam, żeby Sam tego nie zobaczył. Zacząłby zadawać pytania, a ja wiem, że nie miałabym siły na nie odpowiedzieć.
     Sam odłożył pustą tackę na poprzednie miejsce i usiadł na przeciwko mnie. Delikatnie przejechał ręką po moich włosach. Zamknęłam oczy. Jego dotyk był niczym... Podmuch letniego wiatru.
     - To już dzisiaj, prawda? - spytał Sam. Otworzyłam oczy. Sam patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Był odrobinę... Przygaszony.
     - Tak - odpowiedziałam, choć wolałabym powiedzieć coś innego. Nie było jednak sensu zwlekać z czymś oczywistym.
     - Tak - powtórzył Sam. Czułam, że nie wie co ma zrobić. Dotknęłam jego policzka. Był przyjemnie szorstki. Jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie przenikliwie. Miałam wrażenie, że zagląda mi do umysłu albo w głąb duszy. Błękit jego oczu działał lepiej niż jakikolwiek środek uspokajający.
     - Więc może chodźmy już - powiedział, przerywając moje rozmyślanie. Zmarszczyłam brwi.
     - Jest za wcześnie. Pójdziemy, gdy słońce będzie się już chyliło ku zachodowi - oznajmiłam. Nie chodziło o to, że nie chcę iść. Po prostu przed południem wszystko było zbyt widoczne.
     - Masz rację - przyznał Sam. Uśmiechnęłam się do niego najbardziej przekonująco jak mogłam. Był to jednak duży wysiłek z mojej strony. Sam natomiast nie zmieniał wyrazu twarzy. Ciągle wyglądał na zatroskanego i zmartwionego, lecz przede wszystkim smutnego.
     - Co cię trapi? - spytałam. Kącik ust Sama podniósł się delikatnie, przypominając coś, na kształt uśmiechu. Dobre i to, pomyślałam.
     - Wiesz, sam nie wiem - zaczął. - Starałem się nie myśleć o tym, po co tu idziemy. Odpychałem to jak najdalej od swojego umysłu, aż w końcu... Ta chwila nadeszła, a ja... - tu urwał. - Po prostu... Boję się o ciebie - ostatnie słowa wyszeptał, spuszczając wzrok. Uniosłam delikatnie jego brodę, by choć spróbował spojrzeć mi w oczy.
     - Myślisz, że ja się nie boję o ciebie? - zapytałam retorycznie. - Sam... Musimy oboje być dobrej myśli, rozumiesz? Nie możemy przestać walczyć... - przy ostatnim wyrazie załamał mi się głos, a po moim policzku spłynęła łza. Przeklęłam ją w duchu, ale nie miałam zamiaru powstrzymywać kolejnych, które już napłynęły mi do oczu. Nie widziałam przez nie wyraźnie, ale widziałam dość, żeby zauważyć, że Sam też płacze.
     Takiej sytuacji jeszcze nie było. Chociaż może była, a ja nie pamiętam? Nie ważne.
     Sam spojrzał na mnie. Nawet nie próbował ukryć łez. W sumie, to dobrze. Nic nie mówiąc przysunął się do mnie i pocałował mnie delikatnie. Było w tym niesamowicie wiele uczucia. Mimo, że mój ogień dał o sobie znać, nie było na to czasu. Skupiłam się na jego ustach, które muskały moje. Czułam jabłko, które zjadł kilka chwil temu, ale przede wszystkim uderzały mnie jego mokre od łez, policzki.
     Tak leniwego pocałunku jeszcze nie mieliśmy. Ale to było... Niesamowite. Tylko jego usta liczyły się w tamtej chwili. Miękkość tego pocałunku uderzała mnie niczym prawy sierpowy. Ten pocałunek, był wszystkim czego nie mogły wypowiedzieć usta na głos.
     Przestałam płakać. Sam, nie. Czułam kolejne porcje słonych łez na jego policzkach, a nawet w moich ustach. Nie chciałam, żeby płakał. Zwłaszcza z mojego powodu.
     W tym pocałunku moglibyśmy trwać przez cały dzień. Był tak przyjemny i delikatny, że... Nie dało się tego opisać. Mimo to, wyczułam że Sam miał dość. Przerwał pocałunek, muskając jeszcze moje czoło. Być może gdybym bardziej się wsłuchała, usłyszałabym śpiew aniołów.
     Zetknęliśmy się czołami. Sam miał zamknięte oczy. Miałam tylko nadzieję, że przestał płakać. Dotknął mojego policzka.
     - Pamiętaj, że oboje mamy wyjść z tego cało - powiedział pewnym siebie głosem, ale przepełnionym uczuciami. Moje serce wypełniał smutek, a jednocześnie miłość.
     - Będę pamiętać - szepnęłam. Sam odsunął się ode mnie, ale zaledwie na dwa, może trzy centymetry. Wziął moje ręce w swoje, patrząc mi w oczy.
     - Kocham cię, Avri. I przysięgam, że zawsze będę - wyznał. Znów w oczach poczułam znajome pieczenie. Musiał to powiedzieć akurat teraz? Tak... Musiał.
     - Ja też cię kocham. Na zawsze - powiedziałam, lekko łamiącym się głosem. Sam na chwilę spuścił wzrok, jakby chciał powstrzymać łzy. Później znów spojrzał mi w oczy. Kilka razy otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział jak.
     - Avri, mam do ciebie prośbę. Ale obiecaj, że się zgodzisz - odparł Sam. Delikatnie się do niego uśmiechnęłam i mocniej ścisnęłam jego rękę.
     - Zrobię wszystko - obiecałam. Nie wiedziałam o co poprosi, ale to było nie ważne. Dla Sama... Dla miłości... Wszystko. Sam znów kilkakrotnie otworzył usta nim coś powiedział. Rzadko się zdarzało, że to Sam szukał odpowiednich słów.
     - Przysięgnij... - zaczął, ale odrobinę załamał mu się głos. Odchrząknął. - Avri, przysięgnij, że gdy tylko wrócimy do domu... - zrobił znaczną przerwę. - Że gdy wrócimy... Wyjdziesz za mnie - powiedział w końcu, a ja znów poczułam łzy w oczach.
     Może to co powiedział nie było jak grom z jasnego nieba, ale i tak poczułam w oczach palące łzy. Czy on na prawdę wierzył, że uda mi się przeżyć to wszystko? Że wyjdę z tego bez szwanku? Mocno zacisnęłam oczy, a łzy wyleciały z nich niczym kula z armaty. Ścisnęłam rękę Sama. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy, bo jeszcze bardziej bym się popłakała. Spojrzałam w bok, ale wiedziałam, że nie obejdzie się bez spoglądania na Sama.
     - Avri... Proszę cię - szepnął Sam. - Obiecałaś, że się zgodzisz. - Mówił to tak przejętym głosem, że powstrzymywanie łez graniczyło z cudem.
     - Wyjdź za mnie - powtórzył nieco pewniej. Spięłam się w sobie i spojrzałam mu w oczy. Były przepełnione oczekiwaniem.
     - Tak - wyszeptałam cicho, że ledwo ja siebie usłyszałam. Sam delikatnie zmarszczył brwi i przysunął się do mnie bliżej.
     - Powtórz - poprosił. Przysunęłam się do niego i pocałowałam go delikatnie i długo. Oddał pocałunek bez wahania. Znów zetknęliśmy się czołami, ale teraz jego bliskość była mi jeszcze bardziej potrzebna.
     - Wyjdę za ciebie - powiedziałam bez cienia wątpliwości. Poczułam jak mięśnie Sama drgają. Myślałam, że znów płacze, ale gdy odrobinę się od niego odsunęłam, zobaczyłam coś innego.
     Szczęście.

     _______________________________
     Rozdział cholernie długi, ale moja przyjacielska dusza, kazała mi pożegnać Petera i zrobić wam nadzieję, że Avri i Sam się pobiorą. Czy tak się stanie...? To zależy od pojedynku, który już zaraz... Sama się go boję ;-;
     Good News! - Dokończyłam opowiadanie na konkurs i kiedy będą wyniki, wstawię od razu kolejny rozdział, a jeśli będziecie chcieli to wstawię również całe moje opowiadanie.
     Więc piszcie, komentujcie, udostępniajcie, bo zbliżamy się do 4000 wyświetleń, co jest dla mnie totalnym kosmosem i... bardzo wam za to dziękuję. Z całego serca <3

     Odmeldowuję się ;) Czekam na wyniki, a was pozostawiam byście napisali komentarze ;D

8 komentarzy:

  1. Jejku... Rozdział świetny *o* Czekam na następny :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję,że nie zrobisz nam tego i ostatni rozdział zakończy się słowami "i żyli sługo i szczęśliwie" :3 Inaczej tego nie przeżyję :/

    Koniecznie wstaw CAŁE opowiadanie konkursowe <3

    Marta, Igrzyskomaniaczka <3
    (Mam nadzieję, że choć trochę mnie kojarzysz :P )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jasne, że kojarzę. Poprawiasz mi humor przy każdym rozdziale. Tak w ogóle wyniki konkursu będą w środę, wiec w czwartek wstawię opowiadanie, ale rozdział już normalnie w sobotę + niedzielę, bo rozdział w niedzielę to bitwa. To chyba tyle. Dzięki za wsparcie :3

      Usuń
    2. Nie ma za co :*
      Nie mogę się doczekać bitwy z Amonem oraz dalszej części opowiadania. A tak wgl to gdzie jest ten konkurs z opowiadaniami? To jakiś internetowy czy szkolny? (Sorki za wścibskość :P )

      Marta, Igrzyskomaniaczka <3
      (Bardzo się cieszę, że mnie rozpoznajesz :3 )

      Usuń
    3. Internetowy. Wysłałam coś nowego, żeby sprawdzić czy piszę tak dobrze jak niektórzy mówią. Nie wiem tylko co z blogiem, jak już skończę Newamon...

      Usuń
    4. Wiem, że jestem marudna, ale dzisiaj jest czwartek... :3
      Marta, Igrzyskomaniaczka <3

      Usuń
    5. Właśnie były przed chwilą wyniki, więc już wstawiam opowiadanie :)

      Usuń
  3. Świetny rozdział, dużo się dzieje :)
    Naprawdę świetnie piszesz !!!
    A teraz reklamy - http://piatek-trzynasty.blogspot.com/ & http://kto-jest-wrogiem.blogspot.com/ :D

    OdpowiedzUsuń