piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 24

     ROZDZIAŁ 24  

     Leżałam na łóżku i nie mogłam zmrużyć oka. W mojej głowie za dużo się działo, żeby zasnąć. Chciałam wymyślić jak wejść do zamku i zostać niezauważonym przez strażników. Podejrzewałam, że w związku z moim 'przybyciem', bynajmniej nie na herbatkę, przy zamku kręciło się znacznie więcej strażników. Mogłam użyć różdżki, ale szybko ktoś by się zorientował. W sumie mogłam rzucić zaklęcie niewidzialności, ale coś mi się zdaję, że Amon nie da się nabrać na tak żałosne sztuczki z pierwszego poziomu.

     Musiałam go jakoś podejść, ale jak? Przecież się mnie spodziewał. Wiedział, że jestem już niedaleko. Może nawet wiedział gdzie teraz jestem. Ta myśl sprawiała, że dostawałam dreszczy. Myśl, że ktoś mnie obserwuje. Nieustannie.

     - Cholera Avri, czemu jeszcze nie śpisz - wyrwał mnie z zamyślenia głos Sama. Smacznie chrapał już od godziny. Nie wiem co go obudziło. Może za głośno myślałam?

     - Nie martw się o mnie. Jestem już duża.

     - W takim razie o kogo mam się martwic? Moi rodzice nie żyją i to, zdaje mi się, już od pięciu lat. Tylko o ciebie mogę się teraz martwic, a że jestem tu gdzie jestem... Tym bardziej.

     - Śpij - próbowałam go uciszyć, chociaż cieszyłam się, że mogę z nim porozmawiać albo przekomarzać się. Sam jednak nie dał się zwieść. Usiadł na łóżku. Dopiero teraz zauważyłam, że śpi bez koszulki. Cóż, ten widok na pewno nie poprawi mojej koncentracji. Raczej mnie rozbudzi.

     - O czym tak myślisz? - spytał. Przez chwilę nie odpowiadałam. Może to i głupie, ale zapatrzyłam się na jego umięśniony tors. Pytanie brzmiało, gdzie go sobie wyrobił?

     - Teraz? O tobie. - Nie do końca, dodałam w myślach. Sam spojrzał na mnie krzywo.

     - Nie słódź. I przestań się gapić Avri! Też mam na co popatrzeć, ale nie ślinię się tak jak ty! - zgasił mnie. Zrobiłam oburzoną minę.

     - Chyba mam prawo! Po za tym, wcale się nie ślinie panie "Myślałem o Konsekwencjach". - Droczyłam się z nim. Czy ja na prawdę się śliniłam? Nie, no skąd...

     - Moglibyśmy zakończyć ten temat? - spytał. Czyżby się krępował? Przewróciłam oczami.

     - Trzeba było się ubrać, w końcu mamy zimę - broniłam się.

     - Nie jest mi zimno... Uhh... Avri, mów co cię trapi. - Próbował jak najszybciej zmienić temat. Widocznie gadanie o jego umięśnionym brzuchu zbytnio go nie interesuje. Boże, o czym ja w ogóle myślę?

     - Zastanawiam się jak wejść do pałacu i pozostać niezauważonym - powiedziałam wprost. Wreszcie jakiś normalny temat. No prawie...

     - Nie myślałaś po prostu, żeby użyć zaklęcia? Tego co dotychczas. Przecież działa bez zarzutu - odparł.

     - Tak, to prawda, ale nie uważasz, że Amon jest zbyt doświadczony, żeby dać się nabrać na taką sztuczkę? Myślę, że tego się spodziewa - oznajmiłam. Gdy powiedziałam to na głos, miało to sens.

     - Fakt. No to nie mam więcej pomysłów - przyznał. Spojrzałam na niego spode łba.

     - To tyle? Dzięki za pomoc. Równie dobrze mogłeś się nie budzić - wycedziłam. Sam spojrzał na mnie. Wyglądał jakby czuł się dotknięty. Wiedziałam, że udawał.

     - Wybacz, że mój słabo rozwinięty mózg nie dorównuje twojemu - palnął. Miałam ochotę się zaśmiać, ale to oznaczałoby, że Sam wygrał.

     - Nareszcie się przyznałeś.

     - Bardzo śmieszne! Chodź no tu - powiedział Sam i rzucił się na mnie.

     - Gdzie z łapami! - krzyknęłam dławiąc się ze śmiechu. Sam zaczął mnie łaskotać. Nienawidziłam tego. Sam dobrze wiedział, gdzie mam największe łaskotki, a ja przeklinałam w duchu. Po kilkunastu sekundach tortur, przestał mnie dręczyć. Musiałam złapać oddech. Gdy ja dyszałam ciężko, Sam patrzył na mnie z góry i chyba nie miał zamiaru ze mnie zejść. Kiedy już w miarę mogłam oddychać, spojrzałam na Sama zdziwiona.

     - Emm... Czy mógłbyś ze mnie zejść? - poprosiłam. Niecodzienna prośba, ale w tym wypadku konieczna. Sam jednak ani drgnął.

     - Podaj jeden powód - odparł. Przewróciłam oczami. On zawsze wymyśla coś głupiego, choć miewa przebłyski geniuszu.

     - Jeśli nie zejdziesz, zrzucę się z łóżka - zagroziłam. Nie byłam pewna czy spełnię groźbę, ponieważ: Sam był za silny, a po za tym... Widoki nie były najgorsze.

     - Dawaj - zachęcił mnie Sam. Wtedy byłam zła. Chwilę kontrolowałam oddech i zebrałam siły. Sam mnie zlekceważył i patrzył na to co robię z przymrużeniem oka. Po chwili jednak nie było mu już do śmiechu. Z całej siły pchnęłam go na ziemię. Wyglądało na to, że trochę przesadziłam, bo Sam spadł na prawą rękę i się skrzywił. Oj tak... Przesadziłam.

     Wstałam z łóżka i podeszłam do niego. Poprosiłam, żeby pokazał mi rękę, a wtedy on spojrzał na mnie rozbawiony i przewrócił mnie na ziemię. Świetnie, dałam się podejść.

     - Do dwóch razy sztuka? - powiedział Sam, kiedy znów mnie przygniótł. Nie miałam już siły się z nim "bawić", choć zabawy nie było w tym w ogóle, za to irytacja rosła z każdą chwilą. Nawet widok tego nie poprawiał.

     - Złaź ze mnie! - warknęłam. Nie miałam ochoty na droczenie się z nim.

     - Powiedz dwa magiczne słowa. Wtedy zejdę - odparł. Przez chwilę patrzyłam na niego... Cóż... Jak na idiotę, ale zrozumiałam o co mu chodzi. Podparłam się na łokciach.

     - Kocham cię, głupku - powiedziałam w końcu. Sam jednak skrzyżował ręce na piersi.

     - Miały być dwa słowa - Sam zostawał przy swoim. Czułam, że płonę od środka. Tym razem jednak z wściekłości.

     - Sam! - krzyknęłam.

     - No już dobrze, dobrze - mruknął urażony i (nareszcie) ze mnie zszedł. Szybko wstałam z ziemi i poszłam w stronę łóżka. Gotowałam się w środku. Czułam jaka jestem czerwona, bo policzki, aż mnie paliły. Sam nie ruszał się z miejsca. Na jego twarzy widziałam wymalowane poczucie winy. I dobrze. Podszedł do mnie powolnym krokiem i położył się na swojej stronie łóżka.

     - Jesteś zła? - spytał.

     - Nie - skłamałam. Sam uśmiechnął się pod nosem.

     - Bardzo?

     - Tak! - odpowiedziałam. Może teraz sobie coś przemyśli. Chociaż... Chyba powoli mi przechodziło. Nie miałam czasu na gniew. Zwłaszcza na kogoś takiego jak Sam. Odwróciłam się do niego plecami, żeby nie zobaczył mojego uśmiechu. Zachichotałam (chyba po raz pierwszy w życiu) chowając głowę w poduszkę. Sam delikatnie pocałował moje odkryte ramie. Nie mogłam, nie zareagować. Gwałtownie odwróciłam głowę. Znalazłam się o milimetry od jego twarzy. Jego włosy muskały moje czoło, ale prawie tego nie czułam.


     Patrzyłam w jego oczy, które mogły by zajrzeć w głąb mojej duszy. Widziałam, że Sam się uśmiecha. Wiedział, że nie mogę się oprzeć jego spojrzeniu, nawet gdybym starała się zwalczyć tę pokusę.

    Ale i tym razem mi się nie udało. Po prostu musieliśmy się wtedy pocałować. Chciałam jednak, żeby to on wykonał pierwszy krok, choć trudno mi było się powstrzymać... Zrozumiałam, że on też się powstrzymuje. Było to coś w stylu sprawdzania, kto pierwszy zmięknie.

    Wygrałam.

    Sam rzucił się na moje usta, jakby to była jedyna okazja, żeby mnie pocałować. Od razu zamknęłam oczy i zaczęłam delektować się tym pocałunkiem. Nie rozumiem, czemu za każdym razem tak dziwiła mnie miękkość i delikatność jego ust. Dotyk jego warg, był niczym muśnięcie kwiatu. Ale mimo tej delikatności, Sam z każdą chwilą coraz mocniej na mnie napierał. Czułam to całą sobą. Wodziłam rękoma po jego torsie. Czyżby specjalnie spał bez koszulki? Po raz pierwszy tak dokładnie badałam jego ciało. Wyczuwałam najmniejszą nierówność. Sam nie zostawał w tyle. Ustami wodził w okolicach szyi, natomiast jego ręce szukały bardziej zakazanych terenów. Czułam się niebiańsko. Mój wewnętrzny płomień usunął wściekłość. Teraz byłam przepełniona innych uczuciem, dużo bardziej magicznym.

     Sam niestety, lub stety, zaczął zwalniać nadane przeze mnie tempo. Skończył tę chwilę wracając ustami do moich ust. Potem jednak się odsunął. Teraz widziałam, że zrobił to niechętnie. Zauważyłam przymrużone oczy i spierzchnięte usta, wciąż niezaspokojone. Ale rozumiałam go. Dziś nie był w stanie, a ja nie miałam zamiaru mieć mu tego za złe.

     Oboje zaczęliśmy wyrównywać oddech. Po czymś takim, zajęło nam to dobre kilka minut. Sam ogarnął się pierwszy. Odwrócił głowę w moją stronę.

     - Czy zrobiłem coś, za co mam cię przeprosić? - spytał. Uśmiechnęłam się, choć nie wiem dlaczego.

     - Tak i nie - odparłam. Sam zrozumiał o co mi chodzi.

     - Avri ja...

     - Rozumiem - przerwałam mu. - Na prawdę nie musisz się tłumaczyć. Mimo wszystko...Dziękuję

     Właściwie nie byłam pewna za co dziękuję. Chyba... Tak. Dziękowałam za pocałunek. Nie obchodziło mnie, że się odsunął. Rozmawialiśmy już na ten temat. Padło w tej rozmowie słowo, przez które nie byłam w stanie się gniewać.

     - Dobranoc - powiedział Sam i otulił się kołdrą. Sprytne... Zakrył brzuszek.

     Brzuszek? Przecież nie jest w ciąży. Co? W jakiej ciąży? Przecież on jest mężczyzną. Nie wiem co się dzisiaj ze mną dzieje. Mam głupie myśli.

     - Zgadzam się - odparł Sam. Zmarszczyłam brwi, ale po chwili zrozumiałam.

     - Trzymaj się z dala od moich myśli - mruknęłam pół żartem, pół serio. Sam otworzył jedno oko.

     - Wydaje ci się, że twoje myśli są... Dość dziwne? - spytał.

     - Tak, bo mój umysł zajmuje twoja klatka piersiowa - odpowiedziałam i przy okazji zaśmiałam się przyjaźnie. Cóż... Jak ktoś kiedyś powiedział: "Im człowiek starszy, tym bardziej głupieje".

     - I na prawdę to uważasz za dziwne? Przyznaję nie jest to dość... Normalne, ale skoro myślisz, że to jest głupie, to lepiej, żebyś nie wiedziała o czym myślę ja - powiedział Sam, odrobinę tajemniczo. Patrzyłam na niego zdziwiona.

     - W takim razie o czym myślisz? - zapytałam, jednak nie doczekałam się odpowiedzi z jego ust.

     " O tobie ", usłyszałam w głowie głos Petera.

     " Co? ", zapytałam zdziwiona.

     " On myśli tylko o tobie ", odpowiedział.

     " Więc co w tym niepoprawnego albo dziwnego?", wciąż szukałam dziury w całym.

     " Myśli o tym, jak cię chronić. Ciągle się o ciebie martwi, ale nie dopuszcza myśli, że mógłby cię stracić. Bardzo cię kocha." odparł i zniknął z mojej głowy.

     Otworzyłam oczy ze zdumienia. To ci wiadomość, pomyślałam. Nie uważałam tego za dziwne. Bardziej... Słodkie. Może on myślał o mnie więcej niż ja o nim?

     - Nie wykluczone - powiedział Sam i zaczął cicho chrapać.

     _____________________________________

     Rozdział jest śmieszny i dziwaczny, bo dziś jest premiera "American Hustle"  i chciałam zrobić rozdział odbiegający od reszty. Ktoś był w kinie? Ja mam zamiar iść, bo jestem bardzo ciekawa filmu. Trzy Złote Globy nie chodzą piechotą, prawda?
     No nic. Proszę o komentarze do tego i poprzednich rozdziałów. Miłego weekendu.

czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 22 i 23

Kilka słów.
Widzę, że poprzednie dwa rozdziały rozczarowały niektóre osoby. Sama muszę przyznać, że jak je teraz czytam nie do końca mnie zadowalają, ale mimo wszystko pasują, więc zostają takie, jakie są.
Mam nadzieję, że więcej was nie rozczaruję, dlatego chciałam was przeprosić od razu wstawiając dwa rozdziały, trochę wcześniej.
     Pozostaje mi życzyć wam miłego czytania...

_____________________________________

      ROZDZIAŁ 22

     Pomnik króla Amona był już niebezpiecznie blisko. Byliśmy dwa, może trzy kilometry oddaleni od niego. Sam, mimo bólu stopy, ruszył przed siebie żwawym krokiem. Miałam nadzieję, że rana się nie otworzy, przez jego zapał do marszu.

     Widziałam ludzi chodzących od sklepu do sklepu. Czasem zastanawiałam się, jak wygląda rynek przy pomniku. Taki prawdziwy rynek. Miałam ochotę wejść do któregoś sklepu, zobaczyć co jest na półkach i coś kupić. Problem stanowił brak gotówki. Cóż...

     Po raz pierwszy zobaczyłam samochód. Tata pokazywał mi kiedyś fotografię na której był samochód z XXI-go wieku. Tamten nosił nazwę "Opel" i był czerwony. Dzisiejsze samochody zbytnio nie różniły się od tamtych. Po prostu teraz istniał tylko jeden model i jeden kolor, mianowicie czarny.

     Chodząc pomiędzy rozproszonymi ludźmi, czułam się dziwnie widoczna. Nie mogliśmy odejść daleko, bo moglibyśmy stracić orientacje w terenie, ale zbyt blisko też nie mogliśmy podejść. Mimo wszystko przechodziliśmy obok bogaczy. Niektórzy wyglądali normalnie: białe zęby, oczy, nos, uszy, włosy, schludny i zadbany ubiór. Oni zapewne byli bardziej przyjaźni, niż ci którzy miejscami wyglądali jak przebierańcy. Zauważyłam kobietę z niebieskimi włosami i czymś na paznokciach. Był też mężczyzna w samych kąpielówkach, choć na dworze temperatura była w okolicach zera stopni. Byli ludzie o złotych zębach, z długimi nosami, oczami w różnych kolorach.

     Patrzyłam na nich... Może nie z pogardą, ale na pewno ze zdziwieniem i lekkim oburzeniem. Nie mogłam jednak nic zrobić. Na razie.

     Pomnik Amona bardzo oddawał jego wygląd. Podkreślono bliznę na prawym profilu. Dłonie miał zaciśnięte w pięści, a oczy patrzyły przed siebie z pogardą. Na głowie miał koronę. Pomnik "ubrano" w płaszcz, spodnie i ciężkie buciory. Mnie jednak najbardziej intrygowała twarz, która uderzała wstrętem.

     Okrążenie pomnika zajęło nam cały dzień. Postanowiliśmy na razie oddalić się nieco od rynku i pomnika. Byliśmy w okolicach najbiedniejszej dzielnicy i wysypiska śmieci. Cóż, nie pachniało fiołkami, ale i tak lepsze to niż gwar przy pomniku.

     Tego wieczoru zjedliśmy ostatni kawałek mięsa. Żałowałam, że nie mamy pieniędzy. Moglibyśmy kupić coś tutaj. Tak, oczywiście. Mam przed oczami mnie i Sama ubranych w ostatnie szmaty, byle tylko się ogrzać, wchodzących do sklepu pełnego bogatych i nadętych hien, które patrzą na nas z wyższością. Nie ma takiej opcji.

     - Boli cię? - spytałam Sama. Chodziło mi oczywiście o stopę. Przez całą drogę nie narzekał, ale wiedziałam, że jest zbyt męski, żeby przyznać się do bólu. Cokolwiek to znaczy.

     - Odrobinę, ale nic mi nie jest. - Oczywiście. Czasem miałam w głowie obraz Sama, który jest przebrany za wikinga. Pasowałby do takiej roboty. Chociaż może strój, byłby za luźny.

     Kurde, przecież to tylko powierzchowna rana!

     Zajrzałam pod opatrunek. Rana wyglądała dobrze. Krew nie leciała, a rana zaczęła się zaskrzepiać. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, jutro pojawi się strup.

     Zdałam sobie sprawę, jak daleko jesteśmy od domu. W tydzień pokonaliśmy około stu kilometrów. To zaskakująco dużo. Została połowa tego. Więc za cztery, albo pięć dni stoczę walkę, o której nie myślałam. A powinnam. Co niby mam zrobić, gdy już wejdę do zamku? "Króliku Amonie, to ja Avri, przyszłam cię zabić, HELOŁ!". Zaśmiałam się. Powinnam zacząć myśleć o tym poważnie, a ja tylko się wygłupiałam. Dziwne... Za kilka dni zginę, a mam wręcz bardzo dobry humor. Cóż... Przynajmniej wiem kiedy zginę... Hura!


     Spojrzałam na Sama który kucał robiąc nam spóźnioną kolację. Zostały mi jeszcze cztery dni, żeby nacieszyć się jego bliskością. Ciągle jednak zbyt daleką. Czemu on nie może pojąc, że to nasze ostatnie chwile razem? Nie wiem czemu, ale... Nie bałam się śmierci. Bałam się natomiast, co się stanie z Samem. Oczywiste jest, że wróci do 'Zapominajek', ale... Znajdzie sobie kogoś? Ponownie się zakocha?

     - Dość! - wrzasnął Sam. Wystraszyłam się nie na żarty. Mój puls strasznie przyśpieszył. Co to miało być?

     - Co się stało? - spytałam drżącym głosem. Sam wyglądał na wściekłego. Nic nie rozumiałam. Przecież nic nie powiedziałam.

     - Przestań sobie wmawiać, że umrzesz! - warknął. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Ja... O tym tylko pomyślałam. Czy on...

     - Tak, Avri... Czytam w myślach - teraz szepnął.

     - Ale... Co? Kiedy? - Mówiłam co mi ślina przyniosła na język. Nie wiedziałam co powiedzieć. To... Teraz ja doznałam szoku.

     - Wybacz, że powiedziałem ci w taki sposób, ale twoje myśli były... To było dla mnie zbyt straszne - odparł. Cóż, nie zdziwiło mnie to co powiedział.

     - Ale od kiedy ty... Emm... Czytasz w myślach? - spytałam trochę niepewnie. Sam usiadł obok mnie chwytając moje dłonie.

     - Ja... Właściwie to nie wiem... - zaczął. - To się zdarzyło dotychczas dwa razy. Wczoraj kiedy... Wiesz... Kiedy cię odepchnąłem, słyszałem twoje myśli. Czułem jaka jesteś wściekła. No i teraz. Tylko, że wczoraj tego nie kontrolowałem, a dziś... Jakby sam chciałem usłyszeć o czym myślisz. Wiem, że to brzmi... Strasznie naciąganie, ale taka jest prawda. - wyjaśnił. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami. Już wiem jak się czuł, gdy dowiedział się, że jestem czarownicą.

     - A czy... Czy teraz czytasz mi w myślach? - zapytałam. Sam zmarszczył brwi.

     - Nie wiem... Mogę sprawdzić. Pomyśl o czymś - poprosił. Przytaknęłam. Wiedziałam o czym myśleć. Przypomniałam sobie ten dzień, kiedy znalazłam szkatułkę. Wtedy wieczorem, Sam i ja pocałowaliśmy się po raz pierwszy. Po raz pierwszy poczułam smak jego miękkich i delikatnych ust. Wtedy, pierwszy raz poczułam, naprawdę poczułam, że to jest dużo więcej niż przyjaźń.

     - I jak? - spytałam. Sam spojrzał na mnie.

     - Niestety nic nie słyszałem. Może... Słyszę coś tylko wtedy, gdy na prawdę potrzebuję? - zadumał się Sam. Moim zdaniem miał słuszność.

     - Myślę, że masz rację - przyznałam. Sam pokiwał głową z aprobatą.

     - Cholera, czemu przydarzają nam się takie pokręcone rzeczy? - szepnął, a ja po prostu pokręciłam głową. - Powiesz mi o czym myślałaś? - poprosił. Uśmiechnęłam się.

     - Przypomniałam sobie tamten dzień kiedy znalazłam szkatułkę, pamiętasz? Wtedy pierwszy raz się pocałowaliśmy - powiedziałem, lekko rozmarzona. Sam uśmiechnął się ciepło i niemal wiedziałam, że też przypomniał sobie tamten dzień.

     - Nigdy tego nie zapomnę - szepnął.

     - Ja też - potwierdziłam. Sam siedział przez chwilę z zamkniętymi oczami. Kilka dni temu chciałam czytać w jego myślach. Okazało się, że to on będzie mógł czytać w moich. Sam otworzył oczy. Wyglądał na zamyślonego.

     - Avri, czy ze mną jest wszystko w porządku? No bo... Raczej niezbyt często spotyka się osiemnastolatków, którzy umieją czytać w myślach.

     - Sam, głupku, pytasz swojej dziewczyny która jest czarownicą. - Próbowałam mu przedstawić tę sytuację. Sam widocznie zrozumiał o co mi chodzi i zaśmiał się głośno, zresztą ja też.

     - Zgrany z nas duet - stwierdził Sam.

     - Jak żaden inny - przyznałam. Ciągle jednak się śmiałam. Avri Dream jako czarownica oraz Sam Clifin jako chłopak czytający w myślach. To było tak głupie, że aż... zabawne.

     - Możesz mi powiedzieć dlaczego uważasz, że umrzesz? - spytał Sam, psując mój dobry humor. Westchnęłam.

     - Na prawdę myślisz, że uda mi się pokonać Amona, bez problemu? Sam on ma ponad czterysta lat doświadczenia. Jestem pewna, że zna wszystkie zaklęcia jakie można by wymyślić i co? Ma go pokonać osiemnastolatka, która niecałe dwa tygodnie temu dowiedziała się kim jest? Sam proszę cię... Nie bądź naiwny...

     - Przestań tak mówić! - przerwał mi. Był zły.

     - Ale przecież to prawda...

     - Pamiętasz swój koszmar? - znów mi przerwał. Otrząsnęłam się. Dziura w sercu... - Tam chciałaś swojej śmierci, żeby być ze mną. Myślisz, że ja co bym zrobił, gdybyś zginęła? - pytał. Wiedziałam... Zrobiłby to samo co ja.

     - Grasz nie fair... Tamto, to kompletnie inna sytuacja - próbowałam się bronić.

     - O nie! Mylisz się. To jest dokładnie to samo i dobrze o tym wiesz - powiedział. Echh... Wiedziałam. Miał rację, w każdym słowie. Ale co miałam zrobić?

     - Postarajmy się oboje zostać przy życiu. Wtedy będziemy zadowoleni - odparłam. Coś w tym było. Gorzej jednak z realizacją.

     - Możesz mi wierzyć, że nic się nam nie stanie. Masz moje słowo - przysiągł Sam. Zawsze wierzyłam w to co mówi. Nigdy by mnie nie okłamał. Teraz jednak miałam wątpliwości.

     - Dziękuję - szepnęłam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć. Ale Samowi chyba to wystarczyło. Pochylił się w moją stronę i wpił się w moje usta. Bardzo leniwie zaczął mnie całować. Czułam, że mój wewnętrzny ogień zaczyna się rozpalać. Jednocześnie był to problem, ale i rozkosz. Zastanawiałam się, co dzisiaj zrobi Sam, żeby mnie powstrzymać.

     W takich chwilach mogłam bezkarnie dotykać każdego centymetra jego ciała. Sam zaskoczył mnie, gdy delikatnie pchnął mnie na łóżko. Zaczął całować moją szyję, a ja czułam się bliżej nieba niż kiedykolwiek. Ku mojej radości, Sam pomógł mi zdjąć koszulkę. Całował mnie w ramię, a później zszedł odrobinę niżej. Podsycał mój ogień. Płonęłam. Sam na chwilę wrócił do moich ust.

     - A konsekwencje? - spytałam między pocałunkami. Sam przez chwilę nie odpowiadał, tylko mocniej przywarł do mnie ciałem.

     - Jakie konsekwencje? - szepnął. Byłam szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Do niczego go nie zmusiłam. Sam chciał tego tak bardzo jak ja. Ta myśl dorzuciła porcji drewna do mojego płomienia. Jednak płomień został ugaszony.

     ROZDZIAŁ 23 

     Obudziłam się pierwsza. Kołdra leżała na podłodze, poduszki leżały obok niej. To co się działo wczoraj, nie było tak spokojne jak za pierwszym razem. Wczoraj rozpętała się prawdziwa burza. Sam był... Niesamowity.

     Byłam trochę zmęczona, ale szczęśliwa. Odwróciłam się, żeby móc leżeć na lewym boku i patrzeć na Sama. W świetle dnia, wydawał się jeszcze przystojniejszy niż wczoraj, choć wydawało się to już niemożliwe. Zrobiło mi się zimno. Dziwne, że przez całą noc spałam odkryta i nie czułam chłodu, zwłaszcza śpiąc nago. Podniosłam kołdrę z podłogi i przykryłam mnie i Sama. Od razu poczułam zmianę. Uśmiechnęłam się, gdy przyjemne ciepło rozlało się po moim organizmie.

     Po kilku minutach, Sam otworzył oczy. Na mój widok uśmiechnął się promiennie. Jego włosy były rozczochrane, zresztą nic dziwnego. Wczoraj o mało mu ich nie wyrwałam.

     - Czy to możliwe, że jesteś jeszcze piękniejsza? - powiedział Sam. Zarumieniłam się słysząc te słowa. To musiał być komplement.

     - Nie mam pojęcia - odpowiedziałam, choć było to raczej pytanie retoryczne. Sam pogładził mój policzek, a ja delektowałam się jego dotykiem, który był dla mnie najcenniejszy.

     - Dziękuję ci - wyszeptał. Nie zrozumiałam. Spojrzałam na niego pytająco.

     - Za co? - spytałam. Sam przysunął się do mnie i bardzo powoli mnie pocałował. Mimo, że mój ogień trochę drgnął, wiedziałam, że rankiem nic z tego nie będzie. Jednak rozkoszowałam się miękkim dotykiem jego ust na swoich. Szeroko otwierałam wargi, by czuć jego usta jak najdokładniej. Było w tym pocałunku tyle ciepła i uczucia, że moje ciało nie mogło nie zareagować. Sam po chwili odsunął się i jeszcze pocałował czubek mojej głowy.

     - Za to co się stało - powiedział w końcu. Teraz wiedziałam co ma na myśli. Czułam się trochę jakby kamień spadł mi z serca.

     - Nie Sam, to ja ci dziękuję. Wiedziałam, że miałeś wątpliwości, a mimo to... Zrobiłeś to dla mnie - szepnęłam. Sam przejechał dłonią po moich włosach.

     - Dla nas - dopowiedział. Uśmiechnęłam się do niego najcieplej jak umiałam. To chyba był najcudowniejszy poranek w moim życiu. Byłam przeszczęśliwa. Cieszyłam się, że Sam nie myśli o konsekwencjach i jest szczęśliwy razem ze mną. Czy istnieje coś piękniejszego?

     Oboje byliśmy tego dnia w znakomitych nastrojach. Zjedliśmy sporą ilość chleba, jabłka i wypiliśmy wodę.

     Znajdowaliśmy się dwa może trzy kilometry od najbiedniejszej dzielnicy. Nie wiem czemu, ale bardzo chciałam się jej przyjrzeć z bliska. Powiedziałam o tym Samowi. Nie wydawał się zachwycony, ale zdziwiłabym się gdyby odmówił.

     Było zdumiewająco ciepło. Świeciło słońce, choć czasem przykrywały je chmury. Śnieg oślepiał, gdy odbijało się od niego słońce.

     Szliśmy przed siebie, mocno trzymając się za ręce. Chyba żadne z nas nie musiało mówić, że to co się stało wczoraj, zbliżyło nas jeszcze bardziej. Umocniło mnie to w myśli, że mogę przeżyć walkę z Amonem, wrócić do domu, żeby takich chwil jak tamta było więcej. A już moja w tym głowa, żeby tak było.

     Niedługo potem znaleźliśmy się w najbiedniejszej dzielnicy. Przywitał nas przygnębiający widok. Oglądałam marnie zbudowane domy, które po przejściu dużej wichury, złamały by się jak zapałki. Zajrzałam do jednego domku. Siedziało w nim wiele osób pogrążonych w rozmowie. Niektórzy przytulali się do siebie, żeby bardziej się ogrzać. Większość była ubrana w poszarpane rzeczy, w ich butach dostrzegłam dziury, kilkoro z nich nie miało zębów. Było mi ich żal. Bardzo. Czułam, że zbierało mi się na łzy. Nie mogłam jednak dać upustu swoim emocjom, bo wtedy na pewno by to usłyszeli.

     Mimo, że sytuacja, którą zobaczyłam, wyglądała gorzej niż tragicznie, to dostrzegłam na twarzach tych ludzi uśmiech. Uśmiech, który dawał nadzieję na lepsze jutro. Bardzo chciałam do nich podejść, powiedzieć, że niedługo do nich wrócę i pomogę im jak tylko będę umieć, ale... Nie mogłam. I to najbardziej rozdzierało mi serce. Mocno ścisnęłam rękę Sama. Chyba zatrzymałam mu krążenie krwi w dłoni, ale on raczej zbytnio się tym nie przejmował.

     - Avri... - szepnął Sam. - Chodźmy już.

     Zdziwiłam się, gdy pociągnął mnie za sobą. Chciałam jeszcze chwilę zostać. Gdybym teraz odeszła, nie wybaczyłabym sobie tego.

     - Nie - postawiłam się. Sam jednak nie miał zamiaru się kłócić i poszedł za mną. Weszłam do domu najciszej jak mogłam. Mimo zaklęcia, miałam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą. Oczywiście to było tylko złudzenie.

     Chciałam znaleźć się jak najbliżej, żeby usłyszeć o czym rozmawiają. Co tak pochłania ich czas? O czym mówią, byle zapomnieć o zimnie?

     - Słyszeliście wieści? - spytała starsza pani bez zębów. Widocznie kobiety zebrały się na ploteczki. Brzmiało to niewinnie.

     - O Amonie? - odparła z nadzieją inna. Była młodsza i odrobinę bardziej zadbana, ale była ubrana gorzej niż tamta.

     - Oczywiście, że tak! - przyznała kolejna. - Amanda podsłuchała rozmowę dwóch strażników. Podobno czas panowania Amona, jest już u kresu.

     - Lucy, chyba nie wierzysz w te bzdury - powiedziała czwarta. Ta którą nazwano Lucy spojrzała na zebranych zdziwionym wzrokiem.

     - Kiedy mówię prawdę. Amanda nie potrafiła kłamać. Powiedziała mi to kilka godzin przed śmiercią - broniła się. Wyjaśniła im to z takim spokojem, że aż zaparło mi dech. Jak to możliwe, że z takim opanowaniem mówiła o śmierci tej Amandy?

     - Tak, ale przez to co rozpowiadała Amanda zginęło wiele osób. Myślisz, że strażnicy zabili ich bez powodu? Dla rozrywki? Nie bądź naiwna - próbowała tłumaczyć ta, która zaczęła rozmowę. Zrozumiałam wtedy wszystko. Te trupy na polach uprawnych... Zabito ich przez... Plotkę.

     - Wszyscy wiemy, że Amanda miała za długi język, ale była dobrym człowiekiem - mówiła Lucy. Wszyscy przytaknęli.

     - Właściwie nie rozumiem o co chodziło - przerwała ciszę jakaś młoda dziewczyna. Na oko była mniej więcej w moim wieku, może młodsza. - Dlaczego niby czas panowania Amona, jest już u kresu? To śmieszne.

     - A myślisz, że my wiemy? Jenny, jesteśmy za nisko w społeczeństwie, żeby się dowiedzieć - odpowiedziała Lucy. Jenny zmarszczyła brwi.

     - Myślicie, że... Ktoś inny chce przejąć władzę? - spytała. Wszyscy wyglądali na zamyślonych. Ale przecież ja wcale nie chciałam przejąć władzy!

     - To możliwe - przyznała starsza kobieta. - Ale to tylko nasze domysły.

     Tyle mi wystarczyło. Byłam ciekawa co o tym myślał Sam? Lepiej będzie jeśli porozmawiamy o tym wieczorem. Dałam znak Samowi, że idziemy. Przytaknął i ruszył przed siebie. Rzuciłam jeszcze spojrzenie na ludzi w tym domu, a potem zniknęli mi z oczu.

     Wyszliśmy z tej dzielnicy. Jak na razie wystarczy mi zwiedzania. Wrócę tam. Muszę, ale nie teraz. Okazało się, że jest już południe. Wolno szliśmy przed siebie. W oddali widziałam już zarys pałacu. Coraz bardziej przerażała mnie odległość, która malała z godziny na godzinę.

     Na moje oko nie przeszliśmy dziś nawet pięciu kilometrów. Nie wiem czemu. Szliśmy powoli, ale żeby aż tak? Cóż, chyba śpieszyło mi się do śmierci... Nie ważne.

     Rozłożyliśmy namiot. Nim tam weszłam spojrzałam tęsknym wzrokiem na północ. Sto kilometrów dalej, była dzielnica, gdzie mieszkały 'Zapominajki'. Mimo, że życie nie było usłane różami, było tam spokojnie, a życie toczyło się swoim rytmem. Tam mogłabym teraz leżeć z Samem w łóżku i patrzeć w jego niebieskie oczy nie wiedząc co dzieję się na drugim końcu kraju.

     Weszłam do namiotu trochę przygaszona. Jednak widok Sama odrobinę poprawił mi humor. Usiadłam mu na kolanach i zarzuciłam ręce na szyję. Nie prowokacyjnie. Po prostu potrzebowałam jego bliskości.

     - Co myślisz o tamtej rozmowie? - spytałam. Sam zamyślił się na chwilę.

     - Cóż... To wiele wyjaśnia. Tamte ciała, które widzieliśmy oraz to, że nasz kochany król Amon wie, że się zbliżasz - odpowiedział Sam. Spojrzałam na niego.

     - Tak uważasz?

     - Myślisz, że strażnicy rozmawialiby o tym, gdyby tak nie było? Moim zdaniem to oczywiste. Amon się boi, a jego strach udziela się innym - stwierdził. Jego teoria była bardzo prawdopodobna.

     - Faktycznie. Nie rozumiem tylko czego on się tak boi? Nie wydaje ci się to dziwne, że obawia się osiemnastolatki? Ja uważam to za śmieszne.

     - Masz trochę racji, a może po prostu nie doceniasz swoich możliwości. Skąd wiesz, że nie masz większej mocy niż ci się wydaje?

     - Nie umiem czarować bez różdżki. Jessie umiała, natomiast Amon ciągle umie. Używanie zaklęć bez różdżki to... Na prawdę coś. Ja tak nie potrafię - tłumaczyłam. Sam spojrzał na mnie krzywo.

     - A w ogóle próbowałaś?

     - Nie muszę próbować, żeby wiedzieć. Bez różdżki czuję się... Kompletnie bezradna. Natomiast kiedy trzymam ją w ręku, to coś zupełnie innego - wyjaśniłam. Sam przytaknął leniwie, jakby do siebie.

     - Ok... - mruknął. - Nie ważne. Grunt to być dobrej myśli, prawda? - spytał optymistycznie. Uśmiechnęłam się blado.

     - Tak, jasne - odpowiedziałam niepewnie. Sam puścił to mimo uszu i przygotował jedzenie. On naprawdę uważał mnie za aż tak potężną czarownicą? Echh...

     " Jesteś potężna ", usłyszałam w mojej głowie. Nie wystraszyłam się. Nawet nie drgnęłam. Chyba nic już nie było w stanie mnie zaskoczyć. W głowie szumiał mi głos Jessie.

     " Nie tak jak ty. Nie mam pojęcia co robić ", pomyślałam zrozpaczona.

     " Pamiętaj Avri. Ja, Peter i Sam w ciebie wierzymy. Jesteś jedyną nadzieją."

     " Jedyną? W takim razie współczuję całemu Newamon. "

     " Przestań. Słuchaj Sama, on wie co robi. Na prawdę jesteś potężniejsza niż ci się wydaje. Po prostu musisz to poczuć. "

     " Łatwo ci mówić. Ty już nie żyjesz. "

     " Ale ty, tak. I tylko to mnie obchodzi. Jeśli nie chcesz już się więcej nie pojawię, wezwiesz mnie, tylko kiedy będziesz tego potrzebowała. "

     " Byłoby fajnie. "

     " Dobrze. Pamiętaj Avri, wierzymy w ciebie. "

     " Jasne. "

     Nie miałam zamiaru ciepło się z nią żegnać. To przez nią siedziałam po uszy w tym bagnie, ale na prawdę nie miałam już wyjścia.

     Avri Dream, osiemnastolatka, która dopiero znalazła różdżkę, teraz musi zabić najpotężniejszego czarodzieja jaki kiedykolwiek chodził po Ziemi.

     Osiemnastolatka, która dopiero znalazła różdżkę.

     To nadawało się na pierwsze strony gazet.

     _________________________________
     Kolejny rozdział jutro, ponieważ jest premiera filmu "American Hustle" z Jennifer Lawrence. Zapraszam do kin.



niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział 21

     ROZDZIAŁ 21

     Kiedy wieczorem położyłam się spać, myślałam o tym co powiedział Peter. Bardzo byłam ciekawa ile jeszcze istnieje zaklęć i kiedy będę mogła przejść na wyższy poziom. Czemu Jessie wysłała mnie do Amona tak wcześnie? Gdybym poczekała i nauczyła się kolejnych zaklęć, miałabym większą szansę go pokonać. Ehh... Dziwny ten świat.

     Próbowałam zasnąć. Jednak nie mogłam. W mojej głowie kłębiło się za dużo myśli. Kto by pomyślał, że to wszystko zaczęło się niecałe dwa tygodnie temu!

     Tyle pytań. Minimum odpowiedzi.

     Trochę bałam się zasnąć. Co jeśli znów przyśni mi się jakiś koszmar, horror? Otrząsnęłam się. Dziura w sercu Sama znów pojawiła mi się przed oczami.

     Zasnęłam około północy, trochę przerażona. Trzymałam jednak Sama za rękę. To dodawało mi otuchy i nadziei.

     Śniły mi się opowieści mojego ojca. O biegających po łące zwierzętach, roślinach i rozbawionych ludziach. Szłam brzegiem rzeki, która uderzała przeźroczystością. Chlapałam wodą na wszystkie strony. Zobaczyłam uciekającą sarnę, po drugiej stronie rzeki.

     Upadłam na trawę. Zamknęłam oczy i położyłam ręce pod głową. Słońce muskało moje policzki, a wiatr poruszał moją sukienką. Bose stopy wysychały na słońcu, a w powietrzu było czuć zapach kwitnących kwiatów. Westchnęłam. To był prawdziwy raj.

     Nagle coś przykryło mi słońce. Na moją twarz padł cień. Otworzyłam jedno oko, potem drugie. Nade mną stała jakaś postać. Chłopak. Brunet o jasnych oczach i delikatnie opalonej cerze.

     - Sam - szepnęłam. On uśmiechnął się do mnie i usiadł. Wpatrywał się w moje oczy. Czułam, że się rumienię. Sam dotknął ręką mojego policzka. Jego dotyk był tak delikatny i przyjemny, że musiałam zamknąć oczy. Po chwili poczułam jak jego usta napierają na moje. Nie zastanawiałam się, po prostu oddałam pocałunek. Jego usta były miękkie i delikatne. Napierał na mnie z coraz większą siłą, a ja coraz bardziej pragnęłam większych wrażeń. Zaczęłam dyszeć mu w twarz, a jego usta zsunęły się na moją szyję. Kiedy musnął moje ucho, wręcz jęknęłam. Gdy dotknął mojej łydki, poczułam w środku żywy ogień. Próbował przejąć nade mną kontrolę. Wiem, że nie będę w stanie długo się bronić.

     W tamtej chwili, obudziłam się. Powoli otworzyłam oczy z których leciały łzy. Nie wiem czemu płakałam. To było silniejsze ode mnie. Otarłam łzy i zobaczyłam, że Sam nie śpi.

     - Czemu płaczesz? - spytał. Mocno ścisnęłam jego rękę. - Miałaś zły sen?

     Cicho się zaśmiałam. Zły?

     - Nie. - stanowczo zaprzeczyłam. - To był... Dobry sen. Cudowny sen - ciągnęłam. Sam zmarszczył brwi i dotknął mojego policzka.

     - W takim razie nie rozumiem - szepnął. Zaśmiałam się, ale gorzko.

     Przybliżyłam się do Sama i zaczęłam go całować. Bardzo chciałam, żeby stało się to co we śnie. Sam bronił się, ale niezbyt długo. Całował mnie mocno, tak jakby był głodny moich ust. Złapał mnie w talii i przysunął do siebie. Złapałam go za włosy. Byłam pewna, że wszystko się uda. Sam błądził rękoma po moich plecach, talii, klatce piersiowej. Ja napierałam na niego ustami i całym ciałem. Gdy już byłam pewna, że wszystko się uda, Sam odsunął się ode mnie i pokręcił głową. Chciałam się do niego zbliżyć i znów go pocałować, ale Sam dotknął mojej klatki piersiowej i dał mi do zrozumienia, że... Nie chce.

     Miałam wtedy wrażenie, że... Sam mnie już nie chce. Że go nie obchodzę. Że nie pragnie mnie tak bardzo jak ja jego. Zrobiłam wściekłą minę i szybko wstałam z łóżka. Usiadłam w kącie namiotu i przeklinałam w duchu. Na cały świat, ale głównie na Sama.




     Przez kilka minut siedziałam w kącie sama i czułam, że zaraz się rozpłaczę. Sam podszedł do mnie ze skruszoną miną. To na mnie nie działało. Byłam wściekła.

     - Avri... - szepnął i chwycił moją dłoń. Wyrwałam się. W tamtej chwili nie miałam ochoty na jego dotyk. Mógł o tym pomyśleć dziesięć minut temu.

     - Zostaw mnie w spokoju. - Niemal niedosłyszalnie mruknęłam. Kątem oka widziałam twarz Sama. Miał dziwną minę i rozczochrane włosy.

     - Ja... Po prostu myślałem o konsekwencjach - tłumaczył. Prychnęłam. Kiedyś już to słyszałam.

     - Mam gdzieś, konsekwencje! - warknęłam. - Po tym co teraz zrobiłeś ja... - Nie umiałam dokończyć zdania.

     - Avri... Ja... - jąkał się. - Emm...

     - Powiedz coś do cholery! Robię sobie nadzieję, a ty mnie odpychasz! - Teraz wręcz krzyczałam. Sam chwycił moją twarz w dłonie.

     - Kocham cię. Kocham cię od pierwszej chwili, gdy cię ujrzałem. Ale... Nie możemy zaczekać, aż to wszystko się skończy?

     Gdy powiedział, że mnie kocha, poczułam przyjemne ciepło w środku. Jednak druga część jego wypowiedzi, zgasiła to ciepło.

     - Nie. Nie możemy - odpowiedziałam zdecydowanie. - Wiesz, gdy tak mnie odpychasz... Mam wrażenie, że... - Nie umiałam powiedzieć więcej. No bo niby co mogłabym dodać? Mam wrażenie, że w ogóle cię nie pociągam? Brzmiało to jak bardzo głupie babskie gadanie, o które nigdy bym siebie nie podejrzewała. Wtedy jednak się nad tym nie zastanawiałam.

     - Słuchaj... To nie jest tak, że ja przerywam, od tak sobie. - Zaczął Sam. Westchnął. - Avri, bardzo cię pragnę, ale... Już ci mówiłem... Nie chcę wydać dziecka, na taki świat. - Dodał. W jego oczach widziałam tak wielką skruchę, że... Gdybym mu nie uwierzyła, to chyba nie miałabym serca. Powiedział to, co tak bardzo chciałam usłyszeć. To, że mnie pragnął. Nic więcej w takiej chwili się nie liczyło.

     - Zrozum, że z czasem pocałunki, nie ważne jak namiętne... Nie wystarczą - powiedziałam, niemalże poetycko. Sam miał na twarzy wymalowane poczucie winy, ale mimo wszystko się uśmiechał. Delikatnie dotknął mojego policzka. Bardzo naciągana była nasza rozmowa. Jednak ja zawsze mogłam zrzucic winę na kobiece hormony.

     - Wiem Avri... I czuję, że to już się dzieję - szepnął, ale na tyle głośno, żebym usłyszała wszystkie emocje. Nie wiedziałam, czy mam jeszcze coś dodać. Chyba nie musiałam. Wstałam z ziemi i poszłam w stronę łóżka. Chwilę później Sam do mnie dołączył. Patrzyliśmy sobie w oczy. Poczułam się jak tego pamiętnego dnia, gdy po raz pierwszy w nie spojrzałam. Zawsze będą mnie fascynować.

     Mimo, że zaraz miało wzejść słońce, usnęłam. Chciałam uciec do tej cudownej krainy snu, gdzie nie znano słowa 'konsekwencje'. Tam mogło zdarzyć się wszystko. Rzeczy najbardziej zakazane i te najbardziej przerażające.

     _____________________________

     Wybaczcie, że rozdział znów odrobinkę monotonny, ale bardzo chcę się skupić na relacjach Sama i Avri, bo ich romans jest dla mnie bardzo istotny.
     Serdecznie dziękuję za komentarze i proszę o kolejne. I z wielką przyjemnością informuję, że zbliżamy się do 3000 wyświetleń! To na prawdę niesamowite! Z całego serca wam dziękuję.

     "Niech los zawsze wam sprzyja!"

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział 20

     ROZDZIAŁ 20

     To co powiedział Sam nie dawało mi spokoju. W ogóle. Czy on zasugerował, że nie szanuję swojego życia? Przecież... No właśnie. Nie mogłam wymyślić dalszej części zdania.

     Po tamtej rozmowie, nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Ja trawiłam to co powiedział Sam, a on po prostu milczał. Gdy szliśmy, Sam nadepnął na jakiś ostry kamień. Zasyczał wtedy z bólu, a ja wydałam cichy okrzyk troski i bólu, jakbym to ja sama nastąpiła na kamień.

     Rozłożyłam namiot. Zajęło mi to zdecydowanie więcej czasu niż Samowi, ale mimo wszystko udało mi się. Sam położył się na łóżku, a ja pomogłam mu zdjąć but. Rana była powierzchowna, ale leciała z niej strużka krwi. Nie wiedziałam co robić. Może Peter, byłby w stanie mi pomóc?

     - Anima! - krzyknęłam. Przez chwilę nic się nie działo, ale potem na moim ramieniu pojawił się mały lew. Sam nigdy nie widział Petera więc drgnął nerwowo. Uspokoiłam go gestem dłoni.

     - Witaj Avri - przywitał się Peter. Miał ciepły głos, który otulał przyjaznym tonem. Przypominał trochę głęboki głos mojego ojca...

     - Cześć Peter, miło cię widzieć. - Powiedziałam prawdę. Na prawdę widok Petera mnie cieszył. Między czarodziejem a jego zwierzęciem istniała swego rodzaju więź. Ja ją czułam, mimo tego, że widzę Petera dopiero po raz drugi.

     - Avri, jeśli będziesz tak dobra, daj mi kilka minut na to, żebym mógł zapoznać się z tym co działo się z wami przez ten czas, gdy mnie nie wzywałaś. - Wiedziałam o co mu chodzi. Przytaknęłam dając mu pozwolenie. Peter wskoczył na czubek mojej głowy, a Sam patrzył na to z krzywą miną. Po prostu trochę zaskoczył go widok małego lwa który umie gadać. No i czarować.

     - Geogre Malenti - usłyszałam. Miałam zamknięte oczy, a przez moją głowę przeleciało wiele obrazów, ale nie bolało mnie to. Niektóre wspomnienia z tego koszmaru były... Cudowne. Głównie ograniczały się do chwil spędzonych z Samem. Chociaż jak się tak dokładniej przyjrzeć, to tylko te chwile były promyczkami nadziei, wśród okropieństw tego świata.

     Widziałam nasze pocałunki. Muszę przyznać, że bycie obserwatorem swoich własnych intymnych chwil jest... Interesujące. Po kilku minutach grzebania mi w umyśle, Peter zszedł z mojej głowy i znów wylądował mi na ramieniu. Otworzyłam oczy. Peter uśmiechał się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam uśmiech.

     Spojrzałam na Sama. Wyglądał jakby zobaczył ducha. Miałam ochotę się zaśmiać, ale ostatnimi siłami się od tego powstrzymałam. Nie to, że mam coś do Sama, ale w tamtej chwili wyglądał jak idiota. Mój idiota. Pięknie to brzmi.

     - Sam? Wszystko w porządku? - spytałam z uśmiechem na ustach. Sam przeniósł wzrok z Petera na mnie. Odchrząknął.

     - Taak... - przeciągnął. Uśmiechnęłam się do niego. On po chwili niepewności też to zrobił. Chyba powoli zaczął się rozluźniać.

     - Avri... - szepnął Peter. Spojrzałam na niego pytająco. Peter kiwnął głową w stronę Sama. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, ale po chwili zrozumiałam.

     - Ochh... Wybacz Peter. - mruknęłam. - Sam poznaj Petera. Jest moim strażnikiem i... Przyjacielem. Pewnie czytałeś, że każdy czarodziej lub czarownica mają swoje własne zwierzę. - Przedstawiłam Petera. Cóż... powinnam była zrobić to na samym początku, ale... Lepiej późno niż wcale.

     Sam nie wiedział co zrobić. Najpierw wyciągnął rękę w stronę Petera, ale wycofał się. Peter natomiast wydawał się bardzo opanowany. Ukłonił się nisko w stronę Sama, był to znak szacunku. Sam skłonił się w stronę Petera. Więc formalności mamy już za sobą, pomyślałam.

     Sam położył się wygodnie na łóżku, a ja wyszłam z Peter’em na zewnątrz. Wzięłam go w obie dłonie, by spojrzeć na niego.

     - Nie wezwałam cię bez przyczyny. - Przeszłam do rzeczy. Peter skinął głową.

     - Wiem. Sam przeciął sobie stopę. Myślę, że nic mu nie będzie, ale lepiej jeśli zobaczę to teraz, bo później może wdać się zakażenie - odparł. Uśmiechnęłam się i delikatnie pogłaskałam jego grzywę.

     - Miałam nadzieję, że będziesz wiedział więcej ode mnie - powiedziałam.

     Peter zeskoczył na ziemię zgrabnie lądując na czterech łapach. Poszedł do namiotu i od razu wskoczył na łóżko. Zadziwiające. Był taki mały, a umiał skoczyć tak wysoko.

     Gdy weszłam do namiotu, obok łóżka zobaczyłam kilka rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałam. Może służyły do zrobienia opatrunku?

     - Zamknij oczy i odpręż się. - Tymi słowami Peter kierował się do Sama. Sam przytaknął i poprawił się na łóżku. Zamknął oczy i wyrównał oddech. Peter zaczął mruczeć coś pod nosem. Po chwili usłyszałam jak Sam... Chrapie. Podniosłam brew, zdumiona.

     - Jak to zrobiłeś? - spytałam szeptem. Peter spojrzał na mnie.

     - Nie musisz szeptać. Sam nie obudzi się, dopóki mu nie pozwolę - wyjaśnił mi. Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam.

     - Więc, jak to zrobiłeś? - zapytałam jeszcze raz. Peter stanął na dwóch łapach, zamknął oczy, a po chwili stał się odrobinę większy i przypominał coś na kształt małpy i człowieka. Wziął do ręki jakiś płyn i wylał go na ranę Sama. Płyn zaczął się pienić, a krew przestała lecieć. Posmarował ranę maścią i przyłożył coś, co nazywało się wacikiem. Później owinął ranę jakimś materiałem i spojrzał na swoje dzieło. Uśmiechnął się zadowolony i zerknął na mnie.

     - Skończone - oznajmił. Podeszłam by się przyjrzeć. Wyglądało to dobrze. Miałam nadzieję, że rana zagoi się szybko.

     - Powiesz teraz, jak go uśpiłeś? - spytałam, lekko zirytowana. Peter przytaknął.

     - Po prostu użyłem zaklęcia.

     - Rozumiem, ale jakiego? W moim spisie zaklęć nie było żadnego... Usypiającego? - tłumaczyłam. Peter spojrzał na mnie zdziwiony. Zamknął oczy i znów zmienił się w lwa.

     - Na prawdę myślałaś, że to wszystkie zaklęcia jakie istnieją? Że jest ich tak mało? Ależ proszę cię Avri... - Mówił to, a ja czułam się głupio. Faktycznie zastanawiałam się dlaczego jest tak mało zaklęć, ale nie zawracałam sobie tym głowy.

     - Więc dlaczego znalazłam ich tylko tyle? - zapytałam. Peter usiadł. Polizał przednią łapę i delikatnie potarł nią ucho. Wyglądało to słodko.

     - Znalazłaś zaklęcia z pierwszego poziomu. W końcu masz dopiero osiemnaście lat, a twoja moc dopiero zaczyna się rozwijać. - Wytłumaczył. Patrzyłam na niego zaintrygowana.

     - A gdybym chciała nauczyć się zaklęć z wyższych poziomów? - dopytywałam się. Peter jakby się zamyślił.

     - Rzucenie któregokolwiek z nich, zabiłoby cię. - Nie miał zamiaru ściemniać. Trochę mnie zaskoczył, ale dzięki niemu wiedziałam więcej. Zrozumiałam, dlaczego w moim domu było tak mało zaklęć. Moja prababcia wiedziała, że gdy się pojawię, prędzej czy później dowiem się kim jestem. Cóż... Chyba na dziś wystarczy mi informacji.

     - Dziękuję za pomoc - powiedziałam.

     - To mój obowiązek - odparł. Podszedł do głowy Sama i znów zaczął szeptać. Po chwili Sam otworzył oczy i zaśmiał się. Chyba Peter go łaskotał. Sam spojrzał na swoją stopę.

     - Dziękuję - szepnął w stronę Petera.


     - Drobiazg - odpowiedział Peter. Odwrócił się w moją stronę, skinął głową, by za sekundę zniknąć. Sam wpatrywał się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał lew. Spojrzał na mnie, a ja na niego. Sam delikatnie poruszył nogą. Skrzywił się nieco. 

     - Do wesela się zagoi - próbowałam go pocieszyć. Sam zmarszczył brwi.

     - Naszego? - Zażartował. Zaśmiałam się głośno.

     - Tak, czemu by nie. - Droczyłam się z nim. Sam otworzył szeroko oczy.

     - W takim razie, trochę sobie poczekam.

     _________________________________

     Tylko kilka słów. Ostatnio mało komentarzy było, co mnie nieco zasmuciło, ale nie chcę stracić fasonu. A rozdział dodaję wcześniej, ponieważ jutro zaczynam ferie i boję się, że po prostu nie wstawię go z braku czasu. Także wstawiam wcześniej. Myślę, że następnego rozdziału również możecie spodziewać się w piątek, a jeśli nie to tradycyjnie w sobotę.
     Apeluję o komentarze i bardzo dziękuję za tak dużą liczbę wyświetleń. To bardzo wiele dla mnie znaczy :)

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 19

     ROZDZIAŁ 19

     Obudziłam się wcześnie. Kiedy wychyliłam się z namiotu ujrzałam, prawie czyste niebo i słońce na horyzoncie, które dopiero się budziło. Postanowiłam zrobić śniadanie. Uświadomiłam sobie, że podczas tej podróży to zawsze Sam robił nam jedzenie. Westchnęłam i weszłam do prowizorycznej kuchni. Zerknęłam na nasze zapasy. Hmm... Było ich więcej niż przypuszczałam, ale to dobra wiadomość. Wyjęłam kawałek szynki, która już powoli stawała się śliska. Musimy ją dzisiaj zjeść.

     Pokroiłam chleb, położyłam na niego szynkę i zrobiłam herbatę. Szkoda, że jedyną ciepłą rzeczą na śniadanie była herbata. Cóż... Mówi się trudno.

     Gdy już wszystko było gotowe, usiadłam na kocu i czekałam aż Sam się obudzi. Spojrzałam na niego. Spał jak zabity. Szybko wyrzuciłam z głowy te słowa. Po wczorajszym śnie, myślenie o śmierci stało się jeszcze bardziej bolesne. Nie mogę stracić Sama. NIE MOGĘ!

     Spojrzałam na moje znamię. Było czarne, jakbym miała tam tatuaż. Westchnęłam. Gdybym była zwykłą dziewczyną, siedziałabym teraz zapewne w kuchni i myślała nad obiadem dla ukochanego. Marzenie...

     Nie poczułam niczego. Bólu, pieczenia. Po prostu Jessie pojawiła się obok mnie. Spojrzałam na nią. Nie wystraszyłam się.

     - Po co przyszłaś? - spytałam. Jessie wlepiła we mnie wzrok.

     - Miałaś sen - oznajmiła. Byłam ciekawa, skąd wiedziała? Była czarownicą, a teraz jest duchem. W sumie, czy to ważne, jak się dowiedziała?

     - Tak, to prawda. Amon, nazwał mnie... Rivianą? Nie wiem co to znaczy - powiedziałam. Na prawdę zastanawiałam się, o co może chodzić? Obraził mnie?

     - Nazwał cię tak samo jak wszystkie twoje poprzedniczki, które próbowały pokonać zło, w różnej postaci. Riviana oznacza czarownicę z rodu Dream'ów, która ma potężną moc - wyjaśniła. No tak, teraz to wydawało się oczywiste.

     - Przepraszam za to, jak się wcześniej zachowałam - odparłam. Było mi głupio. W końcu Jessie próbowała mi pomóc.

     - Nie gniewam się - szepnęła Jessie i zniknęła. Trochę mi ulżyło.

     Patrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała Jessie. Niezłą mam prababcie... Zaśmiałam się. Czułam się jak we śnie. Na szczęście, nie w koszmarze.

     Poczułam na sobie czyiś wzrok. Odwróciłam głowę i zobaczyłam Sama, siedzącego na brzegu łóżka. Jak to możliwe, że nie usłyszałam jak wstał?

     - Cześć - mruknął. Powiedział to tak obojętnym i zmęczonym głosem, że nie byłam pewna, czy się śmiać, czy martwić.

     - Hej - odpowiedziałam, mniej obojętnie. Sam pociągnął nosem. Zabawnie to wyglądało.

     - Czuję jedzonko. - Mówiąc to wyszczerzył się. Głośno się zaśmiałam. Wyglądał trochę jak hiena, która wyczuła smakowity kąsek. Podałam mu kanapki, a on od razu zabrał się za nie.

     Nie minęła minuta, a Sam stał przede mną z pustymi rękami, kiedy ja kończyłam dopiero pierwszą kanapkę. To jest dopiero pasożyt!

     Zapowiadał się piękny dzień, co po tej nocy, mogłoby wydawać się niemożliwe. Nie padało, śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami, a słońce, mimo, że nie dawało ciepła, świeciło nad naszymi głowami.

     Chwyciłam Sama za rękę i wypowiedziałam zaklęcie. Takiego dnia, nie dało się myśleć o śmierci czy zabijaniu. Ciekawe ile jeszcze potrwa zima?

     Ile jeszcze potrwa to wszystko?

     - Avri... - zaczął Sam. Spojrzałam na niego. - Proszę opowiedz mi swój sen. Nie boję się, ale to nie daje mi spokoju - prosił. Westchnęłam, ale to nic nie pomogło. Wiedziałam, że Sam nie odpuści. Wolałam powiedzieć mu to teraz, a potem spróbować o tym zapomnieć, choć wiem, że nie będzie to łatwe. Raczej niemożliwe.

     - By... - zaschło mi w gardle. - Byliśmy w... Pałacu Amona. On... zabił cię, a mnie pojmał. Pragnęłam... Swojej śmierci, bo chciałam znów być przy mojej rodzinie. Gdy patrzyłam na dziurę bijącą z twojego serca... N... Nigdy nic mną tak nie wstrząsnęło... Na prawdę. Nawet śmierć ojca tak bardzo mnie nie dotknęła... Może i brzmi to niewdzięcznie w stosunku do taty, ale... Ja... Nie mogłabym bez ciebie żyć. - Powiedziałam w końcu, jąkając się niemiłosiernie. Sam patrzył na mnie. Jego źrenice były rozszerzone, co było dziwne, bo w końcu świeciło słońce.

     - Rozumiem wszystko - szepnął. - Oprócz jednego.

     - Czego? - Zdziwiłam się. Powiedziałam wszystko wystarczająco zrozumiale. Tak mi się wydawało...


     - Dlaczego chciałaś poświęcić swoje życie? Jak mogłaś, nawet we śnie, chcieć swojej śmierci? - To, co powiedział, bardzo mnie zaskoczyło.

     - Ja... Chciałam być z tobą... Nie wyobrażałam sobie, samotnego życia... - odparłam, łamiącym się już głosem. Sam przystanął.

     - Mogłabyś wrócić do 'Zapominajek'. Znalazłabyś kogoś innego i zakochałabyś się. - Nie wierzyłam, że mówił mi to prosto w twarz.

     - Nie mogłabym pokochać nikogo innego! Nigdy bym się nie pozbierała po stracie ciebie! Gdybym wiedziała, że po śmierci znajdę się u twojego boku... Nie wahałabym się zrobić co trzeba - oznajmiłam pewnym głosem. Sam przejechał dłonią po moim policzku.

     - Nigdy nie zrozumiem, dlaczego niektórzy zapominają, że to dar, że żyjemy? - wyszeptał, jakby nie do mnie, tylko do całego świata. Nie wiedziałam co powiedzieć, ale Sam miał rację.

     - Ale... Przecież to tylko sen... Prawda? - spytałam równie cicho. Sam w odpowiedzi musnął ustami moje czoło, a potem przytaknął.

     Szliśmy w milczeniu. Sam dał mi do myślenia. Wiedziałam, że nigdy nie będę musiała wybierać między życiem, a śmiercią, ale... Jak mam być szczera, nie miałam pojęcia co wybrać.

     Jednego byłam pewna. Gdyby mój sen stał się jawą, a ja wybrałabym życie i wróciła do 'Zapominajek', popadłabym w depresję. Nikogo nie mogłabym pokochać tak jak Sama.

     ________________________________

     Krótko dziś! Ale myślę, że mi wybaczycie. Jesteśmy już prawie w połowie historii. Mam nadzieję, że większości się podoba :D
     Bardzo serdecznie dziękuję za wszystkie wyświetlenia, a jeszcze bardziej za komentarze. Dziękuję z całego serca :)
     Następny rozdział jutro jeśli się wyrobię, a jeśli nie to za tydzień :D
    

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 18

     ROZDZIAŁ 18

     Amon przyłożył różdżkę do mojej szyi. Nie musiał rzucać zaklęcia, bo już od samego dotyku drewna, dusiłam się. Jego, niebieskie wcześniej, oczy, napierały na mnie złowrogą czernią. Widziałam w nich wyższość i potęgę. Wiedziałam, że nie zdołam się uratować. Walczyłam dzielnie, ale po śmierci Sama, załamałam się.

      Amon pchnął sztylet w jego serce. Trzymałam go w ramionach, gdy uleciało z niego ostatnie tchnienie. Nim zamknął oczy szepnął, że mnie kocha, a ja nie wiedziałam co robić. Wybuchłam niepochamowanym płaczem i dałam się pojmać Amonowi.

      Nie dopuszczałam do siebie śmierci Sama. Nie dopuszczałam do siebie tego, że zginęła ostatnia osoba, którą kocham. Najpierw moja mama, potem tata, a na samym końcu ten, który zajął miejsce w moim sercu. Najgorsze było to, że wszyscy zginęli z mojej winy.

     Amon przywiązał mnie do drewnianej deski. Nie miałam sił, by się mu przeciwstawić. Miałam dość. Uszła ze mnie cała chęć do walki. Patrząc na nieruchome ciało Sama, na usta cisnęło mi się słowo 'przepraszam', wiedziałam jednak, że zwykłe przeprosiny nie wystarczyłyby, żeby mi wybaczyć.

     Król Amon schował różdżkę i wyjął sztylet, którym przed chwilą zabił miłość mojego życia. Tak krótkiego życia. Jedyne na co w tamtej chwili miałam ochotę, to śmierć. Chciałam dołączyć do rodziców i Sama. Nic nie mogłam już zrobić.

     Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby, gdy Amon przejechał sztyletem po mojej prawej ręce. Rana była powierzchowna, ale bolała niemiłosiernie. Znów zaczęłam płakać. Nie wiedziałam czy z powodu bólu, czy dlatego, że za długo trwała moja śmierć. W końcu Amon dotarł do miejsca gdzie znajdowało się moje, jeszcze, bijące serce. Mój puls przyśpieszył.

     Normalna reakcja organizmu. Nie bałam się śmierci. Nie bałam się tego, co za chwilę miało nastąpić. Amon i ja mieliśmy być zadowoleni. On od początku chciał się mnie pozbyć. Ja pragnęłam znaleźć się przy rodzinie. Mówiąc 'rodzina', miałam również na myśli Sama. Mimo, że nasza miłość była za krótka, czułam się już jak jego żona. Łzy znów napłynęły mi do oczu.

     Nigdy nie stanę w ślubnej sukni na rynku.

     Nigdy nie wyznam swojej miłości do Sama, przed tłumem ludzi, którzy mieszkali wśród 'Zapominajek' i przyszli na uroczystość specjalnie po to, żeby nas zobaczyć.

     Nigdy nie będę miała dzieci.

     - Czas umierać Riviano - warknął złowrogo Amon.

     - Śmiało - szepnęłam. On jakby tylko na to czekał. Zamachnął się.

     W chwili, gdy Amon wbił mi sztylet w serce, obudziłam się. Cała zlana potem.

     Mój pierwszy odruch po obudzeniu, to sprawdzenie czy obok mnie, leży Sam.

     Był obok. Spał głęboko i oddychał spokojnie. To było najważniejsze. Mój sen był tak realistyczny, że... Myślałam, że to się dzieję na prawdę. Uspokoiłam oddech i znów położyłam się spać. Ale nie mogłam zasnąć. Bałam się, że sen może powrócić. To była moja najgorsza noc w życiu. Nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że ten sen nie był tylko zasługą obecnej sytuacji. Czułam, że ktoś za tym stoi.

     - Dlaczego nie śpisz? - spytał Sam. Podskoczyłam na łóżku. Wystraszył mnie. W głębi duszy cieszyłam się jednak, że się obudził. A może w ogóle nie spał?

     - Miałam zły sen. Koszmar - odparłam i otrząsnęłam się, na samo wspomnienie. Sam podniósł się i usiadł na łóżku. Zamrugał kilka razy.

     - Opowiedz - poprosił. Nie chciałam. Pragnęłam o tym zapomnieć.

     - Nie. - Powiedziałam stanowczo. - To było... Zbyt straszne. - Ostatnie słowa wręcz wyszeptałam. Wiedziałam, że Sam nie będzie na mnie naciskać. W jego oczach widziałam zrozumienie.

     Wciąż nie mogłam uwierzyć, że... Jest. Że to był tylko sen. Że mój Sam, był przy mnie. Zaczęłam płakać. Sama nie wiem czemu. Chyba było tego za dużo jak na jedną noc. Sam przysunął się do mnie i mocno mnie przytulił. Tego w tamtej chwili potrzebowałam. Jego dotyku.

     Położyliśmy się, a ja nie ruszyłam się z objęć Sama. W uszach szumiało mi bicie jego serca. Nigdy nie cieszyłam się z tego tak bardzo.

     Czułam się bezpiecznie. Nie wiem kiedy, ale usnęłam.

     Później już nic mi się nie śniło. Na całe szczęście. Wiedziałam, że długo nie zapomnę dziury w sercu Sama, ale jego obecność przypominała mi, że nie mam powodu do obaw.

     Na razie.

     * * * * * * * * * * * * * * * *

     Amon przechadzał się po swojej sypialni. Nie pamiętał kiedy ostatni raz spał. Ostatnio śnił chyba osiemnaście lat temu. Przybycie kolejnej Riviany zrujnowało jego plan i życie.

     Mimo, że miał wiele czasu, by zacząć działać, jego moc, po ostatniej bitwie, osłabła. Potrzebował ponad czterystu lat, żeby jego moc w pełni powróciła.
     Dzisiejszej nocy wyczuł jej obecność. Riviany. Znalazł ją dzięki różdżce. Była w namiocie z tamtym chłopakiem. Uśmiechnął się szyderczo widząc zakochanych.

     Podszedł do dziewczyny, by przyjrzeć jej się z bliska. Mógłby ją zabić, bez mrugnięcia okiem. Chciał się jednak zabawić. W końcu należało mu się coś od życia. Kiedy ona dojdzie do pałacu... Wtedy ją zabije.

     Nachylił się nad uchem Avri.

     - Niech przyśni ci się twój największy koszmar - szepnął Amon i machnął wielką łapą nad głową Avri. Dziewczyna zaczęła mrużyć oczy i kręcić się niespokojnie na łóżku. Amon uśmiechnął się chytrze i wyszedł z namiotu.
     Jego plan był prosty.

     Zabić Avri w najwolniejszy sposób. Tak by cierpiała dłużej niż jej każda poprzedniczka. Jeśli Amon ją zabije, na świecie nie pojawi się już nikt z rodu Dream. Przy okazji, nie powstrzyma go już żadna Riviana.
     Amon wzbił się w powietrze.

     Zaśmiał się głośno. Jego złowrogi śmiech niósł się echem przez wiele kilometrów. Usłyszały go nawet 'Zapominajki'.

     __________________________

     I mamy nowy rok! Niezbyt optymistyczny rozdział na nowy rok xD Ale rozdział mocny! Jak wrażenia?
     W ogóle dzięki za wszystkie optymistyczne komentarze! Nawet nie wiecie jak mi było miło :3 Dziękuję szczerze <3
     Następny rozdział jutro, jeśli się uda. Proszę o komy i udostępnianie. Dziękuję wam za wszystko :>