niedziela, 23 lutego 2014
Rozdział 27
Proszę jeszcze tylko o komentarze :) Miłej lektury :>
______________________________________
ROZDZIAŁ 27
Sam ciągle ziewał. Nie mogłam uwierzyć, że się nie wyspał, a mnie jego senność się udzielała. Im częściej ziewał, tym częściej na niego patrzyłam i sama ziewałam. Najbardziej denerwujące było to, że spał dłużej ode mnie.
Dzień był zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy. Świeciło słońce, na niebie nie było ani jednej chmurki. Mimo, że słońce nie grzało zbyt mocno, śnieg delikatnie się stopił. Jeśli tak będzie dalej, to zrobi się niezła chlapa i będzie nieciekawie.
Po południu przechodziliśmy obok sklepu przemysłowego. Nigdy nie widziałam rzeczy które tam były. Widziałam pełno bibelotów, które nigdy by mi się nie przydały. Mogłam to dać tylko na wymianę, ale zjeść już nie. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie to kupowali? Przecież to tylko stało w kącie i się kurzyło. Dla mnie nie miało to sensu.
Obok placu egzekucyjnego znajdowała się granica. W sumie, w kraju, były trzy granice przy których można było zobaczyć, co oddziela nas od innego, nieistniejącego już świata. Nie było to nic innego jak mur zbudowany tak, by nikt nie mógł się na niego wdrapać, zresztą nawet gdyby ktoś to zrobił nie udałoby mu się wygrać z drutem, który raził prądem. Nie było to przyjemne. Cóż, śmierć na miejscu.
Wieczorem ujrzałam pałac Amona. Kolana mi zmiękły i rozbolała mnie głowa. Byliśmy już tak blisko... Ponieważ słońce chyliło się ku zachodowi, postanowiliśmy jeszcze przenocować. Odsunęliśmy się jakiś kilometr od pałacu.
Kiedy Sam rozkładał namiot, ja patrzyłam na pałac. Był... Ogromny, gigantyczny, po prostu nie dało się tego opisać słowami. Nie widziałam szczegółów, ale jego wielkość uderzała jako pierwsza. Pałac był wielkości całej najbiedniejszej dzielnicy, a gdyby ktoś bardzo chciał, upchnąłby też kawałek 'Zapominajek'. To był dopiero pałac. Mogłoby tam zamieszkać pół Newamon.
Nie mogłam nic przełknąć. Uderzała mnie myśl, że już jutro będę musiała zrobić to, przed czym starałam się uciec. Będę musiała zabić tego bydlaka. Jednak jak teraz o tym myślę, wizja zlikwidowania go była wręcz pocieszająca.
Czy Amon wiedział, że jestem już tak blisko? Wyczuwał moją obecność? Obserwował mnie? Przygotowywał się na moje przybycie?
Czułam, że jestem blada jak kreda. Myślenie o tym wszystkim przyprawiało mnie o mdłości. Jedynym plusem był Sam. To samolubne, ale bardzo go potrzebowałam. Sama nigdy nie dałabym sobie rady. Nie wiem co bym zrobiła, gdybym go nie spotkała. Chyba już dawno byłabym martwa.
Sam podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego. Słyszałam równe bicie jego serca. Był taki spokojny... W przeciwieństwie do mnie. Moje serce miało chyba ochotę na mały spacer. Samotny spacer, bez mojego ciała. Echh...
- Wszystko będzie dobrze - powiedział Sam. Słysząc ciepły ton jego głosu, prawie czułam, że mówi prawdę. Tylko, że 'prawie' robi dużą różnicę.
- Mam nadzieję - szepnęłam. Pisnęłam, gdy Sam wziął mnie na ręce. Położył mnie na łóżku, a potem zrobił to samo. Patrzył mi w oczy i delikatnie gładził mój policzek. Każdy jego dotyk wywoływał iskrę, która próbowała poruszyć mój ogień.
- Za niecałe dwa tygodnie wrócimy do 'Zapominajek' - zaczął Sam. - Zobaczysz... Kiedy nadejdzie wiosna, każdy zachód słońca będzie nasz. Będę dla ciebie robił wszystko. Nigdy niczego nam nie zabraknie. Postaram się o to. O naszej przygodzie dowie się cały kraj. A kiedy weźmiemy ślub, już nigdzie cię nie wypuszczę - zapewniał. Gdy to mówił uśmiechałam się do niego. Do moich oczu napłynęły łzy. Nie kontrolowałam tego. To co powiedział było... Zbyt piękne. Nawet jeśli udałoby nam się wrócić, to nigdy nie zdołam wyrzucić z głowy tej całej przygody...
- Na prawdę w to wierzysz? - spytałam. Sam zrobił zdziwioną minę.
- Czemu miałbym nie wierzyć? Nie powiedziałbym niczego, gdybym nie był co do tego przekonany - odpowiedział. Uśmiechnęłam się. Mogłam się spodziewać tej odpowiedzi. Wiara w przyszłość i miłość, to chyba jedyne co nam pozostało.
Nie musiałam nic dodawać. Sam nie przestawał gładzic mojego policzka, przez co tylko podsycał mój płomień. Nie wytrzymałam tego i przysunęłam się do niego. Gdy byłam kilka milimetrów od jego twarzy, zauważyłam uśmiech. Sam szybkim ruchem pokonał, już i tak małą odległość, która nas dzieliła i pocałował mnie. Było w tym niesamowicie wiele dzikości. Jeszcze nigdy tak mnie nie pocałował. Zawsze był delikatny, a teraz jakby zaatakował.
Tylko, że to jeszcze bardziej mi się podobało.
Moje ciało zareagowało błyskawicznie. Przeszedł przeze mnie prąd, który czułam aż po czubki palców. Coraz bardziej pragnęłam jego bliskości. Sam tak szybko mnie całował, że ledwo nadążałam. Nie wiem czemu, ale podobało mi się to bardziej niż jakikolwiek inny pocałunek.
I gdy myślałam, że to czego chce moje ciało się spełni, Sam oderwał się ode mnie jak oparzony. Patrzył na mnie... Z przerażeniem, co było dość dziwne.
- Przepraszam - powiedział. W normalnej sytuacji mój ogień zgasłby natychmiast. Wtedy jednak, czułam wielki niedosyt.
- Nie przepraszaj, tylko zrób to o co cię proszę. Mnie nie oszukasz. Wiem, że też tego chcesz. - Przekonywałam. Wyraz twarzy Sama przypominał poczucie winy, a nawet nic nie zrobił. Ku mojemu zdziwieniu mój płomień nie wygasał. Budziło to irytację, ale i coraz większe pragnienie.
Widziałam, że Sam toczy ze sobą wewnętrzną walkę. Czekałam cierpliwie.
Doczekałam się.
Tym razem znów poczułam delikatny smak jego ust. Przerwy między pocałunkami, były dla mnie za długie. Czułam, że zaraz wpadnę w histerię.
- Sam... Proszę - szepnęłam zrozpaczona. Sam przez chwilę znieruchomiał. Tego było dla mnie za wiele. Chwyciłam go za włosy i przyciągnęłam do siebie. Bronił się, ale tylko przez chwilę. Chwycił mnie w talii i mocno do siebie przyciągnął. Rozluźniłam się. Sam wodził rękoma po moim ciele. Czułam, że zaraz wybuchnę. Ze szczęścia.
Sam przejął inicjatywę. Jego pocałunki był coraz bardziej intensywne. Zrobiło mi się bardzo gorąco. Moje ciało przepełniała fala niesamowitego ciepła. Jakby w moim ciele znajdował się wulkan, który lada moment miał wybuchnąć. To było niesamowite.
To czego pragnęłam, stało się. Sam był bardzo delikatny. Czułam się przy nim bezpiecznie. Czułam się spełniona bardziej niż zwykle.
Piękna noc. Szkoda tylko, że jutro mogę stracić życie, a jeżeli nie przeżyję, to Sam się załamie.
Albo gorzej.
Najśmieszniejsze jest to, że skrzywdzić mogę go tylko ja.
niedziela, 16 lutego 2014
Opowiadanie na konkurs - fragment.
Cóż, obiecałam, że jak coś napiszę, to wstawię i dam do oceny. Tak też robię. Chciałam tylko nadmienić, że opowiadanie jest w 100% moje i na prawdę nie życzę sobie kopiowania, czy podpisywania się pod tym, bo opowiadanie nie jest skończone.
Możliwe wszelkie błędy xD
Liczę na opinię i mówicie, czy warto kontynuować :)
____________________
Niektórzy, którym oznajmiłabym, że przez 200 lat leżałam zamrożona w wielkiej lodówce, powiedzieliby (niby żartem), że miałam dużo czasu, żeby pomyśleć. Każdego, kto twierdzi, że to zabawne, chętnie wsadzę do mojej starej zamrażarki lub po prostu wysadzę.
Otworzyłam oczy i znów zaczerpnęłam oddech. Spróbowałam poruszyć nogami. Czułam się, jakbym znów uczyła się chodzić. Było to do pewnego stopnia prawdą. Wyszłam z mojej "lodówki" i rozejrzałam się. Znajdowałam się w dużym okrągłym pomieszczeniu. Obok siebie kolejno stały kapsuły, gdzie znajdowali się ludzie. Widziałam panów w podeszłym wieku, młode kobiety, ale również kilkoro dzieci. Przeniosłam wzrok na środek pomieszczenia, gdzie stał prostokątny stół w kolorze białym, zresztą jak cała ta przestrzeń. Zmarszczyłam brwi. Obok stołu znajdował się jakiś przedmiot. Podeszłam bliżej na drżących nogach, a gdy przekonałam się, co to jest, zdziwiłam się jeszcze bardziej.
Miałam przed sobą robota. Może i nawet nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że robot przypominał psa. Sterczące uszy, mały nos, cztery łapy i przede wszystkim, zęby ostre jak małe żyletki. Z łatwością odgryzłby mi rękę.
Drzwi przesunęły się z piskiem jakby uszło z nich powietrze, a w nich pojawili się dwaj mężczyźni ubrani cali na biało. Obaj mieli ze sobą jakieś teczki.
- Witaj spowrotem wśród żywych KB15 - powiedział ten z prawej. Mógł mieć około czterdziestu lat, ale nie więcej. - Nazywam się David Hurson i jestem twoim obecnym opiekunem, a to - wskazał chłopaka z lewej - jest mój syn Samuel i dopiero się uczy - oznajmił. Samuel uśmiechnął się do mnie przyjaźnie i wyciągnął rękę. Nie przyjęłam jej.
- Gdzie jestem? - spytałam. David wyjął coś, co przypominało telefon. Nacisnął kilka guzików i obok nas zmaterializowały się trzy krzesła. Usiadłam i dopiero wtedy poczułam, jak bardzo byłam spięta.
- Znajdujemy się w Ośrodku Badań Mocy Nadprzyrodzonych na wyspie po środku Oceanu Spokojnego - wyjaśnił. Zmarszczyłam brwi, szczerze patrząc na nich jak na idiotów.
- Moce Nadprzyrodzone? Ma mnie pan za głupią? Coś takiego istnieje tylko w filmach - zamyśliłam się. - Czy filmy ciągle istnieją? - zapytałam, ale David mnie zignorował.
- Dwa wieki temu, naukowcy wykryli pewną różnicę w DNA kilkorga badanych ludzi. Wykazywali się oni niezwykłymi zdolnościami, na przykład potrafili podnosić przedmioty bez dotykania ich albo tworzyli coś z niczego - mówił dalej. Chwila, chwila. Byłam zamknięta w tej lodówce dwa wieki?!
- Pan przed chwilą stworzył krzesło - zauważyłam. Uśmiechnął się do mnie, jakbym powiedziała coś zabawnego.
- To był tylko efekt postępu w nauce. Oni natomiast bez żadnej pomocy tworzyli przedmioty nieożywione - tłumaczył. Szczerze to w ogóle nie obchodziła mnie ta rozmowa. Byłam zmęczona i głodna, a głowa bolała mnie niemiłosiernie. Miałam im to powiedzieć, ale zamiast tego osunęłam się na ziemię i zemdlałam.
Obudziłam się w małym pokoju, białym, bez okien, ale dobrze oświetlonym. Podniosłam się, ale szybko tego pożałowałam. Poczułam ogromny ból z tyłu głowy zupełnie jakby ktoś mnie uderzył. Jęknęłam głośno i usiadłam na skraju łóżka. Na małej szafce leżało kilka małych tabletek. Bez zastanowienia chwyciłam i połknęłam tę, przy której widniał napis "tabletka przeciwbólowa". Pomogło momentalnie. Kilka sekund później ból zelżał, a ja czułam się jak w siódmym niebie. Przyjrzałam się pozostałym tabletką.
Moglibyście tylko wyobrazić sobie moje zdziwienie, gdy obok tych dwóch dużych, okrągłych tabletek ujrzałam napis "śniadanie", a przy drugiej "obiad". Uznałam to za żart, ale ciekawość wzięła górę. Wzięłam do ręki "śniadanie" i włożyłam je do ust. Po chwili poczułam w ustach smak naleśników z dżemem, tostów z serem i gorącej czekolady. Byłam na prawdę zawiedziona, gdy tabletka rozpuściła się całkowicie, a ja ostatni raz poczułam smak czekolady. Najadłam się jak nigdy wcześniej.
Tylko, że prawda była taka, że niczego co było wcześniej, nie pamiętałam. Nie znam swojego imienia. Nie wiem skąd pochodzę. Nie wiem, czy mam kogoś bliskiego.
Nie wiem, kim jestem.
Drzwi otworzyły się ze znanym mi już piśnięciem. Stał w nich młody mężczyzna. Nie wiem czemu, ale wydał mi się znajomy. Musiałam już widzieć te blond włosy i błękitne oczy.
- Jak się czujesz? - spytał. Nie słyszałam wcześniej jego głosu, ale poznałam go.
- Masz na myśli, jak się czuję po wyjściu z puszki w której siedziałam dwa wieki? Jeśli tak, to niezbyt dobrze - wycedziłam przez zęby. Chłopak podszedł bliżej, a ja automatycznie cofnęłam się o krok. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie.
- Nie musisz być taka złośliwa - oznajmił. Prychnęłam.
- Zahibernowano mnie wbrew mojej woli. Nie wiem nawet co się ze mną działo. Mam mętlik w głowie, a ty mi mówisz, że mam nie być złośliwa - warknęłam. Westchnął i odgarnął opadające na czoło włosy.
- Skąd pewność, że jesteś tu wbrew swojej woli? - Ustrzelił mnie. Tak na prawdę, nie miałam pewności co do wszystkiego. Chłopak wstał i skierował się do drzwi. Odwrócił się jeszcze i spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie, Elizabeth - powiedział i wyszedł. Stałam przez chwile nieruchomo. Czy tak właśnie miałam na imię?
Usiadłam na skraju łóżka i dotknęłam miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą siedział Samuel. Dlaczego właściwie przyszedł? I czemu patrzył na mnie tak dziwnie?
Nic mnie nie obchodziło. Po prostu zamknęłam oczy i zapadłam w niespokojny sen.
Obudziły mnie dwa męskie głosy, które krzyczały na siebie. Nie byłam głupia i nie otworzyłam oczu, bo wiedziałam, że to w mojej celi się kłócą. Może "cela" to nieodpowiednie słowo, ale jedyne pasujące, które przyszło mi do głowy.
- Ona nie może wyjść na zewnątrz. Wciąż jest w szoku po tym co się stało! - To chyba głos Samuela. Nie wiem czemu poczułam mieszankę irytacji, ale i sympatii.
- Nie mogę zaprzestać badań tylko przez to, że ty mi zabraniasz - warknął David. Co do moich uczuć wobec tego człowieka byłam przekonana. Nie lubiłam go.
- To nie jest moje widzi-mi-się. Ona nie jest gotowa - mówił dalej Samuel. Miałam dziwne wrażenie, że mu na mnie zależy. Nie wiedziałam tylko, dlaczego?
- Dam jej trzy dni, ale ani minuty dłużej. Przez ten czas, zajmij się nią - powiedział zrezygnowany ojciec i wyszedł. Przez chwilę było zdecydowanie za cicho. Słyszałam tylko oddech swój i Samuela.
- Możesz już otworzyć oczy. Wiem, że nie śpisz. - W jego głosie usłyszałam rozbawienie. Zaczerwieniłam się, sama nie wiem czemu. Wstałam z łóżka i podeszłam do Samuela, który stał blisko drzwi.
- O co w tym wszystkim chodziło, Samuelu? - spytałam. Zmarszczył brwi i spojrzał mi w oczy. Niestety, muszę przyznać, że jego oczy są piękne.
- Nie mów do mnie "Samuel". To strasznie... Sztywne. - Zaśmiał się. - Mów mi Sam, tak po prostu - wyciągnął dłoń. Już raz ją odtrąciłam. Tylko, że tym razem bez wahania ją przyjęłam.
- Skoro formalności mamy za sobą - przerwałam nieznośną ciszę. - Powiedz mi, co się dzieję?
- Mój tata prowadzi badania na temat zdolności nadprzyrodzonych. Wszyscy, których zobaczyłaś po przebudzeniu takie moce posiadają - szczerze trochę zbladłam. Sam fakt przeprowadzania jakichś badań na ludziach mnie dobijał. - Z tobą jest jednak inaczej - kontynuował trochę ściszonym głosem. - Ojciec kilkanaście razy badał twoją krew, przeprowadzał doświadczenia, ale twoja krew nie wskazuje na to, żebyś takowe zdolności posiadała.
- Więc po jaką cholerę zostałam zahibernowana na dwa wieki? - przerwałam mu czując narastającą wściekłość. Sam uśmiechnął się lekko pod nosem.
- Właśnie tego chce dowiedzieć się mój tata - odpowiedział. Teraz na prawdę miałam totalny mętlik w głowie. Sam poklepał mnie po ramieniu i zaczął wychodzić.
- Zaczekaj! - krzyknęłam. "Idiotka!", skarciłam się w myślach. - Czy ja mam na imię Elizabeth? - zapytałam, z nieznaną nieśmiałością. Sam uśmiechnął się, przytaknął i wyszedł.
Wiedziałam przynajmniej jak mam na imię.
I jeszcze jedno.
Sam mnie intrygował...
Kolejne dni wyglądały ciągle tak samo. Wstawałam, materializowały się przede mną tabletki z wymyślnymi nazwami dań, czytałam książkę, którą znalazłam w szufladzie szafki, znów jadłam, czytałam i kładłam się spać. To robiło się nudne, gdy piąty dzień z rzędu robiłam to samo. Sam czy David nawet do mnie nie zajrzeli.
Szóstego dnia nie zapowiadało się na jakąkolwiek zmianę. Wstałam, zjadłam i otworzyłam książkę czytając ją po raz drugi. Jednak po jakiejś godzinie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Pojawiła się w nich kobieta, około trzydziestki o długich blond włosach związanych w warkocz i intensywnie zielonych oczach. Trzymała w rękach jakieś pudło.
- Witaj KB15 - odezwała się. Miała zniekształcony głos, trochę przypominający komputerowy. Położyła pudło obok mojego łóżka. Zerknęłam i zobaczyłam ubrania oraz buty. Szpilki, dokładnie rzecz biorąc. - 'Głos' David, chcę się z KB dziś widzieć. Kazał KB się w to ubrać - wskazała pudło.
- 'Głos' David? - nie ukrywałam zdziwienia. Kobieta jednak zignorowała mnie. Odwróciła się i wyszła, a ja się wkurzyłam. Jakim prawem oni mi mówią co mam robić?
Jednak bunt minął, gdy zobaczyłam ubranie jakie było w pudełku. Czerwona suknia do ziemi z błyszczącym rękawem i wycięciem, które zapewne miało odsłaniać jedną nogę. Przestałam myśleć i po prostu ją założyłam. Ciekawe czy wcześniej, przed hibernacją, też miałam słabość do ubrań?
Czułam się pięknie w tej sukni, ale irytowało mnie to, że nie mogłam zobaczyć jak wyglądam.
Czarne szpilki, które bądź co bądź, również były piękne, dopasowane zostały idealnie na moją stopę. I, o dziwo, nie czułam żadnego dyskomfortu, związanego z dwustuletnim nie noszeniem szpilek.
Dokładnie w tym momencie drzwi mojego pokoju się otworzyły. Myślałam, że ujrzę w nich Davida, ale nie miałam racji. Stał w nich Sam, który intensywnie mi się przyglądał. Ja również nie próżnowałam. Muszę przyznać, choć niechętnie, że w garniturze wyglądał jeszcze przystojniej niż normalnie. Ale chwila, czy on się ślinił?
- No więc - zaczęłam i delikatnie machnęłam suknią - jak wyglądam? - zapytałam. Sam potrząsnął głową i podszedł do mnie niepewnym krokiem. Odgarnął kosmyk moich brązowych włosów, które opadły mi na twarz, a ja zaraz po tym nakrzyczałam na siebie w myślach za to, jak zareagowałam na jego dotyk.
- Wyglądasz pięknie - odparł z lekką chrypą i uśmiechnął się do mnie. Z bliska zauważyłam, że blond włosy starannie zaczesał do tyłu, a garnitur lekko połyskiwał. Tak, jak moja suknia. Odchrząknęłam.
- Podobno to twój ojciec chce się ze mną spotkać. Co więc ty tu robisz? - spytałam, próbując zmienić temat. Sam odrobinę się ode mnie odsunął.
- Mój tata chciał cię zabrać na dzisiejszy bal, który odbywa się z okazji twojego przebudzenia. Niestety jeden z obiektów o nazwie MN23 wybudził się dziś rano i zaczął się buntować. Ojciec musi się nim zając - wyjaśnił.
- Dlaczego nazywasz ludzi "obiektami"?
- Pewnie z przyzwyczajenia. Badamy każdego po kolei i z czasem nazwa "obiekt" po prostu się przejęła.
- Czyli ja też jestem obiektem? Czymś co można badać? Czymś nie zasługującym na wolność czy normalne funkcjonowanie? - powiedziałam głośniej. "Obiekt"? Też coś.
- Źle mnie zrozumiałaś Eliza... To znaczy KB15. Nie odbieramy nikomu wolności. Działamy w imię nauki - tłumaczył dalej. Postanowiłam to przemilczeć. Byliśmy z dwóch różnych światów.
Podał mi ramię, jednak ja poszłam przed siebie nie pozostawiając mu nadziei na cokolwiek więcej. Wychodząc z pokoju zauważyłam długi korytarz. Drzwi znajdowały się tylko po jednej stronie, po drugiej zaś było kilka rzędów schodów. Jak się domyśliłam, każde prowadziły gdzieś indziej. Sam gestem wskazywał mi drogę. Przyznaję, że sama bym się zgubiła. Ciągle skręcaliśmy w coraz to nowe korytarze. Czasem robiło się całkiem ciemno, a potem nagle oślepiał mnie blask białych lamp.
- Czy mogę cię o coś spytać? - zagadnęłam po kilkunastu minutach chodzenia w tym labiryncie.
- Śmiało - szepnął, jakby bał się, że ktoś nas usłyszy.
- Kobieta, która przyniosła mi dziś rano ubranie, powiedziała, że 'Głos' David chce się ze mną zobaczyć. Dlaczego nazwała go 'Głos'?
- 'Głos' to stopień na jakim znajduje się mój tata - odpowiedział, już chciałam spytać co to znaczy, ale on kontynuował. - Są trzy stopnie do których należą ludzie z Rady Wyższych. Są to 'Słuch', 'Wzrok' i 'Głos'. Gdy wstąpisz do Rady najpierw masz stopień 'Słuch'. Jeśli zasłużysz - 'Wzrok'. A jeżeli Najwyższy uzna cię za kogoś bardzo wartościowego, jesteś 'Głos' - wytłumaczył.
- Kim jest Najwyższy?
- To on postanowił rozpocząć badania na temat Mocy Nadprzyrodzonych. Jest naszym przywódcą na wyspie.
- Przecież to niemożliwe - przerwałam mu. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Z tego co się dowiedziałam, badania zaczęto przeprowadzać ponad dwa wieki temu. Więc jak to możliwe, że to on rozpoczął całą te aferę?
Sam lekko się uśmiechnął i spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby mówił "No właśnie".
Nie powinno mnie dziwić, że ktoś ma ponad dwieście lat. Nie powinno mnie już nic dziwić. A jednak.
Po jakimś kwadransie znaleźliśmy się przed ogromnymi drzwiami, które były wysokie na kilka pięter i w połowie tak szerokie. Sam wyjął to urządzenie, które przypominało telefon. Narysował coś, co mogło przypominać połączenie kilku liter napisanych na sobie. Chciał coś jeszcze zrobić, ale się zawahał.
- Gotowa? - spytał. Próbowałam się uśmiechnąć, ale chyba nie wyszło to przekonująco. Chyba zapomniałam, jak trzeba się uśmiechać.
- Tak, ale powiedz mi jeszcze tylko jedną rzecz - szepnęłam. Przytaknął, a ja, trochę niepewnie, zbliżyłam się do niego. - Czy ja n a p r a w d ę mam na imię Elizabeth? - powiedziałam, bardzo blisko jego ucha. Sam spojrzał mi w oczy. Dlaczego mój puls przyśpieszył? I dlaczego miałam wrażenie, że już kiedyś te oczy znajdowały się tak blisko mnie?
- Tak - odpowiedział i chwycił mnie za rękę. Wyrwałam się, a on uśmiechnął się tylko i otworzył drzwi tamtym urządzeniem.
Wszyscy byli ubrani na biało. Panie miały białe suknie, a panowie białe garnitury. Tylko ja i Sam się wyróżnialiśmy. Zaklęłam w duchu. No tak, w końcu to bal na moją cześć. Poczułam, że Sam mocniej ściska mnie za rękę. Chwila, kiedy właściwie mnie za nią złapał?
Podchodzili do mnie ludzie i nic nie mówiąc świdrowali mnie wzrokiem, jakbym była osobą z innego świata. No, może i byłam, ale to niegrzeczne tak się gapić!
Po kilkunastu minutach (które były niezwykle krępujące), na scenę wszedł mężczyzna, mniej więcej w wieku Davida, tylko że u mojego wielce porąbanego opiekuna można było zobaczyć kilka bardzo widocznych siwych włosów, natomiast mężczyzna na scenie nie miał ani jednego.
- Witajcie moi mili! - przywitał się. Hm, chyba starał się powiedzieć to uprzejmie, ale jego bardzo szorstki głos na to nie pozwalał. - Zebraliśmy się tu dziś, żeby uczcić Obudzenie obiektu, który intrygował nas przez tak wiele lat. Obiektu, który prawdopodobnie nie powinien się nawet tu znaleźć, choc jego pierwsze wyniki były pozytywne. Mam zaszczyt oficjalnie przedstawić wam KB15! - podniósł głos na ostatnie słowa, a ja czując, że z wściekłości płoną mi policzki, taka czerwona poszłam na scenę. Ludzie zamiast klaskać, pstrykali i potakiwali głowami jakby ktoś nimi poruszał. Idioci, pomyślałam.
Nietrudno było mi się domyślić, że człowiek, który tak "pochlebnie" mnie przedstawił był Najwyższym. Był mocno zbudowany, opalony, miał krótko przystrzyżone włosy, a jego oczy biły czernią. Może i mnie wkurzył (chociaż tak na prawdę tu powinno się znajdować bluźnierstwo), ale nie miałam zamiaru mu podskakiwać. Przynajmniej na razie.
Chwycił moje ramie, ale odsunęłam się od niego. Spojrzał na mnie wściekłym spojrzeniem, ale nie byłam przestraszona. Odpowiedziałam jeszcze groźniejszym spojrzeniem. Miałam w du... znaczy w nosie, co sobie o mnie pomyśli. Zapłaci, za nazywanie mnie i innych "obiektami".
- Oto ona! KB15! - wykrzyczał i nawet się uśmiechnął albo mocniej zacisnął zęby.
- Tak na prawdę mam na imię Elizabeth - powiedziałam do niego, ale na tyle głośno, żeby kilka osób mnie usłyszało i nie wiedzieć czemu zakryło usta i otworzyło szeroko oczy. Jak już mówiłam, idioci.
- Tak na prawdę lepiej będzie jeśli już zejdziesz ze sceny - wycedził przez zęby. Spojrzałam na niego jak na wariata po czym wzruszyłam ramionami i posłusznie zeszłam ze sceny.
Sam wyglądał trochę bardziej blado niż chwilę temu. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem.
- Nie powinnaś była mu tego mówić - szepnął mi do ucha.
- Ale nie rozumiem dlaczego? Jest coś złego w tym, że wiem jak mam na imię? - spytałam, gdy moje ciało już otrząsnęło się z dreszczy, które przeze mnie przeszły.
- Dla wszystkich jesteś tylko kolejnym obiektem do badania o przedrostku "KB", a jesteś o tyle inna, że twoje ciało nie pokazało żadnych paranormalnych zdolności, a jednak się tu znalazłaś. Wszystko po za tym jest uważane przez nich za niebezpieczne. Nie chcę, żeby zrobili ci krzywdę - z każdym słowem mówił coraz ciszej. Starałam się ukryć emocje, które kłębiły się w środku mnie. Nie było to łatwe.
- A czym dla ciebie jestem ja, skoro nie kolejnym obiektem? - spytałam. Sama nie wiem na jaką odpowiedź liczyłam. Nie otrzymałam jej, bo w tej samej chwili, gdy mój partner otworzył usta, ten palant Najwyższy oznajmił, że zaczynają się tańce. Zgrzytnęłam zębami, ale kiedy Sam przyciągnął mnie do siebie, a jego twarz była znów tak blisko mnie, zapomniałam o tamtym sukin...
- Zatańczymy? - zapytał szarmanckim głosem. Zaśmiałam się. Tak na prawdę, bez cienia sztuczności. Po prostu najprościej w świecie się zaśmiałam.
- Chyba nie mam wyboru, skoro mnie już unieruchomiłeś - odparłam, nie mogąc sobie odmówić droczenia się z nim. Gdy usłyszałam muzykę, Sam od razu porwał mnie do tańca. Nie zdziwiły mnie nawet instrumenty, które grały same z siebie, ani to, że również były pomalowane na biało.
Dziwiło mnie tylko uczucie, które podpowiadało mi, że błękitne oczy Sama widziałam już wcześniej. Przed hibernacją. W tamtym życiu. W pewnym stopniu to absurd, bo nie pamiętałam tamtego życia, ale coś we mnie, mówiło, że mam rację.
- Czemu mi się tak przyglądasz? - spytał, gdy po raz kolejny przyciągnął mnie bliżej siebie. Szczerze powiem, że nie udałoby się wcisnąć pomiędzy nas nawet cienkiej kartki papieru. Dlaczego mi to nie przeszkadzało?
- Tak po prostu - szepnęłam nie odrywając wzroku od jego oczu. W normalnej sytuacji, najzwyczajniej w świecie, powiedziałabym, że Sam mi się podoba, ale czy ponad dwustuletnia kobieta, może powiedzieć, że ktoś się jej podoba? Jeśli się nie mylę, gdy mnie zahibernowano miałam dwadzieścia lat.
- Nie mówię, że mi to przeszkadza - powiedział, dziwnym głosem. Nie odpowiedziałam. W sumie nie chciało mi się z nim przekomarzać czy kłócić. Chciałam tylko tańczyć.
Oparłam głowę na jego piersi i pierwszy raz poczułam, że mu ufam. Jak dotąd tylko moje towarzystwo sprawiało, że czułam się bezpiecznie. Teraz, w objęciach Sama, wsłuchując się w muzykę, było mi... Po prostu dobrze.
Dam sobie rękę uciąć, że nie wiem jak to możliwe, że przetańczyliśmy dwie godziny. Nie czułam zmęczenia czy głodu. Nawet nogi w żadnym stopniu nie bolały mnie od kilku godzin noszenia szpilek. Kiedy w końcu muzyka przestała grać, a Najwyższy Dureń pożegnał wszystkich, Sam pociągnął mnie za rękę w stronę wyjścia. Wbrew samej sobie, nie protestowałam. Podczas gdy inni szli w labiryncie korytarzy, którym dostaliśmy się tu wcześniej, Sam wyjął ten magiczny pilot i nacisnął kilka guzików. Chwilę później poczułam błogi stan, jakby nogi odrywały się od ziemi, żeby po chwili znaleźć się przed drzwiami mojego pokoju. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Nie mogłeś tego zrobić za pierwszym razem? - spytałam lekko zirytowana. Oszczędziłby nam chodzenia. Sam uśmiechnął się.
- Nie gniewaj się. Chciałem spędzić z tobą trochę czasu. - Flirtować to on umiał. Gdyby powiedział to kilka dni wcześniej, pokazałabym mu środkowy palec (choć nie wiedziałam, czy ludzie ciągle wiedzą co znaczy ten gest) i odwróciła się do niego plecami. Teraz jednak czułam rumieńce oblewające moje policzki.
- Oprowadź mnie po Ośrodku - wypaliłam. Sam wyglądał na zmieszanego, jakby musiał to przemyśleć.
- Jeżeli tylko mój ojciec i Najwyższy się zgodzą, to z przyjemnością - odparł. Trochę mnie zirytowało, że dorosły mężczyzna nie może robić tego co chce. Złapał mój podbródek zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Nie rozumiem czemu patrząc w nie, czułam się jakby porywał mnie ocean. A ja wcale nie miałam zamiaru się opierać. - Postaram się, obiecuję - powiedział takim głosem, jakby wyznawał mi miłość. Tylko skąd do cholery u mnie w głowie takie porównanie?
Patrzyłam w te błękitne oczy i czułam, że coraz bardziej mnie przyciągają, ale zrozumiałam, że to nie one mnie przyciągałam, tylko Sam pochyla się w moją stronę. Serce waliło mi jak szalone, bo zrozumiałam, że w tamtej chwili, nie pragnęłam niczego bardziej niż pocałunku z nim. Ale wygrał rozum. W ostatniej chwili odskoczyłam od niego i w pośpiechu wpadłam do pokoju.
Starałam się uspokoić oddech i oparłam się o drzwi. Miałam przeczucie, że Sam po drugiej stronie robił to samo...
_____________
~Madzia ;D
sobota, 15 lutego 2014
Rozdział 26
Na początku nie wiedziałam dlaczego się obudziłam. Przetarłam oczy i przeciągnęłam się, mrucząc przy tym. Dobrze mi się spało, ale nie obudziłam się sama z siebie. Gdy usłyszałam krzyk, już wiedziałam, że coś się dzieje. W takich chwilach przydaje się niewidzialny namiot.
Spałam w ubraniu, więc szybko założyłam buty i rękawiczki. Rzuciłam zaklęcie niewidzialności i najciszej jak się dało, wyszłam z namiotu. Gdy zobaczyłam co się dzieje, dziękowałam w duchu, że kazałam nam się odsunąć od placu.
Zebrało się mnóstwo ludzi. Kobiety, dzieci, ale głównie mężczyźni. Wiele osób płakało, a jedna pani nawet zemdlała. Nie rozumiałam tylko, dlaczego?
Spojrzałam na scenę z narzędziami... Tortur. Stało tam dwóch strażników. Jeden trzymał jakiegoś mężczyznę, który nawet nie próbował się wyrwać z uścisku, drugi natomiast rozmawiał z katem. Nie trudno było rozpoznać kata. Miał na głowię czarną maskę, w dłoni miał topór, albo siekierę, od stóp do głów ubrany był w czerń, było widać tylko oczy.
Strażnik który rozmawiał z katem przytaknął kilka razy, a potem odwrócił się w stronę tłumu. Odchrząknął, a ja wręcz zauważyłam uśmiech na jego twarzy.
- Witam wszystkich na dzisiejszej egzekucji. - Powiedział to tak przyjaźnie, jakby zapraszał zgromadzonych na kawę i ciastko, choć w Newamon piło się kawę tylko w czasie świąt.
- Dziś powiesimy mężczyznę któremu zarzuca się następujące przestępstwa - mówiąc to wyciągnął z kieszeni kartkę. - Kradzieże w dzielnicy i poza nią. Żebractwo. Złe zachowanie w obecności strażników. Obraza króla. Wchodzenie na teren wysypiska śmieci, bez pozwolenia - odczytał strażnik. Schował kartkę i znów spojrzał na zgromadzony tłum. W oczach tych ludzi widziałam pogardę.
- Przestępca - zaczął strażnik. - Nazywa się Bryan Leach. Kara to śmierć. Kat odetnie mu głowę - oznajmił. Miałam ochotę podejść do niego i oderwać mu głowę własnoręcznie. W głowie zaświtał mi jednak inny pomysł.
Strażnik, który trzymał przestępcę pchnął go w stronę kata. Bryan położył głowę na drewnie.
- Jakieś ostatnie słowa? - spytał strażnik, który go popchnął.
- Rządy Amona się kończą. Riviana go pokona - powiedział Bryan, a mnie zamurowało. Skąd on o tym wiedział? Otrząsnęłam się. Nie czas na myślenie o sobie. Dobrze wiedziałam robić. Adrenalina we mnie po prostu musiała się uwolnić. To co miałam zrobić, było złe, ale strażnicy byli niczym wierne psy na usługach szatana.
Wyjęłam różdżkę i rzuciłam kulą światła w strażnika który stał bliżej Bryan'a. Ten, z początku nie wiedział co się dzieje. Spojrzał w moją stronę, ale oczywiste było, że mnie nie widzi. Tłum też spojrzał na mnie. Po chwili ze strażnika zaczął wydobywać się dym. Parował. Kula paliła go od środka. Wiem, że to drastyczne, co zrobiłam, ale nie mogłam pozwolić na kolejną śmierć, która była prawdopodobnie spowodowana przeze mnie.
Drugi strażnik patrzył na kolegę z szeroko otwartymi oczami. Widziałam, że nie wie co ma robić. Cóż, dla niego coś innego.
- Viera Manta - szepnęłam nad różdżką, która od razu zareagowała. Strażnik zastygł w bezruchu z przestraszoną miną. - Azzo Venta - dopowiedziałam, a z mojej różdżki wyleciał płomień ognia, który uderzył w skamieniałego strażnika. Jeden zero dla mnie, pomyślałam.
Strażnik, w którego rzuciłam kulą nie wyglądał najlepiej. Był czerwony jak burak, parował niczym woda. Chodząc, potknął się i spadł ze sceny prosto w śnieg, który pod wpływem gorąca zaczął się roztapiać. Strażnik przestał się ruszać. Wiedziałam, że nie żyje.
Kat patrzył na to z największym spokojem, jakby wiedział co się miało stać, natomiast zebrani zastygli w ruchu. Tylko Bryan się poruszył. Spojrzał na tłum i uważnie się im przyjrzał.
- Riviano! - krzyknął. Drgnęłam słysząc to słowo. - Wiem, że tu jesteś! Pokaż się!- rozkazał, bo z takim tonem, prośbą tego nazwać nie można. Nie miałam zamiaru się ujawniać. Bryan wydawał mi się dobrym człowiekiem i przyjaznym, głównie ze względu na wygląd, ale ciągle nie wiedziałam czy mogę mu ufać. To, że wiedział o moim istnieniu nie czyniło z niego mojego przyjaciela.
- Dobrze, jeśli nie chcesz, to nie - powiedział zrezygnowany. - Słuchaj! Wszyscy w najbiedniejszej dzielnicy o tobie wiedzą, kat też, bo mieszka razem z nami i jest po naszej stronie - tłumaczył. Trochę się zdziwiłam, że kat jest... Po dobrej stronie. - Riviano, wszyscy w ciebie wierzymy. Jesteś naszą ostatnią nadzieją - rzekł. Podniósł kciuk prawej ręki i narysował niewidzialną literę "N" na swojej klatce piersiowej. Ku mojemu zdziwieniu inni uczynili to samo.
Rysowanie litery "N" to gest nadziei. Nie robiło się tego od tak sobie. Ten gest wykonywany był bardzo rzadko, głównie ze względu na to, że Amon uważał ten znak za nieodpowiedni. Ładnie rzecz ujmując.
Kiedy to zrobili, język utknął mi w gardle. Patrzyłam jak ich ręce zatrzymują się na wysokości serca. Pokładali we mnie aż taką nadzieję? To niemożliwe.
- Nie zawiodę was - szepnęłam na tyle głośno, żeby milczący tłum mnie usłyszał. Nikt nawet nie spojrzał skąd wydobywa się źródło dźwięku. I tak wiedzieli, że tu jestem. Zmieniło się coś w ich oczach. Ujrzałam promyk radości. Bryan kazał ludziom się rozejść. Gdy przechodzili obok mnie miałam wrażenie, że mnie widzą.
W końcu obok mnie przeszedł Bryan. Zatrzymał się metr ode mnie i czekał. Kiedy wszyscy sobie poszli, spojrzał w moją stronę. Musiał mnie widzieć, bo patrzył mi prosto w oczy.
- Możesz już przestać się ukrywać - powiedział. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, ale zrobiłam to o co prosił.
- Skąd o mnie wiesz? - spytałam. Bryan przyglądał mi się uważnie od stóp do głów. Nie ukrywam, że ja jemu też. Był blondynem o zielonych oczach. Jego twarz była lekko ściągnięta, ale bardzo pasowała mu to do szczupłej sylwetki. Miał pełne usta i gęste brwi, które podkreślały kolor oczu. Słowem: był przystojny.
- Wszyscy czarodzieje o tobie wiedzą - odparł.
- Jest nas więcej? - zdziwiłam się. Idąc do pałacu, byłam przekonana, że Amon i ja, jako jedyni posiadamy moc.
- Oczywiście. O twoim odrodzeniu dowiedziała się inna czarownica. Ty i ona to jedyne kobiety, które potrafiły czarować, jednak druga czarownica zmarła. Właściwie, zamordowano ją, bo wiedziała... Zbyt dużo - tłumaczył. Gdy mówił o tej czarownicy, coś świtało mi w głowie.
- Czekaj... Czy ona miała na imię Amanda? - zapytałam. Bryan spojrzał na mnie.
- Tak. Amanda Leach. Była moją żoną - odpowiedział. Zrobiło mi się go żal. Położyłam mu rękę na ramieniu. Nie odtrącił jej. Był smutny, ale jego smutek przeplatał się ze złością.
- Bardzo mi przykro - powiedziałam. Bryan przytaknął.
- Nie rozmawiajmy o tym - poprosił. - Teraz musisz dotrzeć do pałacu i zgładzić Amona. Tylko tak nastaną spokojne czasy. Bez okrucieństwa i despotycznej władzy - wyjaśnił.
- Rozumiem, tylko, że kto wtedy będzie rządzić krajem? - spytałam. To pytanie ciążyło mi przez całą podróż. Mogę zabić Amona i sprowadzić pokój, ale co będzie dalej? Bez władzy, kraj szybko upadnie, a morderstw będzie więcej niż za panowania Amona. Oczywiście zakładając, że uda mi się go zabić.
- Tą decyzje będziesz musiała podjąć sama - odparł. Nie zrozumiałam.
- Co masz na myśli?
- Tylko ty będziesz wiedzieć, kto jest na tyle dobry i odpowiedzialny, żeby rządzić tym krajem. Wszystko zależy od ciebie - tłumaczył.
- W takim razie wybieram ciebie - powiedziałam, bez cienia zawahania. Bryan szeroko otworzył oczy. Patrzył na mnie jak na wariatkę, którą zdaje się, byłam.
- Ależ Riviano, ja nie jestem godzien - mówił.
- Po tym co dzisiaj zobaczyłam, wiem, że jesteś. Jeśli uda mi się zniszczyć Amona, nowym władcą, będziesz ty - potwierdziłam. Bryan patrzył na mnie z niedowierzaniem. Po chwili skłonił się nisko.
- Dziękuję ci pani! - krzyknął z wdzięcznością. Nie czułam się komfortowo. Pomogłam mu się podnieść.
- Nie ma za co - odparłam.
Pożegnałam się z Bryanem. Biło od niego takie wewnętrzne ciepło, że po prostu nie dało się go nie lubić. Wyglądał na bardzo dojrzałego, a oceniam go na jakieś dwadzieścia lat. Nie może być dużo starszy ode mnie. Myśląc o Bryanie, czułam szczęście. Kolejna osoba we mnie wierzyła. Żeby tego było mało, cała dzielnica we mnie wierzyła. To dodawało otuchy.
Weszłam do namiotu. Nie mogłam uwierzyć, że Sam ciągle spał. Jak mógł nie usłyszeć tego wszystkiego?
- Sam, wstawaj! - krzyknęłam. Sam zerwał się nagle.
- Co się stało? - spytał przerażony. Zaśmiałam się głośno.
- Ruszamy dalej - odpowiedziałam i podałam mu jego buty. Poszłam do 'kuchni' i zrobiłam śniadanie. Może 'zrobiłam' to za duże słowo. Po prostu pokroiłam chleb, wzięłam kilka sucharków i wlałam wodę. Podałam to Samowi, który zabrał się do jedzenia.
- Co robiłaś na dworze? - zapytał, kończąc kromkę chleba.
- Nic ciekawego. Poszłam się przewietrzyć - skłamałam. Sam spojrzał na mnie podejrzliwie, ciągle przeżuwając chleb. Po chwili wzruszył ramionami i zabrał się do jedzenia.
Dobra wiadomość była taka, że wiem już co zrobię, gdy dojdziemy do pałacu. Już moja w tym głowa, żeby wszystko dobrze się skończyło.
_____________________________
Mało was ostatnio :c i z tego powodu mi trochę smutno, ale cóż...
Postanowiłam, że wezmę udział w konkursie, ale na razie, w ogóle nie mam motywacji, czy weny. Spróbuję coś napisać i, cóż, jeśli chcecie wstawię fragment opowiadania i powiecie, co myślicie? A jak już wyślę je na konkurs i praca zostanie oceniona, to chętnie wstawię całość o ile ją napiszę :/
Proszę o komentarze z całego serduszka :)
sobota, 8 lutego 2014
Rozdział 25
Zastanawiałam się nad tym co się stało. Skoro faktycznie Sam myślał o mnie częściej niż ja o nim, to znaczy... Że myślał tylko o mnie? Na to wyglądało.
Stopa Sama wyglądała w porządku. Zrobił się strup, który już po części zniknął, a skoro Sama nic nie bolało, to wszystko było dobrze.
Wyglądało na to, że rozpoczynał się przed ostatni dzień tej... Wyprawy. Myślę, że dziś dotrzemy do placu egzekucyjnego. Słyszałam o nim. Tam odbywały się kary śmiertelne lub tortury. Moim zdaniem to chore.
Rozumiem, że każdy zły uczynek zasługiwał na karę, ale żeby od razu śmierć? Hmm... Cóż za ironia. Idę kogoś zabić.
Tego dnia padał śnieg. Bardzo gruby i intensywny. Żeby iść musieliśmy mieć zmrużone oczy. Było na prawdę zimno.
Przypomniały mi się te kobiety z wczoraj. Co teraz robiły? Mogły rozpalić ognisko? Miały cieplejsze ubrania? Może to dziwne, ale martwiłam się o nich wszystkich. 'Zapominajki' często narzekały na to jak żyją. Jestem pewna, że gdyby zobaczyli co się tutaj dzieje... Zmieniliby zdanie na swój temat.
To straszne, że żyjąc w jednym kraju... Wszyscy jesteśmy tak podzieleni. Bogaci przyjeżdżają na rynek obok pomnika, kilka kilometrów od najbiedniejszej dzielnicy. Zrobili coś? Pomogli im? Dali im chociaż kawałek chleba? Pocieszyli dobrym słowem? Wydawało mi się to... Nieludzkie. Bogaci byli niczym lwy, a inni byli dla nich nic nie znaczącymi robakami, którymi nawet nie mogli się najeść. Jak tak można? To straszne i chore.
Jesteśmy ostatnimi ludźmi na świecie. Po za siedmioma tysiącami osób, nie ma już nikogo. Połowa z nas mieszka w warunkach, których nie życzyłabym najgorszym przestępcom. Mniej osób mieszka nieco lepiej, ale mimo wszystko, czasem ledwo wiążą koniec z końcem. Reszta, pławi się w luksusie. Ma głęboko gdzieś potrzeby tamtych. I to jest sprawiedliwość? Tu nie chodzi o 'Zapominajki'. My dajemy sobie radę. Chodzi o tych, którzy prawie nic nie mają. Najbiedniejszym wystarczyłaby połowa tego co jest u 'Zapominajek'. A teraz nie mają nawet jednej czwartej tego...
Kiedyś, gdy byłam jeszcze bardzo mała, tata opowiadał mi wiele historii o dawnym świecie. Chodziły po nim miliardy ludzi. Każdy się czymś różnił. Było wiele krajów, które leżały na kontynentach. I mimo, iż wtedy ludzie mieli wszystko i tak występował podział. Byli ludzie bogaci, ale byli też żebracy. Były wojny domowe, bo co? Bo mieszkańcom nie podobał się władca? Absurd. Gdyby ktoś zbuntował się przeciwko Amonowi, w ciągu kilku minut pożegnałby się z życiem.
Kiedyś nie było kary śmierci, a mimo wszystko ludzie i tak narzekali. Mieli prawa. Śmiali się. Mogli swobodnie podróżować w kraju, bez obawy, że pijany strażnik poderżnie im gardło.
Nie mówię, że nie istniało niebezpieczeństwo, bo było ono może zbliżone do tego teraz, ale mimo wszystko wolałabym tamto ryzyko od tego. Kiedyś ludzie szukali adrenaliny. Pragnęli życia na krawędzi. Wielu tę granicę niestety osiągnęło, przez co pożegnali się z życiem. Teraz jeśli chcesz szukać adrenaliny, albo życia na krawędzi, wystarczy, że dotkniesz strażnika, krzykniesz zbyt głośno, albo powiesz coś złego na króla. Krawędź jak nic.
Najsmutniejsze jest, że to wszystko prawda. Każde słowo.
Po południu dostrzegłam plac egzekucyjny, a właściwie zobaczyłam stryczek. Zdradziecka lina kołysała się na wietrze. Nikogo tam nie było. Chciałam przyjrzeć się temu z bliska. Pociągnęłam Sama za rękę, a on bez słowa poszedł za mną. Nie widziałam wyraźnie przez padający śnieg, ale podstawowe przedmioty były widoczne. Na samym środku stała szubienica. Obok jakiś stół. Umysł podpowiadał mi, że to do ćwiartowania. Drgnęłam nerwowo. Dalej zobaczyłam sporej wielkości kawałek drewna.
- Sam? Do czego to służy? - spytałam wskazując na drewno. Sam zmrużył oczy i spojrzał we wskazanym kierunku.
- Cóż, na tej desce kładzie się głowę, natomiast kat ma w ręku siekierę i...
- Nie kończ! - przerwałam mu. Już wiedziałam do czego to służy.
Z drugiej strony stryczka zobaczyłam pień. Wiedziałam po co jest. Kładło się tam rękę albo nogę, a kat... Wolę nie kończyć tej myśli. Najbardziej na uboczu stała maszyna do rozciągania. Brzmi niewinnie. Słyszałam, że jeden złodziej nie chciał się przyznać do kradzieży i mówił, że jest niewinny. Wszyscy potwierdzali to co mówił, ale Amon nie chciał słuchać. Podobno sam wykonał torturę. Mówiono, że rozciągnął go tak, że dolna część ciała oderwała się od górnej i każdy mógł podziwiać jego flaki. Jestem pewna, że gdy to się stało, Amon się uśmiechnął. Czułam to w kościach.
- Avri, nie pójdziemy dalej. Za bardzo wieje. Mam wrażenie, że idzie zamieć - powiedział Sam. Spojrzałam w niebo mrużąc oczy. Sam miał rację. Zebrały się ciężkie chmury, a wiatr przybrał na sile.
- Dobrze, ale odsuńmy się choć trochę od tego miejsca - poprosiłam. Sam przytaknął. Rozbiliśmy namiot na granicy najbiedniejszej dzielnicy i placu egzekucyjnego, jednak znajdowaliśmy się bliżej dzielnicy. Nie chciałam spać, wiedząc jak blisko jest to straszne miejsce, gdzie zginęło tak wiele osób.
Nie byłam głodna, ale musiałam coś zjeść. Niechętnie zjadłam jabłko, choć było pyszne. Sam zrobił mi gorącej herbaty widząc mój czerwony nos. Faktycznie nagle zrobiło mi się zimno.
Dziś nie było mowy o tym, że Sam będzie spał bez koszulki, zresztą ja też nie. Szkoda, ale nie chciałam zamarznąć na kość i Sam chyba też nie. Położyliśmy się na łóżku przykryci po same uszy. Sam przytulił mnie do siebie więc po kilku minutach zrobiło mi się odrobinę cieplej.
- Jak myślisz, ile jeszcze będziemy iść? - spytał Sam.
- Nie wiem. Myślę, że za jakieś dwa dni powinniśmy być na miejscu - odpowiedziałam.
- Za szybko... - szepnął. Nie wiem czemu, ale mój organizm zareagował, gdy to powiedział. Czułam w jego głosie przejęcie i smutek, ale głównie troskę, co było kochane.
- Dlaczego? Nie chcesz, żeby to się już skończyło? - zdziwiłam się. Sam odrobinę mnie od siebie odsunął, żebym spojrzała mu w oczy.
- Jasne, że chcę, ale...
- Ale? - ponagliłam go. Ujrzałam w jego oczach błysk. Łza?
- Boję się o ciebie - wyszeptał i odwrócił wzrok. Czułam, że zaraz się rozpłaczę, ale Sam też. Wzięłam jego twarz w dłonie. Próbowałam go zmusić, żeby spojrzał mi w oczy.
- Sam... Pamiętasz co sobie obiecaliśmy? - spytałam. Sam przytaknął. - Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze - pocieszałam go, ale i siebie. Sam otarł samotną łzę, która wkradła się na jego policzek.
- Kocham cię Avri. Nie chcę cię stracić - powiedział. Znów wypowiedział te dwa słowa, dzięki którym moje ciało zaczęło wytwarzać ciepło.
- Też cię kocham i nie pozwolę, żeby cokolwiek stało się tobie i mnie - zapewniłam. Miałam nadzieję, że dotrzymam obietnicy. Sam pocałował mnie w czubek głowy, ale było w tym tyle uczucia, że nie musiałam robić nic innego. Ja nie musiałam, ale on coś zrobił.
Pogładził moje włosy i policzki, a potem mnie pocałował. Jak zawsze czule i delikatnie. Czułam, że ma mokre policzki. Sam gorączkowo szukał moich ust. Przygryzał moją dolną wargę, co powodowało, że robiło mi się coraz cieplej. Wtedy nie istniała wichura na dworze. Nie istniał Amon. Nie istniało nic. Byliśmy tylko my. Avri i Sam, bezpamiętnie zatraceni w pocałunku. Sam powoli zmienił pozycję. Teraz nade mną górował. Coraz mocniej dociskał do mnie swoje ciało, a ja coraz bardziej zaczynałam się powstrzymywać, byleby do niczego go nie zmusić. Nie wytrzymałam jednak długo, gdy Sam położył swoje ręce na moim ciele. Mocniej wpiłam się w jego usta, chwyciłam jego koszulę i mocniej go do siebie docisnęłam. Sam zaczął całować moją szyję. Uwielbiałam ten moment, gdy jego usta dotykały mojej tak wrażliwej szyi. Kiedy na chwilę otworzyłam oczy zobaczyłam kogoś stojącego w wejściu.
Głośno krzyknęłam, a przerażony Sam oderwał się ode mnie jak oparzony. Nie zwracałam jednak na niego uwagi, ponieważ byłam przekonana, że przed chwilą w namiocie znalazł się Amon. A teraz zniknął. Sam patrzył na mnie zdumiony.
- Co się stało? - spytał. Nie odpowiedziałam. Rozglądałam się po namiocie, ale w tej i tak już małej przestrzeni, nie ujrzałam wielkiej sylwetki Amona. Złapałam się za włosy i próbowałam opanować oddech.
- Avri, co się dzieje? - pytał Sam. Dopiero wtedy na niego spojrzałam. Zastanawiałam się, czy mam mu powiedzieć. Chociaż może lepiej by było, gdybym nie dodawała mu powodów do zmartwień.
- Ja... Nie wiem, wydawało mi się, że ktoś tu jest, ale... Pomyliłam się. - Starałam się zgrabnie uniknąć pytań. Nie wiem co Sam sobie wtedy myślał, ale minę miał niezdecydowaną.
- Czyli wszystko w porządku? - spytał dla pewności.
- Tak. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się najprzyjaźniej jak umiałam. Chyba go przekonałam, bo też się do mnie uśmiechnął i położył się spokojnie na łóżku. Cieszyłam się, że nikogo tu nie było. Może mi się przywidziało? A może i nie?
Żałowałam tylko, że Sam nie skończył tego co zaczął. Ale nie miałam prawa do niczego go zmuszać.
_____________________________
Powoli zbliżamy się, do punktu kulminacyjnego. Słuchajcie, post niżej (nominacja) prosiłam o coś. Przeczytajcie to proszę, bo bardzo mi na tym zależy. Ale w sumie, sama nominacja, bardzo mnie ucieszyła. Jeszcze raz za to dziękuję.
Proszę o komentarze i udostępnianie bloga. Jako, że jestem chora, to może komy poprawią mi humor :))) Żartuję oczywiście xd
Udanego weekendu wszystkim życzę, a kolejny rozdział w sobotę ;)
Przed rozdziałem - dobre wieści! Nominacja do LBA!!!
Zostałam nominowana do konkursu Liebster Blog Award przez blog Dziewczyna-produkt (http://dziewczyna-produkt.blogspot.com/p/wasnie-zostaam-nominowana-do-lba-taka.html). Bardzo dziękuję, to dla mnie wiele znaczy! <3
Pytania dla mnie :) :
Nudy w wakacje. Chciałam sobie coś udowodnić, choć nawet nie tylko sobie. Chciałam pokazać, że umiem nie tylko czytać, ale przy okazji się uczyć.
Inspiracja do tego bloga to dwa słowa. "Igrzyska Śmierci". Jeśli ktoś uważnie się wczyta zauważy podobieństwo, ale nie ściąganie. Chciałam podtrzymać problem obecnej polityki i konsekwencji związanej z despotyczną władzą.
"Kochasz mnie. Prawda czy fałsz?
Odpowiadam: Prawda."
~Kosogłos
Kocham muzykę, wiąże się to z tym, że Szkoła Muzyczna odrobinę na mnie działa. Uwielbiam czytać i oglądać filmy. Lubię komponować, ale to właściwie pisanie pozwala mi się oderwać od codzienności.
Trylogia "Igrzyska Śmierci", Gone: Zniknęli, Zwiadowcy, Wampiraci oraz Dary Anioła.
Nie xD Niektóre sceny na blogu mogłyby ich odrobinę zdziwić.
Mocne 4, żałuję tylko, że piszemy tak mało opowiadań.
Oglądać filmy i czytać, ale najczęściej spotykam się z przyjaciółmi :D
Lato. Gdy jest gorąco opalam się, a gdy temperatura jest hardcore'owa siedzę w domu i piszę :)
Blogi które nominuję (obym znalazła 11 D:) :
1. http://lilyiamy.blogspot.com/
2. http://kto-jest-wrogiem.blogspot.com/
3. http://piatek-trzynasty.blogspot.com/
4. http://katnisspeeta.blogspot.com/
6. http://dramione-gdy-jestesmy-sami.blogspot.com/
7. http://zerowolverine.blogspot.com/
8. http://poigrzyskach.blox.pl/html
9. http://asikeo.blogspot.com/
wybaczcie, że nie 11 :<
No i moje pytania do nominowanych:
1. Piszesz posty na bieżąco?
2. Czy masz kogoś, kto szczególnie cię motywuje w pisaniu bloga?
3. Masz specjalne miejsce do pisania nowych postów?
4. Lubisz siebie? A jeśli tak, to za co?
5. Co lubisz robić w wolnym czasie?
6. Czy otrzymujesz negatywne komentarze?
7. Jaka książka należy do twoich ulubionych?
8. Czy denerwują cię tzw. "sezonowcy"?
9. Czytałeś/łaś "Igrzyska Śmierci"?
10. Jak nazywa się twój ulubiony aktor/aktorka?
11. Jaką muzykę lubisz?
_________________________________
Słuchajcie bardzo się cieszę z tej nominacji. Bardzo wiele to dla mnie znaczy. Jeśli tylko możecie, nominujcie mnie dalej :)
Wiem, że na zwycięstwo nie mam szans, ale... Czuję się szczęśliwa :3
A już teraz nowy rozdział! :D