ROZDZIAŁ 26
Na początku nie wiedziałam dlaczego się obudziłam. Przetarłam oczy i przeciągnęłam się, mrucząc przy tym. Dobrze mi się spało, ale nie obudziłam się sama z siebie. Gdy usłyszałam krzyk, już wiedziałam, że coś się dzieje. W takich chwilach przydaje się niewidzialny namiot.
Spałam w ubraniu, więc szybko założyłam buty i rękawiczki. Rzuciłam zaklęcie niewidzialności i najciszej jak się dało, wyszłam z namiotu. Gdy zobaczyłam co się dzieje, dziękowałam w duchu, że kazałam nam się odsunąć od placu.
Zebrało się mnóstwo ludzi. Kobiety, dzieci, ale głównie mężczyźni. Wiele osób płakało, a jedna pani nawet zemdlała. Nie rozumiałam tylko, dlaczego?
Spojrzałam na scenę z narzędziami... Tortur. Stało tam dwóch strażników. Jeden trzymał jakiegoś mężczyznę, który nawet nie próbował się wyrwać z uścisku, drugi natomiast rozmawiał z katem. Nie trudno było rozpoznać kata. Miał na głowię czarną maskę, w dłoni miał topór, albo siekierę, od stóp do głów ubrany był w czerń, było widać tylko oczy.
Strażnik który rozmawiał z katem przytaknął kilka razy, a potem odwrócił się w stronę tłumu. Odchrząknął, a ja wręcz zauważyłam uśmiech na jego twarzy.
- Witam wszystkich na dzisiejszej egzekucji. - Powiedział to tak przyjaźnie, jakby zapraszał zgromadzonych na kawę i ciastko, choć w Newamon piło się kawę tylko w czasie świąt.
- Dziś powiesimy mężczyznę któremu zarzuca się następujące przestępstwa - mówiąc to wyciągnął z kieszeni kartkę. - Kradzieże w dzielnicy i poza nią. Żebractwo. Złe zachowanie w obecności strażników. Obraza króla. Wchodzenie na teren wysypiska śmieci, bez pozwolenia - odczytał strażnik. Schował kartkę i znów spojrzał na zgromadzony tłum. W oczach tych ludzi widziałam pogardę.
- Przestępca - zaczął strażnik. - Nazywa się Bryan Leach. Kara to śmierć. Kat odetnie mu głowę - oznajmił. Miałam ochotę podejść do niego i oderwać mu głowę własnoręcznie. W głowie zaświtał mi jednak inny pomysł.
Strażnik, który trzymał przestępcę pchnął go w stronę kata. Bryan położył głowę na drewnie.
- Jakieś ostatnie słowa? - spytał strażnik, który go popchnął.
- Rządy Amona się kończą. Riviana go pokona - powiedział Bryan, a mnie zamurowało. Skąd on o tym wiedział? Otrząsnęłam się. Nie czas na myślenie o sobie. Dobrze wiedziałam robić. Adrenalina we mnie po prostu musiała się uwolnić. To co miałam zrobić, było złe, ale strażnicy byli niczym wierne psy na usługach szatana.
Wyjęłam różdżkę i rzuciłam kulą światła w strażnika który stał bliżej Bryan'a. Ten, z początku nie wiedział co się dzieje. Spojrzał w moją stronę, ale oczywiste było, że mnie nie widzi. Tłum też spojrzał na mnie. Po chwili ze strażnika zaczął wydobywać się dym. Parował. Kula paliła go od środka. Wiem, że to drastyczne, co zrobiłam, ale nie mogłam pozwolić na kolejną śmierć, która była prawdopodobnie spowodowana przeze mnie.
Drugi strażnik patrzył na kolegę z szeroko otwartymi oczami. Widziałam, że nie wie co ma robić. Cóż, dla niego coś innego.
- Viera Manta - szepnęłam nad różdżką, która od razu zareagowała. Strażnik zastygł w bezruchu z przestraszoną miną. - Azzo Venta - dopowiedziałam, a z mojej różdżki wyleciał płomień ognia, który uderzył w skamieniałego strażnika. Jeden zero dla mnie, pomyślałam.
Strażnik, w którego rzuciłam kulą nie wyglądał najlepiej. Był czerwony jak burak, parował niczym woda. Chodząc, potknął się i spadł ze sceny prosto w śnieg, który pod wpływem gorąca zaczął się roztapiać. Strażnik przestał się ruszać. Wiedziałam, że nie żyje.
Kat patrzył na to z największym spokojem, jakby wiedział co się miało stać, natomiast zebrani zastygli w ruchu. Tylko Bryan się poruszył. Spojrzał na tłum i uważnie się im przyjrzał.
- Riviano! - krzyknął. Drgnęłam słysząc to słowo. - Wiem, że tu jesteś! Pokaż się!- rozkazał, bo z takim tonem, prośbą tego nazwać nie można. Nie miałam zamiaru się ujawniać. Bryan wydawał mi się dobrym człowiekiem i przyjaznym, głównie ze względu na wygląd, ale ciągle nie wiedziałam czy mogę mu ufać. To, że wiedział o moim istnieniu nie czyniło z niego mojego przyjaciela.
- Dobrze, jeśli nie chcesz, to nie - powiedział zrezygnowany. - Słuchaj! Wszyscy w najbiedniejszej dzielnicy o tobie wiedzą, kat też, bo mieszka razem z nami i jest po naszej stronie - tłumaczył. Trochę się zdziwiłam, że kat jest... Po dobrej stronie. - Riviano, wszyscy w ciebie wierzymy. Jesteś naszą ostatnią nadzieją - rzekł. Podniósł kciuk prawej ręki i narysował niewidzialną literę "N" na swojej klatce piersiowej. Ku mojemu zdziwieniu inni uczynili to samo.
Rysowanie litery "N" to gest nadziei. Nie robiło się tego od tak sobie. Ten gest wykonywany był bardzo rzadko, głównie ze względu na to, że Amon uważał ten znak za nieodpowiedni. Ładnie rzecz ujmując.
Kiedy to zrobili, język utknął mi w gardle. Patrzyłam jak ich ręce zatrzymują się na wysokości serca. Pokładali we mnie aż taką nadzieję? To niemożliwe.
- Nie zawiodę was - szepnęłam na tyle głośno, żeby milczący tłum mnie usłyszał. Nikt nawet nie spojrzał skąd wydobywa się źródło dźwięku. I tak wiedzieli, że tu jestem. Zmieniło się coś w ich oczach. Ujrzałam promyk radości. Bryan kazał ludziom się rozejść. Gdy przechodzili obok mnie miałam wrażenie, że mnie widzą.
W końcu obok mnie przeszedł Bryan. Zatrzymał się metr ode mnie i czekał. Kiedy wszyscy sobie poszli, spojrzał w moją stronę. Musiał mnie widzieć, bo patrzył mi prosto w oczy.
- Możesz już przestać się ukrywać - powiedział. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia, ale zrobiłam to o co prosił.
- Skąd o mnie wiesz? - spytałam. Bryan przyglądał mi się uważnie od stóp do głów. Nie ukrywam, że ja jemu też. Był blondynem o zielonych oczach. Jego twarz była lekko ściągnięta, ale bardzo pasowała mu to do szczupłej sylwetki. Miał pełne usta i gęste brwi, które podkreślały kolor oczu. Słowem: był przystojny.
- Wszyscy czarodzieje o tobie wiedzą - odparł.
- Jest nas więcej? - zdziwiłam się. Idąc do pałacu, byłam przekonana, że Amon i ja, jako jedyni posiadamy moc.
- Oczywiście. O twoim odrodzeniu dowiedziała się inna czarownica. Ty i ona to jedyne kobiety, które potrafiły czarować, jednak druga czarownica zmarła. Właściwie, zamordowano ją, bo wiedziała... Zbyt dużo - tłumaczył. Gdy mówił o tej czarownicy, coś świtało mi w głowie.
- Czekaj... Czy ona miała na imię Amanda? - zapytałam. Bryan spojrzał na mnie.
- Tak. Amanda Leach. Była moją żoną - odpowiedział. Zrobiło mi się go żal. Położyłam mu rękę na ramieniu. Nie odtrącił jej. Był smutny, ale jego smutek przeplatał się ze złością.
- Bardzo mi przykro - powiedziałam. Bryan przytaknął.
- Nie rozmawiajmy o tym - poprosił. - Teraz musisz dotrzeć do pałacu i zgładzić Amona. Tylko tak nastaną spokojne czasy. Bez okrucieństwa i despotycznej władzy - wyjaśnił.
- Rozumiem, tylko, że kto wtedy będzie rządzić krajem? - spytałam. To pytanie ciążyło mi przez całą podróż. Mogę zabić Amona i sprowadzić pokój, ale co będzie dalej? Bez władzy, kraj szybko upadnie, a morderstw będzie więcej niż za panowania Amona. Oczywiście zakładając, że uda mi się go zabić.
- Tą decyzje będziesz musiała podjąć sama - odparł. Nie zrozumiałam.
- Co masz na myśli?
- Tylko ty będziesz wiedzieć, kto jest na tyle dobry i odpowiedzialny, żeby rządzić tym krajem. Wszystko zależy od ciebie - tłumaczył.
- W takim razie wybieram ciebie - powiedziałam, bez cienia zawahania. Bryan szeroko otworzył oczy. Patrzył na mnie jak na wariatkę, którą zdaje się, byłam.
- Ależ Riviano, ja nie jestem godzien - mówił.
- Po tym co dzisiaj zobaczyłam, wiem, że jesteś. Jeśli uda mi się zniszczyć Amona, nowym władcą, będziesz ty - potwierdziłam. Bryan patrzył na mnie z niedowierzaniem. Po chwili skłonił się nisko.
- Dziękuję ci pani! - krzyknął z wdzięcznością. Nie czułam się komfortowo. Pomogłam mu się podnieść.
- Nie ma za co - odparłam.
Pożegnałam się z Bryanem. Biło od niego takie wewnętrzne ciepło, że po prostu nie dało się go nie lubić. Wyglądał na bardzo dojrzałego, a oceniam go na jakieś dwadzieścia lat. Nie może być dużo starszy ode mnie. Myśląc o Bryanie, czułam szczęście. Kolejna osoba we mnie wierzyła. Żeby tego było mało, cała dzielnica we mnie wierzyła. To dodawało otuchy.
Weszłam do namiotu. Nie mogłam uwierzyć, że Sam ciągle spał. Jak mógł nie usłyszeć tego wszystkiego?
- Sam, wstawaj! - krzyknęłam. Sam zerwał się nagle.
- Co się stało? - spytał przerażony. Zaśmiałam się głośno.
- Ruszamy dalej - odpowiedziałam i podałam mu jego buty. Poszłam do 'kuchni' i zrobiłam śniadanie. Może 'zrobiłam' to za duże słowo. Po prostu pokroiłam chleb, wzięłam kilka sucharków i wlałam wodę. Podałam to Samowi, który zabrał się do jedzenia.
- Co robiłaś na dworze? - zapytał, kończąc kromkę chleba.
- Nic ciekawego. Poszłam się przewietrzyć - skłamałam. Sam spojrzał na mnie podejrzliwie, ciągle przeżuwając chleb. Po chwili wzruszył ramionami i zabrał się do jedzenia.
Dobra wiadomość była taka, że wiem już co zrobię, gdy dojdziemy do pałacu. Już moja w tym głowa, żeby wszystko dobrze się skończyło.
_____________________________
Mało was ostatnio :c i z tego powodu mi trochę smutno, ale cóż...
Postanowiłam, że wezmę udział w konkursie, ale na razie, w ogóle nie mam motywacji, czy weny. Spróbuję coś napisać i, cóż, jeśli chcecie wstawię fragment opowiadania i powiecie, co myślicie? A jak już wyślę je na konkurs i praca zostanie oceniona, to chętnie wstawię całość o ile ją napiszę :/
Proszę o komentarze z całego serduszka :)
Jak będziesz coś miała to wstaw chociaż fragment, uwielbiam Twój styl pisania i w ogóle <3 Czekam ma następny rozdział C;
OdpowiedzUsuńFajny rozdział :)
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://kto-jest-wrogiem.blogspot.com/ & http://piatek-trzynasty.blogspot.com/
Skoro prosisz o komentarze z całego serduszka, to nie mogłam ci odmówić :*
OdpowiedzUsuńPisałam już do cb kilka komentarzy, i może pamiętasz, że stale zaglądam na bloga i w każdą sobotę czytam twoje rozdziały. Pisz tak dalej :3
Marta, Igrzyskomaniaczka <3
Bardzo mi się podoba!
OdpowiedzUsuńCzekam na nastpępny rozdział!
Weny!
Zapraszam do mnie: http://dziewczyna-produkt.blogspot.com/