Moi kochani!
Piszę z telefonu, więc na szybko i właściwie nie potrzebnie, ale dla własnej satysfakcji napiszę co mi w duszy gra.
To coś a propos mojej książki, którą być może w przyszłym życiu wydam, choć nie popadajmy w popęd.
Wstęp się zrobił, a pomysł jest TAK SZALENIE CIEKAWY, że aż sama nie rozumiem jak na niego tak nagle wpadłam.
Nie ukrywam, że pewnie będzie czuć Igrzyska Śmierci i Niezgodną, bo piszę podobnie, ale to chyba dobrze, bo obie książki są genialnie napisane i zrealizowane.
Nie ukrywam, że idę w miłość, ale taką z serca i nie przesłodzoną.
Zły charakter i przeszkody będą, a jakże.
Nie mogę nic więcej zdradzić, bo sama na sobie bym się zawiodła. Ale jeśli kogoś by zżerała ciekawość, to mogę prywatnie rąbek tajemnicy wyznać.
Jestem strasznie podekscytowana, bo jeśli zrealizuje swój plan... To książka może mieć odrobinę więcej popularności niż niektóre polskie, a może i nawet zagraniczne książki.
Czy to głupie, że moim kolejnym marzeniem jest być obok nazwiska Suzanne Collins i Veroniki Roth, na półce bestsellerów? :)
wtorek, 22 kwietnia 2014
Infoinfo
niedziela, 6 kwietnia 2014
Rozdział 34; Epilog
ROZDZIAŁ 34
Czułam się tak jakby uderzył we mnie piorun i to ze zdwojoną mocą. Zwykle odczuwałam coś takiego w stanie podniecenia, a nie kompletnego zaskoczenia i zaniemówienia. Mimo, że lustro znajdowało się na drugim końcu pokoju dobrze wiedziałam, że zbladłam bardziej niż kiedykolwiek. Nie wiem co czułam. Chęć czy niechęć? Nie potrafiłam tego określić.
Po minie Sama natomiast, wnioskowałam iż jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uśmiech sięgał mu od ucha do ucha, a oczy uderzały blaskiem bardziej niż kiedykolwiek. Ja miałam ochotę zemdleć, a potem obudzić się i usłyszeć, że to wszystko tylko sen.
- Żartujesz prawda? - Wydukałam w końcu po długim milczeniu. Sam wyglądał na niewzruszonego tonem mojego głosu, bo jego wkurzający uśmieszek nie znikał z twarzy.
- Nie mam powodu, żeby żartować - oznajmił. Zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do łóżka i usiadłam na brzegu spoglądając w podłogę. Zapewne wyglądałam tak blado, że można by było mnie pomylić z wampirem.
Rozpłakałam się. Zakryłam twarz dłońmi i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. To było silniejsze ode mnie. Miałam jednocześnie ochotę się zaśmiać, bo każda normalna kobieta usprawiedliwiłaby to buzującymi hormonami. Ja nie chciałam się usprawiedliwiać.
Bardziej wyczułam niż zobaczyłam to, że Sam uklęknął przede mną. Oparł ręce na moich kolanach, ale nie odezwał się ani słowem.
Płakałam długo to kładąc się na łóżku, to wstając. Miałam mętlik w głowie, a głowa bolała mnie jak nigdy. Kiedy już się uspokoiłam, stałam przy oknie, a wiatr osuszał moje oczy, czerwone od nadmiaru łez. Sam podszedł do mnie, ale spojrzał przed siebie. Kiedy zerknęłam na jego profil, nie umiałam wyczytać emocji z jego twarzy.
- To wszystko moja wina - szepnął w końcu i zacisnął oczy. Ja robiłam tak, gdy chciałam powstrzymać łzy. Zacisnął ręce w pięści, a jego twarz zmieniła kolor z lekko opalonego brązu na czerwień. Drgnął nagle i popędził przez pokój. Chwycił stojący na komodzie wazon i cisnął nim o ścianę, wydając przy tym odgłos, mogący obudzić zmarłego. Po chwili wziął w ręce lampę stojącą przy moim łóżku i rozbił ją o podłogę. Kiedy chwycił poduszkę, podbiegłam do niego i wzięłam jego twarz w dłonie.
- Stop - rozkazałam, ale łagodnie. Zmusiłam Sama, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich łzy, które aż się prosiły o uwolnienie na wolność. Była też wściekłość. Nie wiem tylko, na co?
- Jestem samolubnym dupkiem - przeklinał Sam. Westchnęłam.
- Czemu tak myślisz? - Byłam bardziej opanowana niż mi się wydawało. Gdzieś zniknęło widmo dziecka, które mnie przerażało. To było dziecko moje i Sama. I jakby w jednej chwili je pokochałam.
- To przeze mnie jesteś w ciąży, jakby nie patrzeć. Mogłem do tego nie dopuścić, ale zachowałem się jak napalony szczeniak. - Określenie to sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Jeśli myślisz, że winię cię o to, że jestem w ciąży to jesteś w błędzie - tłumaczyłam. - To - wskazałam na mój brzuch - nie jest twoją winą. To nie jest niczyja wina. To dar. Coś na kształt ukoronowania naszej miłości - wytłumaczyłam i w każdym słowie czułam się prawdziwie. Sam jakby odrobinę się rozluźnił, lecz dobrze widziałam, że nie do końca.
- Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała... - szepnął. Przytuliłam się do jego piersi, a on mocno mnie do siebie przyciągnął. Czułam jak ciepło jego ciała bierze mnie w swoje sidła.
- Jeśli ciąże uważasz za cierpienie, to co dla ciebie jest przyjemnością? - spytałam, a mimo wszystko za dobrze znałam odpowiedź. Czułam jak Sam muska ustami czubek mojej głowy.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi odwróciłam głowę z początku nikogo nie widząc. Po chwili zobaczyłam jednak małą postać idącą w moją stronę.
Dawno nie widziałam się z Peterem i w normalnej sytuacji uśmiechnęłabym się od ucha do ucha. W tej chwili, mimo wewnętrznej akceptacji, nie byłam w humorze.
- Cześć - bąknęłam tylko. Wiedziałam, że Peter dobrze wie co się dzieję. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek. Może znał mnie bardziej niż ja sama.
- Musicie wracać do domu - powiedział nawet nie szepcząc słowa przywitania. Zirytowało mnie to, ale niezbyt.
- Skąd tak nagły pośpiech? - warknął Sam. Wyglądał jak trup. Czym prędzej odgoniłam tę myśl, choć wydawałoby się, że już nic nam nie grozi. Peter spojrzał na Sama z wyrzutem. Czułam, że oboje rozumieją się bez słów.
- Myślę, że dobrze wiesz - odpowiedział Peter łagodnym tonem, jakby nie zauważył w jaki sposób Sam się wyraził. Mogłabym przysiąc, że Sam zaklął w myślach. Ja to właśnie bym zrobiła na jego miejscu.
- Więc wyślesz nas w dwutygodniową podróż powrotną? Wiedząc, że Avri jest w ciąży? Wiedząc, że w mojej głowie nie wszystko jest jeszcze poukładane? - mówił Sam, coraz głośniej. Dotknęłam jego ramienia. Był spięty jak struna, ale pod wpływem mojego dotyku, jakby odrobinę się rozluźnił.
- Nikt nie wysyła was w podróż - odezwał się Peter. Spojrzałam na niego pytająco. - Bryan będzie was teleportował - wyjaśnił. Nic w jego słowach mnie nie zdziwiło. Tylko przytaknęłam dając Peterowi znak, że lepiej będzie jeśli już sobie pójdzie. Nie był urażony. Wyszedł z podniesioną głową. Cieszyłam się, że zrozumiał.
- Pieprzona magia - warknął Sam przez zaciśnięte zęby, gdy tylko drzwi się zamknęły. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Wiesz, że mówisz to w obecności czarownicy? - spytałam, trochę retorycznie. Sam podszedł do okna i mocno zacisnął ręce w pięści.
- Gdyby nie ona, nie byłoby nas tutaj. Nie musielibyśmy wyruszać w drogę. Nie straciłbym pamięci - mówił przygaszony. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na zaciśniętej dłoni. Drgnął.
- Nie zapominaj też, że gdyby nie magia, być może nigdy nie dowiedziałabym się, co tak naprawdę między nami jest. Nigdy nie zgodziłabym się na ślub, bo żyłabym w przekonaniu, że miłość przeszkodzi mi, na każdy możliwy sposób. I najważniejsze... - przerwałam. Zmusiłam go, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich mieszankę uczuć. Pocałowałam go najdelikatniej jak mogłam. Po chwili znów wróciłam wzrokiem do jego oczu. - Nigdy nie zaszłabym w ciąże z mężczyzną, którego kocham najbardziej na świecie - szepnęłam tuż przed jego twarzą.
Uśmiechnął się do mnie ciepło. Widziałam iskrę wcześniejszej złości i smutku, ale były one tak nikłe, że dało się zauważyć tylko szczęście.
- Masz rację - wyszeptał. - Przepraszam za to. I za ten mój wybuch też. Powinienem się cieszyć - mamrotał pod nosem.
- Sam pamiętaj, że moja ciąża niczego nie zmienia - powiedziałam. Sam zmarszczył brwi.
- Nie, to zmienia wszystko - odparł. Trochę mnie to dotknęło. Wszystko? Co miał na myśli?
- To znaczy, że przez dziecko już nie będę cię pociągała w... Ten sposób? - spytałam, mimo wszystko lekko przerażona. Pytanie głupie i wypowiedziane ze strachu. Sam jednak się uśmiechnął.
- Każdego dnia, w każdej chwili i sekundzie mnie pociągasz. Co do tego nie możesz mieć wątpliwości - odpowiedział. Uśmiechnęłam się, wyrażając lekkie wzruszenie.
Następnego dnia byłam niepoprawnie szczęśliwa. Bryan pozwolił mi wziąć kilka damskich ubrań z pałacu, natomiast Peter oznajmił, że zostaje tutaj.
- Odnowiłem przyjaźń z Bryanem, a ty Pani już mnie nie potrzebujesz, więc o ile wyrazisz zgodę, zostanę - mówił. Wzięłam go w ręce i pogłaskałam za uchem.
- Pozwolę ci zostać, jeśli coś obiecasz - zaczęłam.
- Wszystko, Pani - odrzekł zdeterminowany Peter. Westchnęłam.
- Obiecaj, że nigdy mnie nie zapomnisz - szepnęłam. Peter ukłonił się lekko w moją stronę. W jego oczach zobaczyłam łzy.
- Obiecuję, Avri.
Później się z nim pożegnałam. Nie ukrywam, że kilka łez spłynęło po moich policzkach. Bardziej jednak martwiło mnie pożegnanie z Bryanem. Poznałam go w dziwnych okolicznościach, ale od razu staliśmy się sobie bliscy. Miał coś w sobie, co przyciągało.
Szukałam go w całym pałacu. Bryan siedział w swoim pokoju, to znaczy, w jednym z nich i czytał. Tym mnie zaskoczył. Mężczyzna z najbiedniejszej dzielnicy potrafił czytać?
Musiałam wydać jakiś dźwięk, bo drgnął. Podniósł głowę znad lektury, spojrzał na mnie i uśmiechnął się ciepło. Odpowiedziałam tym samym.
- Już mam was teleportować? - spytał. Bez zbędnego przywitania...
- Raczej tak, ale przyszłam tu, żeby się z tobą pożegnać - oznajmiłam. Bryan wstał opierając ręce o kolana. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Zachciało mi się płakać. Bryan był moim przyjacielem... Jedynym nie licząc Petera. Mimo beznadziejnych okoliczności poznania się i późniejszych spotkań, które nie były zbyt znaczące w naszej znajomości, polubiłam go bardzo i dobrze wiem, że będę tęsknic. Był kimś w rodzaju starszego brata. Może nawet ojca...
- Bryan, co się stało z moim ojcem? - spytałam. Bryan odsunął się ode mnie.
- To była sprawka niejakiego Nicka Harrisona - zaczął. - Działał na zlecenie Amona. Twój ojciec nie cierpiał, co jest pocieszające, bo Amon był mistrzem w wymyślaniu tortur, czy coraz to nowych wymyślnych kar śmierci. Wiedziałaś, że któryś z jego sług został ugotowany żywcem, bo przyniósł Amonowi zły smak lodów?
- Moglibyśmy nie rozmawiać o torturach i innych przygnębiających sprawach?
- Jasne, wybacz. Więc... Avri, twój ojciec nie żyje, a jeśli chodzi o tego całego Nicka, to już się nim zająłem - powiedział. Nie wiem czy chciało mi się śmiać czy płakać. Cóż, nie zwrócę życia ojcu, ale przynajmniej wiem, co się stało.
Moje rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę Sama wychylającą się zza drzwi.
- Musimy już iść - oznajmił.
Kilka minut później staliśmy po środku sali tronowej. Byliśmy tam całą czwórką. Ja, Sam, Bryan i Peter. Patrząc na Bryana który już zaczął wypowiadać zaklęcie, miałam ochotę znów wybuchnąć płaczem. Ciągle tylko płaczę i płaczę. Może to przez te hormony? Babskie gadanie...
Sam mocno chwycił mnie za rękę.
Bryan wycelował w nas różdżką z której wyleciał strumień światła, otulający mnie i Sama.
Peter tylko patrzył, ale jego wzrok mówił mi wszystko.
Po chwili poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Zaklęcie zaczynało działać. Na koniec zobaczyłam tylko smutne oczy Bryana wpatrujące się we mnie.
Później usiadłam na łóżku w moim pokoju.
- Witaj w domu - powiedział Sam i odetchnął pełną piersią.
Naszym pokoju...
EPILOG: Rok później
Alice była tak miła, że zajęła się Peter'em. Peter Bryan, takie imiona nosił mój syn. Sprawiał mi wiele problemów, gdy jeszcze znajdował się we mnie. Ale pokochałam go w chwili, gdy pierwszy raz się poruszył.
Dziś był dzień na który czekałam od ponad roku. Gdyby nie moja ciąża, od roku byłabym już żoną Sama, ale Petera za to winić nie mogę.
Stałam przed małym lustrem w pokoju mojego ojca. Starałam się jak najmniej o nim myśleć. Każde jego wspomnienie, wywoływało we mnie wewnętrzny ból.
Otrząsnęłam się. Dziś nie było czasu na jakiekolwiek smutki. W końcu za chwilę mam się stać żoną mężczyzny, którego kocham najbardziej na świecie.
Przeglądałam się. Po raz pierwszy od bardzo dawna, mogłabym przyznać, że jestem piękna. Biała suknia ciągnąca się po ziemi, mająca delikatne wcięcie na plecach, wyglądała zjawiskowo, a przy okazji bardzo pasowała do mojej szczupłej sylwetki. Po wielu godzinach spędzonych na strychu, znalazłam białe buty na obcasach, jak się później okazało, należały do mojej matki. Już wtedy wiedziałam, że muszę je założyć na swój własny ślub...
Kiedy złapałam klamkę, zawahałam się. Nagle serce zaczęło szybciej bić. Czułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz miałam pocałować Sama. Jak wtedy, gdy Sam mówił mi, że mnie kocha. Jak wtedy, gdy walczyłam z Amonem.
Odetchnęłam. Nie byłam zdenerwowana. Byłam podekscytowana. Czułam palenie na policzkach, gdy przypominałam sobie wszystkie chwile spędzone wspólnie z Samem. Pewna swego, otworzyłam drzwi. Tuż przed nimi stał Bryan, ubrany w czarny garnitur. Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a potem gwizdnął.
- Wow, Avri! Wyglądasz jak anioł! - krzyknął. Nie ukrywam, że ten komplement bardzo mi się spodobał.
- Miło mi to słyszeć. Ty też wyglądasz niczego sobie - przyznałam. Chwyciłam go pod ramię i mocno zacisnęłam palce na jego garniturze.
- Denerwujesz się? - spytał. Spojrzałam na niego.
- Ślubem? - Przytaknął. - Sama nie wiem... Marzyłam o tym odkąd pierwszy raz poczułam, jak smakuje prawdziwa miłość - odpowiedziałam.
- Więc jak smakuje? - zapytał. Przez chwilę szukałam słów.
- Idealnie - szepnęłam.
Szłam po chodniku na którym położony został dywan, specjalnie na mój ślub. Wszystkie krzesła, ozdoby i sam ołtarz, były zrobione specjalnie dla mnie. Dla nas...
Sam stał na końcu mojej drogi. Serce podeszło mi do gardła. Mocniej zacisnęłam rękę na garniturze Bryana. Coś powiedział, ale ja widziałam tylko Sama.
Był ubrany w biały garnitur, który pasował do mojej sukni. Nie tylko garnitur do mnie pasował...
Nie wiedzieć kiedy znalazłam się obok Sama. Chwyciłam jego rękę i spojrzałam w oczy. Wiedziałam w nich tyle miłości, że nic innego nie chciałabym zobaczyć.
Przez całą ceremonię, czułam się jak w transie. Jakby kilka sekund później, kapłan pochylił się nad Samem, łagodnym głosem powiedział:
- Możesz pocałować pannę młodą.
Sam odpowiedział na to niemałym entuzjazmem. Chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie. Poczułam w brzuchu tysiące motyli. Nie słyszałam wiwatujących 'Zapominajek'. Nie słyszałam chóru, który śpiewał jakąś naciąganą melodię ślubną. Wtedy czułam tylko nienaturalne szczęście.
Sam wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Kiedy już mnie puścił, zauważyłam kartkę na stole. Była od Alice. Zabrała ze sobą Petera. Uśmiechnęłam się. Miło, że dała nam trochę prywatności.
Niczym drapieżnik, podeszłam do Sama. Pociągnęłam go za kołnierz i wpiłam się w jego usta. Krzyknął, ale stłumiłam to pocałunkiem. Objął mnie mocno i coraz mocniej napierał na mnie swoim ciałem.
Nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się w naszej sypialni. Pchnęłam go na łóżko. Teraz już się nie sprzeciwiał. Znów przywarłam do niego ustami.
- Więc... Pracujemy nad kolejnym dzieckiem? - spytał Sam.
- Z tobą? Zawsze - szepnęłam mu do ucha.
Mimo, że często potem się kłóciliśmy, jeszcze częściej się godziliśmy. Nie umiem żyć bez Sama. Jego zapewnienia natomiast, utwierdzają mnie w przekonaniu, że on beze mnie też. Trójka naszych synów, potwierdza ten fakt...
KONIEC
_____________________________________
Kochani... Cóż. To już koniec. Kilka pięknych miesięcy z wami miałam. Dziękuję wam za to. Za wszystkie miłe słowa i uwagi. Za to, że tu byliście.
Mam w planach prawdziwe wydanie książki. Nie wiem, czy mi się to uda, ale chcę to zrobić. Dowiecie się więcej dopiero po wakacjach, ale do tego czasu będę się z wami dzieliła jakimiś opowiadaniami, może recenzjami. Nie opuszczajcie bloga. Jeśli będzie wam źle czy smutno - wpadnijcie i przeczytajcie to jeszcze raz.
DZIĘKUJĘ WAM!
Pamiętajcie, że czasem druga osoba to wszystko czego nam potrzeba
Bądźcie silni i wierni jak Avri. Dobrzy jak Sam. Pomocni jak Peter. Dążcie do swoich celów jak Bryan.
I nigdy nie rezygnujcie z marzeń.
Na razie żegnam. Mam nadzieję, że na krótko.
~LoveMuch; Madzia...
cdn.
Czułam się tak jakby uderzył we mnie piorun i to ze zdwojoną mocą. Zwykle odczuwałam coś takiego w stanie podniecenia, a nie kompletnego zaskoczenia i zaniemówienia. Mimo, że lustro znajdowało się na drugim końcu pokoju dobrze wiedziałam, że zbladłam bardziej niż kiedykolwiek. Nie wiem co czułam. Chęć czy niechęć? Nie potrafiłam tego określić.
Po minie Sama natomiast, wnioskowałam iż jest najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Uśmiech sięgał mu od ucha do ucha, a oczy uderzały blaskiem bardziej niż kiedykolwiek. Ja miałam ochotę zemdleć, a potem obudzić się i usłyszeć, że to wszystko tylko sen.
- Żartujesz prawda? - Wydukałam w końcu po długim milczeniu. Sam wyglądał na niewzruszonego tonem mojego głosu, bo jego wkurzający uśmieszek nie znikał z twarzy.
- Nie mam powodu, żeby żartować - oznajmił. Zakręciło mi się w głowie. Podeszłam do łóżka i usiadłam na brzegu spoglądając w podłogę. Zapewne wyglądałam tak blado, że można by było mnie pomylić z wampirem.
Rozpłakałam się. Zakryłam twarz dłońmi i najzwyczajniej w świecie, rozpłakałam się. To było silniejsze ode mnie. Miałam jednocześnie ochotę się zaśmiać, bo każda normalna kobieta usprawiedliwiłaby to buzującymi hormonami. Ja nie chciałam się usprawiedliwiać.
Bardziej wyczułam niż zobaczyłam to, że Sam uklęknął przede mną. Oparł ręce na moich kolanach, ale nie odezwał się ani słowem.
Płakałam długo to kładąc się na łóżku, to wstając. Miałam mętlik w głowie, a głowa bolała mnie jak nigdy. Kiedy już się uspokoiłam, stałam przy oknie, a wiatr osuszał moje oczy, czerwone od nadmiaru łez. Sam podszedł do mnie, ale spojrzał przed siebie. Kiedy zerknęłam na jego profil, nie umiałam wyczytać emocji z jego twarzy.
- To wszystko moja wina - szepnął w końcu i zacisnął oczy. Ja robiłam tak, gdy chciałam powstrzymać łzy. Zacisnął ręce w pięści, a jego twarz zmieniła kolor z lekko opalonego brązu na czerwień. Drgnął nagle i popędził przez pokój. Chwycił stojący na komodzie wazon i cisnął nim o ścianę, wydając przy tym odgłos, mogący obudzić zmarłego. Po chwili wziął w ręce lampę stojącą przy moim łóżku i rozbił ją o podłogę. Kiedy chwycił poduszkę, podbiegłam do niego i wzięłam jego twarz w dłonie.
- Stop - rozkazałam, ale łagodnie. Zmusiłam Sama, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich łzy, które aż się prosiły o uwolnienie na wolność. Była też wściekłość. Nie wiem tylko, na co?
- Jestem samolubnym dupkiem - przeklinał Sam. Westchnęłam.
- Czemu tak myślisz? - Byłam bardziej opanowana niż mi się wydawało. Gdzieś zniknęło widmo dziecka, które mnie przerażało. To było dziecko moje i Sama. I jakby w jednej chwili je pokochałam.
- To przeze mnie jesteś w ciąży, jakby nie patrzeć. Mogłem do tego nie dopuścić, ale zachowałem się jak napalony szczeniak. - Określenie to sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Jeśli myślisz, że winię cię o to, że jestem w ciąży to jesteś w błędzie - tłumaczyłam. - To - wskazałam na mój brzuch - nie jest twoją winą. To nie jest niczyja wina. To dar. Coś na kształt ukoronowania naszej miłości - wytłumaczyłam i w każdym słowie czułam się prawdziwie. Sam jakby odrobinę się rozluźnił, lecz dobrze widziałam, że nie do końca.
- Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała... - szepnął. Przytuliłam się do jego piersi, a on mocno mnie do siebie przyciągnął. Czułam jak ciepło jego ciała bierze mnie w swoje sidła.
- Jeśli ciąże uważasz za cierpienie, to co dla ciebie jest przyjemnością? - spytałam, a mimo wszystko za dobrze znałam odpowiedź. Czułam jak Sam muska ustami czubek mojej głowy.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi odwróciłam głowę z początku nikogo nie widząc. Po chwili zobaczyłam jednak małą postać idącą w moją stronę.
Dawno nie widziałam się z Peterem i w normalnej sytuacji uśmiechnęłabym się od ucha do ucha. W tej chwili, mimo wewnętrznej akceptacji, nie byłam w humorze.
- Cześć - bąknęłam tylko. Wiedziałam, że Peter dobrze wie co się dzieję. Znał mnie lepiej niż ktokolwiek. Może znał mnie bardziej niż ja sama.
- Musicie wracać do domu - powiedział nawet nie szepcząc słowa przywitania. Zirytowało mnie to, ale niezbyt.
- Skąd tak nagły pośpiech? - warknął Sam. Wyglądał jak trup. Czym prędzej odgoniłam tę myśl, choć wydawałoby się, że już nic nam nie grozi. Peter spojrzał na Sama z wyrzutem. Czułam, że oboje rozumieją się bez słów.
- Myślę, że dobrze wiesz - odpowiedział Peter łagodnym tonem, jakby nie zauważył w jaki sposób Sam się wyraził. Mogłabym przysiąc, że Sam zaklął w myślach. Ja to właśnie bym zrobiła na jego miejscu.
- Więc wyślesz nas w dwutygodniową podróż powrotną? Wiedząc, że Avri jest w ciąży? Wiedząc, że w mojej głowie nie wszystko jest jeszcze poukładane? - mówił Sam, coraz głośniej. Dotknęłam jego ramienia. Był spięty jak struna, ale pod wpływem mojego dotyku, jakby odrobinę się rozluźnił.
- Nikt nie wysyła was w podróż - odezwał się Peter. Spojrzałam na niego pytająco. - Bryan będzie was teleportował - wyjaśnił. Nic w jego słowach mnie nie zdziwiło. Tylko przytaknęłam dając Peterowi znak, że lepiej będzie jeśli już sobie pójdzie. Nie był urażony. Wyszedł z podniesioną głową. Cieszyłam się, że zrozumiał.
- Pieprzona magia - warknął Sam przez zaciśnięte zęby, gdy tylko drzwi się zamknęły. Spojrzałam na niego z wyrzutem.
- Wiesz, że mówisz to w obecności czarownicy? - spytałam, trochę retorycznie. Sam podszedł do okna i mocno zacisnął ręce w pięści.
- Gdyby nie ona, nie byłoby nas tutaj. Nie musielibyśmy wyruszać w drogę. Nie straciłbym pamięci - mówił przygaszony. Podeszłam do niego i położyłam mu rękę na zaciśniętej dłoni. Drgnął.
- Nie zapominaj też, że gdyby nie magia, być może nigdy nie dowiedziałabym się, co tak naprawdę między nami jest. Nigdy nie zgodziłabym się na ślub, bo żyłabym w przekonaniu, że miłość przeszkodzi mi, na każdy możliwy sposób. I najważniejsze... - przerwałam. Zmusiłam go, żeby spojrzał mi w oczy. Ujrzałam w nich mieszankę uczuć. Pocałowałam go najdelikatniej jak mogłam. Po chwili znów wróciłam wzrokiem do jego oczu. - Nigdy nie zaszłabym w ciąże z mężczyzną, którego kocham najbardziej na świecie - szepnęłam tuż przed jego twarzą.
Uśmiechnął się do mnie ciepło. Widziałam iskrę wcześniejszej złości i smutku, ale były one tak nikłe, że dało się zauważyć tylko szczęście.
- Masz rację - wyszeptał. - Przepraszam za to. I za ten mój wybuch też. Powinienem się cieszyć - mamrotał pod nosem.
- Sam pamiętaj, że moja ciąża niczego nie zmienia - powiedziałam. Sam zmarszczył brwi.
- Nie, to zmienia wszystko - odparł. Trochę mnie to dotknęło. Wszystko? Co miał na myśli?
- To znaczy, że przez dziecko już nie będę cię pociągała w... Ten sposób? - spytałam, mimo wszystko lekko przerażona. Pytanie głupie i wypowiedziane ze strachu. Sam jednak się uśmiechnął.
- Każdego dnia, w każdej chwili i sekundzie mnie pociągasz. Co do tego nie możesz mieć wątpliwości - odpowiedział. Uśmiechnęłam się, wyrażając lekkie wzruszenie.
Następnego dnia byłam niepoprawnie szczęśliwa. Bryan pozwolił mi wziąć kilka damskich ubrań z pałacu, natomiast Peter oznajmił, że zostaje tutaj.
- Odnowiłem przyjaźń z Bryanem, a ty Pani już mnie nie potrzebujesz, więc o ile wyrazisz zgodę, zostanę - mówił. Wzięłam go w ręce i pogłaskałam za uchem.
- Pozwolę ci zostać, jeśli coś obiecasz - zaczęłam.
- Wszystko, Pani - odrzekł zdeterminowany Peter. Westchnęłam.
- Obiecaj, że nigdy mnie nie zapomnisz - szepnęłam. Peter ukłonił się lekko w moją stronę. W jego oczach zobaczyłam łzy.
- Obiecuję, Avri.
Później się z nim pożegnałam. Nie ukrywam, że kilka łez spłynęło po moich policzkach. Bardziej jednak martwiło mnie pożegnanie z Bryanem. Poznałam go w dziwnych okolicznościach, ale od razu staliśmy się sobie bliscy. Miał coś w sobie, co przyciągało.
Szukałam go w całym pałacu. Bryan siedział w swoim pokoju, to znaczy, w jednym z nich i czytał. Tym mnie zaskoczył. Mężczyzna z najbiedniejszej dzielnicy potrafił czytać?
Musiałam wydać jakiś dźwięk, bo drgnął. Podniósł głowę znad lektury, spojrzał na mnie i uśmiechnął się ciepło. Odpowiedziałam tym samym.
- Już mam was teleportować? - spytał. Bez zbędnego przywitania...
- Raczej tak, ale przyszłam tu, żeby się z tobą pożegnać - oznajmiłam. Bryan wstał opierając ręce o kolana. Podszedł do mnie i przytulił mnie mocno. Zachciało mi się płakać. Bryan był moim przyjacielem... Jedynym nie licząc Petera. Mimo beznadziejnych okoliczności poznania się i późniejszych spotkań, które nie były zbyt znaczące w naszej znajomości, polubiłam go bardzo i dobrze wiem, że będę tęsknic. Był kimś w rodzaju starszego brata. Może nawet ojca...
- Bryan, co się stało z moim ojcem? - spytałam. Bryan odsunął się ode mnie.
- To była sprawka niejakiego Nicka Harrisona - zaczął. - Działał na zlecenie Amona. Twój ojciec nie cierpiał, co jest pocieszające, bo Amon był mistrzem w wymyślaniu tortur, czy coraz to nowych wymyślnych kar śmierci. Wiedziałaś, że któryś z jego sług został ugotowany żywcem, bo przyniósł Amonowi zły smak lodów?
- Moglibyśmy nie rozmawiać o torturach i innych przygnębiających sprawach?
- Jasne, wybacz. Więc... Avri, twój ojciec nie żyje, a jeśli chodzi o tego całego Nicka, to już się nim zająłem - powiedział. Nie wiem czy chciało mi się śmiać czy płakać. Cóż, nie zwrócę życia ojcu, ale przynajmniej wiem, co się stało.
Moje rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę Sama wychylającą się zza drzwi.
- Musimy już iść - oznajmił.
Kilka minut później staliśmy po środku sali tronowej. Byliśmy tam całą czwórką. Ja, Sam, Bryan i Peter. Patrząc na Bryana który już zaczął wypowiadać zaklęcie, miałam ochotę znów wybuchnąć płaczem. Ciągle tylko płaczę i płaczę. Może to przez te hormony? Babskie gadanie...
Sam mocno chwycił mnie za rękę.
Bryan wycelował w nas różdżką z której wyleciał strumień światła, otulający mnie i Sama.
Peter tylko patrzył, ale jego wzrok mówił mi wszystko.
Po chwili poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła. Zaklęcie zaczynało działać. Na koniec zobaczyłam tylko smutne oczy Bryana wpatrujące się we mnie.
Później usiadłam na łóżku w moim pokoju.
- Witaj w domu - powiedział Sam i odetchnął pełną piersią.
Naszym pokoju...
EPILOG: Rok później
Alice była tak miła, że zajęła się Peter'em. Peter Bryan, takie imiona nosił mój syn. Sprawiał mi wiele problemów, gdy jeszcze znajdował się we mnie. Ale pokochałam go w chwili, gdy pierwszy raz się poruszył.
Dziś był dzień na który czekałam od ponad roku. Gdyby nie moja ciąża, od roku byłabym już żoną Sama, ale Petera za to winić nie mogę.
Stałam przed małym lustrem w pokoju mojego ojca. Starałam się jak najmniej o nim myśleć. Każde jego wspomnienie, wywoływało we mnie wewnętrzny ból.
Otrząsnęłam się. Dziś nie było czasu na jakiekolwiek smutki. W końcu za chwilę mam się stać żoną mężczyzny, którego kocham najbardziej na świecie.
Przeglądałam się. Po raz pierwszy od bardzo dawna, mogłabym przyznać, że jestem piękna. Biała suknia ciągnąca się po ziemi, mająca delikatne wcięcie na plecach, wyglądała zjawiskowo, a przy okazji bardzo pasowała do mojej szczupłej sylwetki. Po wielu godzinach spędzonych na strychu, znalazłam białe buty na obcasach, jak się później okazało, należały do mojej matki. Już wtedy wiedziałam, że muszę je założyć na swój własny ślub...
Kiedy złapałam klamkę, zawahałam się. Nagle serce zaczęło szybciej bić. Czułam się jak wtedy, gdy pierwszy raz miałam pocałować Sama. Jak wtedy, gdy Sam mówił mi, że mnie kocha. Jak wtedy, gdy walczyłam z Amonem.
Odetchnęłam. Nie byłam zdenerwowana. Byłam podekscytowana. Czułam palenie na policzkach, gdy przypominałam sobie wszystkie chwile spędzone wspólnie z Samem. Pewna swego, otworzyłam drzwi. Tuż przed nimi stał Bryan, ubrany w czarny garnitur. Spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a potem gwizdnął.
- Wow, Avri! Wyglądasz jak anioł! - krzyknął. Nie ukrywam, że ten komplement bardzo mi się spodobał.
- Miło mi to słyszeć. Ty też wyglądasz niczego sobie - przyznałam. Chwyciłam go pod ramię i mocno zacisnęłam palce na jego garniturze.
- Denerwujesz się? - spytał. Spojrzałam na niego.
- Ślubem? - Przytaknął. - Sama nie wiem... Marzyłam o tym odkąd pierwszy raz poczułam, jak smakuje prawdziwa miłość - odpowiedziałam.
- Więc jak smakuje? - zapytał. Przez chwilę szukałam słów.
- Idealnie - szepnęłam.
Szłam po chodniku na którym położony został dywan, specjalnie na mój ślub. Wszystkie krzesła, ozdoby i sam ołtarz, były zrobione specjalnie dla mnie. Dla nas...
Sam stał na końcu mojej drogi. Serce podeszło mi do gardła. Mocniej zacisnęłam rękę na garniturze Bryana. Coś powiedział, ale ja widziałam tylko Sama.
Był ubrany w biały garnitur, który pasował do mojej sukni. Nie tylko garnitur do mnie pasował...
Nie wiedzieć kiedy znalazłam się obok Sama. Chwyciłam jego rękę i spojrzałam w oczy. Wiedziałam w nich tyle miłości, że nic innego nie chciałabym zobaczyć.
Przez całą ceremonię, czułam się jak w transie. Jakby kilka sekund później, kapłan pochylił się nad Samem, łagodnym głosem powiedział:
- Możesz pocałować pannę młodą.
Sam odpowiedział na to niemałym entuzjazmem. Chwycił mnie w talii i przyciągnął do siebie. Poczułam w brzuchu tysiące motyli. Nie słyszałam wiwatujących 'Zapominajek'. Nie słyszałam chóru, który śpiewał jakąś naciąganą melodię ślubną. Wtedy czułam tylko nienaturalne szczęście.
Sam wziął mnie na ręce i zaniósł do domu. Kiedy już mnie puścił, zauważyłam kartkę na stole. Była od Alice. Zabrała ze sobą Petera. Uśmiechnęłam się. Miło, że dała nam trochę prywatności.
Niczym drapieżnik, podeszłam do Sama. Pociągnęłam go za kołnierz i wpiłam się w jego usta. Krzyknął, ale stłumiłam to pocałunkiem. Objął mnie mocno i coraz mocniej napierał na mnie swoim ciałem.
Nie wiedzieć kiedy znaleźliśmy się w naszej sypialni. Pchnęłam go na łóżko. Teraz już się nie sprzeciwiał. Znów przywarłam do niego ustami.
- Więc... Pracujemy nad kolejnym dzieckiem? - spytał Sam.
- Z tobą? Zawsze - szepnęłam mu do ucha.
Mimo, że często potem się kłóciliśmy, jeszcze częściej się godziliśmy. Nie umiem żyć bez Sama. Jego zapewnienia natomiast, utwierdzają mnie w przekonaniu, że on beze mnie też. Trójka naszych synów, potwierdza ten fakt...
KONIEC
_____________________________________
Kochani... Cóż. To już koniec. Kilka pięknych miesięcy z wami miałam. Dziękuję wam za to. Za wszystkie miłe słowa i uwagi. Za to, że tu byliście.
Mam w planach prawdziwe wydanie książki. Nie wiem, czy mi się to uda, ale chcę to zrobić. Dowiecie się więcej dopiero po wakacjach, ale do tego czasu będę się z wami dzieliła jakimiś opowiadaniami, może recenzjami. Nie opuszczajcie bloga. Jeśli będzie wam źle czy smutno - wpadnijcie i przeczytajcie to jeszcze raz.
DZIĘKUJĘ WAM!
Pamiętajcie, że czasem druga osoba to wszystko czego nam potrzeba
Bądźcie silni i wierni jak Avri. Dobrzy jak Sam. Pomocni jak Peter. Dążcie do swoich celów jak Bryan.
I nigdy nie rezygnujcie z marzeń.
Na razie żegnam. Mam nadzieję, że na krótko.
~LoveMuch; Madzia...
cdn.
Subskrybuj:
Posty (Atom)